|

2 niedziela zwykła Rok C

KOCHAĆ TO ZNACZY PATRZEĆ W TYM SAMYM KIERUNKU

W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: Nie mają już wina. Jezus Jej odpowiedział: Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja? Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie. Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: Napełnijcie stągwie wodą! I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu! Oni zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem – nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli – przywołał pana młodego i powiedział do niego: Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory. Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie. Następnie On, Jego Matka, bracia i uczniowie Jego udali się do Kafarnaum, gdzie pozostali kilka dni. (J 2,1-12).

Ben był naszym przewodnikiem po Ziemi Świętej. Rodzice jego, którzy zamieszkiwali przed II wojną światową w Polsce, zginęli w Oświęcimiu. Ben, dzięki pomocy Polaków, uratował się i po wojnie zamieszkał w Izraelu. Z wielkim pietyzmem i miłością mówił o historii, kulturze i zabytkach narodu Izraelskiego. Starał się powiedzieć jak najwięcej o zwiedzanych miejscach. Ciekawe jest poznawanie historii i kultury narodu przez kogoś, kto te wartości kocha. Ben był w tym niezrównany. Lecz nasza grupa, którą stanowili chrześcijanie z jednym wyjątkiem, była trochę zawiedziona. Nasz przewodnik posiadał nikłą wiedzę o chrześcijaństwie i świętych miejscach związanych z życiem Jezusa. Nieraz, Ben pod naszą presją decydował się na zatrzymanie autokaru w świętych dla chrześcijan miejscach. Zbawienna okazała się dla nas uprzednia znajomość Ziemi Świętej.

Do takich wymuszonych postojów należała Kana Galilejska. Tu Jezus dokonał pierwszego cudu; przemienił wodę w wino. Dzisiejsza Kana Galilejska jest zwyczajnym, niewielkim miastem. Za czasów Jezusa też niczym się nie wyróżniała. Nie pozostał żaden znaczący zabytek z tamtych czasów. Sława tego miasta wiąże się z cudem, jakiego Jezus tu dokonał. Na uliczkach można zobaczyć twarze o semickim wyglądzie; może są to potomkowie tych, którzy zasiadali z Jezusem przy weselnym stole. Materialnym znakiem przypominającym tamto wydarzenie i miejsce jest Kościół Cudu w Kanie. Zbudowano go na ruinach świątyni pochodzącej z VI wieku. Ale historia tego miejsca sięga jeszcze głębiej. Wewnątrz świątyni jest mozaika podłogowa z IV wieku. A od tego czasu jest już bardzo blisko do samego wydarzenia – cudu w Kanie. Zapewne ta mozaika powstała w czasie, gdy mieszkańcy Kany, powołując się na wspomnienia dziadków, opowiadali o tym niezwykłym wydarzeniu.

W krypcie Kościoła Cudu w Kanie są stągwie- naczynia do przechowywania wody w czasach Jezusa. Pochodzą one z późniejszego okresu, zachowały tylko oryginalny kształt naczyń, które na polecenie Jezusa napełniono wodą. Na obrazach zdobiących świątynię można zobaczyć zatroskanych nowożeńców, Maryję wstawiającą się u Jezusa, i samego Jezusa, który kierując się miłością używa swej boskiej mocy, aby uratować radość nowożeńców.

Na to wydarzenie, głęboko osadzone w realiach historycznych i ukazujące bóstwo Chrystusa można spojrzeć jak na pouczającą przypowieść dla małżonków. Wyjaśnienie tej „przypowieści” rozpocznę od myśli Antoine de Saint- Exuperego: „Kochać to nie znaczy patrzeć na siebie nawzajem, lecz patrzeć w tym samym kierunku”. Pogłębianie i umacnianie miłość domaga się ciągłego otwierania na nowe wartości i wspólnego ich zdobywania. Wspólne patrzenie przed siebie otwiera jakby okna w domu naszej miłości, którymi dociera do nas nowe światło ubogacające naszą miłość. Bardzo ważne są nasze wspólne przedsięwzięcia, wspólne plany i ich realizacja. Odnosi się to także do wartości duchowych. Wśród tych wartości na pierwsze miejsce wysuwa się szukanie i poznawanie Boga. Otwiera ono okno, przez które dociera do nas najwięcej światła umacniającego i ubogacającego naszą miłość.

Janina, żona pisarza Antoniego, Gołubiewa w swoich wspomnieniach z czasów narzeczeńskich tak pisze: „Byłam na czwartym roku malarstwa na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Zostaliśmy wtedy narzeczonymi… Chodziliśmy wtedy ze sobą szczęśliwi i zakochani… Podczas jednego spotkania zaproponował mi pójście na wierzę św. Jana, z której rozciągała się wspaniała panorama Wilna. Gdy weszliśmy, widok był uderzający, wzruszony Tolo (Antoni) ukląkł, a ja razem z nim i wspólnie odmówiliśmy Ojcze Nasz, dziękując za nasze miasto i za cały świat… Wyprawa na szczyt wieży świętojańskiej na stałe została w moim sercu. Wzruszył mnie Tolo swą spontaniczną modlitwą i swą wrażliwością na piękno” („Tygodnik Powszechny” 1989, nr 26). Dalsza lektura tych wspomnień wskazuje, że to wspólne patrzenie w kierunku Boga odkrywało przed nimi wiele piękna i szczęścia małżeńskiego.

Wspólne patrzenie przed siebie, w kierunku Boga, mówiąc językiem zacytowanej Ewangelii jest zaproszeniem Boga do naszego życia, tak jak to zrobili nowożeńcy z Kany Galilejskiej. To zaproszenie sprawia, że nasza miłość osadzona jest na mocnym fundamencie bożych przykazań daje poczucie stabilności i otwiera przed nami perspektywę jej rozwoju w nieskończoność; tam, gdzie się doświadcza samego Boga (z książki Ku wolności).

BUDOWANIE MIŁOŚCI

Przez wzgląd na Syjon nie umilknę, przez wzgląd na Jerozolimę nie spocznę, dopóki jej sprawiedliwość nie błyśnie jak zorza i zbawienie jej nie zapłonie jak pochodnia. Wówczas narody ujrzą twą sprawiedliwość i chwałę twoją wszyscy królowie. I nazwą cię nowym imieniem, które usta Pana oznaczą. Będziesz prześliczną koroną w rękach Pana, królewskim diademem w dłoni twego Boga. Nie będą więcej mówić o tobie „Porzucona”, o krainie twej już nie powiedzą „Spustoszona”. Raczej cię nazwą „Moje w niej upodobanie”, a krainę twoją „Poślubiona”. Albowiem spodobałaś się Panu i twoja kraina otrzyma męża. Bo jak młodzieniec poślubia dziewicę, tak twój Budowniczy ciebie poślubi i jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje? (Iz 62,1-5).

Nathaniel wrócił do domu załamany. Jak tu powiedzieć żonie, że został wyrzucony z pracy. Za nic nie chciał, aby ona pomyślała, że to jego wina, jego błąd. Jakże był zaskoczony reakcją żony na tę wiadomość. Powiedziała ona z nieukrywaną radością: „A teraz będziesz mógł napisać swoją książkę”. „Ale z czego będziemy żyć, gdy ja będę pisał książkę?”- odpowiedział przygnębiony Nathaniel. Jego żona Sophia natychmiast podeszła do szuflady i ku jego zdumieniu wyciągnęła i podała mu sporą sumę pieniędzy. „Skąd ty je masz?” – pyta zaskoczony mąż. Sophia odpowiada: „Ja zawsze wiedziałam, że ty masz wielki talent pisarski. I byłam pewna, że pewnego dnia napiszesz arcydzieło. Z pieniędzy jakie przynosiłeś każdego tygodnia na utrzymanie domu, chowałam część do szuflady. Tych oszczędności wystarczy nam na cały rok, a zatem możesz spokojnie poświecić się pracy pisarskiej. Dzięki temu Nathaniel Hawthorne zaczął pisać, stając się jednym z najbardziej poczytnych pisarzy. Napisał między innymi książkę pt. „The Scarlet Letter”, która artyzmem i pięknem zachwyca do dziś.

