14 niedziela zwykła. Rok B
ZAWIŚĆ JAK TRUCIZNA
Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze. A wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: „Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry?” I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”. I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał (Mk 6,1-6).
Starożytni Grecy cenili piękno ludzkiego ciała i dbali o sprawność fizyczną. To oni dali początek igrzyskom olimpijskim. Olimpijscy zwycięzcy byli czczeni jak bohaterowie. Na publicznych placach stawiano im posągi. Te posągi były często solą w oku zawistnych współzawodników. Jeden z nich pod osłoną nocy postanowił zniszczyć posąg zwycięzcy, z którym stawał w zawody i przegrał. Z wielkim trudem przesunął posąg, który straciwszy równowagę upadł na ziemię, przygniatając nieszczęsnego zazdrośnika. Zabiła go zawiść i zazdrość, którą wypielęgnował w swoim sercu, a później wprowadził w czyn.
I jeszcze jeden, współczesny obrazek. Marian przyjechał z Polski kilka lat temu do Stanów Zjednoczonych. Był człowiekiem obrotnym i mądrym, pełnym inicjatywy. Po przyjeździe spotkał swego ziomka Janusza. Uczcili bardzo wesoło spotkanie. Janusz w pierwszych dniach pomagał Marianowi w stawianiu pierwszych kroków na nowej ziemi. Marian bardzo szybko odnalazł się w nowym środowisku, wkrótce założył własną firmę, która świetnie prosperowała. I to było powodem końca przyjaźni. Janusz nie może się pogodzić, że jego kolega tak szybko stanął na nogi, zżera go zazdrość. Próbował nawet szkodzić Marianowi, ale bezskutecznie. Przygniata go zawiść, która jak trucizna zabija przyjaźń i zabiera wewnętrzny pokój.
Chrystus przyszedł do swojego rodzinnego miasta Nazaret, i zwyczajem żydowskim udał się w szabat do świątyni, gdzie po przeczytaniu fragmentu Pisma świętego zaczął nauczać. Wszyscy byli zaskoczeni Jego mądrością i czynami, o których tak wiele słyszeli. Ale nie byli skłonni do zaakceptowania ani Jezusa, ani jego nauki. Dlaczego tak się stało? Wiele powodów może się składać na taką postawę współziomków Chrystusa. Zapewne jednym z nich była zazdrość i zawiść. Czy On jest lepszy od nas? Tu żyją jego bracia, siostry i jego Matka. Jest On jednym z nas, a wiec, dlaczego się wywyższa. Zazdrość i zawiść nie pozwoliły im przyjąć Chrystusa. Postawa mieszkańców Nazaretu sprawiała, że Chrystus nie uczynił żadnego cudu w swoim rodzinnym mieście. Z powodu zawiści ominęła ich łaska zbawiającego Boga.
Niechętnie przyznajemy się uczuć zazdrości i zawiści. To dobrze świadczy o nas, bo nie jesteśmy do końca zepsuci. Uznajemy, że zazdrość i zawiść są czymś złym. Trzeba się tego wstydzić. Jednak jak każde zło, zazdrość i zawiść, działają podstępnie, aby je zdemaskować warto zadać sobie kilka pytań: Czy potrafię cieszyć się z sukcesu bliźniego? Czy dostrzegam dobro w bliźnim? Czy jestem w stanie je pochwalić? Czy krytyczne nastawienie do bliźniego dominuje w mojej postawie? Czy nie cieszę się, gdy bliźniego spotka nieszczęście? Czy nie szukam „dziury w całym”, gdy słyszę o sukcesie bliźniego? Czy nie zmieniam rozmowy, gdy zaczyna schodzić na temat sukcesu bliźniego? Można mnożyć takie i tym podobne pytania. Zaś szczera odpowiedź na nie będzie zarazem odpowiedzią na ile zdołałem opanować w sobie uczucie zazdrości i zawiści. Zawiść i zazdrość nie tylko burzą wewnętrzny pokój i wprowadzają rozłam między ludźmi, ale także, co jest najbardziej groźne, mogą doprowadzić do rozminięcia się ze zbawiającym Bogiem (z książki Ku wolności).
