19 niedziela zwykła. Rok B
Z OTWARTYM SERCEM
Żydzi szemrali przeciwko Jezusowi, dlatego że powiedział: „Jam jest chleb, który z nieba zstąpił”, i mówili: „Czyż to nie jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę znamy? Jakżeż może On teraz mówić: «Z nieba zstąpiłem»?” Jezus im odpowiedział: «Nie szemrajcie między sobą. Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał; Ja zaś wskrzeszę go w dniu ostatecznym. Napisane jest u Proroków: «Oni wszyscy będą uczniami Boga». Każdy, kto od Ojca usłyszał i nauczył się, przyjdzie do Mnie. Nie znaczy to, aby ktokolwiek widział Ojca; jedynie Ten, który jest od Boga, widział Ojca. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne.Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata” (J 6,41-51).
Chiński, Wielki Mur liczy około 2400 km i jest jedynym dziełem ludzkim widzianym z kosmosu. Budowniczym Muru był chiński cesarz Chin. Historia podaje, że władca ten odczuwał wielki lęk przed śmiercią. Pewnego dnia nadworni magowie powiedzieli mu o istnieniu rajskiej wyspy na Morzu Wschodnim. Według nich, mieszkańcy tej wyspy posiedli tajemnicę życia wiecznego. Władca wysłał statek, wyładowany skarbami celem odnalezienia tej wyspy. Po długich poszukiwaniach odnaleziono wyspę, ale nikt z jej mieszkańców nie był w stanie sprzedać tajemnicy życia wiecznego nawet za tak ogromne skarby.
Podobna historia zdarzyła się w krótkim czasie po odkryciu Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. A mianowicie rozniosła się wieść, że na nowo odkrytej ziemi istnieje źródło młodości. Wystarczy wykąpać się w wodach tego źródła, aby odzyskać utraconą młodość. Na statkach płynących do Ameryki można było spotkać ludzi żądnych przygody, poszukiwaczy skarbów, misjonarzy, a także poszukiwaczy źródła młodości. Przygód tu nie brakowało, można było znaleźć skarby, misjonarze mieli, kogo nauczać, tylko poszukiwaczy źródła młodości spotkał zawód, takie źródło nie istniało.
Te i tym podobne historie wyrastały na bazie pragnień człowieka za życiem wiecznym. Wymyślano eliksiry młodości i wieczności, których magiczne działanie jest w stanie wszystko uczynić. Czasami udawało się odnaleźć taki eliksir. Radość z odnalezienia była bardzo krótka. W konfrontacji z przemijaniem okazywało się, że ten eliksir młodości jest zwykłym oszustwem. Dziś odsuwa się magię na bok i na drodze naukowej szuka się sposobu na przedłużenie życia, prawie aż do granic wieczności. Niektórzy wierzą, że będzie to możliwe w dalekiej przyszłości. Ale zanim to nastanie nauka proponuje nam diety przedłużające życie, ćwiczenia, tysiące kremów i innych cudów branży kosmetycznej. Nie jestem pewien czy to wydłuży życie, z pewnością będzie ono piękniejsze, ale problem wieczności nadal będzie otwarty. Życie wieczne jako prosta kontynuacja życia ziemskiego jest jedną z dróg szukania wieczności przez dzisiejszego człowieka.
Druga droga ma inny charakter. Człowiek szuka wieczności w poza ziemskim wymiarze i w innej formie. Religia jest miejscem szukania i odnajdywania wieczności. Każda religia ma swoją wizję osiągnięcia wieczności. Można pytać, która z nich jest najpewniejsza. Tej pewności człowiek nie może odnaleźć poza sobą, ona rodzi się w nim, jako wynik spotkania z objawiającym się Bogiem. Tam człowiek wykuwa swoją wieczność. Dla nas chrześcijan pełnia objawienia bożego dokonała się w Chrystusie. W różnym stopniu, boże objawienie zawarte jest także w innych religiach. W dokumentach Soboru Watykańskiego II czytamy, że we wszystkich religiach są okruchy prawdy bożej. Każdy, kto uczciwie szuka Boga, na różnych drogach, może Go odnaleźć i może odkryć, że Chrystus jest pokarmem duchowym na drodze ku wieczności.
Nie jest to możliwe w sektach pseudo religijnych, gdzie relacje człowieka do sacrum są kształtowane na obraz i podobieństwo ludzkiej wyobraźni i grzesznej słabości. Zapewne mamy jeszcze w pamięć obraz zbiorowego samobójstwa wyznawców sekty Bramy Nieba, którzy uważali, że za kometą przelatującą w widzialnej odległości czeka na nich statek kosmiczny, który ich zabierze do innego, wiecznego wymiaru egzystencji.
Dla mnie Chrystus jest drogą do wieczności i pokarmem na tej drodze. Jest to wiara moich ojców. To przez nich doświadczyłem zetknięcia z rzeczywistością wiary. A później, gdy byłem w stanie samodzielnie oceniać i wybierać, wybrałem to, co przekazali mi rodzice; a to z wielu powodów. Wiara w Chrystusa głęboko jest zakotwiczona w rzeczywistości ziemskiej. Nie odrzuca jej, ale chce ją udoskonalić i uświęcić. Życie materialne czyni piękniejszym. Świat jest miejscem przekuwania teraźniejszości w wieczność. Jest to religia miłości. Nauczanie Chrystusa ma bardzo prostą i głęboką mądrość. Słowa poparte czynami, cudami. Wśród tych czynów mamy wskrzeszenia umarłych, uzdrowienia, rozmnożenie chleba itp. Śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa czynią wiarygodnymi Jego słowa o naszym zmartwychwstaniu i życiu wiecznym.
Chrystus mówi o sobie jako chlebie dającym życie wieczne. Ten chleb staje się pokarmem wieczności wtedy, gdy człowiek go spożywa. Można umrzeć z głodu w magazynie pełnym chleba, jeśli nie wyciągniemy po niego ręki i nie spożyjemy. Chleb, który przyjmujemy przemienia nas wewnętrznie na bożą miarę. Można otoczyć się świętymi księgami, obrazami, i przesuwać paciorki różańca z zaparciem nałogowca, klękać przed tabernakulum i być martwym duchowo, i nie wzrastać ku wieczności. Spożywać Ciało Chrystusa to przyjmować go otwartym sercem i pozwolić, aby On, jak przetrawiony chleb stawał się siłą naszego życia i naszej duszy. Takie otwarcie sprawia, że każda cząstka naszego jestestwa jest przemieniona przez wartości, które przynosi Chrystus, i właśnie wtedy zaczyna się życie wieczne (z książki Ku wolności).
NAPEŁNIJ SIĘ BOGIEM, NIE SZUKAJ SENSACJI
Eliasz poszedł na pustynię na odległość jednego dnia drogi. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków!” Po czym położył się tam i zasnął. A oto anioł, trącając go, powiedział mu: „Wstań i jedz!” Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban z wodą. Podniósł się więc, zjadł i wypił, i znowu się położył. Powtórnie anioł Pana wrócił i trącając go, powiedział: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga!” Powstawszy zatem, zjadł i wypił. Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aż do Bożej góry Horeb (1 Krl 19,4-8).
Gdy chcesz zgromadzić ludzi w kościele, to ogłoś w biuletynie parafialnym, a jeszcze lepiej w prasie polonijnej, że do parafii przejeżdża ksiądz uzdrowiciel, który przywraca zdrowie duszy i ciała, używając do tego nietypowych akcesoriów liturgicznych, specjalnych błogosławieństw i poświęceń. Lub ogłoś, że do parafii przybywa ks. egzorcysta, który zna wiele niesamowitych, ekscytujących historii opętania i wiele razy zmagał się z mocami ciemności. Z jednej strony, to dobrze, że wierni przybywają w tak wielkiej liczbie do kościoła. Niepokojąca jest tylko sensacyjność oraz dysproporcja między zainteresowaniem wiernych a skalą zjawiska. Ot chociażby problem opętania. W czasie swoich 35 lat kapłaństwa, tylko raz spotkałem się z przypadkiem, kiedy to psycholog przysłał do mnie pacjenta, podejrzewając opętanie. Gdy zapytałem w kościele, kto w swoim życiu spotkał się z opętaniem przez szatana. Nikt nie był tego pewien. Oczywiście, w dzisiejszych czasach, gdy człowiek częściej odchodzi od Boga, większy przystęp ma do niego szatan. Trzeba jednak być świadomym, że najskuteczniejszym zabezpieczeniem przed wpływem zła, szatana jest wypełnienie pustki swojego serca światłem, mocą i słowem bożym, dobrem i miłością, a nie pogoń za sensacją i wchłanianie niesamowitych historii opętania i odmawianie modlitw, które mają przed tym chronić. W pierwszym rzędzie trzeba napełnić się Bogiem, który na różne sposoby przychodzi do nas. W tym na najważniejszej drodze, jaką jest Eucharystia.
