|

2 niedziela zwykła Rok A

ŚWIADECTWO CZYNU 

Jan zobaczył Jezusa, nadchodzącego ku niemu, i rzekł: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata. To jest Ten, o którym powiedziałem: «Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie». Ja Go przedtem nie znałem, ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi». Jan dał takie świadectwo: «Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: «Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym». Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym” (J 1,29-34).

Piłatowe pytanie, zadane Chrystusowi: „Cóż to jest prawda?” staje ciągle przed nami i żąda odpowiedzi. Chrystus nie odpowiedział Piłatowi wprost. Jednak namiestnik rzymski miał szansę znaleźć ją gdyby dokładniej zapoznał się z naukę Jezusa. Chrystus powiedział o sobie: „Jam jest drogą, prawdą i życiem”. Chrystus jest prawdą. A zatem prawda jawi się w naszym życiu jako wymóg moralny i znaczy wierność Chrystusowi, który jest prawdą, oraz nakłada obowiązek wytrwałego szukania prawdy i świadczenia o niej zgodnie z sumieniem.

Święty Jan Chrzciciel odnalazł prawdę w Jezusie Chrystusie i dał o niej świadectwo: „Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym”. Bóg jest najwyższą prawdą i w Nim odnajdujemy normy naszego postępowania; takie jak np. Dekalog. Gdy człowiek odrzuca tę jedyną Prawdę i tworzy własną wtedy może być tyle prawd ilu jest ludzi; każdy ma swoją prawdę. Swoją prawdę mieli min. naziści, skazując w imię tej prawdy miliony istnień ludzkich na zagładę w obozach koncentracyjnych. Jan Chrzciciel poznał prawdę, wskazał na nią i zaświadczył o niej. Dał świadectwo prawdzie słowem i męczeńską śmiercią. Śmierć w imię prawdy ma największą moc przekonania.

Greckie słowo „martys” oznacza, zgodnie ze swą etymologią świadka, przy czym może tu chodzić o świadectwo w znaczeniu historycznym, jurydycznym lub religijnym. W tradycji chrześcijańskiej rzeczownik „martys” odnosi się wyłącznie do tego, który daje świadectwo krwi, ponosi śmierć męczeńską w imię prawdy. A zatem męczennik znaczy tyle, co świadek. Kościół otacza wielkim szacunkiem męczenników, ponieważ poznali oni Prawdę i dali o niej świadectwo najbardziej wiarygodne; zaświadczyli o niej swoim życiem. Krew męczenników była jednym z powodów niebywale dynamicznego rozwoju Kościoła w pierwszych wiekach jego istnienia.

Z tamtych lat zachowały się akta przesłuchań chrześcijan przed sądami. Język tych przesłuchań jest prosty i suchy, ale doskonale ukazuje nieugiętą wiary pierwszych wyznawców Chrystusa. Oto fragment z przesłuchań św. Euplusa Diakona (zm.304 r.).

„Calvisianus po naradzie rzekł:

-Euplus, który nie wydał pism wbrew edyktom cesarskim, lecz czytał je ludowi ma być oddany na torturę.

(Tortura)

W czasie tortury rzekł Euplus:

-Dzięki Ci, Chryste. Strzeż mnie, albowiem dla Ciebie to cierpię.

Namiestnik Calvisianus rzekł:

-Zaprzestań, Euplusie, tego szaleństwa. Złóż hołd bogom a będziesz wolny.

Euplus rzekł:

-Składam hołd Chrystusowi, ze wstrętem odrzucam demony. Rób, co chcesz- chrześcijaninem jestem. Od dawna tegom pragnął. Zrób, co zechcesz. Dodaj więcej (tortur), chrześcijaninem jestem.

Skoro go już długo torturowano, dano katom rozkaz zaprzestania.

(Namowa do apostazji)

Calvisianus tymczasem rzekł:

Nieszczęśniku! Złóż hołd bogom. Uczcij Marsa, Apollina i Eskulapa.

Euplus rzekł:

-Czczę i uwielbiam Ojca i Syna i Ducha Świętego, Uwielbiam Trójcę Świętą, prócz której nie ma Boga. Niech zginą bożyszcze, które nie uczyniły nieba i ziemi i tego, co w nich jest. Chrześcijaninem jestem!

Calvisianus zarządził ponowną, ostrzejszą torturę.

Na torturze rzekł Euplus:

-Dzięki Ci, Chryste! Przybądź mi z pomocą, Chryste. Dla Ciebie to cierpię, Chryste.

I mówił to często. A gdy sił mu zabrakło, mówił wargami tylko, bez głosu, te lub inne słowa.

(Egzekucja)”.

A oto inne świadectwo wiary z czasów ostatniej wojny światowej. Joseph Schultz był żołnierzem okupacyjnej armii niemieckiej w Jugosławii. Pewnego dnia dowódca wybrał ośmiu żołnierzy do specjalnego zadania, wśród nich znalazł się Schultz. Wzięli broń i wyruszyli w góry, nie wiedząc, jaką misję maja spełnić. Gdy dotarli na miejsce poznali cel swego marszu. Nad wykopanym rowem stało 8 Jugosłowian; pięciu mężczyzn i dwie kobiety. Ośmiu żołnierzy ustawiło się w szeregu. Dowódca wydał rozkaz przygotowania się do wykonania egzekucji. Schultz na oczach osłupiałych kolegów jak i zdumionych Jugosłowian rzucił na ziemię karabin i poszedł w kierunku skazańców. Nie usłuchał wołania dowódcy. Stanął ze skazańcami trzymając się za ręce. Rozwścieczony dowódca wrzasnął: „Ognia”. Joseph Schultz zginął, a jego krew zmieszała się z krwią niewinnych ofiar.

Nie mniej jest ważne świadectwo wiary, jakie składamy bez rozlewu krwi; świadectwo słowa i czynu. Nasze dobre słowo, nasz dobry czyn może być przekonywującym świadectwem wiary, przez, które nasz bliźni może spotkać Boga w Jezusie Chrystusie (z książki Ku wolności).

ŚWIADECTWO CZYNU

Pan rzekł do mnie: «Ty jesteś sługą moim, Izraelu, w tobie się rozsławię». Wsławiłem się w oczach Pana, Bóg mój stał się moją siłą. A teraz przemówił Pan, który mnie ukształtował od urodzenia na swego Sługę, bym nawrócił do Niego Jakuba i zgromadził Mu Izraela. A mówił: «To zbyt mało, iż jesteś Mi Sługą dla podźwignięcia pokoleń Jakuba i sprowadzenia ocalałych z Izraela! Ustanowię cię światłością dla pogan, aby moje zbawienie dotarło aż do krańców ziemi» (Iz 49, 3. 5-6).

Joe był alkoholikiem. Ci, którzy patrzyli na niego mówili, że nie ma już dla niego ratunku. Był to ludzki wrak. Obdarty, brudny, zamroczony alkoholem zaczepiał przechodniów na ulicy, prosząc o parę groszy, które później przeznaczał na alkohol. Sypiał pod mostami, na klatkach schodowych, na ulicy.

Jego życie zmieniło się diametralne po zetknięciu się z placówką misyjną Bowery, gdzie, jak sam mówi spotkał Boga. A Bóg w cudowny sposób odmienił jego życie. Odmieniony Joe zaczął pracować w misji. Służył dniem i nocą tym, którzy potrzebowali pomocy. Wykonywał z uśmiechem najbrudniejsze prace. Czyścił pokoje i łazienki zabrudzone przez pijanych alkoholików i innych ludzi z marginesu społecznego. Pomagał im nie oczekując wdzięczności. Co więcej, sam dziękował Bogu, że może być użyteczny i pomagać innym.

