|

15 niedziela zwykła Rok A

ZIARNO    

Tego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami: „Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, niektóre ziarna padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy, niechaj słucha”. Przystąpili do Niego uczniowie i zapytali: „Dlaczego w przypowieściach mówisz do nich?” On im odpowiedział: „Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. Bo kto ma, temu będzie dodane i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypowieściach, że otwartymi oczami nie widzą i otwartymi uszami nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia się na nich przepowiednia Izajasza: «Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie zrozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił». Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę powiadani wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło zobaczyć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli. Wy zatem posłuchajcie przypowieści o siewcy. Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu. Takiego człowieka oznacza ziarno posiane na drodze. Posiane na miejsca skaliste oznacza tego, kto słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje; ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały. Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamuje. Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. Posiane w końcu na ziemię żyzną oznacza tego, kto słucha słowa i rozumie je. On też wydaje plon: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, inny trzydziestokrotny” (Mt 13,1-23).

„Kto sieje wiatr ten zbiera burzę” czytamy w Biblii. Nie trzeba szukać nadprzyrodzonych odniesień, aby się przekonać o prawdziwości tego stwierdzenia. Tym wiatrem mogą być nieodpowiedzialne, złe słowa i czyny. Ten wiatr najczęściej, na naszych oczach, przemienia się w burzę, która niszczy nas, jak i też naszych bliźnich. Nie ma małych, nieważnych słów i czynów. Wszystkie one kumulują się i wracają do nas w formie niszczącej burzy, tak jak chmury burzowe na niebie.

„Andrzej jest wysoki, szczupły, nie wygląda na swoje 36 lat. Mówi: – zazwyczaj piję tylko czystą, ale bywało, że i denaturat przez chleb przepuszczony też się kosztowało. Alkoholizm wyniosłem jeszcze z domu. Ojciec pił zawsze. Bił matkę, i nas dzieci. Brat też jest alkoholikiem. Ja zacząłem pić mając 15 lat. Nie zdążyłem się ożenić, bo ‘przepiłem’ wszystkie narzeczone. Piję i nie trzeźwieję. Jak leczę kaca? Chwila milczenia… Chodzę po Krakowie i zażywam relanium. Ile? 3, 4 dziennie. Najdłuższa moja abstynencja? Cztery dni…” (Izabela Pieczarska- Pogmatwane życiorysy)

Jakże tragicznym siewcą był ojciec Andrzeja. Burza alkoholizmu jest jedną z największych burz niszczących życie człowieka. Różne są przyczyny alkoholizmu. Jednak w zacytowanym życiorysie to ojciec zasiał w sercach swoich synów zabójcze ziarno. Nie zawsze jednak złe ziarno wydaje owoc w cyklu jednego pokolenia. Sieje wiele pokoleń, a gorzki owoc zbiera ostatnie.

Podobnie bywa z dobrym ziarnem. Ziarno dobrego czynu i słowa wydaje owoc przemiany świata na miarę dobra, jakie jest w nim zawarte. W tej siejbie bywa i tak, że kto inny sieje, a kto inny zbiera owoc. Ale nie jest to tak ważne, ponieważ problemu owocowania nie można zawęzić tylko do perspektywy ziemskiej. Ziarno, jakie człowiek sieje ma wydawać plon wieczności. Tam jest ostateczna miara plonowania. Ostatecznie, ziarno, które ma wydać owoc wieczności pochodzi od Boga. On jest siewcą, który do tej siejby zaprasza także człowieka. A zatem pada boże ziarno na glebę ludzkich serc, nie zawsze jednak wydaje ono owoc. Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje znajdujemy w ewangelicznej przypowieści o siewcy.

Kenneth Clark w autobiografii opisuje jedno ze swoich przeżyć religijnych. Było ono tak intensywne, że pod jego wpływem postanowił zmienić swoje życie. Jednak, gdy intensywność tego przeżycia minęła, Clark odsunął od siebie myśl jakiejkolwiek zmiany swego życia. Wspominając to wydarzenie napisał: „Sądzę, że to pragnienie przemiany było słuszne, ale byłem tak zaangażowany w świat, że nie byłem w stanie wprowadzić jej w życie. Byłem jednak pewien, że w tym przeżyciu był palec Boży”. Odpowiedź Clarka na słowo Boże można porównać do ziarna rzuconego na ścieżkę. Słyszał głos boży, był przekonany, że to jest jedyna słuszna droga. Jednak nie poszedł tą drogą. Zbyt bardzo był przywiązany do spraw, które odciągały go od Boga. Słowo Boże nie wydało owocu.

Inne ziarna padły na skalistą ziemię. Wyrosły szybko, ale równie szybko zwiędły, bo gleba była zbyt płytka. W czasie ostatniej wizyty Ojca Świętego w Polsce widzieliśmy ogromne tłumy wiernych, entuzjazm, radość, miłość, wsłuchanie się w to, co mówił Piotr naszych czasów. Patrząc na te zgromadzenia można odnieść wrażenie, że słowa Papieża padały na podatny grunt, że będą wydawać plon stokrotny. Więcej będzie uczciwości, sprawiedliwości, miłości w życiu społecznym. Z pewnością słowa zasiane przez papieża owocują. Nie ma jednak właściwej proporcji między entuzjazmem w czasie wizyty papieskiej a późniejszym owocowaniem. Wielu po kilku dniach zapominało o tych wielkich i wspaniałych przeżyciach i poczynionych wtedy postanowieniach. Ten entuzjazm okazał się zbyt płytką glebą, aby wydać trwały owoc wiary.

Inne ziarno słowa Bożego pada między ciernie. Zaczyna rosnąć, ale pojawiają się różnego rodzaju troski i trudności życiowe, które zagłuszają kiełkujące dobro. W emigranckiej doli ciernie mogą przybrać taką formę. Marcin, aby poprawić byt materialny swojej rodziny w Polsce, wyjechał do Stanów Zjednoczonych. W pierwszych miesiącach ciężko pracował i uczciwie żył. Z czasem zaczęła mu dokuczać samotność. Spotkał kolegów od kieliszka, kobiety, które pomagały mu zapomnieć o rodzinie zostawionej w kraju. Coraz mniej myślał i mniej pomagał żonie i dzieciom w Polsce. Rzadziej bywał w kościele, bo słowa, jakie tam słyszał były dla niego wyrzutem sumienia. Ciernie przygłuszyły ziarno dobra, które nie mogło wydać plonu.

Zostało jeszcze ziarno, które padło na żyzną ziemię i wydało plon stokrotny. John R. Stott w swojej książce „Basic Christianity” opisuje wydarzenie ze swojej młodości. Pewnej nocy ukląkł i ofiarował swoje życie Chrystusowi. Następnego dnia napisał w swoim dzienniczku: „Wczoraj był naprawdę wielki dzień w moim życiu. Jezus zapukał do moich drzwi. Usłyszałem Go, i teraz wszedł do mojego dom. Oczyścił go i rządzi w nim”. Wiele lat później Stott napisze: „Naprawdę czuję się teraz głęboko poruszony i nowa radość wypełnia moje serce. Jest to radość bycia w pokoju ze światem. Czuję dotyk Boga… Nigdy naprawdę nie znałem Go wcześniej” (z książki „Ku wolności).

NIEBIESKIE MARZENIA

To mówi Pan: „Podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich: nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa” (Iz 55, 10-11).