Od kilku niedziel czytania mszalne mówią o Bogu, który przychodzi do nas w znaku chleba. Bóg jawi się jako pokarm zaspakajający głody ludzkiej duszy, w tym najważniejszego głodu, jakim jest pragnienie wieczności. W pracy zbiorowej „Cudem ocaleni. Wspomnienia z kacetów”, ks. Mieczysław Kłoczowski, więzień obozów koncentracyjnych w Oświęcimiu i Dachau mówi: „Głód dla każdego z nas tu w KL Dachau to tortura. Pomyśl, dwa dni temu dostałem repetę południowej zupy. Jeden z kolegów z dobrego komanda dał mi również menażkę zupy. Zjadłem, raczej wlałem w siebie trzy menażki. Byłem pełny po usta. Lecz chociaż byłem pełny, głód był dalej we mnie. Czułem, że wypiłbym cały kocioł zupy. Dostaję raz dziennie, wieczorem, ćwiartkę chleba. Zjem, ale czuję, że zjadłbym cały chleb, dwa chleby, pięć, dziesięć chlebów. I chociaż byłbym całkiem najedzony, nażarty, napchany, to mój organizm domagałby się więcej i więcej. Głód we mnie byłby dalej nienasycony i chciałbym chyba jeszcze połknąć ten parkan, ten blok”.
Inne zdarzenie z obozu oświęcimskiego ukazuje, że istnieje w człowieku większy głód niż ten, o którym wspomniałem wyżej. W roku 1941 w Oświęcimiu z bloku ojca Maksymiliana Kolbego uciekł jeden z więźniów. W odwecie wyznaczono co dziesiątego na śmierć w bunkrze głodowym. Wśród wyznaczonych na śmierć znalazł się Franciszek Gajowniczek, który tak wspomina to wydarzenie: „Zdrętwiałem cały i jak mi koledzy później powiedzieli, straszliwie jęknąłem, że mi jest żal żony i dzieci. Wtedy z szeregu wyszedł jakiś więzień przed Lagerführera i po niemiecku powiedział, że on chce za mnie pójść na śmierć do bunkra i na mnie wskazał ręką. Poznałem, że tym więźniem jest Ojciec Kolbe”. W bunkrze, w którym osadzono o. Maksymiliana, słyszano codziennie głośne modlitwy, odmawianie różańca i śpiew.
Św. Maksymilian miał moc podjęcia takiej decyzji, bo wierzył bez zastrzeżeń słowom Chrystusa z Ewangelii na dzisiejszą niedzielę: „Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata”. Chrystus mówi o chlebie, który przekracza horyzont ziemskiego życia, jak codzienne zabieganie, zatroskanie o chleb powszedni, ubranie, karierę, sławę. Mówi o pokarmie, który nie ginie, pokarmie, który otwiera przed nami perspektywę wieczności. Tym pokarmem staje się dla nas Chrystus, którego przyjmujemy przez wiarę. Dlatego wiara w Chrystusa winna stać się centrum naszego życia, bo ona nadaje sens wszystkiemu, przywraca nadzieję i daje moc w naszej ziemskiej pielgrzymce. Nie wystarczy wiara wyznana słowami, potwierdzona nawet przekonaniem umysłu, że Chrystus jest Bogiem, jest moim Zbawcą. Bóg ma stać się dla nas jak chleb powszedni, który spożywamy, i który przemienia się w nasze ciało fizyczne. Tak Chrystus ma się stać chlebem duchowym, który przyjmowany przemienia nasze duszę na miarę dzieci bożych.
Ewangelia na dzisiejszą niedzielę mówi: „Żydzi szemrali przeciwko Jezusowi, dlatego że powiedział: ‘Jam jest chleb, który z nieba zstąpił’”. Szemrali jak Żydzi, gdy zabrakło im pożywienia na pustyni. Jezus nie zatrzymuję się na tym szemraniu, tylko potwierdza, że nikt nie może przyjść do Niego, jeżeli Ojciec go nie „pociągnie”. To pociągnięcie jest łaską wiary. Na akt naszej wiary składa się nasz osobisty wysiłek i łaska wiary, o którą winniśmy prosić Boga. Jezus może powiedzieć, że jest prawdziwym chlebem, ponieważ On daje życie wieczne. Życie wieczne jest życiem pełnym i kompletnym, ponieważ trwa mimo śmierci cielesnej. Użycie terminu „ciało” w ujęciu św. Jana Ewangelisty oznacza śmierć na krzyżu Jezusa, jak i też bezkrwawą ofiarę, jaką jest sprawowanie Eucharystii. Dla tego Eucharystia znajduje się w centrum życia kościoła i powinna stać się centrum życia duchowego każdego chrześcijanina. Tym mamy się napełniać, aby zło nie miało przystępu do nas.
Aby godnie spożywać ten chleb, konieczna jest odpowiednia postawa duchowa. Św. Paweł w drugim czytaniu z listu do Efezjan zwraca uwagę na niektóre jej aspekty: „Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie – wraz z wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie nawzajem, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie. Bądźcie więc naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu”.
Jest to droga czasami trudna, ale nie idziemy nią sami. Mówi o tym historia Eliasza zacytowana na wstępie. Prześladowany prorok, pustynnymi drogami zdąża na górę Synaj, aby tam napełnić się mocą bożą. Na pustyni dopada Eliasza zniechęcenie. I wtedy Bóg posyła d niego anioła: „A oto anioł, trącając go, powiedział mu: ‘Wstań i jedz!’” Podpłomyk i dzban wody były bezpośrednią odpowiedzią Boga na psychiczne i fizyczne zmęczenie proroka. I ten znak od Boga umocnił jego wiarę w opatrzność bożą i dał moc w pełnieniu misji zleconej mu przez Boga.
W naszym życiu, szczególnie w momentach zniechęcenia i szukania, Chrystus „trąca” nas i wskazując na Eucharystię mówi: Bierzcie i jedzcie, to jest lekarstwo dla skołatanej duszy, to jest pokarm na drodze ku wieczności (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).
W DRODZE DO GÓRY HOREB
Bracia: Nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym zostaliście opieczętowani na dzień odkupienia. Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie – wraz z wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie nawzajem, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie. Bądźcie więc naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Boga (Ef 4,30-5,2).
Pierwsze czytanie na dzisiejszą niedzielę przedstawia pouczającą historię proroka Eliasza. Żył on w czasach podziału narodu wybranego na dwa różne królestwa. Ten podział groził zatratą własnej tożsamości, jaki też odwróceniem się od prawdziwego Boga. Kult fenickiego bóstwa Baala wypierał wiarę w prawdziwego Boga, który na górze Synaj, inaczej Horeb przekazał Mojżeszowi tablice Dziesięciu Przykazań. Fenicjanie byli prawdopodobnie twórcami pierwszych monet. Ich miasta: Ugarit, Byblos, Sydon i Tyr stały się symbolami bogactwa, którego źródłem był handel prowadzony niemal ze wszystkimi państwami ówczesnego świata. W trakcie pisania Baal i pieniądze skojarzyły mi się z czasami współczesnymi, kiedy to dla wielu ludzi pieniądz stał się najważniejszy, stał się pewnego rodzaju bożkiem. W Wielki Piątek w bazylice Świętego Piotra papież Franciszek przewodniczył nabożeństwu Męki Pańskiej w czasie którego kazanie wygłosił kaznodzieja Domu Papieskiego ojciec Raniero Cantalamessa. Powiedział między innymi: „Mamona jest bożkiem, ‘anty-bogiem’, ponieważ tworzy alternatywny wszechświat duchowy. Wiara, nadzieja i miłość nie są pokładane już w Bogu, ale w pieniądzu. Dochodzi do ponurego odwrócenia wszystkich wartości”. Pismo Święte mówi: „Wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy”, świat powiada: „Wszystko jest możliwe dla tego, kto ma pieniądze”. Kaznodziei stwierdza: „I na pewnym poziomie wszystkie fakty zdają się przyznawać mu rację”. Papieski kaznodzieja podkreślił, że tak jak wszystkie bożki także pieniądz jest „oszustwem i kłamstwem”, ponieważ „obiecuje bezpieczeństwo, a faktycznie je odbiera, obiecuje wolność, a ją niszczy”. Trudno się z tym nie zgodzić, widząc tak wielu niewolników mamony.