Pewnego dnia po nabożeństwie ewangelicznym, prowadzonym przez dyrektora misji, został w kaplicy jeden mężczyzna. Klęczał w ławce i głośno się modlił. Prosił Boga o przemianę życia. Zamroczony nieco alkoholem głośno powtarzał: „Boże spraw, abym był jak Joe. Boże spraw, abym był jak Joe. Boże spraw, abym był jak Joe”. Dyrektor misji pochylił się nad tym mężczyzną i powiedział: „Synu, sądzę, że lepiej będzie, gdy będziesz modlił się tymi słowami: Boże spraw, abym był jak Jezus”. Wtedy ów mężczyzna spojrzał na dyrektora i żartobliwie zapytał: „Czy Jezus jest podobny do Joe?” (T. Campolo: Everything you’ve heard is wrong).

Pytanie „Czy Jezus jest podobny do Joe?” dotyka problemu świadectwa w naszym życiu. W tym wypadku chodzi o świadectwo dane prawdzie Bożej, którą przyjmujemy i głosimy. Ta prawda dociera do nas poprzez słowo Boże zawarte na kartach Biblii. Najczęściej jednak w przekazywaniu tej prawdy pośredniczy człowiek. Nim sami sięgnęliśmy po Biblię, nim sami byliśmy w stanie odkrywać prawdę na jej kartach, rodzice, dziadkowie, katecheci, kapłani i wielu innych ludzi mówiło nam o Bogu. Najbardziej było przekonywujące świadectwo ludzi, którzy głosząc prawdę Bożą sami według niej żyli. Spotykam nieraz ludzi, którzy mówią: „Mój dziadek nie wiele mówił mi o życiu według przykazań bożych, to nie było potrzebne, uczyłem się patrząc na jego uczciwe i pobożne życie. Tę lekcję religii zapamiętałem najbardziej”.

Zacytowany na wstępie fragment Ewangelii mówi o świadectwie, jakie dał Jan Chrzciciel o Jezusie: ”Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym”. Świadectwo Jana Chrzciciela stało się dla wielu początkiem nawrócenia i wiary w Jezusa Chrystusa. To świadectwo miało wielką moc przekonania, ponieważ Jan Chrzciciel był człowiekiem ogromnej wiary. Stał się posłusznym narzędziem w rękach Boga. Znano go jako ascetycznego męża modlitwy. Głosił prawdę bożą nie licząc się z ludzkimi względami. Wytknął królowi Herodowi bezbożność, za co został ścięty. Jan Chrzciciel, dając świadectwo o Jezusie zwrócił uwagę na szczególny rys misji Chrystusa: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata”. Chrystus przyszedł do grzeszników, aby pojednać ich z Bogiem. Ta grzeszność wpisuje się w naturę człowieka, poczynając od wydarzenia, które w języku wiary nazywamy grzechem pierworodnym.

W czasach Starego Testamentu Naród Wybrany w Dniu Pojednania, w specjalnym obrzędzie, przez wyrzeczenie się zła jednał się z Bogiem. Kapłan sporządzał listę grzechów wspólnoty i wzywał do pokuty. Następnie kładł ręce na głowę kozła, co symbolizowało zrzucenie win wspólnoty na kozła. Po czym obwinionego kozła wypędzano na pustynię. Naród czuł się oczyszczony i pojednany z Bogiem. Jan Chrzciciel ogłasza, że Jezus gładzi nasze grzechy, ale to uwolnienie z grzechów ma inny sens. Nie jest to proste zrzucenie swoich win na Jezusa. Grzech nie jest przedmiotem, który możemy usunąć z nas jak jakiś przedmiot. Nasza grzeszność nie jest tym samym, co grzech. Pierwszy jest chorobą, drugi symptomem choroby. Grzech jest kondycją, w której żyjemy. Jezus przyszedł, aby nas wyzwolić z tej kondycji i umożliwić rozpoczęcie nowego życia. Chrystus czyni to stając się uczestnikiem naszej ludzkiej natury. Wnosi w nią światło i dobro. Bo tylko światło może zwyciężyć ciemność, bo tylko przez dobro możemy zwyciężyć zło. Przez wiarę mamy udział w zwycięstwie Chrystusa nad grzechem i śmiercią. Zmaganie się ze złem to długi proces, w którym Chrystus daje nam moc i pewność zwycięstwa, szczególnie w sakramencie pojednania.

Człowiek, w którym zwycięża dobro staje się skuteczniejszym świadkiem Bożej prawdy. Potrafi także dostrzec i ocalić to dobro w innych, które rozdmuchuje, czyniąc innych świadkami prawdy bożej. Zaś człowiek, w którym zło zapuściło korzenie, stępiając tym samym wrażliwość na prawdę bożą staje się świadkiem zła, który innych mierzy własną miarą. Pouczająca w tym temacie jest poniższa opowieść. Pewnego razu król wezwał jednego ze swoich sług, znanego z przewrotności i zła, dając mu polecenie, aby ten przemierzył całe królestwo i znalazł prawdziwie dobrego człowieka. Sługa niezwłocznie wyruszył w drogę. Wiele podróżował, spotykał się i rozmawiał z wieloma ludźmi. Po upływie wyznaczonego czasu wrócił do króla, oznajmiając, że szukał w całym królestwie, spotkał wielu ludzi, ale nie znalazł ani jednego prawdziwie uczciwego człowieka. Następnie król wezwał innego sługę, który był człowiekiem wielkiej dobroci, mówiąc do niego: „Przeszukaj całe moje królestwo i znajdź mi naprawdę podłego człowieka”. Sługa rozpoczął swoje poszukiwania. Przemierzył całe królestwo, spotkał wielu ludzi. Po czy stanął przed królem, mówiąc: „Królu, nie wypełniłem twojego polecenia. Spotkałem ludzi zagubionych, zaślepionych, opanowanych namiętnościami, ale nie znalazłem naprawdę podłego człowieka. Wszyscy z nich mają dobre serca, mimo, że czynią zło” (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

BARANEK BOŻY

Paweł, z woli Bożej powołany na apostoła Jezusa Chrystusa, i Sostenes, brat, do Kościoła Bożego w Koryncie, do tych, którzy zostali uświęceni w Jezusie Chrystusie i powołani do świętości wespół ze wszystkimi, którzy na każdym miejscu wzywają imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa, ich i naszego Pana. Łaska wam i pokój od Boga Ojca naszego i od Pana Jezusa Chrystusa (1 Kor 1,1-3).

W każdym zakątku świata spotykamy sanktuaria, do których zdążają tysiące pielgrzymów. Jedne są bardziej znane inne mniej. Do tych mniej znanych należy sanktuarium w Knock w Irlandii. Rocznie odwiedza to miejsce około pół miliona wiernych. Pielgrzymowali do tego sanktuarium między innymi papież Jan Paweł II i matka Teresa z Kalkuty. A wszystko zaczęło się 21 sierpnia 1879 roku. Cały dzień padał deszcz. Wieczorem między godziną 20: 00 a 20: 30, 15-letnia Margaret Byrne, siostra zakrystiana, po zamknięciu kościoła, w drodze powrotnej zauważyła nad kościołem światło, ale nie zainteresowała się jednak, jakie jest jego źródło. Nieco później Mary McGloughlin gospodyni proboszcza, w drodze do przyjaciółki przechodziła ścieżką biegnąca przy południowej stronie kościoła. Zauważyła wtedy przy kościele jakieś figury, ale przeszła obok nich nie zwracając na nie większej uwagi. Wracając do domu w towarzystwie innej kobiety ku swemu zaskoczeniu stwierdziły, że figury się ruszają. Przerażone pobiegły do rodziny i znajomych, ci jednak myśleli, że postradały one zmysły. Jednak z ciekawości pobiegli na miejsce dziwnego zjawiska i stwierdzili, że kobiety mówiły prawdę. Objawienie trwało 2 godziny, a jego świadkami było 15 osób. Zaś światłość nad kościołem widziało z oddali wiele ludzi. Powołano specjalną komisję kościelną, która po przeprowadzeniu szczegółowych badań stwierdziła autentyczność objawień.