Dosyć często rozmawiam z młodymi ludźmi, którzy przychodzą do kancelarii parafialnej celem przygotowania się do ślubu kościelnego. W diecezji Brooklyn narzeczeni powinni zgłosić się 6 miesięcy przed planowaną datą ślubu. Najczęściej w tym czasie przeżywają najintensywniej uczucie jakie ich łączy. Są w sobie zakochani bez pamięci.  Niejeden raz, rozmawiając z księdzem, narzeczeni trzymają się za ręce. W protokole badań przedślubnych jest pytanie: „Jakim małżeństwem chcielibyście być po 10, 25 latach życia?” Pierwsza para, której zadałem to pytanie w roku 2001 odpowiedziała bez namysłu: „Chcielibyśmy trzymać się za ręce”. Oczywiście, nie chodzi tu tylko o zewnętrzny znak, w tej odpowiedzi kryje się całe bogactwo jakie zawiera się w słowie miłość małżeńska. Czy w roku 2026 będą mogli powiedzieć: „Nadal trzymamy się za ręce?”. Od nich zależy, czy tak będzie. Edyto i Adamie, gdy was spotkam po 25 latach nie omieszkam się was zapytać: „Czy nadal trzymacie się za ręce?”

Okres zakochania porównywany jest często do patrzenia na świat, a szczególnie na wybrany obiekt miłości przez różowe okulary. Świadczą o tym także odpowiedzi na pytanie z protokołu przedślubnego: „Jakie widzisz wady u swego partnera i co chciałbyś zmienić”? Najczęściej narzeczeni nie widzą żadnych wad i nic nie chcą zmieniać. Przychodzi jednak czas, kiedy różowe okulary stają się coraz bardziej przeźroczyste, aż w końcu nabierają przejrzystości kryształu. Co więcej, nieraz zaczynają funkcjonować jako szkła powiększające. Widzi się wtedy partnera takim jakim on jest; z jego wadami i zaletami. Wady są wyolbrzymiane, bo one najbardziej godzą w idealny wizerunek naszej miłości. I co w tedy?

Można posłuchać sentymentalnej piosenki sprzed wielu lat: „Kiedy miłość odchodzi nie zatrzymuj jej siłą”. Chyba tak, trzeba jej pozwolić odejść. Bo to nie była prawdziwa miłość. To było jakieś zauroczenie, które nie stało się, z naszej lub nie naszej winy, prawdziwą miłością. Prawdziwa miłość, na której możemy budować małżeństwo jest zadaniem dla dwojga ludzi, nie jest prezentem św. Mikołaja, który otrzymujemy za nic, bez żadnego wysiłku. Budowanie prawdziwej miłości zaczyna się najczęściej, gdy odkładamy na bok różowe okulary. Akceptujemy człowieka takim jak on jest, bierzemy za niego odpowiedzialność i zaczynamy dbać o jego dobro. Po prostu chcemy służyć drugiemu człowiekowi.

Jest to budowanie na właściwym, solidnym fundamencie. Osadzone na nim uczucie miłości będzie miało stabilny fundament. Niektórzy porównują uczucia wyrywające się spod kontroli woli i rozumu do rozszalałych koni bez wędzideł. Może to być momentami ekscytujące, ale osobiście nie chciałbym jechać na wozie ciągnionym przez rozszalałe, nieokiełznane konie. Miłość małżeńska, o której pisałem na wstępie tych rozważań była piękna, bo była zbudowana na głębszym fundamencie niż tylko uczucie. To zatroskanie i wzajemna służba sprawiały, że uczucie miłości było bezpieczne.

Poprzez pryzmat powyższych rozważań chcę teraz spojrzeć na ewangeliczną scenę pierwszego cudu w Kanie Galilejskiej. Zazwyczaj zaślubinom towarzyszy radość i entuzjazm. Wino może być tego symbolem. Z czasem jednak może tego wina zabraknąć, tak jak to miało miejsce na weselu w Kanie Galilejskiej. A wtedy radość i szczęście umykają przed nadchodzącym zmartwieniem. Narzeczeni z Kany Galilejskiej mieli szczęście, bo na wesele zaprosili Jezusa z uczniami i Maryję matkę Jego. Jezus przemieniając wodę w wino uratował radość nowożeńców. Znamienna w tym jest rola Maryi. To ona wstawia się u Syna za nowożeńcami. Pierwszy cud dokonał się za wstawiennictwem Maryi.

Cud w Kanie Galilejskiej ma wieloraką wymowę. W tych rozważaniach chcę zwrócić uwagę na jedno z przesłań, jakie jest zawarte w tym wydarzeniu. Zaproszenie Chrystusa i Maryi na zaślubiny jest decyzją budowania miłości małżeńskiej na najgłębszym fundamencie, jakim jest Bóg. Nasze uczucia, rozum i wola są bardzo ważne, ale mogą nas zawodzić, mogą błądzić. Jeśli człowiek uzna, że on sam jest miarą rzeczy, będzie tworzył własne prawa. Prawo boże jest nie zmienne i odnosi się do wszystkich. Realizuje się ono w miłości gotowej nawet do oddania życia za bliźniego. I na takim fundamencie można budować małżeństwo.

Czasami pojawiają się trudności, tak jak w Kanie Galilejskiej, jakby coś wypaliło się w małżeństwie. Brak entuzjazmu, radości, fascynacji uczuciem. Nawiązując do Ewangelii można powiedzieć „zabrakło wina”. Wtedy trzeba wrócić do fundamentów, ponowić zaproszenie Chrystusa, skorzystać z łaski, jaką niesie ze sobą sakrament małżeństwa (z książki Nie ma inne Ziemi Obiecanej).

ZAPROŚ JEZUSA I JEGO MATKĘ

Bracia: Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan; różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkich. Wszystkim zaś objawia się Duch dla wspólnego dobra. Jednemu dany jest przez Ducha dar mądrości słowa, drugiemu umiejętność poznawania według tego samego Ducha, innemu jeszcze dar wiary w tymże Duchu, innemu łaska uzdrawiania przez tego samego Ducha, innemu dar czynienia cudów, innemu proroctwo, innemu rozpoznawanie duchów, innemu dar języków i wreszcie innemu łaska tłumaczenia języków. Wszystko zaś sprawia jeden i ten sam Duch, udzielając każdemu tak, jak chce (1 Kor 12, 4-11).

Każde małżeństwo zawarte przed Bogiem ma swoją Kanę Galilejską i wesele, na które zaprasza Jezusa z Jego Matką. Narzeczeni stoją przed ołtarzem, trzymają się za ręce, patrzą sobie w oczy i ze wzruszeniem powtarzają: „Ślubuje ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Czy można ofiarować drugiemu człowiekowi coś piękniejszego? Radują się wtedy nie tylko nowożeńcy, ale wszyscy zebrani w kościele i niebo się uśmiecha, a Chrystus przez kapłana wyciąga swoje ręce i błogosławi nowożeńcom: „Małżeństwo przez was zawarte, ja powagą Kościoła potwierdzam i błogosławię w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen”. Jakże piękny początek wspólnoty małżeńskiej i rodzinnej. Opromienia go najpiękniejsza miłość i błogosławieństwo samego nieba. I staje się, jak pisze prorok Izajasz obrazem relacji człowieka do Boga. Mimo tak cudownego początku, niektóre małżeństwa nie wytrzymują próby. Rozpadają się. Dlaczego? Odpowiedzi mogą być różne. Jedną z nich, najważniejszą odnajdziemy w dzisiejszej Ewangelii o cudownym przemienieniu wody w wino w Kanie Galilejskiej.