Martin Luther King 28 sierpnia 1963 roku na schodach pomnika Lincolna w Waszyngtonie wygłosił słynne przemówienie, które historia zapamiętała pod tytułem „I Have a Dream” (Mam marzenie). King powiedział wtedy między innymi: „Miałem senne marzenie, iż pewnego dnia ten naród powstanie, aby żyć wedle prawdziwego znaczenia swego credo: uważamy za prawdę oczywistą, że wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi. Miałem senne marzenie, że pewnego dnia na czerwonych wzgórzach Georgii synowie dawnych niewolników i synowie dawnych właścicieli niewolników będą mogli zasiąść razem przy braterskim stole. Miałem senne marzenie, iż pewnego dnia moich czworo dzieci będzie żyło wśród narodu, w którym ludzi nie osądza się na podstawie koloru ich skóry, ale na podstawie tego, jacy są”. Przemówienie to uznawano za jedno z najwybitniejszych w historii, a naukowcy z uniwersytetu w Wisconsin uznali je za najlepsze publiczne przemówienie XX wieku. Przemówienie zostało wygłoszone w czasie, gdy w USA dyskryminacja rasowa zapisana była w prawie tego kraju i dotyczyła życia codziennego. Osobne były szkoły dla białych i czarnych, osobne miejsca w autobusach, osobne toalety itd. Mowa Kinga odegrała ważną rolę w zniesieniu segregacja rasowej. Sprawę tę poruszył w Kongresie prezydent John Kennedy, ale zanim zdążył ją przeforsować został zamordowany. Dopiero jego następca Lyndon B. Johnson, w roku 1964 i 1965 wprowadził odpowiednie poprawki likwidujące rasizm w amerykańskim prawie. Można powiedzieć, że słowa, marzenia Martina Kinga, w sferze prawnej spełniły się. Chcę tutaj podkreślić słowa „w sferze prawnej”, bo w życiu codziennym dyskryminacji nie zlikwiduje nawet najlepsze prawo. Oto tego przykład. Tomek z trzeciej klasy szkoły podstawowej, w wypracowaniu szkolnym napisał, że marzenie Kinga było dobre i piękne, ale tylko dlatego, że się nigdy nie spełniło. Dzisiaj w Stanach Zjednoczonych w życiu codziennym możemy zaobserwować dyskryminację, ale odwrotną, to biali są często dyskryminowani. Można usłyszeć słowa: „Dostałbym dobrą prace miastową, gdybym był czarny”. „Dostałbym stypendium, gdybym był czarny”. „Dostałbym zasiłek, gdybym nie był biały”.  Kiedyś sam zostałem obrzucony obelżywym epitetem, tylko dlatego, że jestem biały.

Mimo to winniśmy mieć marzenia i realizować je nawet, gdy mamy świadomość, że ich spełnienie w rzeczywistości ziemskiej jest ułomne i niedoskonałe. Szlachetne marzenia i ich realizacja przybliżają nas do spełnienia odwiecznych i najważniejszych marzeń człowieka.  Jakie są to marzenia?  Odpowiedź daje św. Augustyn: „Pożądamy razem ojczyzny niebieskiej, tęsknimy za ojczyzną niebieską, czujemy się pielgrzymami na tym świecie”. Jednak zasadniczym źródłem odnalezienia odpowiedzi na to pytania jest Biblia. Oto jeden z ewangelicznych przykładów. Bogaty młodzieniec zadał Jezusowi pytanie: „Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” Młodzieniec pragnął czegoś więcej niż materialnego dostatku, który posiadał. Wiedział, że to może osiągnąć w Bogu. Chciał się jednak upewnić, czy droga przykazań wystarczy, aby osiągnąć zbawienie, życie wieczne i czy jest może droga jeszcze doskonalsza. Odpowiedzi na najważniejsze życiowe pytania otrzymujemy w słowie bożym. Prorok Izajasz w księdze, zacytowanej na wstępie tych rozważań w sposób obrazowy opisuje skuteczność słowa bożego, które przynosi dobrą nowinę nie tylko o naszym zbawieniu, ale także o równości wszystkich ludzi, bo wszyscy jesteśmy dziećmi Jedynego Boga: „Podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju”. Słowo boże na podobieństwo ulewy spada na glebę naszych serc. Przed ulewą możemy schronić się do jaskini, możemy naciągnąć na siebie płaszcz nieprzemakalny. Podobnie możemy się schronić przed słowem bożym, kryjąc się w grzesznych jaskiniach tego świata lub wciągając na głowę kaptur niewiary, obojętności religijnej. Wtedy słowo Boże jest bezskuteczne. Chociaż nieraz Bóg gwałtownym wichrem zrywa nasze nieprzemakalne kaptury, rozwala nasze jaskinie i swoim słowem „przemacza nas do suchej nitki”. Tak jak o było z Szawłem pod Damaszkiem.

O skuteczności słowa bożego mówi Ewangelia na dzisiejsza niedzielę: „Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, niektóre ziarna padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny”. Nieco dalej Chrystus wyjaśnia tę przypowieść. To wyjaśnienie z powodzeniem wystarcza do jej pełnego zrozumienia. Możemy jednak, czy raczej powinniśmy spojrzeć na tę przypowieść w dzisiejszym kontekście czasowo – społecznym. Ziarno zasiane na drodze oznacza ludzi, którzy kiedyś usłyszeli słowo Boże i je przyjęli, ale zaniedbali jego zgłębianie, poznawanie. Przypominają oni pannę młodą, które usiłuje ubrać się do ślubu w sukieneczkę od I Komunii św. Oczywiście, że nie jest to możliwe. Sukieneczkę trzeba odrzucić. A na takiego delikwenta czeka Zły, jak mówi Ewangelia, aby dać odpowiedni strój diabelskiej ideologii, recepty na szczęśliwe życie. Aby przekonać się jak wielu jest niedouczonych w słowie bożym, wystarczy przeczytać na Internecie komentarze pod artykułami na temat wiary, czy kościoła. Aż trudno uwierzyć, że jest tak wiele debilnych wypowiedzi na temat religii, wiary, Kościoła. Bardzo często ignoranci religijni nadrabiają swoje braki nienawiścią i agresją.

Ziarno zasiane na skale oznacza ludzi, którzy mają tak zwany słomiany zapał. Z radością przyjmują słowo boże, podziwiają jego mądrość, ale brakuje im siły i wytrwałości, aby tym słowem przesączyć swoje życie, by to słowo odświętnie manifestowane na Wielkanoc i Boże Narodzenie głęboko zapuszczało korzenie w zwykłą codzienność. Gdy tego zabraknie, to wtedy życiowe trudności, trudności w wierze stają się powodem załamania i utraty ducha wiary. Ziarno posiane między ciernie oznacza ludzi, którzy słuchają słowa bożego, ale później wpadają w kołowrót ziemskich trosk zdobywania sławy, pieniędzy itd. Sprawy wiary są spychane do niebytu. I w ostatecznym rozrachunku życie ich pozostaje bezowocne. W takich sytuacjach nawet, gdyby słowo boże spływało na ziemię na podobieństwo potopu nie wyda owocu. Ale to nie znaczy, że to słowo wraca bezowocnie do Boga. Pada ono na serca ludzi, którzy jak urodzajna ziemia wydają owoce. Owocują niejako za siebie i za ludzi o skamieniałych i zachwaszczonych sercach. I to dzięki tym ludziom świat jest piękniejszy, lepszy, bardziej ludzki i boży.

Oto przykład takiej żyznej ziemi zapisany przez Jana Długosza: „W dniu dzisiejszym, to jest 17 lipca 1399 r., zmarła królowa Jadwiga. Ona przez Wielki Post i Adwent poskramiała ciało swe włosiennicą i nadzwyczajnymi umartwieniami. Była pełna wielkiej szczodrobliwości wobec biednych, wdów, przybyszów, pielgrzymów i wobec wszelkich nędzarzy i potrzebujących.  Nie było w niej lekkomyślności, nie było gniewu, nie można było stwierdzić w niej pychy, zazdrości lub zawziętości. Odznaczała się głęboką pobożnością i niezmierną miłością Boga; odrzuciwszy od siebie wszelką pychę światowej nieprawości, duszę i myśl zwracała jedynie ku modlitwie i czytaniu ksiąg pobożnych (…). Ona żywiła wielu zdolnych młodzieńców poświęcających się nauce. Fundowała kolegium dla Litwinów w Pradze i postarała się o erekcję Wydziału Teologicznego w Krakowie. Ona przeznaczyła testamentem wszystkie swe klejnoty, szaty, pieniądze i wszystek strój królewski na pomoc dla biednych i na odnowienie Uniwersytetu Krakowskiego” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

SŁOWO BOŻE

Sądzę, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić. Bo stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Stworzenie bowiem zostało poddane marności – nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał – w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych. Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Lecz nie tylko ono, ale i my sami, którzy już posiadamy pierwsze dary Ducha, i my również całą istotą swoją wzdychamy, oczekując przybrania za synów – odkupienia naszego ciała(Rz 8, 18-23).