Świadkowie objawień widzieli naturalnej wielkości postać Najświętszej Marii Panny, unoszącą się na około 30 centymetrów nad ziemią. Po prawej stronie Matki Bożej stał święty Józef zaś po lewej święty Jan Ewangelista. Po lewej stronie św. Jana, nieco z tyłu widoczny był prosty ołtarz, a na nim baranek. Za ołtarzem stał duży krzyż. Postacie, na przemian oddalały się i przybliżały. Wyglądały na materialne i żywe. Przez cały czas trwania wizji świadkowie stali na ulewnym deszczu. Wszyscy byli przemoknięci. Ku swemu zdziwieniu zauważyli, że deszcz nie padał na stojące przed nimi postacie. Ziemia, na której one stały była sucha. Odebrano to, jako jeszcze jeden cud towarzyszący objawieniom. Dzisiaj lista łask otrzymanych przez wiernych w tym sanktuarium jest bardzo długa. Obok fizycznych uzdrowień wierni otrzymują nieprzeliczone łaski uzdrowień duchowych, które w wiecznej perspektywie są najważniejsze.

W dzisiejszych rozważaniach przytoczyłem te objawienia, gdyż odnajduje w nich wiele odniesień do liturgii mszalnej i czytań biblijnych na dzisiejszą niedzielę. Ewangelia według świętego Jana Ewangelisty przytacza wydarzenie, które miało miejsce nad Jordanem. Jan Chrzciciel zobaczył przechodzącego Jezusa i powiedział o Nim: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata”. A że grzechy może gładzić tylko Bóg, dlatego Jan wskazuje na Jezusa, jako Syna Bożego: „Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: ‘Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym’. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym”.

W objawieniu w Knock obecna była Matka Boża. To Ona wskazuje na swojego Syna, Niepokalanego Baranka i mówi, abyśmy czynili, co On nam każe. Centralną postacią objawień jest Baranek na ołtarzu z krzyżem w tle. Jest to obraz tajemnicy dokonującej się w czasie Mszy św., która jest bezkrwawą ofiarą Jezusa. Jest tajemnica uobecnienia Chrystusa w jego śmierci i zmartwychwstaniu. W czasie Mszy św. kapłan podnosi hostię i mówi: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata”. A wszyscy odpowiadają: „Panie nie jestem godzien, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Bliższe biblijnemu rozumieniu jest tłumaczenie angielskie: „Panie nie jestem godzien, ale powiedz tylko słowo, a będę uzdrowiony”. Człowiek jest jednością fizyczno- duchową i uzdrowienie duchowe, które jest najważniejsze nie pozostaje bez wpływu na uzdrowienie fizyczne. Ireneusz teolog z II wieku pisze: „Ten Kielich pochodzący z dzieł, które Pan sam stworzył, jest Jego Krwią — z niego ubogaca się nasza krew. Ten Chleb, który pochodzi z tego, co sam stworzył, jest Jego Ciałem — przez nie ubogaca się nasze ciało”. A zatem nasze duchowe uzdrowienie jest wynikiem zacieśniającej się więzi z Chrystusem.  Cezary z Arles poucza, że Eucharystia jest źródłem uzdrowienia duszy i ciała: „Ilekroć jakaś choroba nadejdzie, niech ten, co choruje, przyjmie Ciało i Krew Chrystusa”.

Chorobą, raną duszy jest grzech. Św. Ambroży w IV wieku pisał: „Raną jest to, że ulegamy grzechowi, a lekarstwem — Najświętszy Sakrament”. Jak ważne miejsce w duchowym uzdrowieniu człowieka odgrywa Matka Boża wystarczy odwiedzić jedno z tysięcy sanktuariów maryjnych i zajrzeć do ksiąg cudów, aby zobaczyć tysiące podziękowań za uzdrowienia zarówno ciała jak i duszy. Maryja, objawiając się wzywa do przemiany duchowej swoje dzieci, odwrócenie się od zła, aby nie zaginęły. Nawrócenie, odwrócenie się od grzechu jest konieczne, aby przyjąć Eucharystie, która jak mówi św. Ambroży jest  lekarstwem dla duszy i ciała. Obecność Eucharystycznego Chrystusa w sercu jest jak światło, które pozwala dostrzec niewierności, kompromisów z grzechem i daje moc uleczenia tej choroby. O tym uzdrawiającym nawróceniu mówi prorok Izajasz w pierwszym czytaniu: „Wsławiłem się w oczach Pana, Bóg mój stał się moją silą. A teraz przemówił Pan, który mnie ukształtował od urodzenia na swego sługę, bym nawrócił do Niego Jakuba i zgromadził Mu Izraela”. Zaś św. Paweł przypomina, że wyłączności z Chrystusem wzrastamy w świętości: „W Jezusie Chrystusie i powołani do świętości wespół ze wszystkimi, którzy na każdym miejscu wzywają imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa”.

O tej wielkiej tajemnicy Syna Bożego mamy dawać świadectwo jak to uczynił Jan Chrzciciel: „Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym”. Świadczenie o Chrystusie wiąże się także z upominaniem grzeszących. Jan Chrzciciel upomniał króla Heroda i za to zapłacił głową. Św. Paweł głosił Ewangelię i upominał grzeszących. Za to został ścięty w Rzymie. Taka jest nieraz cena za mądrość bożą, która każe człowiekowi przekroczyć zaścianek doczesności i spoglądać w wieczność. Zdolni do przyjęcia tej mądrości są ludzie, którzy mądrość rozumu łączyć z mądrością wiary. Święty Cyprian powiedział: „Skarć mędrca, a będzie cię kochał, skarć głupca, a będzie cię nienawidził”. Oby nam nie zabrakło mądrości przyjęcia karcenia, które bywa początkiem uzdrowienia duszy i ciała (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

PO CO SIĘ NARODZILIŚMY?

William Barclay w Daily Study Bible Series napisał: „W naszym życiu osobistym dwa dni są szczególnie ważne: dzień naszych narodzin i dzień, kiedy odkrywamy, po co się narodziliśmy”. Dokładnie znamy dzień naszych narodzin i każdego roku uroczyście go świętujemy. Z ustaleniem dnia znalezienia odpowiedzi na pytanie o sens naszych narodzin mogą być poważne trudności. Niewykluczone, że szukanie tej odpowiedzi zajmie całe życie, bo jest to odpowiedź na pytanie o sens i kształt naszego życia. Czasami są to odpowiedzi pochopne, dawane bez większego zastanowienia i najczęściej nie przekraczają horyzontu, jaki wyznacza śmierć. W tak skrojonych granicach łatwiej wyznaczyć sobie cel życia. Kariera naukowa, polityczna, artystyczna, dobrze kręcący się biznes, wygodne urządzenie się w życiu mogą niektórym ludziom wystarczyć i całkowicie wypełnić ich ziemską egzystencję. Sprawa się komplikuje, gdy nasze ziemskie plany przekreśla nieuleczalna choroba, kalectwo, przedwczesna śmierć itp. Wtedy satysfakcjonująca odpowiedź na pytanie o sens naszego narodzenia nie jest łatwa, wręcz niemożliwa. Ale nawet, gdy wszystko układa się bardzo dobrze, szukający człowiek odkrywa w sobie głos, który podpowiada mu, że spełnienie życia odnajdzie poza granicą śmierci, w rzeczywistości pozamaterialnej. Odkrywa „drugi ważny dzień” w Tym, który jest Panem czasu.

W naszym szukaniu „drugiego dnia” ważną rolę odgrywają inni ludzie, którzy nie muszą być wykształceni i utytułowani. Wystarczy, że mają tak zwaną mądrość życiową. Mówi o tym poniższa historia. Ośmioletni chłopiec przygotowywał się do poważnej operacji. Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji zapytał lekarza: „Co się ze mną stanie, gdybym umarł?” Żaden z lekarzy i nikt z personelu medycznego nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Odpowiedź przyszła z najmniej spodziewanej strony, od kobiety, która nie była ani lekarzem, ani psychologiem. W czasie zmywania podłogi, chłopiec zapytał ją: „Czy boi się pani śmierci?” Zaskoczona salowa odłożyła ścierkę, spojrzała na chłopca i powiedziała: „Tak boję się, ale wiem jak ten lęk pokonać i żyć nadzieją”. Zaczęła rozmawiać z malcem jak równy z równych, a nie jak lekarz i pacjent. Powiedziała mu, że wierzy w Chrystusa i w Jego słowach odnajduje nadzieję i pociechę. Po długiej rozmowie, chłopiec z innym nastawieniem oczekiwał operacji. Miał w sobie więcej pokoju i radości życia. (Behold, the Lamb of God). W ostatecznej perspektywie życia, sens naszych narodzin i życia możemy odnaleźć tylko w Bogu. Papież Jan Paweł II w jednym ze swoich kazań powiedział: „Nie jesteśmy w stanie zrozumieć świata ani samych siebie bez Chrystusa”.