Nowożeńcy z Kany Galilejskiej zaprosili na wesele Jezusa z Jego Matką i uczniami. W pewnym momencie zabrakło wina. Jakże przykra i niezręczna sytuacja dla nowożeńców. Zauważyła to Maryja i powiedziała do Jezusa: „Nie mają już wina”.  A Jezus odpowiedział jej: „Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto?  Mimo tej z pozoru szorstkiej odpowiedzi, Maryja jest pewna, że Jezus jej wysłucha i pośpieszy z pomocą nowożeńcom. Mówi do sług: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Słudzy posłuchali Maryi i uczynili to, co im Jezus polecił. Owocem tego posłuszeństwa wiary był cud przemiany wody w wino. Pierwszy cud Jezusa dokonał się za wstawiennictwem Maryi. I może dlatego na świecie jest tak wiele sanktuariów maryjnych, w których dokonuje się tysiące cudów za wstawiennictwem Matki Bożej. Zaproszenie Jezusa i Jego Matki, nie tylko na wesele, ale na całe życie kryje w sobie sekret trwałego i szczęśliwego małżeństwa oraz rodziny. To zaproszenie jest wsłuchiwaniem się w głos Matki Bożej, która wskazuje na Jezusa i mówi: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Gdy usłuchamy, wtedy nawet największe trudności, Chrystus cudownie przemieni w radość i szczęście życia małżeńskiego i rodzinnego.

Na różne sposoby możemy zapraszać Jezusa do naszych rodzin. Jednym z nich jest zaproszenie różańcowe. W objawieniach z Medjugorie, nieuznanych jeszcze oficjalnie przez Kościół jedna z widzących powiedziała: „Matce Bożej byłoby szczególnie miło, gdyby w naszych rodzinach, w naszych wspólnotach została odnowiona modlitwa różańcowa. Szczególnie, aby rodzice modlili się z dziećmi, dzieci z rodzicami, aby szatan nie mógł nam nic uczynić. Matka Boża mówi; najlepiej możecie to uczynić z różańcem w ręku, ponieważ jest to najmocniejszy oręż w walce z szatanem”. Szatan atakuje dzieci na różne sposoby, wyrzuca Boga ze szkół i tym samym robi się miejsce dla siebie, nasyca przemocą i złem media, gry komputerowe itd. Tym szatańskim podstępom może się oprzeć rodzina mocna Bogiem. Troska rodziców o dzieci, o rodziny dyktowała założenie w parafii św. Krzyża Żywego Różańca Rodziców. A stało się to za przyczyną dwóch matek; Doroty i Anety, które zatroskane o dobro dzieci i rodzin gorliwie zaczęły szerzyć apostolstwo Żywego Różańca Rodziców. Dzisiaj liczy on ponad 160 osób i ciągle się rozrasta. Dzieci i rodziny otoczone są jak szańcem nieustanną modlitwą różańcową. Można przytoczyć dziesiątki świadectw, ukazujących jak modlitwa różańcowa przemienia ludzi, rodziny, parafię…. Różaniec jest niezwykle skutecznym sposobem zaproszenia Chrystusa do naszego serca, naszych rodzin.

Z Żywego Różańca Rodziców zrodził się niejako Żywy Różaniec Dzieci. Ze wzruszeniem patrzę, jak te małe dzieci, z ogromną wiarą modlą się za swoich rodziców, rodziny. A rodzice mówią, że nie trzeba im przypominać o tej modlitwie. W czasie festynu dla dzieci, zorganizowanym przez matki Żywego Różańca, w czasie rozmowy z uczestnikami festynu podeszła do mnie 5-letnia Julcia, pociągnęła mnie za rękaw i powiedziała: „Niech ksiądz pójdzie ze mną. Chce coś powiedzieć”. Ze zdziwieniem spojrzałem na nią i pomyślałem, co za sekret chce mi przekazać. Odszedłem i pochyliłem się, aby lepiej słyszeć, a ona powiedziała: „Ja się za księdza modlę na różańcu”. Muszę przyznać, że wzruszyłem się do łez, bo były to najpiękniejsza słowa jakie usłyszałem, nie tylko na festynie dla dzieci. To rozmodlenie różańcowe, owocuje także różnymi formami aktywności, jak chociażby wyżej wspomniany festyn dla dzieci. Ta działalność jest tak skuteczna, bo jest owiana duchem bożym i otoczona szańcem modlitwy różańcowej.

Jednak moce zła nie dają za wygrane i atakują to dobre dzieło, a szczególnie tych, którzy je zainicjowali. Nieraz atak przychodzi z najmniej spodziewanej strony. Ale i tu ataki zła, chociaż ranią boleśnie, są bezskuteczne. Zło jest bezsilne, gdy mocno trzymamy różaniec w dłoni i bezgranicznie ufamy Bogu, do którego należy ostatnie słowo. Na zakończenie wysłuchamy świadectwa ze strony internetowej Różańca Rodziców ludzi, którzy doświadczyli mocy modlitwy różańcowej: „Styczeń 2009. Gdy nasza róża została założona 1 grudnia 2008 r. nie sądziliśmy, że efekty mogą przyjść tak szybko. Wkrótce jedna z dorosłych córek, za które rozpoczęła się modlić jedna z matek zaczęła porządkować swoje pokręcone życie. Postanowiła zerwać z konkubentem i pogodzić się ze swoim sakramentalnym mężem. Bóg sprawił cud, że i mąż odpowiedział na to pojednanie. I już w Wigilię tego samego roku rodzina świętowała połączona i odnowiona! Chwała Panu!”. Jeszcze jedno świadectwo: „Modlitwa różańcowa bardzo odmieniła moich synów. Obaj chodzą do gimnazjum. Od najmłodszych lat stale ze sobą rywalizowali, bili się, kłócili, w domu bez przerwy wybuchały awantury. Przyłączyłam się do modlitwy różańcowej rodziców. Nie od razu odmieniła ona naszą rodzinę. Jednak po około pół roku, zachowanie moich synów bardzo radykalnie się zmieniło. Skończyły się kłótnie, rodzina jest zaskoczona tą nagłą zmianą. Ja wiem, że to modlitwa różańcowa odmieniła ich serca. Już zawsze będę się modlić na różańcu za moich synów, gdyż wiem, że wiele łask mogą dzięki temu otrzymać” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

ZAŚLUBINY Z BOGIEM

Thomas Wheeler prezes dużej firmy ubezpieczeniowej w Massachusetts podróżował ze swoją żoną samochodem. Po drodze zajechali na stację benzynową, aby zatankować paliwo. Pracownik stacji zajął się samochodem, tymczasem Thomas, aby rozprostować nogi wybrał się na krótką przechadzkę. Wracając do samochodu zauważył, że jego żona prowadzi bardzo ożywioną rozmowę z pracownikiem stacji benzynowej. Wheeler zapłacił i ruszył w drogę. Na pożegnanie, pracownik stacji benzynowej serdecznie pomachał ręką i powiedział do żony Thomasa: „Przyjemnie było z tobą porozmawiać”. W drodze Wheeler zapytał żonę, czy zna tego człowieka. Żona odpowiedziała, że razem z tym mężczyzną uczęszczała do jeden klasy i przez rok chodzili ze sobą. „Miałaś szczęście, że mnie spotkałaś- chełpliwie powiedział Thomas- jeśli byś jego poślubiła byłabyś teraz żoną pomocnika na stacji benzynowej, a nie żoną szefa wielkiej firmy ubezpieczeniowej”. „Mój drogi- odpowiedziała żona- gdybym wyszła za niego, to prawdopodobnie on byłby szefem wielkiej firmy ubezpieczeniowej, a ty pomocnikiem na stacji benzynowej”.