Wiele słów pada na glebę naszych serc, szczególnie w okresie dzieciństwa i młodości. Najczęściej są to słowa naszych rodziców i osób zatroskanych o nasz los. Słyszymy słowa zachęty i aprobaty, rady i wskazań, upomnienia i kary, ostrzeżenia  i pocieszania. Słowa mają nas pouczać i przemieniać na lepsze. Przemieniająca moc słowa zależy od tego, jaką treścią i uczuciem je wypełnimy. Doświadczenie życiowe wskazuje, że taką moc mają tylko słowa przepojone autentyczną miłością i troską o drugiego człowieka.

Doświadczył Tego Howard Hendriicks i opisał w książce „As Iron sharpens Iron”. „Moje zachowanie w piątej klasie było okropne. A wyrastało ono z braku poczucia bezpieczeństwa, akceptacji i braku miłości. Byłem zbuntowany przeciw wszystkim. Jednym słowem, byłem utrapieniem dla swego otoczenia. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, chociaż moja nauczycielka pani Simon ciągle mi to przypominała, stale powtarzała: Howard jesteś najgorszym dzieckiem w szkole. Muszę powiedzieć, że czas spędzony w piątej klasie był najgorszym okresem w moim życiu. Ostatecznie zdałem do następnej klasy. Rozstałem się z piąta klasą, jednak w moich uszach ciągle brzmiały słowa pani Simon: Howard jesteś najgorszym dzieckiem w szkole.

Możecie sobie wyobrazić z jakimi nastawieniem pojawiłem się w nowym roku szkolnym, jako uczeń szóstej klasy. Na pierwszej lekcji nowa nauczycielka pani Noe, czytając listę uczniów zatrzymała się przy moim nazwisku, popatrzyła na mnie dłużej i powiedziała: Howard, słyszałam o tobie bardzo dużo. Poczym uśmiechając się dodała: Ale ja nie wierzę w te słowa. Chcę wam powiedzieć, że ten moment był punktem zwrotnym nie tylko w nauce, ale w całym moim życiu. Nagle, nieoczekiwanie ktoś mi uwierzył. Po raz pierwszy w moim życiu, ktoś mnie docenił i zauważył moje możliwości. Pani Noe okazała mi więcej zainteresowania. Zlecała mi niewielkie zadania do wykonania. Zaprosiła mnie po lekcjach, aby razem nadrobić moje zaległości w czytaniu i matematyce. Zdawałem sobie sprawę, że ona mi zaufała. Musiałem się nieraz wiele natrudzić, aby nie zawieść tego zaufania. Pewnego dnia odrabiałem zadanie domowe do godziny pierwszej po północy. Zdziwiony ojciec zajrzał do mojego pokoju i zapytał: Co się z tobą dzieje? Czy nie jesteś chory? Nie, odrabiam tylko zadanie domowe- odpowiedziałem. Ojciec popatrzył na mnie ze zdumieniem, nigdy przedtem tego nie słyszał. Ta wielka zmiana w moim życiu dokonała się dzięki temu, że ktoś dał szansę, ktoś mi uwierzył, że ktoś okazał mi życzliwość, że ktoś upewnił mnie, że mogę w życiu wiele osiągnąć. To było ryzykowne, ponieważ nikt nie mógł zagwarantować, że ja uszanuje i nie zawiodę zaufania pani Noe”.

Tak bardzo potrzebujemy słów ludzkiej zachęty, miłości i pokoju. Ale jeszcze bardziej potrzebujemy pełnego mocy słowa Bożego, bo są sytuacje, gdzie ludzkie słowo jest zbyt małe. Słowo Boże jest przewodnikiem w chwilach zagubienia, mocą w chwilach zwątpienia, pociechą w cierpieniu, wezwaniem do aktywności w chwilach marazmu, ostrzeżeniem w niebezpieczeństwie, nadzieją w chwilach rozpaczy, jasnością w mrokach śmierci. Słowo Boże ma zawsze pozytywną wymowę. Jest to słowo miłości i troski o człowieka. Jak chleb, który karmi nasze ciało, tak słowo Boże karmi nasz umysł, serce i ducha. Słowo Boże ma moc spełniania. Prorok Izajasz pisze o słowie Bożym. „To mówi Pan: Podobnie jak śnieg i ulewa spadają na ziemię i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich: nie wraca do Mnie bezowocnie, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa” (Iz 55, 10-11). Słowo Boże wydaje zawsze obfity owoc, gdy pada na żyzną glebę ludzkich serc. Jakie zatem są nasze serca? Odpowiedź na to pytanie znajdujemy w przypowieści o siewcy.

Siewca rzuca ziarno. Jedno ziarno padło na ścieżkę. Twarde podłoże nie pozwala zapuścić korzenia. Ziarno nie wydało żadnego owocu. Gleba ta uosabia ludzi, którzy są zamknięci na prawdę Bożą. Uprzedzeni do religii. W swej pysze sądzą, że człowiek sam sobie wystarcza, że własnymi siłami może wszystkiego dokonać i wszystko poznać. Są to ludzie do których nie trafia żadna prawda religijna. Mówienie do nich o tych sprawach to tak jak walenie głową w mur. Są zbyt głusi, aby cokolwiek usłyszeć. Inne ziarno padło na ziemię skalistą, szybko wzrosło, ale słońce je przypaliło, bo ziemia była zbyt płytka, aby ziarno mogło się zakorzenić. Są to ludzie, którzy z entuzjazmem przyjmują słowo Boże, lecz gdy zachowanie w życiu tego słowa staje się trudne ich entuzjazm gaśnie i zapierają się Boga. Dobrze zaczynają, ale nigdy nie kończą. Inne ziarno padło między ciernie i one je przygłuszyły. Są to ludzie, którzy przyjmują słowo Boże, lecz w ich życiu jest wiele innych spraw, które uważają za ważniejsze. Nie mają czasu na modlitwę. Mają czas i energie na robienie karier, ale nie mają czasu i energii na sprawy ducha. Ostatnie ziarno padło na ziemię żyzną. Są to ludzie którzy usłyszeli słowo Boże, zrozumieli jego wagę w życiu i zaczęli według niego żyć. I to oni wydają obfity owoc zbawienia.

Jesteśmy glebą, na które pada ziarno słowa Bożego, ale równocześnie Bóg zaprasza nas do udziału w Jego siejbie. Jakie zatem ziarna rozsiewamy wokół siebie. Może z ziarnem Bożego słowa zasiewamy ziarna diabelskiego kąkolu. Jeśli siejemy zło, owoc zła będziemy zbierać. Bo ziarno zła ma to do siebie, że owocuje na ziemi jałowej i skalistej. Im bardziej gleba ludzkich serc jest oporna dla ziarna dobra, tym bardziej jest otwarta na ziarno zła.

Jeff Danzinger w jednym ze swoich komiksów przedstawia następującą scenę. Uzbrojony po zęby Taliban szykuje się do ataku terrorystycznego. Na broni Talibańczyka widzimy metki informujące o pochodzeniu uzbrojenia terrorysty. Rakiety  przeciwlotnicze- „Made in USA”. Rakiety przeciwpancerne- „Made in Russia”. Karabiny maszynowe- „Made in Belgium”. Skrzynia min- „Made in Great Britain. Pozostała broń- „Made in France”, „Made in Italy”, „Made in Israel”. Oczywiście nie jest to jakakolwiek próba zrzucania winny za terroryzm na wyżej wymienione państwa. Ale rodzi się pytanie, czy te państwa nie mają udziału w siejbie zła? Jeśli chcemy budować pokój, powinniśmy siać ziarno sprawiedliwości i szacunku. Jeśli chcemy, aby ludzka społeczność układała wzajemne relacje w duchu zaufania i zrozumienia, powinniśmy siać ziarno dobrej woli. Jeśli chcemy ożywić rodzinę ofiarną miłością, powinniśmy siać ziarno akceptacji i wybaczenia itd.

