|

177. Kręte drogi

W „Dzienniku Wschodnim” z 23 listopada 2002 r. Mariusz opowiada o  „krętej i wyboistej” drodze swego życia, która zaprowadziła go do więziennej celi. Tam też zrodziło się w nim pragnienie przemiany życia. Życie nie rozpieszczało Mariusza. Rodzice nadużywali alkoholu, nie mieli czasu zajmować się jedynakiem. Przygarnęła go babcia. Nie na długo. Chłopakowi zaczęli imponować starsi koledzy, którzy bez przerwy mieli problem z prawem, a właściwie z jego przestrzeganiem. W tej dzielnicy aż się od nich roiło. Zapowiadający się na dobrego piłkarza chłopak szybko poszedł w ich ślady. Kradzieże, pobicia, rozboje… Alkohol lał się strumieniami.  „Wszystko kręciło się wokół tego, aby ukraść, a następnie wszystko przepić. Wytłukłem się trochę po zakładach wychowawczych. W końcu trafiłem do kryminału”- mówi Mariusz.

W czerwcu 1998 roku popijał z kolegami w barze. „Facet nie tak jak trzeba się odezwał. Wyszliśmy na dwór. Uderzył mnie w twarz. Oddałem. Dostał parę ciosów. Z pięści i z nogi. Przypadkiem uderzyłem go w krtań. Zachłysnął się krwią” – wspomina.

Jego ofiara zmarła przed przybyciem karetki pogotowia. Mariusz nie uciekł z miejsca zdarzenia. Prokurator postawił mu zarzut zabójstwa, który później został zmieniony. Przed sądem odpowiadał za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Przyznał się. Dostał 9 lat, ale w sumie, po odwieszeniu wcześniejszego wyroku, uzbierało się ich 13. Przeprosił matkę ofiary.  „Miałem problemy z prawem. Przez wiele lat biłem się po zabawach, ale nigdy nikogo nie chciałem zabić. To był nieszczęśliwy wypadek. W nocy, gdy nie mogę zasnąć, wracają wspomnienia. Chciałbym wymazać je z pamięci, ale wiem, że jest to niemożliwe. Do końca życia będę miał tego człowieka na sumieniu. Chodzę do spowiedzi. W więzieniu przeszedłem terapię alkoholową. Pracuję w kuchni. O czym marzę? Założyć rodzinę, znaleźć uczciwą pracę i żyć jak każdy normalny człowiek”.

Mariusz powrócił z dalekiej drogi, daleko odszedł od Boga, wyprostował bardzo wyboistą drogę swego życia.