Ta autentyczna historia jest doskonałą ilustracją prawidłowego funkcjonowania wspólnoty małżeńskiej. Małżonkowie ubogacają się wzajemnie różnymi wartościami, przez co mogę pełniej wykorzystać swoje możliwości i łatwiej osiągnąć życiowy cel. Motorem napędowym tak pojętej wspólnoty jest miłość małżeńska, która sprawia, że zapominamy o sobie a zabiegamy o dobro współmałżonka. Ta naturalna i podstawowa wspólnota ludzka egzystuje z bożego ustanowienia. Już na samym początku Biblii, w Księdze Rodzaju, czytamy: „Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę swoją i złączy się ze swoją żoną i będą oboje jednym ciałem”. A Jezus dodał: „A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela”. Te naukę przypomniał także Sobór Watykański II w konstytucji „Gaudium et spes”: „Głęboka wspólnota życia i miłości małżeńskiej, ustanowiona i wyposażona w prawa przez Stwórcę, powstaje na mocy przymierza małżeńskiego. To sam Bóg jest twórcą małżeństwa”. To oczywiste, że małżeństwo ustanowione przez Boga daje współmałżonkom możliwość najpełniejszego rozwoju tylko wtedy, gdy zaproszą oni do swego życia samego Boga, który przydaje relacjom małżeńskim wymiaru nadprzyrodzonego i wiecznego. Małżeństwo staje się miejscem uświęcenia i zbawienia małżonków. Parafrazując możemy powiedzieć, że jak Wheeler dzięki żonie doszedł do takiego stanowiska, tak małżonkowie włączając Boga w swe życie zdobywają godność dzieci bożych.

W tym duchu możemy spojrzeć na ewangeliczną scenę zaproszenia Jezusa na wesele przez nowożeńców z Kany Galilejskiej. Jednak wymowa tego wydarzenia ma o wiele szerszy kontekst i głębszą wymowę. Obraz wspólnoty małżeńskiej bardzo często używany jest w Biblii jako obraz zaślubin Boga z Narodem Wybranym. Obecność Boga w dziejach tego Narodu stała się źródłem uświęcenia i ogromnej radości. Prorok Izajasz mówiąc o tym Narodzie jako dziewicy poślubionej Bogu pisze: „Będziesz prześliczną koroną w rękach Pana, królewskim diademem w dłoni twego Boga. Nie będą więcej mówić o tobie ‘Porzucona’, o krainie twej już nie powiedzą ‘Spustoszona’. Raczej cię nazwą ‘Moje w niej upodobanie’, a krainę twoją ‘Poślubiona’. Albowiem spodobałaś się Panu i twoja kraina otrzyma męża. Bo jak młodzieniec poślubia dziewicę, tak twój Budowniczy ciebie poślubi i jak oblubieniec weseli się z oblubienicy, tak Bóg twój tobą się rozraduje”. Te zaślubiny przybiorą najpełniejszy wymiar, gdy Bóg ześle swego Syna na ziemię, gdy pojawi się na ziemi Mesjasz.

Chrystus zstąpił na ziemię i wybrał przyjęcie wesele, aby tam dokonać pierwszego cudu, cudu przemiany wody w wino. Cud wskazywał, że jest On Bogiem, zapowiadanym Mesjaszem. Okoliczności wesela, swym obrazem wychodziły naprzeciw ludzkich oczekiwań na zapowiadanego Mesjasza. W czasach Chrystusa, tęsknoty za Mesjaszem wyrażano w terminach weselnych: mesjańskie dni będą dniami wielkiej radości, weselnego świętowania, obfitości pokarmów i wina. W Kanie Galilejskiej obraz mesjańskich oczekiwań przybrał bardzo konkretną formę. Oto wśród radości i wesela pojawił się Mesjasz. Rozpoczęły się czasy mesjańskie. Boże błogosławieństwo jeszcze raz spłynęło na Naród Wybrany, ponieważ prawdziwy Pan młody- Jezus przybył, aby poślubić narzeczoną- Nowy Lud Wybrany. Jednak na ten czas wielkiej radości pada cień krzyża, który jest zapowiedzią przyszłej chwały Chrystusa. W krzyżu Jezus ukazał doskonałe posłuszeństwo Ojcu przez co dokonało się zbawienie świata. Jedność z Ojcem została przywrócona. Zostało zawarte nowe przymierze między Bogiem a Jego ludem. W cieniu tego krzyża pojawia się Matka Boża. Zauważyła brak wina i zwróciła się do swego Syna, a ten jej odpowiedział pytaniem: „Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?” Chrystus mówi, że jego pełna chwała ukaże się dopiero na krzyżu.

Na chwałę krzyża wskazują także pytanie Chrystusa: „Czyż to moja lub Twoja sprawa Niewiasto?” Słowem „niewiasto” Chrystus zwraca się do Maryi na krzyżu. W tym kontekście trzeba rozpatrywać słowa Ewangelii: „Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej”. Trzeciego dnia Chrystus zmartwychwstanie, aby ostatecznie ogłosić światu, że nastały czasy mesjańskie, czas zbawienia. Cud przemiany wody w wino sprawił, że uczniowie uwierzyli Chrystusowi, którego pełnia chwały ukaże się w godzinie Jego zmartwychwstania.

Cud w Kanie Galilejskiej jest znakiem rzeczywistości, którą ofiaruje Bóg tym, którzy w Niego uwierzą. Aby dla nas rozpoczął się czas mesjański, czas zbawienia musimy, jak apostołowie uwierzyć Chrystusowi, a wtedy On w swojej mocy przemieni nasze życie i poprowadzi nas do Ojca. Przez wiarę, woda naszego codziennego życia przemienia się w coś nadzwyczajnego. Życie nabiera nowej głębi i znaczenia, nowej jakości. W Chrystusie zawieramy nowe przymierze z Bogiem. Maryja jest pierwszym uczniem, który ukazuje jak należy wypełniać to przymierze. Mamy czynić, to co mówi Syn. Wiara i miłość są konieczne do stworzenia wspólnoty małżeńskiej. Tego żąda również od nas Bóg, abyśmy mogli dobrze wypełnić przymierze z Nim zawarte i posiąść pełnię życia (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

BŁOGOSŁAWIONA HIACYNTA MARTO

W Kanie Galilejskiej Jezus uczynił pierwszy cud. Dokonał go niejako za wstawiennictwem Matki Bożej. Ten cud, jak i inne były potwierdzeniem prawdziwości nauki Jezusa oraz znakiem bożej miłości. W dzisiejszych czasach jesteśmy świadkami wielu cudów, które pełnią podobną rolę oraz są brane pod uwagę w procesach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych. Cud dokonany za wstawiennictwem kandydata na ołtarze jest potwierdzeniem jego świętości. Takie cuda przytaczano także w procesie beatyfikacyjnym Hiacynty, widzącej z Fatimy, którą papież wyniósł do chwały ołtarza 13 maja 2000 roku. Oto jeden z cudów dokonanych za wstawiennictwem błogosławionej Hiacynty.

Emilia Santos w wieku 18 lat zaczęła odczuwać mocny ból w nogach. Po szczegółowych badaniach lekarskich okazało się, że ma problemy z rdzeniem kręgowym i nic już dla niej nie można uczynić. W 6 miesięcy potem Emilię dotknął paraliż, co zmusiło ją do pobytu w Szpitalu Santa Maria w Lizbonie. Po 28 miesiącach leczenia szpitalnego, lekarze orzekli, że nic dla niej nie mogą już zrobić. Sparaliżowaną dziewczynę odesłali do rodziców. W domu, Emilia stale przebywała w łóżku. Nawet jadła w pozycji leżącej, nie podnosząc głowy. Po sześciu latach cierpienia i szukania pomocy lekarskiej, znalazła się w Ognisku św. Franciszka. 25 marca 1987 roku, w święto Zwiastowania Emilia usłyszała nagle dziecięcy głos, który mówił: „Usiądź! Usiądź! Potrafisz to zrobić!”. „Sądziłam, że to obłęd, jaki widziałam u innych biednych kobiet w Ognisku” – powiedziała Emilia. Ale to nie wszystko. W chwili, gdy słyszała ten głos odczuła mrowienie w nogach i żar w całym ciele. Nie potrafiła tego wyjaśnić. Emilia była zaskoczona, lecz głos łagodny i dziecięcy, który przypisywała Hiacyncie, stanowczo i z naciskiem nakazał wypełnić to bez stawiania pytań. Ku zdumieniu wszystkich Emilia zaczęła poruszać rękoma i głową, siadła w łóżku, ból ustąpił.