Ale wróćmy do historii Eliasza, bo ma ona także wiele odniesień do człowieka doby współczesnej. Eliasz ze swoimi zwolennikami broni prawdziwej wiary. Surowo upomina króla, występuje przeciw prorokom Baala. Oczywiście przez taka postawę naraził się na prześladowanie i musiał uciekać. Zmęczony prześladowaniem i trudami życia pragnie umrzeć: „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków!” Jednak Bóg nie pozostawił swojego sługi. Posłał do niego anioła z pokarmem, który powiedział do niego: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga!”. Mam nadzieję, że Eliasz nie obrazi się na mnie za te poniższa dygresję. Mój kolega ks. Grzesio po raz pierwszy odwiedził swoją rodzinę w Ameryce. Pierwszego poranka wylegiwał się dłużej w łóżku. W pewnym momencie wchodzi do pokoju jego 5-letni bratanek i mówi: „Wstawaj stary byku, jedz śniadanie i zasuwaj do roboty”. A teraz znowu wróćmy do Eliasza. Pismo św. mówi: „Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aż do Bożej góry Horeb”. Po przybyciu do góry Synaj zatrzymał się w grocie, a Bóg powiedział do niego: „Wyjdź, aby stanąć w obliczu Jahwe”. Eliasz wyszedł a Bóg przyszedł do niego w łagodnym powiewie wiatru: „I w tym miłym powiewie był Pan, który powtórzył pytanie: ‘Co ty tu robisz Eliaszu?’”. To pytanie było wezwaniem, aby prorok wrócił do świata i dalej pełnił swoją misję, a sił w tym mu nie zabraknie bo Bóg, które doświadczył w łagodnym powiewie będzie z nim. Podobnie jak Eliasz, tak i my wiele trudzimy się w naszym życiu. Nierzadko zmagamy się z wieloma przeciwnościami życiowymi, jesteśmy bardzo przemęczeni i przepracowani obowiązkami, pracą, służbą bliźnim i Bogu. Potrzebujemy bliskości Boga, aby stał w centrum naszego życia. Ojciec Włodzimierz Zatorski w książce o modlitwie napisał: „Możemy być obecni przed Bogiem tylko w sercu. Poza sercem nie spotkamy się z Nim. To stwierdzenie można wyrazić inaczej: Bóg albo jest w naszym centrum, albo Go wcale nie ma w naszym życiu. Bóg nie może być na marginesie życia. Jeżeli traktujemy Go jako dodatek do tego, co tutaj przeżywamy, to w istocie nie jesteśmy przed Bogiem żywym, ale najwyżej przed jakimś bożkiem.”
Jak prorok Eliasz musimy wyruszyć do Bożej Góry Horeb. Dla chrześcijan ta Boża góra jest Golgota, jest Chrystus. Tam możemy odnaleźć moc nawet na najtrudniejsze wydarzenia, jak to poniższe. Niewielkie miasto Charleston w Karolinie Południowej jest wspominane w związku z udziałem Kazimierza Pułaskiego w wojnie wyzwoleńczej Stanów Zjednoczonych. Polski generał bohatersko odznaczył się w obronie tego miasta obleganym przez Brytyjczyków. Ze względu na dużą liczbę kościołów, które tam się znajdują określane jest jako „święte miasto”. Miasto to jest znane także z najstarszej na południu USA, liczącej 150 lat świątyni Afrykańskiego Episkopalnego Kościoła Metodystycznego pod wezwaniem Matki Emanueli. Został on założony przez Afroamerykanów, którym biali odmawiali wstępu do swoich świątyń. Jednym z jego fundatorów tego kościoła był Denmark Vesey – przywódca buntu niewolników w 1822 roku. W USA istnieje kilkadziesiąt takich kościołów. Świątynię Matki Emanueli odwiedzali wszyscy bojownicy o prawa obywatelskie dla Afroamerykanów, włącznie z pastorem Martinem Lutherem Kingiem. 17 czerwca 2015 roku w świątyni doszło do tragedii, która obiegła cały świat. Na wieczorne nabożeństwo Afroamerykanów przyszedł młody biały człowiek, który został bardzo serdecznie powitany zgromadzona wspólnotę. Usiadł w ławce, po chwili wstał i zaczął strzelać do zebranych. Zabił dziewięć osób, w tym także pastora. Zabójca nie ukrywał, że chciał w ten sposób wywołać wojnę rasową. Do takiej wojny jednak nie doszło. Nienawiść i chęć odwetu zostały pokonane przez wybaczenie i miłość, której uczymy się i zdobywamy moc jej praktykowania w bliskości Boga, a szczególnie w bliskości krzyża Chrystusa postawionego na Golgocie.
Członkowie tej wspólnoty unikali wszelkich demonstracji, które mógłby stać się zarzewiem niepokojów i przemocy. Jedne z członków tej wspólnoty powiedział: „Trudno sobie wyobrazić, że coś takiego mogło się zdarzyć w naszym kościele. Jeszcze nigdy nie doświadczyliśmy takiej tragedii. Stajemy przed najważniejszym pytaniem- jak odpowiedzieć na taki horror. Wiemy, że pozostaje nam modlitwa. Prosimy o wiarę, o łaskę i moc bożą do wybaczenia zabójcy, miłość, która zwycięży nienawiść i chęć odwetu”. Członkowie rodzin zamordowanych w świątyni w czasie rozprawy mówili o swoim bólu, żalu i o wybaczeniu, co dla niektórych było niezrozumiałe. Nadine Collier, której córka została zamordowana powiedziała do zabójcy: „Zabrałeś mi kogoś najbardziej kochanego. Nigdy nie będę mogła z nią rozmawiać. Nigdy jej już nie przytulę, ale wybaczam ci, i niech Bóg zmiłuje się nad twoją duszą”. Wnuczka pastora Daniel Simmons mówiła w sądzie: „Życie i śmierć mojego dziadka, jak i innych ofiar, które zginęły z rąk nienawiści, jest świadectwem ich życia i przesłania jakie zostawili, że to nie to nie nienawiść, ale miłość ma ostatnie słowa”. Wspólnota tego kościoła Matka Emanuel jest inspiracją dla wszystkich kościołów zwanych się chlebem miłości. Ten chleb miłości przyjmuje konkretny kształt w postaciach Eucharystycznych. Chrystus mówi o sobie: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata”. To jest nasza góra Horeb, gdzie ogłoszono prawo miłości ogarniające nawet naszych wrogów (Kurier Plus 2014).
ROZPOZNANIE CHRYSTUSA
Piąta ławka w kościele zawsze była pusta. Nawet, gdy przyszły święta Bożego Narodzenia czy Wielkanocy i brakowało miejsc, nikt w niej nie siadał. Parafianie woleli dostawiane krzesła niż miejsce w tej ławce. Jeśli ktoś z przypadkowych gości usiadł w piątej ławce, wtedy kolektorzy wskazywali mu grzecznie inne miejsce. I nikt z tego powodu nie czuł się urażony. Każdy z parafian wiedział, że w piątej ławce nie siadamy. Chociaż nikt, tak dokładnie nie wiedział – dlaczego. Piątka ławka wyglądała identycznie jak pozostałe. Była czysta, odnowiona tak jak i inne. Nie było żadnego błędu w jej konstrukcji.