Zaś z Chrystusem możemy zrozumieć nasze życie nawet wtedy, gdy według ludzkich przemyśleń jest ono chybione. Na potwierdzenie tej prawdy posłużę się wypowiedzią młodego człowieka ze strony internetowej. „Jestem dwudziestodwuletnim chłopakiem. Leżę w szpitalu i przyszło mi do głowy, by napisać do Ciebie kilka słów… mam nadzieję, że masz trochę czasu by przeczytać ten list. Mam na imię Marek, mam długie włosy. Jestem jednym z wielu chłopaków, jakich widziałeś pędzących na motorze z dużą prędkością. Może mnie widziałeś, lecz ja nie miałem czasu, aby spojrzeć na Ciebie, gdyż śpieszyłem się. Czerwone światło na skrzyżowaniu nic mi nie mówiło, najważniejsze dla mnie było pędzić. Jednego dnia chciałem wyprzedzić samochód, lecz nie udało się: nie pamiętam, co się stało… Znalazłem się w szpitalu bez jednej ręki i bez jednej nogi. Przez godzinę, a może dwie, próbowałem myślami przekonać się, że to tylko sen… na próżno. Teraz to jest moją rzeczywistością: nie mam ręki i brakuje mi jednej nogi… Dziwne! Teraz, kiedy powinienem być smutny, czuję wewnątrz wielki pokój. W tym wielkim zdenerwowaniu zauważyłem, że mam życie…, którego nigdy wcześniej nie doceniałem. Drogi Przyjacielu, dopiero teraz zauważyłem, że żyję. Kiedy byłem na dyskotece wydawało mi się, że żyję, w rzeczywistości nie żyłem; byłem jak nakręcana zabawka: skakałem, krzyczałem do słów piosenki, podczas, gdy światła oślepiały moje oczy. Dzisiaj widzę słońce i dziękuję Stwórcy za moje oczy: mam je od 22 lat i nigdy tego nie zauważyłem; odkryłem świat, w którym żyłem, a którego nie znałem. Odkryłem inny świat, świat cierpienia; och, jakie rzeczy widzę w szpitalu! Lecz teraz odczuwam wielki pokój. Wyznam Ci, że jak nigdy, czuje potrzebę by kochać, śpiewać, dziękować Panu za cudowne życie, jakim mnie obdarzył. Jeśli otrzymasz ten list, chciałbym prosić Cię o jedną rzecz: Ty masz jeszcze dwie ręce i dwie nogi, masz całe ciało… prawda? Zauważyłeś, że żyjesz? Gdzie prowadzą Cię nogi? Co czynią Twoje ręce? Szczęściarz z Ciebie, jeśli Twoje nogi prowadzą Cię, by odwiedzać tych, którzy są samotni; szczęściarz z Ciebie, jeśli Twoje ręce ocierają łzy. Mam nadzieję, że także i Ty możesz widzieć świat nowymi oczyma. Życzę Ci największego szczęścia w świecie. Cześć. Marek”.

W odkrywaniu Chrystusa, w którym odnajdujemy sens naszego narodzenia ważną rolę odgrywają nasze osobiste doświadczenia i przemyślenia, jednak niezastąpioną rolę w tym procesie spełniają inni ludzie, którzy wskazują na Chrystusa i dają świadectwo o Nim. Tym bardziej to świadectwo jest przekonywujące, gdy jest przypieczętowane męczeńską śmiercią. Sama nazwa męczennik, z greckiego martyr znaczy tyle co świadek, świadectwo. Ewangelia na dzisiejszą niedzielę wskazuje na Jana Chrzciciela jak przekonywującego świadka prawdy o Chrystusie. Jan Chrzciciel dał świadectwo o Chrystusie słowami: „Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: ‘Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego na Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym’. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym”. Po usłyszeniu tego świadectwa wielu poszło za Jezusem, w tym pierwsi Jego uczniowie. Jan Chrzciciel swoje świadectwo potwierdził męczeńską śmiercią.

Odnajdując w Chrystusie Boga, który jest naszym Zbawcą i sensem życia winniśmy dawać o Nim świadectwo. Świadczenie o Chrystusie przybiera różne formy. Z pewnością jedną z form publicznego dawania świadectwa naszej wiary w Chrystusa jest udział w niedzielnej Mszy św. Wędrowanie do kościoła, obecność przy ołtarzu, wspólna modlitwa, śpiew, Komunia św. stają się wymownym świadectwem wiary. Oczywiście to świadectwo staje się jeszcze bardziej przekonywujące, gdy mądrość boża wyniesiona z kościoła przybiera konkretne formy działania w codziennym życiu. Nasza wiara nie może stać się tylko naszą prywatną sprawą. Chrystus mówi do nas: „Wy jesteście światłością świata”(w poszukiwaniu mądrości zycia).

ŚWIĘTY CYPRIAN Z KARTAGINY

Słowo „męczeństwo” pochodzi od greckiego słowa „martyrion” i oznacza świadectwo złożone pod przysięgą, które ma wartość dowodową. Św. Łukasz w Dziejach Apostolskich używa pojęcia „męczeństwo” na określenie świadectwa wiary w Chrystusa. Świadczenie o Chrystusie niosło niebezpieczeństwo cierpienia, a nawet śmierci. Z czasem tytuł męczennika został niejako zarezerwowany dla tych, którzy dawali świadectwo prawdzie Chrystusowej przez cierpienie i śmierć. Św. Jan Chrzciciel jest w pełnym tego słowa znaczeniu świadkiem Chrystusa. Swoje świadectwo przypieczętował męczeńską śmiercią. Świadectwo krwi ma ogromną moc przekonania. Krew męczenników jest jakby nasieniem, z którego wyrastają nowi wyznawcy Chrystusa. Do nieprzeliczonej rzeszy męczenników, czyli świadków prawdy Chrystusowej należy Cyprian z Kartaginy.

Św. Cyprian urodził się w Kartaginie, w północnej Afryce około roku 210. Dzięki zamożności swojej pogańskiej rodziny i pozycji senatorskiej ojca Cyprian zdobył wszechstronne wykształcenie. Po ukończeniu studiów został profesorem retoryki. Do 25 roku prowadził życie na styl bogatej młodzieży rzymskiej. Diametralna zmiana nastąpiła, gdy spotkał Cecyliana, kapłana wielkiej wiary. Pod jego wpływem nawrócił się i z jego rąk przyjął chrzest. O tym wydarzeniu pisze do swojego przyjaciela Donata: „Długom chodził w ciemności i pomroce nocnej, długom się kołysał na wzburzonych falach morskich i błąkał po błędnych manowcach, nie poznawszy celu życia i ślepy na światło prawdy; trudnym i nieomal nie podobnym mi się wydawało to, czego wymaga łaska Boża od pragnących zbawienia tj. odrodzenie się człowieka w duchu i sercu. Godziłem się z moralnymi ułomnościami, z którymi się od dawna oswoiłem tak dalece, że zdawały mi się nieodłączne od natury ludzkiej. Lecz gdy święta woda zmyła brudy dawniejszego życia mego, wtedy jasne i czyste światło rozproszyło mgły grzechu zalegające duszę moją”. Na znak wdzięczności, po śmierci Cecyliana, Cyprian przyjął jego imię i od tej pory będzie się nazywał Cecylian Cyprian. Otoczył także opieką wdowę i dzieci po zmarłym kapłanie. Sprzedał część swego majątku, w tym także kartagińskie ogrody i pieniądze rozdał ubogim.