Emilia prosiła o pełne uzdrowienie. Prośba została wysłuchana w nocy 20 lutego 1989 roku, w rocznicę śmierci Hiacynty. Tego dnia, po odmówieniu zwykłych modlitw Emilia podniosła ręce ku niebu i zwróciła się do Hiacynty z prośbą: „Jeśli pewnego dnia wyprosisz to, że będę chodzić, będę najbardziej szczęśliwą kobietą na świecie!” Kiedy skończyła mówić, wstała i zaczęła chodzić, czego nie potrafiła od niemal 40 lat. Uniesiona radością zawoła dyrektorkę Ośrodka, która zaskoczona tym uzdrowieniem zaczęła płakać.

Cud ten możemy w pełni zrozumieć w kontekście objawień, jakie miały miejsce 13 maja 1917 r. na pastwisku w Cova da Iria, gdzie Maryja objawiła się trójce małych dzieci: Franciszkowi, Hiacyncie oraz Łucji. Powiedziała wtedy dzieciom, żeby przychodziły na to miejsce każdego trzynastego dnia miesiąca, aż do października. W ostatnim miesiącu objawień zgromadziło się na tym miejscu przeszło 70 tys. osób, którzy byli świadkami tzw. cudu wirującego słońca. Ten cud ostatecznie zadecydował o uznaniu autentyczności tych objawień. Podczas objawień Maryja przykazała pastuszkom częste odmawianie różańca i podejmowanie umartwień w intencji nawrócenia grzeszników.

Objawienia Matki Bożej wzbudziły w Hiacyncie Marto głęboką litość i współczucie grzesznikom. Modliła się o ich nawrócenie i podejmowała pokuty w ich intencji, co stało się charakterystycznym rysem jej duchowości. Maryja objawiła jej, że niedługo spotka się z nią i jej bratem Franciszkiem w niebie. Świadomość śmierci nie przerażała Hiacynty, ale napawała radością, że już wkrótce będzie razem z Piękną Panią. Taką postawę dojrzałej wiary można wytłumaczyć tylko autentycznym przeżyciem spotkania z Matką Bożą. Dzieci nie wyparły się spotkań nawet pod presją rodziców, którzy przymuszali ich do wyznania, że te objawienia są tylko wymysłem ich wyobraźni. Dzieci jednak były gotowe znosić prześladowania i udręki dla potwierdzenia, że te objawienia są prawdziwe. Ojciec Molinari pisał o nich: „To dzieci, które zgodnie z możliwościami swego wieku, wiernie i w sposób wolny odpowiedziały na zetknięcie się z tajemnicą Boga i konsekwentnie żyły autentycznym, chrześcijańskim życiem, które szło inną drogą niż ta, którą normalnie spotykamy u dobrych dzieci w ich wieku, mających edukację chrześcijańską”.

Oto kilka zdarzeń, które ukazują dojrzałą duchowość Hiacynty zapisanych w dzienniczku Łucji. „Były dzieci dwóch rodzin mieszkających w Moita, które chodziły po prośbie. Spotkaliśmy je kiedyś idąc na pastwisko z naszą trzodą. Hiacynta spostrzegłszy je powiedziała: ‘Dajmy tym biedakom nasz posiłek za nawrócenie grzeszników’. I pobiegła im go zanieść. Po południu powiedziała mi, że jest głodna. Było tam kilka drzew oliwkowych i dęby. Oliwki były jeszcze niedojrzałe. Mimo to powiedziałam jej, że możemy je jeść. Franciszek wspiął się na drzewo, aby napełnić kieszenie, ale Hiacyncie przyszło do głowy, że moglibyśmy jeść żołędzie dębowe i aby ponieść ofiary, jeść je gorzkie. I tak skosztowaliśmy tego popołudnia tej smacznej potrawy. Hiacynta uważała to za jedną ze swych normalnych ofiar. Zbierała żołędzie dębowe lub oliwki. Powiedziałam jej któregoś dnia: ‘Hiacynta, nie jedz tego, to bardzo gorzkie’. ‘Jem właśnie dlatego, że gorzkie. A tę ofiarę ponoszę za nawrócenie grzeszników’. To nie były nasze jedyne ofiary postne. Umówiliśmy się, że ile razy spotkamy te biedne dzieci, damy im nasze jedzenie. A biedne dzieci, zadowolone z naszej jałmużny, starały się spotkać nas i czekały na nas na drodze. Skoro je tylko zobaczyliśmy, Hiacynta biegła zanieść im nasz cały posiłek dzienny. I to z taką radością, jak gdyby nie odczuwała jego braku”.

Oto inne opowieści zapisane przez Łucję. „Pewnego razu szliśmy z naszymi owieczkami po drodze, na której znalazłam kawałek sznura od wozu. Podniosłam go i dla żartu owinęłam sobie ramię. Zauważyłam, że ten sznur sprawia mi dotkliwy ból. Powiedziałam wtedy do moich kuzynów: ‘Słuchajcie, to boli, moglibyśmy się nim wiązać i nosić na sobie jako umartwienie z miłości do Jezusa’. Biedne dzieci przytaknęły memu pomysłowi i każdy z nas po przecięciu na trzy części owiązał go sobie wokół bioder. Czy to grubość i szorstkość sznura była temu winna, a może dlatego, że za mocno go związaliśmy, w każdym razie ten rodzaj pokuty sprawiał nam okropny ból. Hiacynta często nie mogła się powstrzymać od łez. Gdy mówiłam, by go zdjęła, odpowiadała przecząco: ‘Nie, ja nie chcę go zdjąć. Ja chcę złożyć tę ofiarę Panu Jezusowi na zadośćuczynienie i za nawrócenie grzeszników’.

„Hiacynta i Franciszek cierpieli także z powodu nasilającej się choroby. Hiacynta mówiła mi czasem: ‘Czuję tak wielki ból w piersiach, ale nie mówię nic mojej matce, chcę cierpieć dla Pana Jezusa na zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi, za Ojca św. i za nawrócenie grzeszników’. Gdy któregoś dnia z rana przyszłam do niej, zapytała mnie: ‘Ile ofiar złożyłaś tej nocy Panu Jezusowi?’. ‘Trzy. Wstałam 3 razy odmówić modlitwę Anioła. Ja Mu ofiarowałam bardzo dużo, nie wiem, ile tych ofiar było, ponieważ miałam silne bóle, ale nie skarżyłam się’. Pewnego dnia przyszło trzech panów rozmawiać z nami. Po bardzo nieprzyjemnym przesłuchaniu żegnając się powiedzieli: ‘Naradźcie się, w jaki sposób powinniście tę tajemnicę wyjawić, bo jeżeli nie, to starosta jest zdecydowany was zlikwidować’. Hiacynta z rozpromienioną twarzą powiedziała: ‘Ach, jak to dobrze. Ja tak kocham Pana Jezusa i Matkę Boską, a wtedy wkrótce Ich ujrzymy’.

Nadszedł dzień 20 lutego 1920 r., Hiacynta powiedziała, że czuje się niedobrze i wkrótce umrze. Do łoża cierpiącej przyszedł ksiądz wysłuchać jej spowiedzi. Hiacynta poprosiła następnie o Komunię św. Ksiądz przyrzekł, że z Panem Jezusem zjawi się rankiem, następnego dnia. Wieczorem jednak, w całkowitym osamotnieniu, około godz. 22.30, Hiacynta odeszła do nieba, aby spotkać się z Piękną Panią. Hiacynta nie ukończyła jeszcze wówczas 10 lat. Swoje cierpienia ofiarowała za nawrócenie grzeszników, za pokój na świecie i w intencji Ojca Świętego.

12 września 1935 r. jej ciało uroczyście przeniesiono z rodzinnego grobowca barona Alvaiazere w Ourém na cmentarz w Fatimie i pochowano obok grobu Franciszka. 1 maja 1951 r. ciało Hiacynty zostało złożone w specjalnym grobowcu w bazylice w Cova da Iria w kaplicy po lewej stronie głównego ołtarza. 13 maja 2000 roku papież Jan Paweł II zaliczył ją do grona błogosławionych (z książki Wypłynęli na głębię).