Nie wiadomo kiedy ławka obrosła legendami. Jeden z nauczycieli nastraszył dzieci, mówiąc, że w tej ławce siedzi diabeł. A któż chciałby siedzieć u boku tej istoty. Inny zaś mówił, że to miejsce zajmuje sam Jezus i ze względu na szacunek do Niego nie powinniśmy zajmować tego miejsca. Mówiono także, że w tej ławce, z niewyjaśnionych przyczyn zmarł jeden parafianin i lepiej unikać tego miejsca. Byli i tacy, którzy nie siadali w tym miejscu ze względu na szacunek do świętości, ponieważ według niektórych podań, ławka została wykonana z drzewa rosnącego na świętym miejscu, a zatem nie godziło się na nim siadać. Ale tak naprawdę, nikt nie był pewien, dlaczego piąta ławka jest zawsze pusta i dlaczego nie powinno się w niej siadać.
Z czasem liczba wiernych w kościele zwiększała się, potrzebowano nowych siedzących miejsc, ale nikt z uczestników Mszy św. nie chciał usiąść w piątej ławce. Ostatecznie proboszcz zdecydował się wyjaśnić tajemnicę. Po trzech dniach grzebania w archiwum parafialnym odnalazł notatnik swego poprzednika sprzed 50 lat, w którym było zapisane: „Parafia nie ma wystarczająco pieniędzy, aby naprawić przeciekający dach. Kościelny przykrył papą piątą ławkę, aby ją zabezpieczyć przed zniszczeniem oraz postawił wiadro, do którego skapywała woda”. (Na podstawie artykułu ks. Kenneth Berger „Jacksoville” opublikowanego w „Journal Courier” z maja 1992 r.).
Przyzwyczajenia, nawyki, szczególnie te dobre są w naszym życiu potrzebne. Jedno z polskich porzekadeł mówi: „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Jeśli wpoimy dzieciom pewne zasady, to możemy spodziewać się, że wieku dojrzałym będą one owocować. Jednak w pewnych dziedzinach przyzwyczajenia, schematy, nawyki, rutyna mogą stać się niebezpieczne, szczególnie wtedy, gdy chodzi o rzeczywistość dynamiczną, rozwijającą się. Przykładem tego jest opowieść o przeciekającym dachu kościoła. Dach został załatany, woda nie kapała już na ławkę, parafianie mogli w niej bezpiecznie zajmować miejsce, ale oni woleli jej unikać, bo od dawna przyzwyczaili się do tego. Co więcej, wymyślali najdziwniejsze historie, które miały tłumaczyć zaistniałą sytuację.
Taką dynamiczną rzeczywistością w naszym życiu jest wiara w Boga. Bóg jest niezmienną i stałą doskonałością, ale nasze pojmowanie i przyjmowanie Go ma charakter dynamiczny i jest ciągłym wzrastaniem do pełni wiary. Dorosły człowiek nie może się zatrzymać na obrazach i symbolach wiary, które odgrywały ważną rolę w przeżywaniu jego relacji do Boga w okresie dzieciństwa. „Boziu, Boziu daj zdrówka”- jest to piękna modlitwa małego dziecka, ale gdyby dorosły człowiek nadal zamykał swoją modlitwę w tych formach, to by znaczyło, że zatrzymał się na pewnym etapie wiary, przyzwyczaił się do zewnętrznych form religijności i na tym się skoncentrował, omijając to, co jest najważniejsze w wierze.
Faryzeusze byli zbyt skoncentrowani na pewnych odwiecznych zwyczajach, tradycjach, prawach i to było powodem, że żywa autentyczna wiara ginęła w tych kostycznych przyzwyczajeniach. To było także źródłem konfliktu z Chrystusem, który przynosił dynamiczną jak ogień rzeczywistość zbawiającej wiary. W polskiej religijności mamy wiele pięknych zwyczajów i tradycji, szczególnie związanych ze Świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Jest to wielkie bogactwo naszej wiary. Ileż to przeżyć religijnych może dostarczyć wieczerza wigilijna, święcenie pokarmów wielkanocnych, procesje Bożego Ciała itd. Te tradycje mogą rodzić także pewne niebezpieczeństwo wiary, gdy człowiek koncentruję się tylko na nich i ich zewnętrznych formach. Wtedy, skostniałe zwyczaje i tradycje zajmują miejsce żywej autentycznej, zbawiającej wiary. Wspólnota wiary upodabnia się do parafian kościoła, którzy z bezmyślnego przyzwyczajenia unikali zajmowania miejsca w piątej ławce.
Chrystus mówi do zebranych słuchaczy: „Jam jest chleb, który zstąpił z nieba”, a oni odpowiadają: „Czyż to nie jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę znamy? Jakżeż może on mówić: Z nieba zstąpiłem”. Zbyt kostycznie trzymali się swoich tradycji. Nie przyjęli Chrystusa jako Mesjasza, mimo że w każdy szabat czytali proroctwa, gdzie jest mowa Mesjaszu. Ale oni mieli też własny obraz Mesjasza, do którego Chrystus nie pasował. A ponadto zamknęli Chrystusa w swoich wyobrażeniach z lat Jego dzieciństwa. To także było powodem nie przyjęcia Chrystusa.
W naszym życiu wiary szczególne miejsce zajmuje Chrystus obecny w Eucharystii. Tę rzeczywistość można też zamknąć w jakiś symbolach, zdarzeniach, jak pierwszą komunia święta, ślub, ważniejsze święta. A przecież to ma być pokarmem dla naszej duszy. „Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”. Spożywaniu tego pokarmu powinna towarzyszyć świadomość majestatu Osoby, z którą w tej tajemnicy nawiązujemy szczególną więź. Jeśli tego brakuje, to może zaistnieć sytuacja jak w poniższym zdarzeniu, tylko że konsekwencjami dotykającymi istoty ludzkiej osoby i wieczności.
William Barclay w komentarzu do Ewangelii św. Jana opowiada historię dwóch wybitnych ludzi, którzy byli bardzo bliskimi przyjaciółmi. Byli nimi: T. E. Lawrence i Thomas Hardy. Gdy Lawarence służył w Anglii w lotnictwie jako niższy rangą oficer mógł regularnie odwiedzać Thomasa Hardy. Podczas jednej z takich wizyt była obecna pani burmistrz miasta Dorchester, która poczuła się znieważona, że musi zasiadać przy wspólnym stole z żołnierzem tak niskiej rangi. Zdegustowana powiedziała w języku francuskim do żony Thomasa Hardy: „Jeszcze nigdy w życiu nie zasiadałam do herbaty z prostym żołnierzem”. Pani major nie miała pojęcia, że Lawarance, już wtedy był sławnym człowiekiem. Lawarence, z odrobiną ironii powiedział doskonałą francuszczyzną: „Przepraszam bardzo, czy mógłbym służyć jako tłumacz? Ponieważ pani Hardy nie zna francuskiego”.
Nie rozpoznali wielkości Chrystusa, słuchacze, o których mówi zacytowany na wstępie fragment Ewangelii. I dzisiaj są ludzie, którzy nie rozpoznają Chrystusa. Jedni odrzucają nawet Jego historyczność. Inni nie przyjmują Jego bóstwa. Nie brakuje takich, którzy zasiadają z Nim do stołu eucharystycznego, ale ich życie wskazuje na to, że nie zdają sobie sprawy z wielkości tego, który zaprasza ich na ucztę. I w końcu są tacy, którzy z żywą wiarą i uwielbieniem zajmują miejsce przy Chrystusie, i to właśnie w nich spełniają się słowa Chrystusa: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało wydane za życie świata” (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).