Wszyscy wezwani jesteśmy do siania Bożego ziarna,  które wydają obfity owoc, gdy przyjdzie czas żniw w Królestwie Bożym (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

BOŻE ZIARNO  

Starszy mężczyzna z miesiąca na miesiąc tracił słuch. Aż doszło do tego, że całkowicie ogłuchł. Rodzina nakłaniała go do zasięgnięcia rady lekarza, lecz on uważał, że to mu i tak nic nie pomoże. Ostatecznie, gdy głuchota stawała się coraz bardziej uciążliwa dla niego i rodziny zdecydował się na wizytę u lekarza. Przebadano go, przeczyszczono mu uszy zapuszczono jakieś kropelki. Po tygodniu odzyskał słuch w stu procentach. W czasie kontrolnej wizyty lekarz powiedział: „Twój słuch jest doskonały. Zapewne rodzina cieszy się, że ponownie słyszysz”. „O nie, nie powiedziałem im tego. Oni nadal myślą, że jestem głuchy. A ja tymczasem przysłuchuję się ich rozmowom. I pod wpływem tego, co mówią już trzy razy zmieniłem testament”.

Prorok Izajasz w pierwszym czytaniu mówi, że słowo Boże docierające do nas ma ukrytą w sobie moc przemiany człowieka i świata na miarę bożego zamysłu. W tej mocy możemy wydać godny owoc życia: „Zaiste, podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa”. Warunkiem owocowania słowa Bożego w naszym życiu jest jego przyjęcie, zaś aby je przyjąć trzeba wcześniej je usłyszeć. To słowo na różne sposoby dociera do każdego z nas, jednak nie każdy je słyszy. Głuchota na słowo boże jest wyborem człowieka. Po prostu nie chce on słyszeć słowa bożego, bo jest ono dla niego niewygodne, bo nieprawość zagnieździła się w jego sercu i nie ma tam miejsca dla Boga. Gdyby zechciał usłyszeć i przyjąć słowo boże, to tak jak ten głuchy mężczyzna w przytoczonej na wstępie opowieści nie tylko musiałby zmienić testament, ale całe swoje życie. W świetle słowa bożego poznałby najgłębszy sens swojego życia, które jest ukierunkowane na wieczność zdobywaną w mocy bożej na drodze bożych przykazań, bożej nauki.

Przyjęcie ziarna słowa bożego to dopiero początek drogi wzrastania i owocowania. Trafnie ujmuje tę prawdę Megan McKenna w książce „Parables: The Arrows of God”. Otóż starsza kobieta bardzo ubolewała nad kondycją moralną dzisiejszego świata. Nie mogła się pogodzić z tym, że na świecie jest tyle zepsucia i zła. Pragnęła prawdziwej miłości dla rodziny i przyjaciół, chciała, aby pokój zapanował między wszystkimi ludźmi, aby biedni i zapomniani doświadczyli miłosierdzia i współczucia. A tymczasem, gdzie tylko spojrzała, wdziała nietolerancję, nienawiść, egoizm. Nie oglądała telewizji, nie czytała gazet, bo wiadomości w nich podawane były przesączone egoizmem, cynizmem, nienawiścią, przemocą. A to wpędzało ją w depresję. Zło dostrzegała także w spotykanych ludziach, dlatego unikała ich, a to prowadziło ją do osamotnienia i wyobcowana.

Pewnego razu po wejściu do sklepu, ku swemu zdumieniu zobaczyła za ladą kogoś kto do złudzenia przypominał Jezusa. „Czy to możliwe, żeby to był Jezus?”- zadawała sobie pytanie. W końcu, przełamując się wewnętrznie zapytała: „Przepraszam, czy pan jest Jezusem?” „Tak, jestem” – odpowiedział Jezus. „Czy Ty Jezu pracujesz w tym sklepie?”- pytała dalej kobieta. „Nie, jestem jego właścicielem” – padła odpowiedź. „A co można tutaj kupić?”. „Wszystko, czego tak pragniesz w życiu. Możesz obejrzeć oferowane towary i sporządzić listę tych, które chcesz nabyć”. Kobieta była zdumiona obfitością i różnorodnością towarów na półkach sklepowych. Można było między innymi kupić powszechny pokój, wszelkiego rodzaju żywność dla głodnych, czyste powietrze i wodę, ciepłe ubrania dla bezdomnych, wybaczenie, miłość itd. Kobieta sporządziła długą listę towarów do nabycia i powróciła z nią do lady sklepowej. Podała wykaz wybranych towarów Jezusowi, który uśmiechając się powiedział: „Nie ma problemu, otrzymasz wszystko czego sobie życzysz”. Następnie schylił się i wyciągnął z pudeł niewielkie koperty, które wręczył kobiecie. „Co to jest?”- zapytała zaskoczona. „Są to torebki z nasionami” – wyjaśniał Jezus. „Myślałaś, że otrzymasz gotowy produkt? Nie. To jest sklep marzeń. Widziałaś jak naprawdę będzie wyglądał owoc tego ziarna, które ci daję. Idź do domu, zasiej te ziarna, pielęgnuj wschodzące rośliny, pomóż im wzrastać i być może kto inny zbierze obfity owoc”- powiedział Jezus. Kobieta głęboko westchnęła i szybko wyszła ze sklepu nic ze sobą nie zabierając.

Ziarno słowa Bożego wyda w nas obfity owoc jeśli przygotujemy dla niego odpowiedni grunt oraz stworzymy korzystne warunki dla jego wzrostu. Wiąże się to z pewnym wysiłkiem i poświęceniem, dlatego niektórzy jak ta kobieta w sklepie nie przyjmują ziarna słowa bożego. Idą na łatwiznę życiową, która daje nieraz złudzenie dobrego urządzenia się w życiu. Jednak wcześniej, czy później, to złudzenie pryska jak bańka mydlana. Okazuje się, że na drodze łatwizny nie zaszliśmy za daleko, że w zasadzie niczego nie osiągnęliśmy. Tak jak to się dzieje w przypadku kogoś, kto szuka rozwiązania swoich problemów życiowych w kieliszku alkoholu. Jeden kieliszek, drugi… daje chwilowe złudzenie ucieczki od problemów. Ale to złudzenie szybko mija, wpędzając człowieka w inny, poważny problem jakim jest alkoholizm.

Chrystus w zacytowanej na wstępie Ewangelii w obrazowy sposób mówi o glebie naszych serc, na którą pada ziarno słowa bożego. Ta gleba może być jak rozjeżdżona droga, jak skalista ziemia, jak cierniste i zachwaszczone pole lub jak żyzna ziemia, która stwarza odpowiednie warunki do owocowania. Na prośbę apostołów Chrystus wyjaśnia znaczenie przypowieści o siewcy. Ziarno posiane na drodze oznacza ludzi, którzy słuchają słowa Bożego, ale go nie rozumieją lub naginają do własnych zachcianek lub własnej wyobraźni. Wybierają z nauczania kościoła prawdy, które im odpowiadają, a odrzucają te, które nie pasują do obranego przez nich stylu życia. Np. akceptują prawdę o niebie, ale odrzucają prawdę o piekle. I wtedy przychodzi Zły i porywa to ziarno. Człowiek o połowicznej, powierzchownej wierze jest bardzo podatny na wpływy zła. Ziarno rzucone na skałę oznacza ludzi, którzy z radością słuchają słowa bożego i przyjmują je. Ale ich wiara nie jest pogłębiona. Brak w niej szczerej i autentycznej modlitwy, brak znajomości Biblii, brak refleksji nad słowem bożym. To wszystko sprawia, że wiara jest płytka i nie może wydać oczekiwanych owoców. Ziarno posiane między ciernie oznacza ludzi, którzy słuchają słowa bożego, ale troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają je. Jest to szczególnie aktualne w dzisiejszym czasach konsumpcyjnego stylu życia. Ziarno padające na żyzną ziemię oznacza ludzi, którzy słuchają słowa bożego, starają się je zrozumieć przez zgłębianie go i modlitwę i najważniejsze, żyją na co dzień tym słowem niezależnie od niesprzyjających uwarunkowań zewnętrznych.