W wieku trzydziestu lat Cyprian został kapłanem. Jego serdeczność, dobroć, płomienne kazania poruszały i przyciągały wiernych. Po kilku miesiącach gorliwej pracy kapłańskiej, gdy umarł biskup Kartaginy Donat wierni wybierali go na biskupa, wołając: „Cyprian- biskupem”. Biskupi z sąsiedztwa, znając mądrość i gorliwość niedawno nawróconego Cypriana zaakceptowali wolę ludu. Jednak pięciu rozgoryczonych kapłanów nie uznało tej decyzji i do końca swych dni będą przeciwstawiać się Cyprianowi. Nowy biskup gorliwie zabrał się do pracy. Wymagając od siebie, wymagał także od kapłanów, aby całkowicie poświęcili się misji głoszenia Ewangelii, unikając wszelkiej innej działalności, która nie jest z tym związana. Ułożył także zasady życia dla dziewic poświęconych Panu.

Po śmierci cesarza Filipa Araba, który sprzyjał chrześcijanom, jego następca Decjusz wydał zarządzenie, że wszyscy obywatele muszą złożyć ofiarę cesarzowi – żyjącemu bogu. Za odmowę spełnienia tego żądania ludzi świeckich skazywano na tortury i więzienia zaś biskupów na karę śmierci. Wielu chrześcijan dopuściło się odstępstwa, chociaż wewnętrznie nie wyrzekli się wiary w Chrystusa. Składali ofiarę cesarzowi, w sercu jednak wielbili Chrystusa. Niektórzy kupowali sobie zaświadczenie o złożonej ofierze cesarzowi. Jednak większość chrześcijan trwała przy Chrystusie, narażając się na więzienie, tortury i śmierć męczeńską. Biskup Cyprian ukryty się w bezpiecznym miejscu, kierował wspólnotą kościoła i zachęcał wiernych do wytrwania przy Chrystusie.

Prześladowania ustały, gdy w roku 251 cesarz Decjusz zginął w walce z Gotami. Cyprian wrócił do Kartaginy. Był to trudny powrót, gdyż wielu uważało, że ukrywanie się biskupa w czasie prześladowania było wyrazem słabości moralnej. Jednak dalsze wydarzenia pokażą, jak zbawienne dla kościoła było ocalenie życia Cypriana, który 15 lat później odważnie i z radością zaświadczy o Chrystusie męczeńską śmiercią. Po powrocie, św. Cyprian musiał rozstrzygnąć sprawę tzw. upadłych, którzy w czasie prześladowań zewnętrznie zaparli się Chrystusa, a w duchu pozostali wierni. Była to o tyle trudna dla św. Cypriana sytuacja, gdyż sam w tym czasie był uciekinierem. Sprawę tę rozstrzygnięto na synodzie, zwołanym na Wielkanoc w roku 251. W czasie obrad synodu, jego uczestnicy podzielili się na dwa obozy; jedni byli za wykluczeniem odstępców a inni za przyjęciem bez żadnych konsekwencji. Ostatecznie, pod wpływem św. Cypriana zadecydowano, że odstępcy, po odbyciu pokuty mogą wrócić na łono Kościoła.

W roku 252 w Kartaginie wybucha epidemia, która zdziesiątkowała mieszkańców. Ulice miasta były zasłane ciałami. Poganie zaczęli szemrać, że bogowie zesłali na miasto nieszczęście, aby się zemścić za chrześcijan. Domagali się, aby Cypriana rzucić lwom na pożarcie. Również chrześcijanie czynili wyrzuty Cyprianowi: „Na cóż nam służy religia, skoro nas nie chroni przed dżumą?” W odpowiedzi na te zarzuty św. Cyprian całkowicie poświęcił swe siły w walce z epidemią, a do chrześcijan mówi: „Jesteśmy, jak wszyscy ludzie, poddani kolejom losu. Wiara nie chroni nas przed chorobą. Drogi sprawiedliwych były naznaczone cierpieniem tak samo jak pogan. Nawet było ono jeszcze większe. Różnica polega na tym, że śmierć prowadzi chrześcijanina do Chrystusa, który nas przedstawia Ojcu, podczas gdy pogan miażdży lęk. Bądźmy więc gotowi, gdy Pan nas do Siebie przyzywa. Któryż wędrowiec nie spieszy się, by dojść do swej ojczyzny? Odrzuciliśmy ten świat. Jesteśmy na nim obcymi. Powiedzmy z apostołem: ‘Chrystus jest moim życiem, umrzeć dla mnie to zysk’ (Flp 1,21).

Kilka lat później, cesarz Walerian, początkowo przychylny chrześcijanom, wzniecił nowe prześladowania. Zakazał wszelkich zebrań liturgicznych. Nieposłusznych karano banicją, konfiskatą majątku i śmiercią. Dla św. Cypriana nadeszła ostateczna próba. 14 września 258 r., na polach Sykstusa w Kartaginie zgromadził się ogromny tłum chrześcijan. Sam prokonsul przewodniczył trybunałowi, który skazał św. Cypriana na śmierć, za nie podporządkowanie się zarządzeniom cesarskim. Po ogłoszeniu wyroku, chrześcijanie poruszeni postawą biskupa wołali: „Także i my chcemy być ścięci razem z nim! My też chcemy umrzeć”.

W opisie męczeństwa św. Cypriana czytamy: „Cypriana zaprowadzono na Ager Sexti, za pretorium. Chcą go pozbawić szat i przygotować na egzekucję. Wtedy Cyprian sam ściąga płaszcz, klęka i upada w modlitwie do Pana na ziemię, po której za kilka chwil spłynie jego krew. Potem wstaje, zdejmuje wierzchnią szatę i oddaje ją jednemu ze swych diakonów. Tak stoi, czekając na kata. Kiedy ten przybywa, biskup prosi swych wiernych, aby dali mu dwadzieścia pięć sztuk złota. Bracia ścielą przed biskupem kawałki tkanin i chustki, aby na nie spłynęła krew świętego męczennika. Jedną z nich Cyprian własnoręcznie zawiązuje sobie oczy. Nie udaje mu się to, pomaga mu więc kapłan Julian i jeden z diakonów. Tak przygotowany klęka i kładzie głowę na pniu. Jednym cięciem kat ścina mu głowę”. Biskup Kartaginy, męczennik, ma w chwili śmierci 45 lat.

Po zapadnięciu zmroku chrześcijanie wracają po ciało męczennika. Zanoszą je na cmentarz prokuratora Makrobiusa Candidianusa, przy drodze Mappales, blisko łaźni. Przedziwne, że w tym żałobnym pochodzie panuje radość, jakiś entuzjazm, świadczący nie o żałobie i klęsce, lecz o zwycięstwie, jeszcze jednym zwycięstwie Krzyża Pańskiego. W niecały tydzień po męczeństwie Cypriana prokonsul Galeriusz Maksymus, który ogłosił wyrok, także umiera” (z książki Wypłynęli na głębię).

Z KIM TRZYMASZ? 

Powróćmy wspomnieniami do ławy szkolnej i przypomnijmy sobie wiersz Jana Brzechwy „Kto z kim przestaje”: „Kto z kim przestaje, takim się staje. / Na pewno znacie te obyczaje? / Bocian po deszczu człapał piechotą, / bo lubi nogi zanurzać w błoto. / Świnia podobne miewa słabostki / i chętnie w błoto włazi po kostki. / Ona do niego szła przy sobocie / żeby jej pomóc nurzać się w błocie. / Kwiczała, dzięki dzięki stokrotne / bardzo mi służą kąpiele błotne! / Tak spotykali się wciąż na zmianę / bocian ze świnią, świnia z bocianem. / Lecz minął okres / pierwszych uniesień / powiało chłodem, nastała jesień / I bocian starym swoim zwyczajem / właśnie zamierzał rozstać się z krajem. / Wtem wpadła świnia zirytowana. /To w błocie byłam dobra dla pana? / W błocie, w kałuży i nawet w bagnie / a teraz pan mnie porzucić pragnie? / Niech pan pomyśli co pan wyczynia? / Odrzecze bocian, wiem, jestem świnia! / Kto z kim przestaje, takim się staje. / Rzekł. I odleciał w dalekie kraje.”