ŻYCZLIWOŚCIĄ ZWYCIĘŻYĆ PIEKŁO
W czasie ostatniej wizyty w redakcji miałem okazję zobaczyć piekło. Nie, nie widziałem kotłów z rozpaloną smołą i rogatych diabłów. Piekło zobaczyłem w oczach stroiciela fortepianów, który prawdopodobnie jest dobrym muzykiem. Dawno nie widziałem w oczach tyle nienawiści i negatywnych uczuć. Tak skondensowane zło może zabić w człowieku każdy odruch dobra, miłości, piękna i zdrowego rozsądku. Jakże musi być nieszczęśliwy człowiek, który nosi w sobie tyle jadu, tyle trucizny, nosi w sobie po prostu piekło. Ten jad w pierwszym rzędzie zabija nosiciela, a ci którzy nie dadzą się zarazić są bezpieczni. Negatywne uczucia, stroiciel ukierunkował na Boga, wierzących, Kościół i duchowieństwo. Już na wstępie przygotował mnie do rozmowy, stwierdzeniem: „Jak widzę księży, to chce mi się rzygać”. Oczywiście nie było najmniejszych szans na podjęcie merytorycznej dyskusji. Stroiciel z dogmatyczną pewnością wygłaszał tezy, które nijak miały się do prawdy historycznej. Gdy zapytałem o dzieła, z których czerpie taką wiedzę, nie był w stanie wymienić ani jednego. Ale za to ciągle odwoływał się do brukowców najniższego lotu jak „Mity i fakty” oraz „Nie”. Jest duchowym dzieckiem tych brukowców i to dziecięctwo wypacza jego duszę i czyni odpornym na wszelkie logiczne argumenty. Gdy przypierałem go faktami do muru, słyszałem niezmienną odpowiedź. „Pan jest już za stary, aby zmienić swoje poglądy”. Choć sam nie wyglądał na młodszego. Swoje argumenty uzasadniał obelżywymi wyzwiskami wobec wierzących, Kościoła, papieża, duchowieństwa. Tych ostatnich nazywał chołotą. Zaproponowałem mu pewien układ: Ja twierdzę, że było tak, a pan że inaczej. Sięgnijmy zatem po wiarygodne źródła i zobaczymy po której stronie jest prawda. Jeśli pan ma rację, to ja płacę 1000 dolarów, jeśli zaś ja mam rację, to pan płaci. Nie poszedł na taki układ. Stąd wnioskuję, że był świadomym kłamcą. Nienawiść kompletnie przesłoniła mu prawdę. Na pożegnanie uśmiechnąłem się do niego, podałem rękę i powiedziałem: „Dobrze było pana spotkać”. Dobrze nieraz otrzeć się o piekło nienawiści, aby jeszcze bardziej zatęsknić za pięknem nieba, które w miłości i życzliwości buduje w naszym sercu swój dom.
Po powrocie do domu z prawdziwą radością sięgnąłem po lekturę książki papieskiego sekretarza, ks. abpa Mieczysława Mokrzyckiego i Brygidy Grysiak pt. „Najbardziej lubił wtorki”. Jest to opowieść o zwyklej codzienności Jana Pawła II i o niezwykłej miłości i życzliwości do każdego człowieka, która przepełniała jego serce. Można powiedzieć, że papież nosił w sobie niebo. Rzeczywistości Boga i nieba doświadczali ci, którzy mieli szczęście choć jeden raz spotkać go w swoim życiu. Arcybiskup wspomina: „Na pielgrzymkach obserwowałem reakcję tłumów. Ktoś płakał z radości i krzyczał: ‘On na mnie spojrzał’. Ktoś inny stał bez ruchu. Tak jak ci ludzie, tak i ja czułem w Ojcu Świętym przechodzącego Pana Boga. Jakby jego cień przechodził wśród tłumu”. Ojciec Święty obejmował miłością każdego człowieka, niezależnie od tego kim on był. We wspomnianej książce czytamy: „Nikogo nie lekceważył. Każdemu chciał służyć. Pamiętam z opowieści, że kiedy był młodszy, potrafił podnieść chusteczkę, bo komuś upadła za barierkę”. Na audiencjach przyjmował wszystkich. Nikogo nie odrzucał. Niektórzy mieli mu za złe, że przyjął na audiencji prostytutki. „Ta audiencja była po to, żeby pokazać światu, że żaden człowiek nie jest przeznaczony do życia w grzechu, a więc na zagładę, że każdy człowiek może się zmienić, może przyjść do Chrystusa i zacząć nowe życie”- mówi arcybiskup Mokrzycki. Nieco dalej dodaje: „Ale wiele razy mówił, że są to dla niego spotkania tak samo ważne, jak z głowami państw czy Kościołów. Spotkania z chorymi, trędowatymi, z narkomanami, odwiedziny w więzieniach. Wychodził do wszystkich grup społecznych, nigdy nikogo nie unikał, nie odrzucał. Był nie tylko z tymi wiernymi, którzy byli blisko Kościoła, ale przede wszystkim szukał zagubionych owiec”. Tej ogromnej życzliwości i miłości doświadczył nawet niedoszły zabójca papieża.
Człowiek zdobywa niebo w bliskości Boga i przez Boga. Dlatego tak ważna jest modlitwa w naszym życiu. „Modlitwa to była jego natura, jego codzienność. Kiedy wychodził na celebrację, kiedy jechał do Auli czy na parafię, nawet w drodze z apartamentu na audiencję, te pięć minut zawsze był pogrążony w modlitwie – poza naszym zasięgiem, wyłączony. Takich chwil w ciągu dnia było dziesiątki. Wiedzieliśmy, że wtedy nie można Ojcu Świętemu przeszkadzać, bo jest z Panem Bogiem. Zjednoczony w niezwykły sposób”- czytamy we wspomnianej książce. Szczytem zjednoczenia z Bogiem była dla papieża Msza św. „Kiedy Ojciec Święty podnosił Hostię, patrzył na nią z najszczerszym uwielbieniem. Tylko Chrystus i on. Byli wtedy jedno”. Papież był napełniony Bogiem, a gdzie jest Bóg tam jest niebo. Ci którzy znaleźli się blisko niego mówili: „Od Ojca Świętego promieniowała siła, promieniowała świętość”.
W drugim czytaniu z Listu do Efezjan św. Paweł wskazuje nam jak winniśmy praktycznie przemieniać nasze życie, życie naszej wspólnoty na miarę nieba: „Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni! Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie. Bądźcie więc naśladowcami Boga, jako dzieci umiłowane, i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu”. Moc do takiego życia odnajdujemy w bliskości Boga. Z pewnością modlitewna lektura Pisma św. prowadzi nas do spotkania z Bogiem. Jednak Bóg dał człowiekowi szansę najpełniejszego, niemalże fizycznego zjednoczenia ze sobą. Jest to możliwe w Chrystusie, który mówi o sobie: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata”. Jest to chleb z nieba, kto spożywa ten chleb napełnia się niebem, niebo wypełnia jego duszę. W sekwencji na Boże Ciało słyszymy słowa: „Oto boski chleb Aniołów. Dla pielgrzymów wśród padołów. Dla synowskich jeno stołów”. Można powiedzieć, że Eucharystia jest najpewniejszą i najpełniejszą drogą do Boga. Chrystus pozostał obecny w swoim Kościele pod postacią Chleba, aby wierzący spożywali Je i Jego mocą zdążali do Boga. Godnie możemy spożywać Chleb aniołów mając czyste serce. A zatem Eucharystia jest wezwaniem do prowadzenia świętego życia na co dzień. I jest także umocnieniem na drodze prowadzącej do Boga i nieba. Z ludzkiej perspektywy może to wyglądać na błędne koło, jednak w bożej logice jest to święte koło, które włącza nas w nieogarnioną bożą miłość, w której objawia się pełnia nieba.
Zakończmy rozważania piękną modlitwą św. Anzelma: „Chlebie święty. Chlebie żywy… który zstąpiłeś z nieba i dajesz życie światu, przyjdź do mego serca i oczyść mnie z wszelkiej nieczystości ciała i ducha. Wejdź do duszy mojej i uświęć mnie zewnętrznie i wewnętrznie. Bądź zawsze ocaleniem mojej duszy i mojego ciała. Oddal ode mnie nieprzyjaciół, zastawiających na mnie swe sidła: niech przed obecnością Twojej mocy daleko uciekną, abym umocniony przez Ciebie wewnątrz i zewnątrz, doszedł prostą drogą do Twego królestwa, gdzie będziemy Cię oglądać, już nie okrytego tajemnicą jak w tym życiu, lecz twarzą w twarz… Wówczas nasycisz mnie sobą tak przedziwną sytością, że już nie będę odczuwał głodu ani pragnienia na wieki” (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).