„JESTEM”
Wstąpił we mnie duch i postawił mnie na nogi; potem słuchałem Tego, który do mnie mówił. Powiedział mi: „Synu człowieczy, posyłam cię do synów Izraela, do ludu buntowników, którzy Mi się sprzeciwiali. Oni i przodkowie ich występowali przeciwko Mnie aż do dnia dzisiejszego. To ludzie o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach; posyłam cię do nich, abyś im powiedział: «Tak mówi Pan Bóg». A oni czy usłuchają, czy nie, są bowiem ludem opornym, przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich” (Ez 2,2-5).
Rogersowie mogą być wzorem chrześcijańskiej rodziny. Ojciec zawracał szczególną uwagę na religijne wychowanie dzieci. Często, gdy wszyscy byli razem zadawał im pytania, które były sprawdzianem ich wiary i wiedzy religijnej. Czasami pytał ich o osobiste relacje z Jezusem Chrystusem. Pewnego dnia odpowiadał 7-letni syn. A pytanie było na temat życia wiecznego; jak on sobie je wyobraża. Mały Jimmy odpowiedział: „Myślę, że z życiem wiecznym będzie tak: Pewnego dnia wszyscy pójdziemy do nieba i wtedy wielki anioł, z wielkiej księgi będzie czytał imiona wszystkich ludzi tam zgromadzonych. Przyjdzie kolej na naszą rodzinę. Anioł przeczyta: Ojciec Rogers? A wtedy tata odpowie: Jestem. Następnie anioł zawoła mamę: Mama Rogers? I mama odpowie: Jestem. Po czym anioł podejdzie do Susie Rogers i Mavis Rogers i ich także zawoła, a oni oboje odpowiedzą: Jesteśmy”. Po czym Jimmy wziął głęboki oddech i kontynuował swoje opowiadanie: „Na końcu anioł przeczyta moje imię: Jimmy Rogers. A ponieważ jestem mały i anioł mógłby mnie nie zauważyć, dlatego podskoczę do góry i krzyknę na cały głos: Jestem. Dzięki temu, bez żadnych wątpliwości anioł będzie wiedział, że ja tam jestem”.
Kilka dni później, w czasie powrotu ze szkoły Jimmy uległ tragicznemu wypadkowi samochodowemu. W krytycznym stanie przewieziono go karetką pogotowia do szpitala. Wokół łóżka, na którym leżał zgromadziła się cała rodzina. Lekarze zrobili wszystko, co było w ich mocy. Obawiano się, że śmierć może nastąpić rankiem następnego dnia. Całą noc rodzina modliła się przy łóżku chłopczyka. W pewnym momencie Jimmy lekko poruszył się. Wszyscy pochylili się nad nim i zobaczyli, że jego usta lekko się poruszają: Wypowiedział tylko jedno słowo. Było to słowo pocieszenia i nadziei dla zbolałej rodziny. Mały chłopiec czystym głosem, na tyle wyraźnym i głośnym, że mógł być słyszany i zrozumiany powiedział: „Jestem” – po czym odszedł do wieczności (Robert Strand: Moments for Mothers).
Przepiękne wyznanie wiary wyrażone w jednym słowie „Jestem” rodzi nadzieję, że dla tego małego chłopca otworzyły się szeroko bramy nieba i ramiona kochającego Ojca. Ta nadzieja ma mocny fundament w nauczaniu Ewangelii. Chrystus wszystko uzależnił od naszej wiary, zarówno zbawienie, jak i też doświadczenie cudu w rzeczywistości materialnej. Zanim dokonał cudu wskrzeszenia czy uzdrowienia pytał o wiarę. A gdy przybył do swojej rodzinnej miejscowości Nazaret nie uczynił tam żadnego cudu, a to tylko dlatego, że Jego współziomkowie nie uwierzyli Mu. „I nie mógł zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich”.