„ŻYCIA NIE MOŻNA ZMARNOWAĆ”

Tytuł tych rozważań był mottem polskich misjonarzy – męczenników Zbigniewa Strzałkowskigo i Michała Tomaszka. Pod tym samym tytułem zrealizowano o nich film. Ojcowie franciszkanie zginęli w 1991 roku w Peru z rąk terrorystów organizacji Świetlisty Szlak. W sierpniu tego samego roku rząd Peru przyznał pośmiertnie ojcom Michałowi i Zbigniewowi najwyższe odznaczenie państwowe: Wielki Order Oficerski „El Sol del Perú” (Słońce Peru). Jednak najważniejsze „odznaczenie” otrzymali 5 grudnia 2015 roku w czasie uroczystości beatyfikacyjnych, która miała miejsce na stadionie w Chimbote w Peru. Zostali ogłoszeni błogosławionymi. Tę godność otrzymujemy z rąk samego Boga, a Kościół po dokładnym zbadaniu całej sprawy tylko ogłasza swoim autorytetem, że błogosławieni na drodze świętego i nieskalanego życia osiągnęli zbawienie, osiągnęli niebo, nagrodę samego Boga.

Obaj franciszkanie wyjechali do Peru w listopadzie 1988 roku. Zakonnicy decydując się na wyjazd zdawali sobie sprawę w jak trudnych i niebezpiecznych warunkach będą głosić Ewangelię. Przed wyjazdem na misje ociec Michał powiedział: „Jeśli trzeba będzie złożyć ofiarę życia, to nie będę się wahał”. Swoją misję prowadzili w Pariacoto, andyjskiej wiosce bez elektryczności i bieżącej wody. Gdy do niej dotarli, był tam jedynie prowizoryczny kościół. Wieść o przybyciu oczekiwanych misjonarzy szybko rozniosła się po okolicy. Wierni z wielką gorliwością i zapałem pomagają przy remoncie świątyni i parafialnego domu. Franciszkanie troszczą się o zdrowie parafian, pracują z dziećmi i młodzieżą, głoszą katechezy. Tak było do 9 sierpnia 1991 r. . W tym dniu po Mszy św. ojcowie franciszkanie mieli zaplanowane spotkanie z młodzieżą. To spotkanie już się nie odbyło. celebrują mszę. Przed świątynią czekali na misjonarzy terroryści z organizacji Świetlisty Szlak. Związali oni ręce zakonnikom i wywieźli z wioski. Ciała misjonarzy znaleziono kilka kilometrów od Pariacoto. Zamordowano ich na podstawie aktu oskarżenia, który brzmiał: „Za podjudzanie przeciwko rewolucji modlitwą różańcową, kultem świętych, mszą św. i Biblią. Za okłamywanie ludu Ewangelią i Biblią, bo wszystko to są kłamstwa. Religia jest opium dla ludu. Za głoszenie pokoju. Kto to czyni, musi umrzeć”.

Mimo młodego wieku i tak tragicznej śmierci nikt nie może powiedzieć, że zmarnowali życie. A wręcz przeciwnie, wykorzystali je najpiękniej, jak jest to możliwe. Realizowali swoje powołanie, wypełniając w Kościele jedną z licznych posług, o jakich pisze św. Paweł w Liście do Koryntian: „Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan; różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkim”. W tym samym Liście czytamy: „Podobnie jak jedno jest ciało, choć składa się z wielu członków, a wszystkie członki ciała, mimo iż są liczne, stanowią jedno ciało, tak jest i z Chrystusem. Wszyscyśmy bowiem w jednym Duchu zostali ochrzczeni, aby stanowić jedno Ciało”. Tę myśl kontynuuje Katechizm Kościoła Katolickiego: „Kiedy uczniowie Jezusa zostali pozbawieni Jego widzialnej obecności, Jezus nie zostawił ich jednak sierotami. Obiecał pozostać z nimi aż do końca czasów i posłał im swego Ducha. Komunia z Jezusem stała się przez to w jakiś sposób jeszcze bardziej intensywna. ‘Udzielając bowiem Ducha swego, braci swoich, powołanych ze wszystkich narodów, ustanowił w sposób mistyczny jako ciało swoje’”. Przez chrzest zostaliśmy włączeni w mistyczne Ciało Chrystusa, Jego Kościół. Bóg udziela nam różnych darów, abyśmy służąc nimi ubogacali wspólnotę wiary.

W świetle powyższej nauki pytanie, które nieraz przewija się w rozmowach: kto jest ważny, ważniejszy, najważniejszy w Kościele jest pytaniem typu; które oko jest ważniejsze prawe czy lewe? Obydwa są tak samo ważne i gdy razem spoglądają na świat, obraz, który dociera do nas jest pełniejszy. Obraz ten się zamazuje, gdy jedno z nich jest chore, czy też obydwa. Jeśli mamy mówić o ważności członków Kościoła, to konieczne musimy zastosować kryterium, o którym pisze św. Paweł w Liście do Koryntian. Tym kryterium jest otwarcie się na działanie Ducha św., przyjęcie Go i przyzwolenie, aby kierował naszym życiem i naszymi czynami. Jeśli jesteś owiany Duchem Świętym, to jesteś wielki w tym Kościele, bo już tu na ziemi widać na twojej głowie najważniejszą koronę, koronę świętości, którą otrzymali wcześniej wspomniani męczennicy. Ta korona jest ważniejsza niż tiara papieska, której dzięki Bogu dzisiaj papieże już nie używają. Zrezygnował z niej papież Paweł VI, który po uroczystej ekumenicznej Mszy świętej złożył ją na ołtarzu. Została ona następnie zlicytowana na aukcji w USA i sprzedana. Pieniądze za nią otrzymane przeznaczono na cele charytatywne. Korona świętości, to nie tylko wyglądanie szczęśliwej wieczności, to także wielkość, która z miłością wychodzi naprzeciw ludzkiej nędzy zarówno duchowej jak i materialnej. Czynili to błogosławieni o. Michał i o. Zbigniew wśród ubogich Peruwiańczyków. A zatem w Kościele jesteś wielki i ważny na tyle na ile napełnisz się Duchem Świętym i Nim żyjesz. Wszelka inna wielkość to pawie pióra na pustej głowie.

W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę odnajdziemy pewne wskazówki, jak otworzyć swoje serce na Ducha Świętego i Nim żyć. W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele, na które nowożeńcy zaprosili Jezusa i Jego Matkę. Weselną radość nowożeńców zmąciła taka prozaiczna sytuacja. Po prostu zabrakło wina. Zapewne nie chodziło tu o samo wino, ale fakt, że nowożeńcy zaprosili gości, a nie przygotowali się odpowiednio do tego. Co za wstyd. Prawdopodobnie Jezus zauważył tę niezręczną sytuację nowożeńców, ale zapewne chciał, aby Jego łaska dotknęła nowożeńców za wstawiennictwem Jego Matki. Ale niewykluczone też, że to wrażliwe matczyne serce dostrzegło tę trudną sytuację. Maryja powiedziała do Jezusa: „Nie mają już wina”. Na co usłyszała zaskakującą odpowiedź: „Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto?”. To nie zniechęciło Maryi. Głęboko ufa, że Chrystus za jej wstawiennictwem uratuje radość weselną nowożeńców. Powiedziała do sług: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Jezus kazał napełnić stągwie kamienne wodą i przemienił wodę w wino. To był pierwszy cud Jezusa w sprawach takich zwykłych, codziennych, a trzy lata później będzie miał miejsce najważniejszy cud, cud zmartwychwstania, w mocy którego możemy najpiękniej przeżyć życie i zyskać koronę świętości.

Na tej drodze świętości Chrystus obiecuje nam Ducha Świętego, który jest dla nas mocą i mądrością Bożą. Aby Duch św. kierował naszym życiem winniśmy jak nowożeńcy z Kany Galilejskiej zaprosić Chrystusa i Jego Matkę do naszego życia, szczególnie do życia rodzinnego, bo rodzina jest kościołem domowym. Winniśmy słuchać Maryi, która zachęca nas do czynienia tego czego oczekuje od nas Jezus. Wiele jest nakazów Jezusa, ale najważniejszym jest nakaz miłości: „Będziesz miłował Pana Boga twego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego”. Duch Święty uzdalnia nas do życia taką miłością i sprawi, że nie zmarnujemy naszego życia (Kurier Plus, 2014).