Zakończmy dzisiejsze rozważania modlitwą św. Jana Chryzostoma: „O Jezu, Ty ofiarujesz wszystkim wspaniałomyślnie swoje słowo i swoją naukę. Jak siewca nie robi różnicy wobec ziemi, na której pracuje, lecz rzuca po prostu wszędzie, tak i Ty, głosząc słowo, nie czynisz różnicy między bogatym i biednym, mądrym, nieuczonym, człowiekiem gorliwym a leniwym, odważnym a małodusznym, lecz mówisz do wszystkich bez różnicy. Spraw, o Panie, abym słuchał z uwagą i przypominał sobie wytrwale Twoją naukę i wykonywał ją mężnie i pilnie, gardząc bogactwami i oddalając się od wszystkich niepokojów życia światowego. Spraw, abym umocnił się pod każdym względem i rozważał Twoje słowa, zapuszczając głęboko korzenie i oczyszczając się ze wszystkich przywiązań światowych” (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

ŚWIĘTY ARNOLD JANSSEN

Słowo odgrywa ważną rolę w naszym życiu. Może ono nieść miłość lub nienawiść, dobro lub zło, wojnę lub pokój, życie albo śmierć. Słowo Boże takiej alternatywy nie ma, niesie tylko wartości pozytywne. Ze słuchania Słowa Bożego rodzi się zbawiająca wiara. Zaś orędzie zbawienia skierowane jest do wszystkich ludzi. A zatem Słowo Boże powinno paść na glebę każdego ludzkiego serca. Jednak plon zależy od tego, jak człowiek wykorzysta wolną wolą daną mu przez Boga. Może on zamienić glebę swego serca na urodzajną lub kamienistą, na której Słowo Boże umiera, nie wydając owocu. Głównym siewcą jest Bóg, który zaprasza każdego z nas do współpracy w Jego siejbie. W Kościele mieliśmy i mamy wielu skutecznych siewców, którzy nie tylko sieją ziarno, ale wywierają także przemnoży wpływ na przemianę ludzkiego serca w urodzajną glebę. Należy do nich Święty Arnold Jansen, założyciel zgromadzenia zakonnego, które przez swoją nazwę kieruje uwagę na Słowo Boże. Jest to Zgromadzenie Słowa Bożego, znane jako Zgromadzenie Księży Werbistów. Głównym celem tej wspólnoty jest wypełnienie nakazu Chrystusa: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu”.

Arnold Janssen urodził się w roku 1837 w Goch w Pruskiej Nadrenii. Przyszły święty wzrastał w atmosferze głębokiej religijności. Ojciec w wolnych chwilach opowiadał dzieciom wydarzenia z Pisma Świętego. Codziennie w domu odmawiano różaniec, a wspólna rodzinna modlitwa kończyła się odczytywaniem prologu z Ewangelii św. Jana: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo”. Mimo zapracowania rodzina Janssenów umiała wygospodarować trochę czasu na codzienne Msze święte, na których mały Arnold służył jako ministrant. Rodzice Arnolda, aby zapewnić godziwy byt ośmiorgu dzieciom ciężko pracowali na roli, a ojciec dodatkowo woził koniem towary do Holandii. Święty wraz z rodzeństwem pomagał rodzicom w pracach gospodarskich. Arnold uczył się w miejscowej szkole podstawowej, a później gimnazjum. Po półtorarocznej nauce w gimnazjum przeniósł się do Gaesdonck do seminarium z wyższymi klasami gimnazjalnymi.

Po zdaniu matury, w roku 1855, mając niespełna osiemnaście lat zgłosił się do diecezjalnego seminarium duchownego w Münster, jednak ze względu na młody wiek nie został przyjęty. Rozpoczął, zatem studia przyrodniczo- matematyczne na Królewskiej Akademii w Münster. Od roku1857 studia te kontynuował na uniwersytecie w Bonn. Na wybranym przez siebie kierunku był bardzo dobrym studentem, świadczy o tym zajęcie dwa razy pierwszego miejsca w konkursach krajowych. Po ukończeniu studiów i otrzymaniu dyplomu nauczyciela szkół średnich, otrzymał propozycję dobrze płatnej pracy. Jednak zamiast podjęcia oferowanej pracy, Arnold zgłosił się do seminarium duchownego w Münster. Został przyjęty i po uzupełnieniu studiów teologicznych i przejściu formacji duchowej, 15 sierpnia 1861 roku, mając 24 lata otrzymał święcenia kapłańskie.

Po święceniach pracował jako wikary w Bocholt, będąc równocześnie nauczycielem w miejscowym gimnazjum. Uczył matematyki, łaciny, niemieckiego, francuskiego, geografii i kaligrafii. Znajdował jeszcze czas na propagowanie, powstałego we Francji Apostolstwa Modlitwy. Biskup zauważył jego zaangażowanie w tym ruchu i mianował go diecezjalnym dyrektorem Apostolstwa Modlitwy. Arnold w czasie wakacji odwiedzał parafie i zakładał koła Apostolstwa Modlitwy. W 1873 roku przeniósł się do Kempen, gdzie został duszpasterzem i nauczycielem w liceum Sióstr Urszulanek. Rozpoczął tam wydawanie miesięcznika „Mały Posłaniec Serca Jezusowego”, który miał pomagać w szerzeniu idei misyjnej. W roku 1874 przygotowując artykuł do swego miesięcznika, spotkał się z wikariuszem generalnym Chin, prałatem Timoleonem Raimondim, który w trakcie rozmowy, powiedział: „Niech ksiądz założy dom misyjny”. Zaskoczony Arnold odmówił, ale z czasem zaczął zastanawiać się na tą sugestią.

W Niemczech był to okres Kulturkampfu. Biskupów wtrącano do wiezienia, wielu duchownych musiało opuścić kraj. Ks. Arnold Janssen postanowił zebrać i zaangażować wygnanych kapłanów i zakonników do pracy misyjnej. Do tego potrzebne było seminarium, które zajęłoby się formacją przyszłych misjonarzy. Na lokalizację ośrodka formacyjnego ks. Arnold wybrał Steyl w Holandii. Kupił sporą gospodę, która stała się zaczątkiem nowego dzieła misyjnego. W święto Narodzenia NMP w roku1875 roku ks. Arnold poświęcał nowy Dom Misyjny, który w tym momencie bardziej przypominał gospodę niż seminarium. Powiedział wtedy w kazaniu do swych pierwszych współpracowników i gości: „Jest to jedyna w swoim rodzaju uroczystość, która zgromadziła nas razem wkoło ołtarza Pańskiego. Chodzi tu o początek świętego i Bogu poświęconego dzieła. Nie chcemy się zniechęcać z powodu tak skromnego początku. Przecież nawet najpotężniejsze drzewo jest najpierw małym ziarenkiem. Mamy nadzieję, że dobry Bóg dostarczy nam wszystkiego, co nam będzie potrzebne. Niech zrobi z nami, co zechce. Pozostanie coś z tego domu, będziemy za to Bogu wdzięczni, jeśli nic z tego nie będzie, uderzymy się w piersi i pokornie uznamy, że nie byliśmy godni tej łaski.” Księża Werbiści uważają tę datę za swój początek

Na samym początku seminarium przygotowywało księży do wyjazdu na misje. Z czasem jednak pojawiła się potrzeba, aby tej wspólnocie nadać większą spoistość zogniskowaną wokół charyzmatu misyjnego. Opracowano, zatem Statuty Domu Misyjnego, które uroczyście podpisano 15 czerwca 1876 roku. Arnold Janssen i Jan Anzer złożyli w tym dniu pierwsze śluby zakonne – czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. W 1885 roku Arnold został wybrany dożywotnim przełożonym generalnym Zgromadzenia. 8 grudnia 1889 r. ks. Arnold Janssen powołał do istnienia żeńską gałąź zgromadzenia: Siostry Misjonarki Służebnice Ducha Świętego. Siostry z tego Zgromadzenia czynnie angażowały się w dzieło misyjne. Siedem lat później, w roku 1896 r. powstało zgromadzenie klauzurowe: Siostry Służebnice Ducha Świętego od Wieczystej Adoracji. Głównym celem tego zgromadzenia było modlitewne wspieranie misjonarzy i dzieła misyjnego w świecie.

Mówiąc o misjach święty Arnold powtarzał: „Najważniejszym i największym aktem miłości bliźniego jest głoszenie Dobrej Nowiny”. Dzieło zapoczątkowane i prowadzone przez ks. Arnolda już za jego życia zaczęło wydawać obfite owoce. Pierwszym krajem misyjnym, do którego posłał swoich misjonarzy były Chiny, potem przyszło Togo, Ameryka Południowa i Północna, Nowa Gwinea i Japonia. Ks. Arnold Janssen wysłał do końca swego życia na misje i do pracy apostolskiej w krajach zamorskich: 331 kapłanów, 173 braci misyjnych i 211 sióstr, nie licząc tych, którzy pracowali w Europie.