Nie jest nam do śmiechu, gdy ktoś z naszych bliskich wpadnie w złe towarzystwo, na przykład pijaków, narkomanów, czy rozpustników i jesteśmy świadkami spektakularnego staczania  się na dno. Załamani rodzice pytają nieraz, gdzie popełniliśmy błąd w wychowaniu. Przekazywaliśmy słowem i czynem zasady szlachetnego i uczciwego życia, a nasze dziecko zeszło na złe drogi. Trudno nieraz mówić o błędzie wychowawczym, bo nie sposób uchronić ludzi od złego towarzystwa, ale trzeba mieć świadomość, że ludzie z którymi się spotykamy, wartości z jakimi obcujemy mają ogromny wpływ na nasze życie, nawet wtedy, gdy uważamy, że jesteśmy odporni na zło i złych ludzi.

Walka między dobrem a złem w naszej duszy przekracza nas samych. Biblia naucza, że istnieje najdoskonalsze dobro, które odnajdujemy w Bogu i istnieje także osobowe zło, które Biblia nazywa szatanem, diabłem, demonem. Kształt naszego życia zależy od tego, po które opowiemy się stronie, z kim będziemy przystawać. O istnieniu osobowej siły zła wydają się potwierdzać wydarzenia, których jesteśmy świadkami. Muszę przyznać, że nie byłem zdziwiony tym, co się wydarzyło przy kręceniu filmu „Egzorcysta”, który opowiada o dziewczynce opętanej przez demona. Niewyjaśnione zdarzenia sprawiły, że niektórzy członkowie ekipy filmowej mówili, że jest to przeklęty film. Już na samym początku, z niewyjaśnionych przyczyn spłonął jeden z planów filmowych, gdzie maiła być kręcona większość scen. Podczas zdjęć lub tuż po nich zmarło kilka osób związanych z filmem.  Ellen Burstyn, amerykańska aktorka, zdobywczyni Oskara doliczyła się aż dziewięciu. Najgłośniejszy był przypadek Jacka MacGowrana, który w roli filmowej ginie z ręki demona, a sam aktor tuż po zakończeniu zdjęć umarł z powodu powikłań grypowych. Joe Hyams, amerykański dziennikarz udał się na premierę „Egzorcysty” do Rzymu. Przed kinem były tłumy ludzi. Nagle rozpętała się burza z piorunami. Ku przerażeniu zgromadzonych piorun uderzył w wieżę pobliskiego kościoła i uszkodził kilkumetrowy krzyż na jej szczycie, który runął obok zgromadzonego tłumu. Hyams pisał, że kiedy trzy dni później opuszczał Rzym, krzyż dalej tam leżał, bo ludzie bali się do niego podejść.

Ten leżący na ulicy krzyż jest symbolem rzeczywistości dobra, symbolem Chrystusa, który pokonał zło i szatana. Mimo, że niektórym wydaje się, że Chrystus przegrywa, to jednak w bliskości krzyża, człowiek odnajduje moc zwycięstwa nad złem i przemiany w świętego. Św. Paweł w Liście do Koryntian pisze, że zostaliśmy uświęceni w „Jezusie Chrystusie i powołani do świętości wespół ze wszystkimi, którzy na każdym miejscu wzywają imienia Pana naszego Jezusa Chrystusa, ich i naszego Pana”. Przyzywanie Chrystusa na każdym miejscu jest „przystawaniem” z Nim. Czasami ktoś z żalem wyznaje, że brakuje mu czasu, aby pomodlić się rano i wieczorem w domu, czy w kościele i robi to w autobusie. Doceniając modlitwę w domu i kościele, możemy powiedzieć, że modlitwa w autobusie, w metrze jest właśnie wypełnieniem wskazania św. Pawła, aby wzywać Chrystusa na każdym miejscu. Modlitwa w zatłoczonym autobusie jest bardziej potrzebna aniżeli w jakimś innym uświęconym miejscu. Przywoływanie obecności Boga w naszej codzienności, często skażonej złem jest konieczne, aby nie ulec złu, umocnić się w dobrym i dać światu świadectwo prawdy Chrystusowej. Dla mnie, między innymi takim świadectwem są ręce, które w zatłoczonym autobusie przesuwają paciorki różańca. W świecie mamy być świadkami Chrystusa, który zwycięża zło i śmierć.

Dzisiejsza Ewangelia mówi o świadectwie Jana Chrzciciela. Jezus przyszedł do niego, nad Jordan a ten dał o Nim takie świadectwo: „Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: ‘Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym’”. Bóg powołał Jana Chrzciciela do odnowy moralnej Narodu Wybranego i przygotowania go na przyjście Mesjasza. Jan pojawił się jako asceta, który wymagał w pierwszym rzędzie od siebie, a później te wysokie wymagania stawiał innym. Z pewnością ascetyczny tryb życia św. Jana mówił o jego wielkości, ale tym co czyniło go naprawdę wielkim, to było wskazanie na Jezusa jako Mesjasza. Jan zaświadczył o tym nie tylko nad Jordanem, ale także w więzieniu, gdzie osadził go Herod za świadectwo dane prawdzie. A to świadectwo było przypieczętowane męczeńską śmiercią. Dzięki świadectwu Jana wielu uwierzyło w Chrystusa i w Jego bliskości zmieniało swoje życie, stawało się świętymi. O swojej przemianie w bliskości Chrystusa św. Paweł napisze: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”.

Na zakończenie przytoczę historię spotkania z Chrystusem osoby, która była daleko od Boga, a później zmieniła się i stała się Jego apostołką. W latach 60 w warszawskim szpitalu niewidoma siostra zakonna i dziennikarka Bonifacja spotkała uczynną i miłą starszą panią, która czytała jej Biblię i „Tygodnik Powszechny”. Siostra nie wiedziała, że jest to Julia Brystygier, która przed laty  była komunistką, walczyła z AK i Kościołem, brała udział w aresztowaniu prymasa Wyszyńskiego.  W okresie stalinizmu była jedyną kobietą na tak wysokim szczeblu władzy. Zajmowała stanowisko dyrektora departamentu w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Mówiono o niej, że okrucieństwem przewyższała nawet strażniczki z niemieckich obozów koncentracyjnych. Zyskała przydomek krwawa Luna. Sławomir Koper w książce „Kobiety Władzy PRL” pisze, że sam prymas Wyszyński, którego przesłuchiwała Luna określił ją jako straszną kobietę.

Stała się straszną kobietą, bo przystawała z diabłem, który wcielił się stalinowski totalitaryzm. A gdy później zaczęła przystawać z Chrystusem stała się uczciwym, uczynnym człowiekiem, stała się katoliczką. Odwiedzała ośrodek dla niewidomych w Laskach, gdzie wprowadziła ją siostra Bonifacja, którą poznała w szpitalu. Może trudno zaakceptować nam tę zmianę, ale to nie nasza sprawa lecz Bożego miłosierdzia, my mamy odpowiedzieć na pytanie: „A z kim ja przystaję?” (Kurier Plus 2015).

PRAWDZIWE PIEKNO

Popularna prezenterka telewizyjna Anna Popek napisała książkę „Piękna 50-tka”. W nawiązaniu do tej książki reporterka Dorota Czerwińska zadała jej pytanie: „Na co, poza sferą urody, chciała pani zwrócić uwagę kobiet?”. Prezenterka odpowiedziała: „Przede wszystkim na prosty fakt, że bez pięknej, spokojnej duszy nie ma piękna człowieka. W Mądrościach Syracha napisane jest: ‘Złość kobiety zmienia wyraz jej twarzy, zeszpeca jej oblicze na kształt niedźwiedzia’”.