SŁUGA BOŻY LEON DEHON
Pragnienie wieczności jest głęboko zakorzenione w naszej duszy. Cieszy nas doczesność, ale bez wieczności jest to radość niedopełniona. Dlatego człowiek szuka na różne sposoby tego dopełnienia. Z myślą o tym wykuwa swoje imię w granicie, aby chociaż trochę dłużej przetrwała pamięć o nim. A najczęściej spogląda w kierunku Boga, który sam naprowadza człowieka na ten szlak, wszczepiając w jego duszę pragnienie wieczności. Chrystus staje przed nami jako jedyna i niepowtarzalna droga prowadząca do wieczności. Mówi o sobie, że jest chlebem i kto będzie spożywał ten chleb będzie żył na wieki. W czasie ostatniej wieczerzy wziął chleb i powiedział: „To jest ciało moje”. I nakazał abyśmy czynili to na Jego pamiątkę. A zatem ilekroć sprawujemy Mszę św., na mocy słów Chrystusa staje się On obecny w postaci Chleba. Dlatego Eucharystia jest tak ważna w życiu chrześcijanina. Święci czerpali z niej ogromną moc do świętego życia, a niektórzy z nich mieli szczególne nabożeństwo do Eucharystii. Należy do nich Sługa Boży Leon Dehon.
Leon Dehon urodził się 14 marca 1843 r. w La Capelle, w północnej Francji. Był drugim synem Aleksandra, zamożnego ziemianina i fabrykanta, który jakkolwiek był człowiekiem dobrym, szlachetnym i uczciwym, to w przeciwieństwie do matki Stefanii nie był zbyt gorliwie praktykującym katolikiem. Stefania wychowana w internacie prowadzonym przez siostry ze Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa przekazała swemu ukochanemu synowi ducha miłości wynagradzającej, co jest istotą kultu Serca Jezusowego. Po osiągnięciu odpowiedniego wieku, rodzice posłali Leona do szkoły w La Capelle. Atmosfera panująca w szkole nie bardzo odpowiadała Leonowi. W efekcie po roku nauki nie chciał wrócić do niej. Nie było to po myśli ojca, gdyż planował on świecką karierę syna, a ta szkoła przygotowywała do tego. Ostatecznie Leon został posłany do prowadzonego przez księży kolegium w Hazebrouck. Tutaj doznał wielu duchowych łask, które między innymi ugruntowały go w powołaniu kapłańskim. Po ukończeniu kolegium, szesnastoletni Leon oznajmił rodzicom, że zamierza wstąpić do seminarium duchownego. Ojciec zdecydowanie sprzeciwił się tej decyzji.
Leon postanowił przeczekać ten sprzeciw, aż do osiągnięcia pełnoletniości i zgodnie z wolą ojca rozpoczął studia w Paryżu. Najpierw na politechnice, a potem przeniósł się na studia prawnicze. Mimo panującego w Paryżu klimatu wolności i rozwiązłości Leon nie uległ tym wpływom, co więcej, rozwinął się intelektualnie, duchowo i społecznie. Duży wpływ na to miał kontakt z parafią św. Sulpicjusza, która dzięki tamtejszej wspólnocie kapłanów miała ogromny wpływ na życie religijne Paryża. Leon z myślą o przyszłym kapłaństwie podjął się nauczania katechizmu ludzi ubogich. Jednocześnie rozwijał zainteresowania archeologią, historią i sztuką. Po ukończeniu studiów z tytułem doktora prawa postanowił wstąpić do seminarium duchownego. Tym razem sprzeciwił się nie tylko ojciec, ale i matka. Aby odwieść syna od tego zamiaru ojciec wysłał go w 10 miesięczną podróż szlakiem średniowiecznych krzyżowców i pielgrzymek do Ziemi Świętej. O tej podróży Leon później napisze: „Skończyłem moją podróż w Rzymie… to stanowiło ukoronowanie mojej podróży” Wbrew oczekiwaniom rodziców, Leon umocniony w powołaniu, jesienią roku 1865 rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne w francuskim Seminarium św. Klary w Rzymie.
Leon oddając się bez reszty studiom, jeszcze więcej uwagi poświęcał kształtowaniu swojego charakteru oraz formacji kapłańskiej. O wyznaczonym sobie celu tak pisał: „Moim ideałem i treścią mojego życia ma pozostać na zawsze nabożeństwo do Boskiego Serca, pokora, zjednoczenie z Nim, zgodność z Jego wolą i trwanie w miłości. Pan Jezus mi to wskazał, ku temu mnie ustawicznie prowadził, przygotowując w ten sposób do misji, do której mnie przeznaczył w zamierzeniach swego Serca”. Leon zakończył pobyt w Seminarium św. Klary potrójnym doktoratem: z filozofii, teologii i prawa kanonicznego. Ale najważniejsze były święcenia kapłańskie, które przyjął 19 grudnia 1868 roku w bazylice św. Jana na Lateranie. Radość młodego kapłana była tym większa, że rodzice zaakceptowali jego decyzję, a ojciec przeżył głęboką przemianę duchową.
Po święceniach młody kapłan został powołany na stenografa I Soboru Watykańskiego, a po jego zakończeniu otrzymał nominację na wikariusza przy bazylice w robotniczym mieście Saint-Quentin. Ojciec Leon całym sercem zaangażował się w duszpasterstwo parafialne. Na trudną sytuacje religijną w Saint-Quentin nakładały się problemy społeczne. Ciężkie warunki pracy, niskie płace, bezprawie i wyzysk, sprawiały, że szerzyła się demoralizacja. Młody wikariusz rozpoczął apostolat społeczny od zajęcia się dziećmi i młodzieżą. Organizował dla nich spotkania, najpierw w swoim pokoju, a potem w założonym w 1873 roku „Instytucie św. Józefa”, który z biegiem czasu stał się bazą Katolickich Kół Robotniczych. Problematyka i działalność społeczna na stałe wpisały się w duszpasterstwo ks. Leona. Od 1874 roku rozpoczął działalność społeczną zakładając „Diecezjalne Biuro Dzieł Katolickich”. Zajął się także wydawaniem czasopisma o tematyce społeczno-politycznej, organizacją kongresów i zjazdów dla robotników, pracodawców i duchowieństwa.
Ks. Leon pochłonięty pracą duszpasterską i społeczną nie rozstawał się z myślą założenia zgromadzenia zakonnego, które przez kult Bożego Serca wynagradzałoby Bogu niedostatki naszej miłości. Formą takiego wynagrodzenia miała być adoracja Najświętszego Sakramentu oraz zaangażowanie społeczne wyrażające się w posłudze dla sierot, nauczaniu szkolnym i pomaganiu robotnikom w ich życiowych sprawach. Aby ten cel zrealizować ks. Leon kupił dom w którym założył „Kolegium św. Jana”. Odprawił nowicjat i napisał Konstytucje dla nowego zgromadzenia. Za oficjalną datę powstania zgromadzenia uważa się dzień pierwszych ślubów zakonnych ks. Leona. Złożył je w kaplicy kolegium w dniu 28 czerwca 1878 roku. Zgromadzenie zaczęło się szybko rozrastać. Jednak z powodu pewnych nadużyć, dekretem Stolicy Świętej z dnia 8 grudnia 1883 roku zostało zawieszone. Po trzech miesiącach zgromadzenie odrodziło się pod nazwą: Księża Najświętszego Serca Jezusowego, zwanych sercanami. Ostatecznego zatwierdzenia Konstytucji dokonał papież Pius XI w 1920 roku. Ofiarne zaangażowanie apostolskie, działalność charytatywna zajmują bardzo ważne miejsce w duchowości zgromadzenia, ale najważniejsze jest to, o czym ojciec Leon tak pisze: „Życie kapłana Najświętszego Serca Jezusowego powinno być przedłużeniem Mszy świętej. Msza św. jest aktem kulminacyjnym dnia. Jeśliby powiedziano wszystko o nas, o tym co robimy, a zapomniano powiedzieć: oni pobożnie odprawiają Mszę św. lub święcie w niej uczestniczą, to nic o nas nie powiedziano”.
Zgromadzenie Najświętszego Serca Jezusowego rozwijało się bardzo dynamicznie, prowadziło szeroką działalność religijną i społeczną prawie na całym świecie. Była to zasługa samego założyciela, który do ostatnich dni gorliwie i bez wytchnienia pracował na niwie chrystusowej. Pod koniec życia rozpoczął wydawanie dzieł duchowych, wśród których najważniejszym było dwutomowe „Studia o Najświętszym Sercu”. W sierpniu 1925 roku Ojciec Leon ciężko zachorował. 12 sierpnia, w brukselskim Domu Generalnym zgromadzenia rozpoczęła się agonia Sługi Bożego. W pewnym momencie, umierający wyciągnął rękę w kierunku obrazu Serca Jezusowego i zawołał: „Dla Niego żyję, dla Niego umieram”.