Praca ponad siły, surowe życie, a tego cukrzyca sprawiły, że Święty coraz bardziej tracił siły. 30 października 1908 roku dostał pierwszego ataku apopleksji, po którym pozostał częściowo sparaliżowany. W ostatnich miesiącach życia w jedności z Chrystusem dźwigał krzyż swego cierpienia, od którego uwolnił go Chrystus w piątek rano 15 stycznia 1909 roku, powołując go do grona swoich wybranych w niebie. Ks. Arnold został beatyfikowany 19 października 1975 roku, zaś uroczystej kanonizacji dokonał Ojciec Święty Jan Paweł II  5 października 2003 roku w Rzymie (z książki Wypłynęli na głębię).

BOŻE ZIARNO

Pamiętam z lat dzieciństwa zagony rozoranej, czarnej ziemi i zapach roli gotowej pod zasiew. Widzę tatę, który boso, z podkasanymi nogawkami idzie po pulchnej ziemi i rzuca na zasiew ziarna pszenicy, żyta, jęczmienia, owsa… Teraz pozostało czekanie na cud rozmnożenia chleba. Na niebie pojawiały się ciemne chmury, spadały krople deszczu, pęczniało ziarno w czeluściach ziemi, a Bóg kolorową tęczą dotykał trudu rolnika i tak zaczynał się cud rozmnożenia chleba. Powoli zieleniały zagony, delikatne roślinki pięły się ku słońcu, aby zaczerpnąć światła, które w zielonych liściach w pokarm się zamieniało. A Bóg dalej chodził po polach i podlewał zasiewy wiosennymi deszczami. Łan, wypielęgnowany rękami taty kołysał się na wietrze złotem dojrzewających kłosów. Krzyk przepiórki oznajmiał światu znojny, ale owocny i radosny czas żniwowania. Ziarno rzucone wiosną obumarło, wydając plon stokrotny, pomnażając tym samym trud rolnika.

Chrystus wiele razy przechodził ze swoimi uczniami pośród łanów dojrzewających zbóż. Wykorzystywał te piękne krajobrazy w przybliżaniu nam prawd ewangelicznych o słowie Bożym, o którym prorok Izajasz w pierwszym czytaniu pisze: „Podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich: nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa”. Słowo Boże ciągle pada na glebę naszych serc, ale nie zawsze wydaje plon, plon przemiany i życia wiecznego. W Ewangelii Chrystus mówi, dlaczego tak się dzieje. Używa sugestywnego obrazu siejby. „A gdy siał, niektóre ziarna padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny’.

Następnie Chrystus wyjaśnia przypowieść. Ziarno rzucone na drogę oznacza ludzi, którzy przyjmują słowo boże, ale bez większego zrozumienia, przygotowania, refleksji, przemodlenia. I wtedy tak łatwo wyrwać to słowo z serca człowieka. Chrystus mówi, że przychodzi Szatan i porywa słowo. W dzisiejszym świecie Szatan stał się bardzo wygodny i osobiście nie musi się tym trudnić. Ma swoich „apostołów”, którzy niejednokrotnie dysponując mediami sieją zgorszenie w świecie, wyrywając ziarno boże z ludzkich serc. Ziarno posiane na skalistej ziemi oznacza ludzi którzy zachwycili się nauką Chrystusa i z radością ją przyjęli. Jednak dzisiejszy świat, niezbyt przychylnie spogląda na tych, którzy przykładają miarę słowa Bożego do swojego życia. Co jest nieraz powodem ukrywania swojej wiary czy rezygnacji z jej praktykowania. Niektórzy nie wytrzymują tej presji.

Ta niechęć może przybierać bardzo konkretną formę prześladowania. Nie tak dawno aresztowano w Arabii Saudyjskiej piłkarza Juana Pablo Pino. Przyczyną interwencji funkcjonariuszy było noszenie na ramieniu przez Kolumbijczyka wytatuowanej podobizny oblicza Chrystusa. Zaś były trener Gustavo Costas wyznał, że robił znak krzyża przed każdym meczem i nosił różaniec na szyi. Obecnie, jak przyznaje, z obawy przed ukamienowaniem czyni to jedynie w szatni. Ziarno posiane między ciernie oznacza ludzi, którzy słuchają chętnie słowa bożego i przyjmują je, ale troski życia codziennego spychają słowo boże na daleki plan, tak że nie wydaje ono owocu. Gdybyśmy jednak spojrzeli na troski codzienne przez pryzmat słowa bożego, odkrylibyśmy prawdziwość słów Jezusa wypowiedziane w innym miejscu: „Troszczcie się o królestwo niebieskie a wszystko inne będzie wam dodane”. W końcu ziarno posiane w żyzną ziemię oznacza ludzi, którzy słuchają słowa, starają się go zrozumieć. Aby stać się urodzajną glebą, na której zaowocuje słowo boże winniśmy się na nie otworzyć, zgłębiać je, przyjąć w atmosferze głębokiej wiary i szczerej modlitwy, pokonując różnego rodzaju przeszkody. Owocowanie związane jest często z przyjęciem cierpienia. A gdy wydaje się nam, że jest ono za ciężkie, warto wtedy przypomnieć sobie słowa św. Pawła z dzisiejszych czytań: „Sądzę, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić”. Słowo Boże ma zaowocować w nas chwałą niebieską.

Wydając owoc słowa Bożego winniśmy stawać jego siewcami. Czynimy to na różne sposoby. Niektórzy mogą to robić tak, jak sympatyczna, uśmiechnięta siostra Cristina. Pochodzi ona z Sycylii, obecnie mieszka w Mediolanie w klasztorze sióstr Urszulanek. Chociaż wybrała służbę Bogu, od dziecka chciała zostać piosenkarką. Za namową swojej Matki Przełożonej wzięła udział w programie „The Voice of Italy”. Cristina od razu stała się ulubienicą nie tylko jurorów, ale też publiczności. Nie zabrakło jednak krytycznych ocen. Piotr Żyłka pisał o tym: „Już wtedy rozległy się głosy narzekania, powątpiewania, krytyki, a nawet ostrych ataków: Ona się sprzedała; Nie wie, co robi; Tak się nie zachowuje chrześcijanin; To ma być ewangelizacja?!; Zakonnica tak nie może; Pogubiła się!; Na bank odejdzie z zakonu; Ej, nie promuj już jej; To jest nudne; Nie stawiaj Cristiny za wzór… Takich komentarzy było niestety mnóstwo. Bardzo to smutne, że wielu chrześcijan nie potrafi się cieszyć z sukcesu ‘naszej dziewczyny’”.

Siostra nie zrażała się tym, tylko siała ziarno słowa Bożego ze sceny przez ekrany telewizyjne. Ponad 19 milionów internautów na całym świecie obejrzało występ 25-letniej włoskiej zakonnicy. Dostępne na wielu stronach internetowych nagranie z występu siostry Cristiny bije rekordy popularności, a na temat jej talentu wypowiadają się z uznaniem gwiazdy show-biznesu. Jako laureatka tego programu powiedziała na zakończenie: „Mam marzenie: moja obecność tutaj nie powinna być skierowana na mnie, ale na Tego, który jest w górze. Dlatego ostatnie podziękowanie kieruję właśnie do Tego, który jest w górze. Moje marzenie jest takie, abyśmy wszyscy razem powiedzieli Ojcze nasz. Możemy chwycić się za ręce, chcę aby Jezus wszedł również tutaj”. Wszyscy wzięli się za ręce i razem z siostrą odmówili Ojcze nas. Niektórzy wypowiadali słowa modlitwy ze łzami w oczach. Był to ogromny posiew słowa bożego. Zapewne słowo z tej siejby zapuściło głębokie korzenie w niejednym sercu.