Dla chrześcijanina prawdziwe i nieprzemijające piękno zawsze jest związane z prawdą i dobrem. Te wartości są utożsamiane z atrybutami samego Boga. Prawdziwe piękno pojawia się dopiero tam, gdzie zadomowiły się prawda i dobro. Można powiedzieć, że piękno ma swoje dwie starsze siostry. Bez tych „sióstr” każde piękno jest złudne i wciąga nas do swojego mrocznego królestwa, gdzie człowiek nie zazna spokoju. Otoczony złudnym przemijającym pięknem będzie ciągle gonił za jego doskonałym i nieprzemijającym kształtem, stając się podobnym do człowieka, który chce zaspokoić pragnienie słoną wodą. Tam zaś, gdzie prawda i dobro zadomowiły się na dobre wtedy przychodzi prawdziwe piękno wnosząc w nasze życie harmonię uszczęśliwiającego pokoju.

Prawdziwe piękno zakorzenione w dobru i prawdzie najpełniej odnajdujemy w Chrystusie. Doświadczył tego św. Ambroży i pięknie o tym napisał: „Gdy po czytaniu dawałem nieco odpocząć mojemu duchowi, wtedy zacząłem sobie rozmyślać nad wersetem, który wieczorem śpiewaliśmy podczas pierwszych Wigilii: On jest najpiękniejszy spośród synów ludzkich. Jak piękne są stopy tych, którzy głoszą o Nim radosną nowinę! Zaiste, nie ma nic piękniejszego, niż to Najwyższe Dobro. Lecz także głosić je jest czymś pięknym, a nade wszystko kroczyć stale po śladach Apostołów na szlaku Jego nauki. Któż jednak zdoła tego dokonać? Ci, którym Bóg dał łaskę nie tylko świadczyć o Chrystusie, ale i dla Niego cierpieć”.

Jan Chrzciciel rozczytywał się w Biblii, z utęsknieniem czekał na wypełnienie proroctwa o Mesjaszu. Przez modlitwę i ascetyczne życie przygotowywał się na Jego przyjście. Na tej drodze rozpoznał w Chrystusie Mesjasza i wyznał: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata… Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym”. Swoje świadectwo św. Jan przypieczętował męczeńską śmiercią. Dzięki tak wymownemu świadectwu uwierzyli w Jezusa i poszli za Nim uczniowie Jana Chrzciciele i wielu innych. Idąc za Jezusem odkrywali prawdziwe piękno ludzkiego życia, które często jest szlifowane jak diament przez różnego rodzaju doświadczenia życiowe. Tak wielu z nich oddawało swoje życie za piękno odkryte w Chrystusie. Ogarnięci tym pięknem stawali się apostołami i świadkami Chrystusa. To dzięki ich świadectwu, które często było świadectwem krwi otrzymaliśmy łaskę odkrywania w Chrystusie piękna naszego ziemskiego życia, które zakwita pełnią w wieczności.

Najczęściej pierwszymi świadkami wiary są nasi rodzice. Wspomniana wcześniej Anna Popek na pytanie: „Co jest dla pani w życiu najważniejsze?”, odpowiedziała: „Żeby nikogo nie krzywdzić i być przyzwoitym człowiekiem. Czasami mijają lata, zanim to zrozumiemy, więc warto jak najszybciej zastanowić się nad konsekwencjami naszych działań. I wtedy rozpoznać w sobie zdolności do bycia dobrym i pożytecznym dla innych, niezależnie od tego, jak nam się wiedzie na polu zawodowym czy prywatnym”. Zaś na pytanie: „Udało się pani przekazać te wartości córkom?” odpowiedziała: „Cały czas nad tym pracuję. Mimo że są już dorosłymi kobietami, zawsze rozmawiamy o tym, co w życiu jest dobre i co warto robić. Z uwagą też słucham, co one mają mi do powiedzenia, bo jak wiadomo, młodość ma swoje prawa, wyzwania i oczekiwania. Ciągle prowadzimy więc dialog”.

W tych wypowiedziach kryje się piękno ludzkiego życia. Wcześniej jednak prezenterka odnalazła to piękno w Chrystusie, w czym pomogli jej także inni: „Moc wiary przekazali mi: mama, ojciec, dziadkowie. Ale też jest ona wynikiem moich własnych poszukiwań”. Szukanie tego piękna natrafiało także na pewne przeszkody, chociażby rozwód, który ma za sobą. Na pytanie: „Czy miała pani w jakimś momencie kryzys wiary?” odpowiada: „Nigdy. Zawsze pilnowałam tego, żeby co niedzielę być w kościele. Wiarę trzeba podtrzymywać. Warto zmobilizować się, poczytać Biblię, pójść na rekolekcje, posłuchać co mówią mądrzy ludzie. Człowiek pozostawiony sam sobie jest słaby, więc trzeba się wzajemnie wspierać”. „To jest bardzo proste i piękne. Nie ma mądrzejszej księgi ani poradnika życiowego niż Pismo Święte i Dekalog. Stosowanie wskazówek tam zawartych w życiu ułatwia wszystkie sprawy. Wystarczy trzymać się podstawowych wartości. Inaczej będziemy dryfować i chodzić po tym świecie jak zagubione owce. Znam ludzi, którzy odeszli od wiary, albo w ogóle nie poznali Pisma Świętego. I choć uważają, że są wolni i zadowoleni, to gdy wracają do pustego domu, okazuje się, że wypełniają czas byle czym, bo w ich życiu tak naprawdę nie ma nic wartościowego”.

Posłuchajmy jeszcze kilka wypowiedzi Anny Popek o jej wierze: „Po ponad 20 latach wróciłam do pielgrzymowania. Już czwarty raz byłam w Częstochowie i czułam się, jakbym znowu miała 18 lat. Cudownie jest iść, rozmawiać, modlić się, śpiewać. Ten rodzaj wysiłku poświęconego Bogu w jakiejś intencji jest bardzo potrzebny (…). Zawsze pilnowałam tego, żeby co niedzielę być w kościele. Wiarę trzeba podtrzymywać. Warto zmobilizować się, poczytać Biblię, pójść na rekolekcje, posłuchać co mówią mądrzy ludzie. Człowiek pozostawiony sam sobie jest słaby, więc trzeba się wzajemnie wspierać (…). Niektórzy ludzie uważają, że wszystko, co nas otacza, jest cudem, i ja do nich należę. Gdyby każdy z nas przyjrzał się dokładniej swojemu życiu, na pewno dostrzegłby w nim Boską interwencję”. Na pytanie jak chroni się przed złem odpowiada: „Modlę się, mam różaniec, który dostałam osobiście od papieża Jana Pawła II”.

Zło atakuje nas ze wszystkich stron, sączy się także z ekranów telewizora, monitorów komputerowych dlatego miło jest zobaczyć w telewizji ludzi, którzy propagują najprawdziwsze piękno wkorzenione w prawdzie, dobru i miłości, której źródłem jest ten, na którego wskazuje Jan Chrzciciel: „Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym”. Świadectwo Jana Chrzciciela i jego nauczanie nie spodobały się królowi Herodowi, którego św. Jan karcił także za jego rozpustne życie. Dzisiaj nie brakuje ludzi, którzy dosłownie mordują świadków Chrystusa. Ale jest dużo więcej bezkrwawych morderców, którzy usiłują zabić Chrystusa w sercach ludzi. Możemy ich zobaczyć w eleganckich garniturach na ekranach telewizorów i szpaltach gazet. Trafnie ujmuje ten problem arcybiskup Marek Jędraszewski: „Jeśli przyznajesz się publicznie do Chrystusa i chcesz wprowadzać do swego życia Jego nauczanie na temat powołanego do szczęśliwości wiecznej człowieka, znaczy to, że: należysz do ciemnogrodu; jesteś wrogiem poprawności politycznej; nie uznajesz zasady tolerancji; nie znasz smaku prawdziwej wolności; jesteś fanatykiem; jesteś faszystą; jesteś przeciwnikiem Światowej Organizacji Zdrowia, zalecającej deprawację dzieci i pozbawianie ich niewinności już w wieku przedszkolnym; jesteś homofobem, walczącym z Kartą LGTB; walczysz z postępem ludzkości”. Mają oni do dyspozycji pieniądze i media i bardzo skutecznie potrafią omamić ludzi i zabić w nich autentycznie i nieprzemijające piękno (Kurier Plus 2020).