Beatyfikacja Sługi Bożego Ojca Leona była przewidziana na 24 kwietnia 2005 roku. Została jednak przeniesiona na inny termin z powodu śmierci papieża Jana Pawła II. Sprawa beatyfikacji jest obecnie ponownie badana między innymi ze względu na protesty środowisk żydowskich, według których w „Katechizmie społecznym” Dehona są stwierdzenia: „Żydzi są złaknieni pieniędzy. Kiedy im się na to pozwala, wykazują niewiarygodny talent do spekulacji. Przejmują nasze majątki i próbują uzależnić nas od siebie. Pełnią ważne funkcje publiczne, kontrolują prasę, a przez to wpływają na kształtowanie opinii publicznej”. Módlmy się zatem o rychłą beatyfikację Sługi Bożego, aby ludzka przewrotność nie przesłoniła ogromnego dzieła miłości jakie zostawił Ojciec Leon (z książki Wypłynęli na głębię) .
CHLEB ŻYCIA
Maria zmarła, gdy jej córka Beata miała 12 lat. Prawie cztery lata zmagała się z rakiem. Przeszła wiele badań, operacji i chemoterapii. Przezwyciężając cierpienie starała się być najlepszą mamą i przyjaciółką dla swojej córki. Spędzała z nią wiele czasu, wieczorem całowała ją na dobranoc i mówiła o tym jak bardzo ją kocha. Nad tym cudownym czasem unosiło się widmo śmierci. Choć córka spodziewała się śmierci, gdy jednak stało się to faktem była całkowicie zdruzgotana i załamana.
Rankiem dzień po pogrzebie Beata obudziła się i znalazła w swoim pokoju na stoliku pudełko. Otworzyła je i znalazła w nim koperty adresowane „Dla mojej kochanej córeczki”. Na zaklejonych kopertach były napisy, kiedy powinny być otwarte. Oto niektóre z nich: Na szesnaste urodziny. W dniu ukończenia szkoły średniej. W dniu wyjazdu na studia. W dniu ukończenia studiów. W dniu rozpoczęcia pracy. W dniu 21 urodzin. W dniu zaręczyn. W dniu ślubu. W dniu narodzin pierwszego dziecka. Były także nieokreślone daty: Kiedy wszystko będzie ci szło bardzo źle. Po bolesnym rozstaniu. Kiedy będziesz czuć się bardzo samotna.
W ten sposób matka chciała w najważniejszym momentach życia córki powiedzieć jej jak bardzo ją kocha i chce jej przekazać słowa pociechy i mądrości. Przez kolejne lata Beata otwierała z wielką czułością listy od mamy. Były to bardzo ważne i prawdziwe słowa, bo Maria pisała je w obliczu śmieci. A w takiej sytuacji wiemy co jest w życiu najważniejsze. Takie rady są bezcenne. Maria kończyła wszystkie swoje listy słowami: „Córeczko kocham cię bezgranicznie”. Beata po lekturze takiego listu czuła pawie namacalnie obecność mamy, jej ogromną miłość i zatroskanie o nią. A to stawało się źródłem ogromnej nadziei i radości.
Ostatnią kopertę Beata otwarła w dniu narodzin swojej córeczki. W kopercie była fotografia jej mamy, która tuliła ją w ramionach, gdy ta miała sześć miesięcy. Maria napisała do niej: „Gratuluję ci, że zostałaś mamą. Jakże jest szczęśliwa ta mała dziewczynka, moja wnuczka, że ma ciebie za mamę. Będziesz wspaniałą mamą. Niech Twoje dziecko przyniesie ci tyle radości, ile ty przyniosłeś jej mnie tacie. Kochaj swoją córeczkę ogromną miłością, taką jaką ja ciebie kocham”.
Zapewne każdy z nas ma takie listy, chociaż nie zapisane i nie złożone w zaklejonych w kopertach. A szkoda, że nie zapisane, bo łatwiej byłoby je pamiętać i do nich wracać. Te listy pisała i nadal pisze miłość i zatroskanie rodziców. Ta miłość będzie nas oganiać nawet wtedy, gdy naszych rodziców zabraknie wśród żyjących na ziemi. Listy Mari, niezapisane listy naszych rodziców są wołaniem o wieczne trwanie miłości, piękna, dobra jakie rodzą się między nami w czasie naszej ziemskiej pielgrzymki.
Nie jest to puste wołanie, nie jest to wołanie bez odpowiedzi. Niebo odpowiada wiecznością przez różne cudowne wydarzenia, o których mówią czytania biblijne na dzisiejszą niedzielę.
Prorok Eliasz ucieka przed swoimi prześladowcami i zdąża na spotkanie z Bogiem na górze Horeb, inaczej Synaj. Bez jedzenia i picia, w skwarze pustyni wędrował cały dzień. Wyczerpany usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, powiedział: „Wielki już czas, o Panie! Zabierz moje życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków”. Po czym położył się i zasnął. Obudził go anioł i powiedział, aby jadł i pił. Eliasz zobaczył przy głowie podpłomyk i dzban z wodą. Biblia mówi, że „umocniony tym pożywieniem szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do Bożej góry Horeb”. I tam prorok rozpoznał Boga w łagodnym powiewie wiatru.
Listy Marii, nienapisane listy naszych rodziców w mocy nieba ogarniają nas nawet po ich śmierci. Stają się formą łaski, którą Bóg ukazał prorokowi Eliaszowi. Ta boża łaska w sposób szczególny dociera do nas przez Jezusa Chrystusa, który sam staje się chlebem życia. Mówi On o sobie: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało wydane za życie świata”. Każde dobro zrodzone w Chrystusie na ziemi trwać będzie wiecznie. Aby jednak ten chleb stał się dla nas pokarmem na życie wieczne musimy go spożywać, nie wystarczy wierzyć, że jest to pokarm, nie wystarczy go tylko adorować. Dla ilustracji tej prawdy posłużę się poniższą historią.
Basia i Magda były przyjaciółkami na dobre i na złe. W pewnym momencie okazało się, że były przyjaciółkami tylko na dobre. Pokłóciły się w czasie przygotowania charytatywnej pomocy sierotom. Przestały ze sobą rozmawiać, a mur wrogości przybrał gigantyczne rozmiary. Jeszcze przed kłótnią kupiły bilety lotnicze do Polski, wybierając miejsca obok siebie. Skłócone przyjechały na lotnisko. Miejsc nie udało się zmienić. Były skazane na własne towarzystwo. W milczeniu usiadły obok siebie. Basia próbowała coś zagadnąć, ale Magda coś tam tylko odburknęła. Basia dała sobie spokój. Cały lot wytrwały w milczeniu.
Po powrocie do Nowego Jorku znajoma zapytała Magdę, dlaczego jest skłócona z Basią i nie rozmawia z nią. Na co Magda odpowiedziała, że nie ma w nienawiści Basi, a nawet się za nią modli. Życzliwe słowo, życzliwie wyciągnięta ręka do przyjaciółki więcej by znaczyła niż nowenna pompejańska. Bez tego modlitwa to tylko puste słowa, które nie mają żadnego znaczenia w naszym życiu. Podobnie jest z Eucharystią, którą trzeba adorować, ale przede wszystkim żyć nią, spożywać jako pokarm. Jezus mówi: „Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”.