Szukając odpowiedzi na pytanie: Dlaczego mieszkańcy rodzinnego Nazaretu nie chcieli uwierzyć Jezusowi posłużę się opowieścią o wydarzeniu, które miało miejsce w niewielkim mieście na obrzeżach, którego zatrzymał się wędrowny cyrk. Najpopularniejszą postacią był klaun, który swymi żartami i sztuczkami rozśmieszał mieszkańców miasta. Pewnego popołudnia wybuchł pożar w cyrkowym namiocie. Dyrektor posłał do miasta klauna, aby ten wezwał ludzi na pomoc. Klaun niezwłocznie udał się do miasta i zaczął rozpaczliwie wzywać pomocy. Mieszkańcy patrzyli na niego i śmiali się. Nikt nie uwierzył jego słowom. Sądzili, że używa on nowej sztuczki, aby ich zwabić do cyrku. Klaun starał się przekonać ich, że cyrk rzeczywiście płonie. Ale im bardziej się starał, im bardziej był dramatyczny, tym większy wywoływał śmiech. Ostatecznie pożar strawił namiot cyrkowy i przeniósł się na zabudowania miasta. Wielu mieszkańców utraciło w pożarze dorobek całego życia.
Zachowując właściwe proporcje możemy powiedzieć, że podobna sytuacja zdarzyła się w rodzinnym mieście Jezusa. Miejscowość Nazaret nie jest wspominana w dokumentach historycznych. Wymieniana jest tylko w kontekście życia Jezusa. Nie jest to dziwne, ponieważ Nazaret był bardzo małym miastem. Liczba mieszkańców Nazaretu w czasach Jezusa mogła wahać się w granicach od dwóch do czterech tysięcy. Wszyscy się znali po imieniu. Znali wzajemnie swoje zalety i wady. Nie było między nimi żadnych sekretów. W zasadzie wszyscy zostawali z pokolenia na pokolenie w tym miejscu. Tylko nieliczni opuszczali rodzinne miasto. Należał do nich Jezus. Po pewnym czasie Chrystus wraca do rodzinnego Nazaretu jako nauczyciel, cudotwórca. Wszyscy chcieli Go zobaczyć, posłuchać i być świadkiem dokonanego przez Niego cudu. Taka okazja nadarzyła się w synagodze, gdzie Jezus udał się w szabat, aby nauczać. Zadziwieni słuchacze mówią: „Skąd to u Niego? I co za mądrość, która iest mu dana? I takie cuda dzieją się przez jego ręce”. Wydawało się, że byli tak blisko uwierzenia, a jednak stało się inaczej. Pamiętali Jezusa jako małego chłopca, podobnego do swoich rówieśników. Znali dobrze Jego rodzinę, która na zewnątrz była podobna do wielu innych. Tak trudno było im dostrzec nadzwyczajność Chrystusa przez obraz powszedniości, jaki zapamiętali z dawnych lat. Dlatego mówią: „Czy nie jest to cieśla syn Maryi?, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją także u nas jego siostry? I powątpiewaii o nim”. Powątpiewali mimo znaków, które potwierdziły posłannictwo Jezusa. Nie usłuchali Jego wołania tak jak mieszkańcy miasta nie usłuchali wołania wzywającego do gaszenia pożaru.
Nie uwierzyli Chrystusowi, bo z góry uprzedzili się do Niego i założyli, że On nic nie może uczynić dla nich. W rezultacie takiej postawy prawdopodobnie niewiele zyskali z tego spotkania. Brak wiary przekreślił wszystko. Chrystus nie czyni niczego wbrew woli człowieka, nawet zbawienie uzależnia od jego woli i wiary. Odrzucony przez swych ziomków Chrystus powiedział: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”.
Powyższe słowa Chrystusa mogą mieć także zastosowanie w naszej codzienności. Często nie dostrzegamy, ignorujemy, niedoceniamy ludzi dobrych, utalentowanych, którzy są blisko nas; w naszych domach i naszym sąsiedztwie, w naszej ojczyźnie. Co gorsze, nieraz staramy się ich poniżyć i zdeprecjonować, pomijając zalety i dobro, eksponujemy ich wady. Przez taką postawę ograniczamy ich możliwości, nie dajemy im szansy. Krzywdząc ich w ten sposób sami tracimy, pozbawiając się możliwości korzystania z dobra czy talentów naszych bliźnich. Niezauważenie, czy celowe dyskredytowanie talentów, zdolności, dobra w drugim człowieku, jest w pewnym sensie odrzucaniem samego Boga, bo wszelkie dobro pochodzi od Niego. Bóg posyła do nas swoich proroków przynoszących dobro w różnej postaci, w tym najważniejsze dobro, jakim jest dobra nowina o zbawieniu. Wśród tych posłańców najważniejszy jest Jego Syn. Nie rozpoznając w prorokach, w Jego Synu dobra, które przychodzi do nas tracimy najwięcej; ryzykujemy swoją wiecznością z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).