Siostra Cristina powiedziała: „Zrozumiałam, że mam piękne przesłanie dla innych. Papież Franciszek mówi o Kościele jako matce. Chciałabym, aby ludzie myśleli, że Kościół jest wszędzie. Czy tylko dlatego, że jesteśmy zakonnicami nie możemy występować? A kto tak powiedział?’”. Każdy z nas ma to piękne przesłanie; stawać się żyzną glebą dla słowa Bożego i siać to słowo, nie zależnie od tego jakie miejsce wyznaczył nam Bóg w naszym życiu (Kurier Plus, 2017).

CO SIEJESZ?

Zapewne znamy bardzo dobrze powiedzenie: „Co człowiek sieje, to i żąć będzie”. Kto sieje nienawiść plon nienawiści zbierać będzie. Kto sieje miłość plon miłości będzie zbierał. Ta prawidłowość zawarta jest także w innych powiedzeniach: „Czym rzucisz w ścianę, do Ciebie wróci”. „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie”. „Nie rób drugiemu, co Tobie niemiłe”. „Traktuj innych, jak sama chciałabyś być traktowana”. Tak jest w każdej sferze naszego życia. Niektórzy nawet nieświadomie, odwołując się do religii buddyzmu, hinduizmu używają terminu karma, mówiąc, że karma zawsze wraca. Karma to nic innego jak powiązanie przyczyny ze skutkiem. W szerszej interpretacji Karmą jest to, co dajemy i co wraca do nas niemal w takiej samej postaci. Nie musimy odwoływać się do innych religii czy systemów filozoficznych, aby odkrywać tę tak ważną życiową prawdę, o której mówią czytania na dzisiejszą niedzielę.  

Tej prawidłowości życia nie można ominąć, lekceważyć czy zachowywać się tak jakby ona nas nie dotyczyła. Nie można oszukać losu, spodziewając się, że ta zasada w naszym życiu nie sprawdzi się lub też będzie inaczej niż ten naturalny porządek wszechrzeczy ustanowiony przez Boga. Na potwierdzenie tej prawdy możemy przytoczyć dziesiątki przykładów z życia wziętych, których często bohaterami są ludzie z pierwszych szpalt gazet. Ot choćby jeden z największych tyranów, libijski dyktator Muammar Kadafi. Siał pogardę, nienawiść, cierpienie i śmierć. Aż przebrała się miara. Wybuchło powstanie. Dyktator nazywał powstańców szczurami, a ostatecznie to on został schwytany jak szczur w rurze przepustowej, pełnej śmieci i błota. 27-letni bojownik Amhmed Al Sahati, stojąc obok dwóch cuchnących rur przepustowych pod sześciopasmową szosą powiedział: „Nazywał nas szczurami, ale popatrzcie, gdzie go znaleźliśmy”. Na filmie video mogliśmy oglądać w jakim poniżeniu umierał, poniżeniu, które wcześniej zgotował swojemu narodowi.

Matka Teresa z Kalkuty po 20 latach spokojnego życia zakonnego wyszła

na ulice Kalkuty, by służyć chorym i umierającym żebrakom, stając się wymownym świadkiem miłości chrześcijańskiej wobec ubogich. Przez całe życie siała ziarna miłości Bożej. Ponad 45 lat służyła sierotom, chorym i starcom Kalkuty. Założyła wiele dzieł charytatywnych i przemierzyła setki tysięcy kilometrów, by pomagać biednym. Stała się obrończynią praw ubogich, upominając się o szanowanie ich praw przez możnych tego świata. Św. Jan Pawł II powiedział o niej: „Wielokrotnie miałem okazję spotkać ją osobiście, dobrze więc pamiętam jej drobną postać, przytłoczoną brzemieniem życia, które poświęciła służbie najuboższym z ubogich, ale zawsze pełną niewyczerpanej energii wewnętrznej: energii miłości Chrystusa”. Za pokorną i wytrwałą służbę ubogim otrzymała wiele nagród, w tym Pokojową Nagrodę Nobla. Ale dla niej najważniejsza była inna nagroda. Św. Jan Paweł II ogłosił ją błogosławioną. Niebo było jej najważniejszą nagrodą, którą otrzymała za trud siania ziaren miłości w świecie. To dobro wróciło do niej w najdoskonalszej formie, jakim jest rzeczywistość nieba.

W czasie uroczystości beatyfikacyjnych Matki Teresy św. Jan Paweł II powiedział: „’Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili’. Ten ewangeliczny werset, tak ważny dla zrozumienia służby Matki Teresy ubogim, stał u podstaw jej pełnego wiary przekonania, że dotykając zranionych ciał ludzi ubogich, dotyka ciała Chrystusa. To do samego Jezusa, ukrytego pod udręczoną postacią najuboższych z ubogich, kierowała się Jej posługa. Matka Teresa uwidacznia najgłębszy sens służby akt miłości wobec głodnych, spragnionych, cudzoziemców, nagich, chorych, więźniów odnosi się do samego Jezusa. Rozpoznając Go, służyła Mu z całkowitym oddaniem, wyrażając subtelność swej oblubieńczej miłości. Tak więc w całkowitym oddaniu się Bogu i bliźniemu Matka Teresa odnalazła największe spełnienie, żyjąc najszlachetniejszymi wartościami swej kobiecości. Chciała być znakiem ‘Bożej Miłości, Bożej Obecności, Bożego Współczucia’ i przypomnieć w ten sposób o wartości i godności każdego z dzieci Bożych, ‘stworzonych do kochania i bycia kochanym’. W ten sposób Matka Teresa ‘prowadziła dusze do Boga i Boga ku duszom’, zaspokajając pragnienie Chrystusa skierowane zwłaszcza ku ludziom najbardziej potrzebującym, u których postrzeganie Boga zostało zmącone przez cierpienie i ból”.

Naszej siejby życiowej i żniwowania nie możemy zawęzić tylko do perspektywy ziemskiej, a to z zasadniczego powodu- jesteśmy stworzeni do wieczności. Nawet, gdyby powiedzenie „Co człowiek sieje, to i żąć będzie” nie spełniło się w rzeczywistości ziemskiej, to nie znaczy, że nasz czas żniwowania się zakończył. Nasza siejba wyda ostateczny owoc, który do nas powróci, gdy przekroczymy próg śmierci. Taką perspektywę ukazuje pierwsze czytanie z Księgi Proroka Izajasza: „Podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa”. Jesteśmy włączeni w siejbę słowa Bożego i owoc naszej siejby wraca do Boga. Plon tej siejby w naszym życiu nie zależy od słowa Bożego, które ma sobie ogromny i niezmienny potencjał wydania owocu świętości w naszym życiu. Wszystko zależy od tego jak przygotujemy glebę naszych serc na ziarno słowa Bożego. Ta gleba może być jak rozjechana droga, na której zbieganie, zapędzenie rozjedzie wschodzące kiełki. Może być jak skalisty grunt, w który nie wkorzeni się żadne ziarno dobra, a jak wkorzeni to i tak zaraz uschnie. Może być jak pole zachwaszczone światowymi próżnościami, które zagłuszają każde dobro. Nasze serce może i powinno być glebą żyzną, na której ziarno wydaje plon stokrotny.

Z lat dzieciństwa pamiętam, ile pracy i poświęcenia kosztowało przygotowanie żyznej gleby pod zasiew pszenicy. Dwa razy trzeba było tę ziemię przeorać, wynawozić, bronować kilka razy, a jeśli była zachwaszczona, zaperzona to trzeba było przeprowadzić dodatkowe zabiegi. Dopiero w taką ziemię można było siać pszeniczne ziarno. Ale to nie znaczyło końca pracy. Zawsze trzeba było być gotowym do walki z chwastami, które mogły zagłuszyć rosnąca pszenicę. Trzeba było wyrywać te chwasty, które nieraz mamiły nasze oczy swoim pięknem. Pięknie wyglądają niebieskie chabry, różowo – fioletowe kąkole, czerwone maki, a nawet osty. Mają one swoje miejsce na ziemi, ale nie w łanach dorodnej parzenicy. Podziwiając ich piękno trzeba było je usuwać, aby pszenica wydała obfity plon. I jeszcze jedna ważna, a może najważniejsza sprawa. Potrzebna była woda, bo inaczej pszenica uschnie. W moim rodzinnym gospodarstwie nie było sztucznego nawodnienia pól. Spoglądaliśmy w niebo i prosiliśmy o deszcz. To tylko niektóre zabiegi, aby pszenica wydała obfity owoc.