ZAPROŚ JĄ DO SIEBIE  

Zapewne niejeden raz otrzymaliśmy zaproszenie na uroczystości weselne. Nie jeden raz zapraszający posługują się gotowymi wzorami zaproszeń jak ten: „Jacek i Maria mają zaszczyt Jaśnie Wielmożnych Państwa powiadomić, iż zaloty wprzódy uczyniwszy do zaślubin przystąpić pragną, a Jaśnie Wielmożnych Państwa w grono ślubne zaszczyt prosić mają. Mniemamy przeto, że zaproszenia naszego w pogardzie mieć nie będziecie jeno blasku uroczystości całej ochoczym swym przybyciem dodacie i weselić się wraz z nami będziecie. Owe zaślubiny zatwierdzone zostaną dnia 5 maja roku 2019 o godzinie 11:00 w Kościele św. Stanisława w Ozone Park. Po uroczystości zaślubin zapraszamy Jaśnie Wielmożnych Państwa na przyjęcie do restauracji Santoria na Astorii. Prosimy o potwierdzenie przybycia do 4 stycznia 2019r.” Nim potwierdzimy swój udział, rozważamy wiele spraw. Dlaczego nas zaproszono czy warto tam się wybrać, czy oni odpowiedzieli pozytywnie na nasze wcześniejsze zaproszenie, ile to będzie nas kosztować itd.

Motywy zaproszenia na wesele są różne, jak na każde inne, i ze względu na to, na potrzeb tych rozważań możemy wyróżnić: Zaproszenie biznesowe – warto tego człowieka zaprosić, bo z nim można zrobić dobry interes. Zaproszenie próżnej chwały- gdy ten znany człowiek przyjmie moje zaproszenie, to w oczach innych na pewno wiele zyskam. Zaproszenie wzajemności- on mnie zaprosił, to wypada także jego zaprosić. Zaproszenie plotkarskie- warto ją zaprosić, bo z nikim innym, tak przyjemnie nie obrabia się innych. Zaproszenie pijackie- warto go zaprosić, bo z nim to tak się radośnie pije, a później tak mądrze z nim rozmawia. Zaproszenia przyjacielskie- zapraszam ze względu na czystą przyjaźń. Dobrze się ze sobą czujemy, miło porozmawiać ze sobą, powspominać dawne czasy. Zaproszenia rodzinne – więzy krwi dają nam poczucie jedności, możemy na siebie liczyć. Zaproszenia duchowe- z zaproszonymi szukamy i odkrywamy najgłębszy sens życia, miejsce Boga w naszym życiu. Itd.

Jaki charakter miało zaproszenie Jezusa i Jego Matki oraz apostołów na wesele do Kany Galilejskie? Uczty weselne w tamtych czasach trwały siedem dni, gospodarze zapraszali tylu gości, ilu mogli, szczególnie gości znakomitych, takich jak znani nauczyciele. Być może Jezus została zaproszony z tego powodu. Niezależnie jednak od motywacji zaproszenia, dla nowożeńców było to najważniejsze zaproszenie, także w czysto towarzyskim wymiarze. Zaproszony Jezus z Maryja wybawił nowożeńców z dużej opresji. Bez cudu Jezusa wesele mogło skończyć się towarzyskim skandalem. W warunkach śródziemnomorskich wino, zaprawione zwykle wodą, jest podstawowym napojem. Gdyby zabrakło go na takiej uroczystości, świadczyłoby to fatalnie o jej organizatorach.

Jednak w tym wydarzeniu nie wino stało się najważniejsze, ale jego cudowny sposób pozyskania. Św. Jan Paweł II, ogłaszając czwartą część Różańca, tajemnice światła, umieścił wśród nich Tajemnicę cudu w Kanie Galilejskiej. Na myśl przewodnia tej cząstki wybrał objawianie się Jezusa jako Boga, który jest światłością dla świata. W Kanie dokonał On pierwszego cudu, po którym stało się coś niezmiernie ważnego, co skrzętnie odnotował Ewangelista: „Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie”. Najważniejszym owocem tego spotkania było rozpoznanie w Chrystusie światła, które rozprasza mroki naszego życia i śmierci. Z perspektywy całego naszego, życia doczesnego i wiecznego to zaproszenie jest najważniejsze.

W cudzie Maryja odegrali bardzo ważną rolę. Jako kobieta i zarazem gospodyni domowa, od razu zauważyła brak wina. Gdyby ta wiadomość rozniosła się wśród zaproszonych gości albo, co gorsza, na stole nie stanęłyby naczynia z tym trunkiem, młoda para miałaby wielkie kłopoty. Naraziłaby się na zarzuty nieprzygotowania do tego ważnego wydarzenia w ich życiu oraz na kpiny i niewybredne żarty. Maryja o tym wiedziała. Dlatego zwróciła się o pomoc do swojego Syna. W ten sposób pokazała w całej pełni swoją troskę o drugiego człowieka, a jako kobieta – o należyte przyjęcie gości. To ona powiedziała Jezusowi: „Nie mają wina”. Zauważyła to jako pierwsza. Nie wahała się iść z tym problemem do Syna, stając się rzeczniczką młodych małżonków. Wiedziała więc, że On jest w stanie zaradzić temu problemowi.

Jakże często zaproszenie Maryi zmienia całe nasze życia. Dla ilustracji przytoczę wydarzenie, w które jest wpisane zaproszenie mniej ważne i to najważniejsze. Organizując przed laty Festiwale Kultury Polskiej w Maspeth, staraliśmy się zapraszać z Polski artystów, jak to się mówi z najwyższej półki. Podnosiło to rangę festiwalu, jak też sięgało ludzi. Kiedyś udało się nam skutecznie zaprosić jednego z najbardziej popularnych w tamtych czasach artystę Ryszard Rynkowskiego. W swoich oczekiwaniach nie zawiedliśmy się. Po latach dowiedziałem się, że artysta w szczególny sposób zaprosił Maryję do domu swojego życia, który to dom nie jeden raz ogarniała ciemność alkoholizmu, a nawet ciemność targnięcia się na własne życie.  Dopiero wiadomość o chorobie żony sprawiła, że się opamiętał. Przestał pić, docenił wspaniałą osobę, która dzieli z nim życie. Jednak nowotwór postępował. Ryszard przez cztery lata ofiarnie opiekował się Hanną. Po jej śmierci zupełnie się załamał. Był pewien, że nigdy już się nie podniesie. Wiele lat był wdowcem i pogrążał się w smutku. I wtedy stało się to, czego się nie spodziewał.

Po jednym z koncertów poznał o 22 lata młodszą fankę Edytę, z którą dobrze mu się rozmawiało i coś zaiskrzyło. Po raz kolejny artysta uwierzył w siebie, odstawił używki, więcej koncertował. Jego życie nie zmieniłoby się jednak aż tak, gdyby nie wizyta w znanym Sanktuarium Maryjnym w Lourdes we Francji. Tak wspomina tamten czas: „Po ślubie zapragnęła zostać matką. Podejmowaliśmy wiele prób, ale nie było efektu. Pomyśleliśmy, że pewnie tak ma być. Kupiliśmy sobie nawet drugiego pieska yorka. Kiedyś pojechaliśmy do Lourdes, do znajomych i tam zanocowaliśmy. To był ten raz i nazajutrz żonie kawa już nie smakowała jak zawsze. Czy był to dar od Matki Boskiej? Dla nas tak. Wiem, że Rysio począł się właśnie w Lourdes”. Dziś muzyk każdego roku razem z rodziną jeździ do Lourdes, by podziękować za syna i żonę. „Mam za co być wdzięczny!” – wyznaje wzruszony. I dzisiaj, gdy doświadcza trudnych chwil, zaprasza Matkę Bożą z Lourdes do swojego życia, matkę, która wnosi Światło swojego Syna w życie każdego z nas (Kurier Plus, 2019).