DZIADOSTWO
Bracia: Aby nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz Pan mi powiedział: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali”. Najchętniej więc będę się chełpił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny (2 Kor 12,7-10).
W mojej rodzinnej wiosce Oseredek znane jest powiedzenie: „Goń dziada z domu, bo jak się odkuje, to cię torbą zabije”. To powiedzenie sięga bardzo dawnych czasów, kiedy to po wsi chodzili żebracy, prosząc o wsparcie. Wcale to jednak nie znaczyło, że domy gospodarzy były zamknięte dla ludzi będących w potrzebie, wręcz przeciwnie, były zawsze otwarte, a mieszkańcy potrafili się dzielić z tak zwanymi dziadami ostatnim kawałkiem chleba. Generalnie biorąc, słowo „dziad” nie miało pejoratywnego znaczenia. Stawało się nim, gdy do biedy materialnej dochodziła nędza duchowa i moralna, a konkretnie, gdy dziad zapominał o wdzięczności. A gdy się dorobił to najchętniej puściłby z torbami swoich dobroczyńców. I to był prawdziwy dziad w tym pejoratywnym znaczeniu, którego trzeba było gonić z domu. A że nieraz trudno odróżnić prawdziwego dziada od człowieka ubogiego materialnie, dlatego moi ziomkowie wspierali każdego, licząc się z tym, że dziad jak się dorobi, to zamiast wdzięczności może usiłować przywalić torbą swojemu dobroczyńcy.
Powyższe dywagacje odnoszą się nie tylko mojej rodzinnej wioski, ale do całej Polski i Polonii. Nie jeden raz wysłuchiwałem żali ludzi, którzy okazali komuś serce, a ci odpłacili niewdzięcznością. Ostatnio opowiadał mi jeden z mężczyzn, jak to ulitował się nad swoim kolegą, który stracił pracę. Zapytał swojego bosa, czy nie przyjąłby do pracy jego kolegi. Ten się zgodził. Jednak kolega okazał się prawdziwym dziadem. Zaczął donosić na tego, który załatwił mu pracę. Zgodził się na niższą stawkę. W rezultacie mężczyzna, który okazał serce koledze został wyrzucony z pracy. Jednak, wydaje mi się, że najwięcej dziadostwa jest w polityce. Aż nieraz trudno uwierzyć, że na polskiej scenie politycznej jest aż tylu dziadów. Ot chociażby spojrzeć na ten problem w kontekście Kościoła. Wielu polityków, dziennikarzy, artystów dzisiaj zadeklarowanych wrogów moralności chrześcijańskiej i Kościoła w trudnych czasach komunistycznego terroru chroniło się w kruchcie kościelnej i szukało wsparcia Kościoła, a gdy dziś doszli do pieniędzy i władzy, to nie tylko pousuwali symbole religijne z klap marynarek, ale chcą usunąć krzyż z przestrzeni publicznej oraz podjęli czynną walkę z Kościołem i wartościami chrześcijańskimi. Jak ulał pasują do nich słowa proroka Ezechiela: „To ludzie o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach”.
Takie dziadostwo ma miejsce także w relacjach człowieka z Bogiem. Nieraz można usłyszeć stwierdzenie; teraz, gdy doszedł do pieniędzy i władzy, to nie zauważa innych, nawet tych, którzy mu pomogli. Zapomniał także o kościele i o bożych przykazaniach. O dziadostwie w relacjach z Bogiem mówi także zacytowany na wstępie fragment z Księgi proroka Ezechiela. Prorok został posłany do Narodu, który zapominając, jak wiele otrzymał od Boga, sprzeniewierzył się bożym przykazaniom i misji jemu powierzonej. Bóg mówi do proroka Ezechiela: „Synu człowieczy, posyłam cię do synów Izraela, do ludu buntowników, którzy Mi się sprzeciwiali”. Misja proroka nie jest łatwa. Bo jeśli Boga nie słuchają, to czy usłuchają Jego wysłannika. Ten lud zhardział: „To ludzie o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach”. Zapomnieli o bożych dobrodziejstwach, a zaufali swoim bogactwom i władzy. Prorok liczy się z prześladowaniem, bo ludzie nie lubią, jak się im wytyka dziadostwo i nazywa się ich dziadami. Prorok ma jednak świadomość, że ma głosić słowo boże, nawet gdy będzie odrzucony przez swój naród. Bóg poleca prorokowi spożycie zwoju z naukami, które ma głosić narodowi. To wydarzenie jest wezwaniem dla proroka Ezechiela, aby żył nauką bożą i głosił ją nawet, gdy naród nie zechce słuchać i posunie się do prześladowania. Po prostu ma siać ziarna słowa bożego. Wzrost i owocowanie zależą od Boga.