Życie na dziesiątkę 

Sarah Wildman, dziennikarka i matka dwóch dziewczynek w artykule opublikowanym w dzienniku The New York Times z września 2022 roku prezentuje ciekawe spojrzenie na życie w dziesięcio stopniowej skali. Te najciekawsze, najradośniejsze, najbardziej zadawalające życiowe momenty w jej punktacji oceniane są na dziesiątkę. Upragnione dziesiątki roztaczają przed nami perspektywę beztroskiej radości i szczęścia. Jednak nie zawsze dziesiątki są naszym udziałem. Czy zatem w wydarzeniach, które stają niżej w tej punktacji możemy radość życia? Sarah pisze: „W naszym życiu nie każdy dzień, nie każda godzina może być dziesiątką. Czasami musimy być wdzięczni i cieszyć się czwórką lub piątką. Zauważyłam mądrość nie tylko w szukaniu, ale i znajdowaniu radości w tym, co przyziemne, w niczym nie wyróżniającym się, nawet w tym co wydaje się trudne i uciążliwe. Szczególnie wtedy, gdy choroby dotykają nas w globalnym wymiarze, czy też osobistym”.

Sarah Wildman, wspominając choroby w wymiarze osobistym pisze o swojej 13-letniej córce Orli, która zmaga się z nowotworem. W tę walkę wpisały się dwie bardzo poważne operacje. Przeszczep wątroby w marcu 2020 r. oraz usunięcie złośliwego guza mózgu wczesnym latem 2022 roku. Sarah pisze: „Powrót do zdrowia Orli tego lata był po prostu niezwykły i wspaniały. Podczas rodzinnych wakacji na uroczej wyspie Martha’s Vineyard, Orli znowu jeździła na rowerze, pochłaniała książki i surfowała. Wszystko było na dziesiątkę. Ale równocześnie pragnęłam i polubiłam także momenty życia oceniane na czwórki i piątki. Lubiłam leżeć w łóżku Orli, rozmawiać z nią, patrzeć, jak je makaron i prosi o dokładkę, widzieć, jak pływa. Powoli dorastałam do polubienia jedynek i dwójek. Kiedy nasz samochód się zepsuł i nie mogliśmy znaleźć lawety na wyspie wydawało się w pierwszej chwili, że nie ma powodu do radości. Ale w zasadzie ten problem odbierany jako jedynki czy dwójki łatwo rozwiązać i co więcej odnaleźć powód do radości. Te jedynki i dwójki polubiłam, gdy uświadomiłam sobie, że jesteśmy razem, nie jesteśmy w szpitalu”.

Po kolejnych trudnych i bolesnych przeżyciach córki, Sarah pisze: „Próbowałam żyć w rzeczywistości, którą zaczęłam uważać za hiper-teraźniejszość. Po tylu wyjazdach z córką na intensywną terapię, po wielu niezrealizowanych planach i innych bolesnych rozczarowaniach, przyszłość wydawała się zbyt niepewna, aby można było coś w niej wystarczająco zaplanować, a martwienie się o nią zabierało radość i spokój obecnej chwili. Zacząłem się skupiać, jak nigdy dotąd, na pięknych kolorach wieczornej zorzy, dotyku wilgotnego piasku na plaży, refleksyjnych spacerach na molo, smaku południowych lodów… Na początku września Orli miała drugą operację usunięcia nowego guza mózgu. Z radością przeżywaliśmy jej kolejny, niezwykły powrót do zdrowia”. Sarah wyznaje: „Mam dość pogoni za tym, że wszystko musi być niezwykle, na dziesiątkę. Ładna, solidna szóstka byłaby miła. Dzisiaj wybrałbym nawet czwórkę, doceniając każdą chwilę naszego życia”.

Są to budujące i piękne refleksje o mądrości naszego życia. Jednak ta mądrość wymaga dopełnienia w nadprzyrodzonej rzeczywistości, dopełnienia w samym Bogu. Szczególnie wtedy, gdy momenty życiowe zamykają się w jedynkach lub dwójkach. Tak jak to było w momentach życiowych Sarah, kiedy choroba Orli przesłaniała wszystko. Są to momenty trudne do ogarnięcia rozumem czy sercem. Często idziemy przez życie, zbyt zaabsorbowani i rozkojarzeni pogonią za bogactwem, przyjemnościami, statusem, pogonią za dziesiątkami. Koncentrujemy się na tym czego nie mamy i umyka naszej uwadze to co posiadamy. W jedynkach i dwójkach możemy odnaleźć najgłębszy sens naszego życia, bo możemy spotkać w nich Chrystusa i w Jego mocy dostrzec wartość tych chwil. Chrystus jest obecny szczególnie w chwilach pocieszenia, współczucia i pokoju.

Chrystus jest już wśród nas co oznajmia św. Jan Chrzciciel w dzisiejszej Ewangelii: „Jan zobaczył podchodzącego ku niemu Jezusa i rzekł: ‘Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata. To jest Ten, o którym powiedziałem: Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie’”. Jan pierwszy rozpoznał w Chrystusie przychodzącego Boga: „Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego na Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym.” W sakramencie chrztu świętego Chrystus udziela nam Ducha św., który zstąpił na Niego nad Jordanem. Gdy autentycznie otworzymy się na działanie Ducha św. wtedy odczujemy radosną Jego obecność w wszelkich zdarzeniach życiowych.  

Piękne świadectwo odczucia tej obecności zostawiła karmelitanka siostra Elżbieta w zapisanych kilka miesięcy przed śmiercią rekolekcjach „Nieba w wierze”: „Każdy przypadek, każde zdarzenie, każde cierpienie tak samo jak każda radość jest sakramentem dającym nam Boga”. I tu dla pewnej jasności podam definicję sakramentu według Katechizmu Kościoła Katolickiego: „Sakramenty są skutecznymi znakami łaski, ustanowionymi przez Chrystusa i powierzonymi Kościołowi. Przez te znaki jest nam udzielane życie Boże. Obrzędy widzialne, w których celebruje się sakramenty, oznaczają i urzeczywistniają łaski właściwe każdemu sakramentowi. Przynoszą one owoc w tych, którzy je przyjmują z odpowiednią dyspozycją”. W świetle tej definicji przez daleko posuniętą analogię możemy o sakramencie zdarzeń życiowych, w których możemy spotkać Chrystusa, który przez krzyż Golgoty zajaśniał blaskiem zmartwychwstania. Gdy otworzymy się na ten blask, wtedy w momentach życia ocenianych na jedynkę lub dwójkę możemy odnaleźć radość dziesiątki.

Napełnieni tym blaskiem musimy zadać sobie pytanie: „Kim jest dla mnie Jezus Chrystus? Jan Chrzciciel dał taką odpowiedź: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata”. Te słowa wypowiadamy w czasie sprawowania Eucharystii, tuż przed Komunią Świętą. Nie mogą to być puste słowa, za nimi powinna się kryć głęboka wiara, że Chrystus odpuszcza nam grzechy, gdy żałujemy, postanawiamy poprawę i że jest naszym Panem z Zbawcą. Gdy już tak rozpoznamy Chrystusa winniśmy jak Jan Chrzciciel dawać o Nim świadectwo: „Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym”. O dawaniu świadectwa wiary św. Jan Paweł II mówi: „Jako chrześcijanie jesteśmy więc wezwani do dawania świadectwa Chrystusowi. Niekiedy wymaga to od człowieka wielkiej ofiary, którą trzeba składać codziennie, a czasem jest tak, że przez całe życie. Niezłomne trwanie przy Chrystusie i Jego Ewangelii jest niejednokrotnie aktem heroizmu i może przybrać formy prawdziwego męczeństwa, dokonującego się w życiu człowieka każdego dnia i każdej chwili, kropla po kropli, aż do całkowitego «wykonało się»”(Kurier Plus, 2023)