W czasie Mszy św. odprawionej w kościele Wszystkich Świętych na rozpoczęcie II Krajowego Kongresu Eucharystycznego w Warszawa, 8 czerwca 1987 św. Jan Paweł powiedział co to znaczy spożywać Ciało Chrystusa: „Niech więc Eucharystia świadczy wobec wszystkich nas, drodzy bracia i siostry, moi rodacy, o tej miłości, którą Chrystus do końca nas umiłował! Niech oczyszcza nasze sumienia z martwych uczynków. Jak nieodzowne jest takie świadectwo! Jak twórcze! Tylko taka miłość ‘do końca’ zdolna jest ‘oczyszczać sumienia’, zdolna jest przezwyciężać w człowieku to wszystko, co należy do dziedzictwa pierworodnego grzechu. Musimy się zaś wciąż wyzwalać z tego dziedzictwa. Musimy wyzwalać się z dziedzictwa nienawiści i egoizmu, bo Eucharystia to sakrament miłości Boga do człowieka i człowieka do Boga, a równocześnie jest to sakrament miłości człowieka do człowieka, sakrament, który tworzy wspólnotę. Musimy więc wciąż przezwyciężać w sobie to widzenie świata, które towarzyszy dziejom człowieka od początku, widzenie takie, jakby Bóg nie istniał — jakby nie był Miłością. Słowa z Księgi Rodzaju: ‘Będziecie jako bogowie’ łączą się z zaprzeczeniem prawdy o Bogu, który jest Miłością. Łączą się z postawieniem Stwórcy w stan podejrzenia ze strony stworzeń, w stan oskarżenia. Jak bliscy bywamy tej pokusy. Jak łatwo zapominamy, że ‘wszystko jest darem’. Również i to, co człowiek uważa za dzieło swego geniuszu, również to — u korzenia — jest darem. A nawet cierpienie — gdy spojrzeć na nie przez pryzmat Chrystusowej tajemnicy Odkupienia przez Krzyż — nawet cierpienie nabiera wartości daru, poprzez który dopełniamy odkupieńczej ofiary Syna Bożego” (Kurier Plus 2021).
„Oto skarb Kościoła”
W manhattańskim Central Parku znajduje się miejsce zwane Strawberry Fields, poświęcone pamięci Johna Lennona z pamiątkowa mozaiką i napisem „Imagine”. Ten pomnik upamiętnia wydarzenie, które miało miejsce 8 grudnia 1980 roku w uroczystość Matki Bożej Niepokalanie Poczętej. Nieopodal tego miejsca został zastrzelony brytyjski muzyk John Lennon, członek zespołu The Beatles. Zabójcą okazał się mieszkaniec Honolulu – Mark David Chapman, fan Beatlesów. Wyznał on, że jednym z powodów jego czynu była piosenka Lennona „Imagine”, której przesłania nie akceptował.
John Lennon nazwał tę piosenkę „manifestem komunistycznym”, chociaż osobiście nie identyfikował się z komunizmem. Rzeczywiście przesłanie piosenki jest zbieżne z ideałami komunistycznymi. Piosenka o wyraźnie komunistycznej, rewolucyjnej, utopijnej, antyreligijnej i antypaństwowej wymowie nazywana bywa hymnem pokoju lub hymnem ruchu hippies. Wzywa ona do zniszczenia religii, narodowości, własności prywatnej. Gdy ludzkość z tym się upora wtedy na świecie zapanuje pokój. Taki świat już zbudowano. Człowiek radziecki był pozbawiony religii, narodowości i własności prywatnej. Dobrze wiemy, jak wyglądał ten diabelski pokój.
Piosenka ta wybrzmiała na inauguracji olimpiady w Paryżu. Dziennikarz, komentator olimpijski Przemysław Babiarz skomentował tę piosenkę słowami: „Świat bez nieba, narodów, religii i to jest wizja tego pokoju, który wszystkich ma ogarnąć. To jest wizja komunizmu, niestety”. Powtórzył to, co wcześniej o tej piosence powiedział sam jej autor John Lennon. Zarząd Polskiej Telewizji uznał te słowa prawdy za skandaliczne i zawiesił w pracy Przemysława Babiarza, pozbawiając go możliwości prowadzenia relacji z olimpiady. Po licznych protestach polityków, artystów, dziennikarzy, sportowców dziennikarz został przywrócony do pracy. Pokazuje to jak bardzo jest zdeprawowany zarząd Polskiej Telewizji i ich mocodawcy.
W ten nurt ideologiczny piosenki „Imagine” wpisuje się inny skandaliczny pokaz na otwarciu olimpiady, a mianowicie obsceniczne sparodiowanie obrazu „Ostatnia Wieczerza” Leonarda da Vinci, który jest kluczowym elementem chrześcijańskiej ikonografii. Nawiązuje on do Ostatniej Wieczerzy, którą Jezus spożył z uczniami przed swoją męką. Na niej to ustanowił Eucharystię, która jest wypełnieniem słów z dzisiejszej Ewangelii: „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało wydane za życie świata”. Ta olimpijska parodia musiała dotknąć każdego, kto czuje się chrześcijaninem, a jeśli nie dotyka to znaczy, że są to chrześcijanie, jak pisze św. Paweł ani gorący, ani zimni tylko letnimi, którzy godni są tylko wyplucia.
Europoseł Patryk Jaki powiedział „Na otwarciu Igrzysk Olimpijskich, genderowi cyrkowcy udają Ostatnią Wieczerzę. To zdeprawowani do szpiku kości, źli ludzie. Świadomie obrażają uczucia tylu wierzących na całym świecie. Na co dzień jednak odmieniają przez wszystkie przypadki 'tolerancję’. Jednak to tylko hasło dla naiwnych”. Obrzydliwość tej inscenizacji spotkała się z powszechnym sprzeciwem nie tylko chrześcijan, ale także Żydów i Muzułmanów. W Maroku ten pokaz został ocenzurowany. Episkopat Francji pisze, że ceremonia zawierała „kpinę i szyderstwo” z chrześcijaństwa i dziękuje za solidarność: „Dziękujemy przedstawicielom innych wyznań, którzy wyrazili nam swoją solidarność. Dzisiejszego poranka łączymy się w myślach z chrześcijanami na wszystkich kontynentach, którzy poczuli się urażeni prowokacją podczas niektórych scen. Chcielibyśmy, aby zrozumieli, że święto olimpijskie jest ponad ideologicznym przekazem niektórych artystów”.
Po licznych protestach Międzynarodowy Komitet Olimpijski obłudnie przeprasza: „Bez wątpienia nigdy nie mieliśmy zamiaru okazywać braku szacunku żadnej grupie religijnej. Wręcz przeciwnie, chcieliśmy pokazać tolerancję i wspólnotę. Jeśli ktoś poczuł się urażony, przepraszamy”. Pięknie zareagował na tę bluźnierczą inscenizację serbski tenisista Novak Đoković uznawany za jednego z najwybitniejszych zawodników w tej dziedzinie sportu. Po wygranym meczu w pierwszej rundzie Igrzysk Olimpijskich pokazał swój krzyż. Był to wymowny gest sprzeciwu wobec profanacji Ostatniej Wieczerzy na ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich. A co na to wszystko prezydent Francji? Z dumą odpowiada: „To Francja”. I tak Francja z pierwszej córy Kościoła stała się pierwszą jego ladacznicą.
Św. Paweł w Liście do Efezjan z drugiego czytania rzuca pewne światło jak praktycznie realizować słowa Chrystusa z dzisiejszej Ewangelii o spożywaniu Jego Ciała. Przybiera ono formę konkretnej postawy życiowej: „Nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym zostaliście opieczętowani na dzień odkupienia. Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie – wraz z wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg wam przebaczył w Chrystusie. Bądźcie więc naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane, i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na woń miłą Bogu”. W czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus wskazuje na chleb, który staje się Jego eucharystyczną obecnością wśród nas. Pokarmem na drodze ku naszej wieczności. To jest najważniejszy skarb dla chrześcijanina.
Piękne świadectwo o Eucharystii zostawił św. Jan Paweł II: „Od ponad pół wieku, począwszy od pamiętnego 2 listopada 1946 roku, gdy sprawowałem moją pierwszą Mszę św. w krypcie św. Leonarda w krakowskiej katedrze na Wawelu, mój wzrok spoczywa każdego dnia na białej hostii i kielichu, w których czas i przestrzeń jakby ‘skupiają się, a dramat Golgoty powtarza się na żywo, ujawniając swoją tajemniczą ‘teraźniejszość’. Każdego dnia dane mi było z wiarą rozpoznawać w konsekrowanym chlebie i winie Boskiego Wędrowca, który kiedyś stanął obok dwóch uczniów z Emaus, ażeby otworzyć im oczy na światło, a serce na nadzieję (…). Oto skarb Kościoła, serce świata, zadatek celu, do którego każdy człowiek, nawet nieświadomie, podąża. Wielka tajemnica, która z pewnością nas przerasta i wystawia na wielką próbę zdolność naszego rozumu do wychodzenia poza pozorną rzeczywistość” (Kurier Plus, 2024).