Wystarczy pod ten obraz podłożyć terminologię religijną. Nie raz trzeba przeorać glebę naszych serc, czasami inni ludzie lub wydarzenia życiowe w tym nam pomagają. Trzeba także karmić glebę naszego serca wartościami duchowymi, które odnajdujemy w Piśmie św. pobożnej lekturze, kazaniach itd. I zawsze być gotowym do walki z chwastami duchowymi, które w dzisiejszym świecie rozsiewają bezbożne media, bezbożni ludzie. Wyrywać te chwasty nawet, gdy wyglądają pięknie. Potrzebne jest nam modlitewne spojrzenia w nieb, bez tego spojrzenia nie możliwe jest wydanie plonu (Kurier Plus, 2020).

Ziarno zbawienia

Nauczycielka szkoły podstawowej poleciła swoim uczniom, w ramach zadania domowego napisanie opowiadania kim chciałby być w życiu. Następnego dnia zebrała prace i wzięła je do domu do sprawdzenia. W czasie wieczornego czytania wypracowań zaczęła płakać nad jednym z nich. W tym momencie wszedł jej mąż i widząc łzy w oczach żony zapytał: „Czy coś jest nie tak?” W odpowiedzi żona podała mu wypracowanie jednej ze swoich oczennic i powiedziała, aby przeczytał.

Mąż usiadł i zaczął czytać: „Chciałbym być zostać telewizorem. Zająć jego miejsce w domu i skupić na sobie uwagę najbliższych. Miałabym swoje własne miejsce i rodzinę wokół siebie. Traktowaliby mnie poważnie, kiedy coś chcę powiedzieć. Byłbym w centrum uwagi, a ludzie uważnie słuchaliby mnie. Otaczano by mnie taką samą troską jak telewizor, nawet wtedy, gdy nie działa. Tata byłby blisko mnie, słuchając moich zwierzeń, nawet gdy zmęczony wracałby z pracy. Chciałabym, aby moja mama pragnęła mojej bliskości, kiedy jest smutna i zdenerwowana, zamiast mnie ignorować. Chcę, aby moi bracia zwracali na mnie uwagę jak na włączony telewizor. Chcę, aby moja rodzina od czasu do czasu po prostu odłożyła wszystko na bok, aby pobyć trochę ze mną. I wreszcie, chcę, żeby wszyscy w mojej obecności cieszyli się, śmiali, byli zrelaksowani. Chcę po prostu być telewizorem”. Po przeczytaniu mąż podniósł wzrok i ze smutkiem powiedział. „Biedny dzieciak. Co za okropni rodzice!” Żona spojrzała na męża i powiedziała: „To jest wypracowanie naszej córki”. Nawet gdyby ta historia była trochę podkolorowana i tak warto ją opowiedzieć, bo nasze życie zna jej jeszcze bardziej dramatyczne formy.

Powyższa historia porusza jeden z bardzo ważnych problemów naszego życia. Aby sięgnąć do jego źródła trzeba odwołać się do Boga, który stoi u początku każdego życia i swoim słowem prowadzi je do spełnienia zarówno w wymiarze doczesnym jak i wiecznym. A zatem spójrzmy na powyższy problem przez pryzmat dzisiejszych czytań mszalnych.

Zapewne u samych początków powstania rodziny, o której pisałem na wstępie były słowa przysięgi małżeńskiej, które jak dorodne ziarno miłości padły na glebę serc szczęśliwych małżonków stojących na ślubnym kobiercu. Przysięga małżeńska to najbardziej wzruszający i najważniejszy moment ceremonii ślubnej. Wtedy to padają między innymi słowa: „Ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci.” Te słowa w mocy bożej mają ogromny potencjał wydania dorodnego owocu miłości. O tym owocowaniu słowa Bożego pisze prorok Izajasz w pierwszym czytaniu: „Podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa”.

W przytoczonym na wstępie opowiadaniu ziarna słowa Bożego wyrażone w formie przysięgi małżeńskiej, w pewnych aspektach nie wydały właściwego, obfitego plonu, ale to nie z winy słabości ziarna słowa Bożego, ale ludzkiego zaniedbania, braku właściwej troski o to ziarno. W pewnym momencie, ku swemu przerażeniu rodzice odkrywają, że ziarno miłości małżeńskiej, rodzinnej jest zagłuszane, tłumione, dławione przez ciernie długich godzin spędzonych przed telewizorem kosztem życia rodzinnego. I tak usycha ziarno miłości, wzajemnej troski, więzi rodzinnej.

Chrystus w przypowieści o ziarnie i siewcy wzywa nas, byśmy nie tylko we własnych domach, rodzinach, ale wszędzie, gdzie postawi nas życia na podobieństwo siewcy z dzisiejszej Ewangelii: siali ziarno zachęty, radości i pojednania na „ziemi” naszych „ogrodów” i cierpliwie oczekiwali na obiecane przez Boga żniwo, ufali i wierzyli, że nasze najprostsze akty dobroci i przebaczenia, miłości i pomocy stają się „ziarnem”, które na nowo tworzy i przemienia nasze domy i serca. Siejąc ziarno słowa uczestniczymy w dziele samego Boga.

W przypowieści siewcą jest sam Bóg. Ziarnem jest Jego słowo, które pada na glebę ludzkich serc. Ta gleba może być jak wydeptana droga, jak skalisty grunt, jak ziemia zarośnięta chwastami i cierniami lub jak urodzajna rola. Tą glebą są nasze serca, serca uczniów Chrystusa. Pierwsi są jak droga, na której ziarno jest podeptane, bo uważają oni, że słowo Boże, Kościół i sakramenty są przestarzałe, staroświeckie, nieistotne, niepotrzebne, nieważne i nie mają nic wspólnego z ich życiem. Drudzy są jak cienka warstwa gleby na skale. Przyjmują z radością słowo Boże, z entuzjazmem śpiewają na spotkaniach charyzmatycznych. Kiedy jednak w ich życiu pojawia się cierpienie i trudności, często odchodzą i poddają się. Trzecia grupa, to uczniowie Chrystusa, którzy przyjmują ziarno słowa Bożego, ale nie mają czasu, aby się nim zająć, bo całkowicie pochłania ich pogoń za sławą, przyjemnościami, dobrami materialnymi. Nie mają czasu na modlitwę, czyny miłości i służbę bliźniemu. Wreszcie ziarno padające na urodzajną glebę, to osoby, które usłyszały słowo Boże i odpowiedziały na nie miłością przybierającą formę dobrych uczynków i świętego życia, którego ostatecznym owocem jest zbawienie. Owocują oni dobrem słowa Bożego nawet w najtrudniejszych życiowych okolicznościach. Tak jak to było w przypadku rodziny Ulmów, której proces beatyfikacyjny będzie miał miejsce 10 września tego roku.

Codzienność rodziny Ulmów była głęboko osadzona na ewangelicznej miłości Boga i bliźniego. W codziennym życiu rodziny Ulmów widać głęboką troskę o chrześcijańską atmosferę w domu, życzliwość i otwartość na bliźniego. Pismo Święte rodziny Ulmów jest niemym świadkiem ich duchowego życia. Widać jak ziarno słowa Bożego wpisywało się w ich życie. W ich Biblii są osobiste notatki, dopiski. A przypowieść o Miłosiernym Samarytaninie jest podkreślona czerwonym kolorem. A obok tytułu ktoś napisał dużymi literami słowo: „TAK!”. Ziarno słowa Bożego na glebie ich serc wydało najpiękniejszy owoc heroicznej miłości. Świadomi grożącego im niebezpieczeństwa udzielili schronienia żydowskiej rodzinie. Za co później zostali zamordowani przez niemieckich zbrodniarzy.

Śmierć przyszła do rodziny Ulmów tuż przed Wielkanocą, 24 marca 1944 roku. Do ich domu wpadli niemieccy oprawcy. Najpierw wywlekli z domu Żydów i zastrzelili. Potem zastrzelili Józefa i Wiktorię będącą w siódmym miesiącu ciąży. Następnie zamordowali szóstkę dzieci: ośmioletnią Stasię, siedmioletnią Basię, sześcioletniego Władzia, czteroletniego Franusia, trzyletniego Antosia i dwuletnią Marysię (Kurier Plus, 3023).