OD POLIGAMI DO MONOGAMI     

Sigmund Freud, austriacki lekarz żydowskiego pochodzenia, neurolog, twórca psychoanalizy napisał, że w każdym małżeństwie są cztery osoby. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Pierwszy mężczyzna i pierwsza kobieta to realne osoby ze swoimi wadami i zaletami. Druga para to wytwór życzeniowej wyobraźni partnera. Osoba, którą poślubiamy to prawie ideał, bez żadnych wad. Najczęściej taką osobę poznajemy ma początku. Młodzi są sobą zauroczeni. Mówimy, że patrzą na świat a szczególnie na swojego partnera przez różowe okulary. Taka „poligamia” niczego dobrego nie wróży małżeństwu. Aby małżeństwo przetrwało konieczne jest przejście do związku „monogamicznego” tzn. poślubić jednego mężczyznę i jedną kobietę. Trwałość i szczęście małżeńskie zależą od naszej mądrości i wysiłku, aby mężczyznę naszych marzeń odnaleźć w konkretnym „egzemplarzu”, który ma wiele wspaniałych cech, ale nie jest wolny od wad. Autentyczna i szczera miłość jest najważniejszą siłą w tej transformacji.

Uświadomienie sobie, że osoba, którą poślubiliśmy, jest daleka od ideału i o wiele mniej „niesamowita”, niż myśleliśmy jest powodem kryzysu, z którym boryka się prawie każde małżeństwo. Rabin Harold Kushner porusza ten problem w książce Overcoming Life’s Disappointments. Autor zauważa, że nie chodzi tu tylko o niedociągnięcia naszego współmałżonka: „Przyznaję, że istnieje skłonność do pozostania w związku małżeńskim z osobą, którą poślubiliśmy. Uważam, że istniały powody, dla których zdecydowaliśmy się na małżeństwo z tą osobą. Istnieją one nadal, tylko są głęboko zakopane pod gruzami błędów, zranionych uczuć, niepotrzebnych słów, posądzeń. Oczywiście nie dotyczy to przypadków nadużyć fizycznych i zachowań przestępczych, które nie mogą być tolerowane w związkach małżeńskich. Wierzę jednak, że przy odrobinie dobrej woli w odkopywaniu tych wartości możemy na nowo odkryć piękno uczuć, które kiedyś połączyły małżonków. Mogę to poprzeć licznymi przypadkami uzdrowionych małżeńsw”.

„W tym pojednawczym uzdrawianiu małżeństwa ogromną role odgrywa pokora. Pozwala ona dostrzec nasze niedociągnięcia, które spowodowały kryzys małżeński. Po takim odkryciu staniemy się bardziej tolerancyjni wobec niedociągnięć naszego partnera. Mój znajomy, doradca małżeński, często pytał parę, która przyszła do niego po radę: ‘Wiele słyszałem waszych narzekań na siebie. Czy możecie mi powiedzieć, na ile wasze osobiste postępowanie i zachowanie przyczyniło się do kryzysu małżeńskiego i co każde z was może teraz zrobić, aby uzdrowić waszą sytuację małżeńską?’ Bo czym jest wzajemna miłość i miłość Boga do nas? Jest pragnieniem zaakceptowania czegoś, co nie jest perfekcyjne. Chrystus oddał z miłości do nas grzeszników swoje życie na krzyżu. Jeśli jesteś wystarczająco dojrzały, aby kogoś kochać, prawdopodobnie jesteś wystarczająco dojrzały, aby kochać osobę, z którą mieszkasz, nawet jeśli nie jest osobą, w której się zakochałeś i poślubiłeś”.

W czasie pielgrzymek do Ziemi Świętej odwiedzamy miejsca upamiętniające życie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. Wśród nich szczególne miejsce zajmuje Golgota. Na kolanach, w nabożnym skupieniu przesuwamy się ku szczelinie w skale, w której postawiono krzyż Chrystusa. Dotykamy skały, po której zapewne spływała krew naszego Zbawcy, która uświadamia nam jaką miłością Bóg nas umiłował. Z tego miejsca brzmią niezwykle wyraziście i przekonywująco słowa Jezusa: „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali tak jak Ja was umiłowałem”. Taka miłość ma być fundamentem każdej naszej miłości, w tym także małżeńskiej, którą w sposób szczególny wspominamy w innym miejscu pielgrzymkowym jakim jest Kana Galilejska, miejsce pierwszego cudu Jezusa, dokonanego za wstawiennictwem Maryi.

W tym niezwykłemu miejscu małżonkowie w czasie podniosłej uroczystości ponawiają śluby małżeńskie. Tak jak przed wielu laty trzymają się za ręce i powtarzają słowa przysięgi małżeńskiej: „Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.” Bardzo często małżonkowie wypowiadają te słowa ze łzami w oczach. A ja jestem pewien, że wypowiadają je bardziej świadomie, bo dobrze wiedzą co to jest prawdziwa miłość, która najpełniej wyraża się w służbie małżonkowi i akceptacji go takim jakim on jest w rzeczywistości z jego wadami i zaletami. Patrząc na nich myślę, że przeszli oni drogę od poligenizmu do monogenizmu. Mąż, który ma swoje wady, jak każdy inny jest tym samym mężem, którego malowały nasze najpiękniejsze marzenia. A stało się to dzięki prawdziwej miłości, którą Jezus ukazał na Golgocie i w Kanie Galilejskiej.

Na zaproszenie nowożeńców Jezus wraz z Maryją i uczniami przybył na ich wesele w Kanie Galilejskiej. Podczas uczty weselnej zabrakło wina. Ten brak mógł popsuć całe przyjęcie i okryć nowożeńców wstydem. Bo tak jak dziś tak i dawniej, to wstyd zaprosić gości i nie mieć ich czym poczęstować. Maryja zauważyła to i dyskretnie mówi o tym Synowi. Następnie z wielką ufnością i wiarą zwraca się do sług prosząc, aby do końca wypełnili wolę Jezusa. Maryja wie, że cokolwiek Jezus powie i zrobi, to będzie najlepsze. Jezus na prośbę Matki cudownie ratuje piękno przyjęcia weselnego, piękno pierwszych wspólnych chwil nowożeńców. Możemy powiedzieć, że Jezus przekształca to co niedoskonałe w doskonałe. Przyjęcie weselne, na którym zabrakło wina na pewno nie należałoby do doskonałych. Jednak w małżeństwie chodzi o coś więcej niż tylko przyjęcie weselne. Najważniejsza jest nasza miłość, która nie jest wolna od wad i braków. W Chrystusie staje się doskonała.

Jezus, który był gościem na weselu w Kanie Galilejskiej, dokonał uświęcenia ludzkiej miłości. Ten, który jest Miłością, czyni pierwszy cud, pouczający znak dla uczniów i dla całego Kościoła. Chrystus uświadamia nam, że jeśli chcemy, aby nasze szczęście trwało zawsze, nie tylko chwilę to musimy zacząć budować je na mocnych fundamentach. Miłość nie ogranicza się do sentymentu, uczuć, emocjonalnej bliskości, ale wyraża się w konkretnym czynie. Pokazuje, że chrześcijanin w dążeniu do szczęścia nie może pominąć miłości, która poszukując dobra ukochanej osoby staje się wyrzeczeniem i jest gotowa do poświęceń na wzór miłości Chrystusowej. Tak jak w Kanie Galilejskiej tak i w naszym życiu Maryja odgrywa ważną rolę. Wskazuje na swojego Syna i mówi: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. A gdy Jej usłuchamy, wtedy Chrystus naszą niedoskonałą miłość przemieni w doskonałą, nasz niedosyt w nasycenie, rozczarowanie w radość, problemy w pokój ich rozwiązania, nasze złe relacje z innymi w przyjaźń itd. A to wystarczy, aby dotrzymać przyrzeczeń, które małżonkowie składają sobie wzajemnie przy ołtarzu.