Bóg w swoim miłosierdziu posłał swojego Syna, aby ogłosił światu Dobrą Nowinę o zbawieniu. Ewangelia z dzisiejszej niedzieli ukazuje odwiedziny Jezusa rodzinnej miejscowości. Nazaret w czasach Jezusa liczył około 300 osób. W tym małym miasteczku każdy znał każdego, większość z nich była spokrewniona ze sobą. Znali prawie wszystkie swoje sekrety. Możemy powiedzieć, że mieszkańcy Nazaretu znali bardzo dobrze Jezusa, Jego rodzinę i Jego przyjaciół. Znali Go jednak powierzchownie. Słyszeli o Jego nauce i cudach, mogli zatem domyślać, że jest kimś więcej niż tym chłopcem, który bawił się z rówieśnikami, był jednym z nich. A jednak nie został zaakceptowany przez swoich ziomków. Co więcej, byli przekonani, że Jezus mądrze przemawia, dokonuje wielkich rzecz, a jednak nie przyjęli Go, tylko pytali: „Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? I powątpiewali o Nim”. Przypomina to zazdrośnika, który zobaczył na podwórku swojego sąsiada piękny samochód, ale nie podziwiał go, tylko pytał skąd on na to wziął pieniądze. Z pewnością nieuczciwie się dorobił. Jezus dziwił się ich niedowiarstwu, mówiąc: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”. Z powodu niedowiarstwa, odrzucenia przez mieszkańców Nazaretu nie mógł On nic zrobić dla swoich rodaków. Nasze niedowiarstwo, odrzucenie Chrystusa może sprawić, że nawet Bogu trudno nas uzdrowić i prowadzić. Postawa mieszkańców Nazaretu w pewnym stopniu może być usprawiedliwiona brakiem dogłębnej znajomości Jezusa, czego nie można powiedzieć, o tych którzy przyjęli chrzest, poznali Jezusa, uwierzyli, a później zdziadzieli.
W piątek po oktawie Bożego Ciała, 10 czerwca 1675 roku, w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu Jezus objawił się św. Małgorzacie. Wskazując na swoje serce powiedział: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, że nie szczędziło niczego aż do zupełnego wyniszczenia się dla okazania im miłości, a w zamian za to doznaje od większości ludzi tylko gorzkiej niewdzięczności, wzgardy, nieuszanowania, lekceważenia, oziębłości i świętokradztw, jakie oddają mu w tym Sakramencie Miłości. Dlatego żądam, aby pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała był odtąd poświęcony jako osobne święto ku czci Mojego Serca i na wynagrodzenie Mi przez Komunię i inne praktyki pobożne zniewag, jakich doznaję. W zamian za to obiecuję ci, że Serce moje wyleje hojne łaski na tych wszystkich, którzy w ten sposób oddadzą Mu cześć lub przyczynią się do jej rozszerzenia”.
Nie tylko w pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała, ale w każdy pierwszy piątek miesiąca wierni przepraszają Chrystusa za brak wdzięczności za Jego miłość. Jednym słowem przepraszają za dziadostwo własne i innych. Może słowo „dziadostwo” nie jest zbyt eleganckie, ale w tych rozważaniach chodzi o coś ważniejszego niż elegancję. A ponad to, dobrze czasami nazwać rzecz po imieniu (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).
„DZIWIŁ SIĘ ICH NIEDOWIARSTWU”
Nieraz w dążeniu do jakiegoś celu człowiek udaje kogoś innego niż jest w rzeczywistości. Czasami lepiej udawać głupszego i biedniejszego, aby uśpić uwagę zazdrośników i uniknąć ewentualnego ataku z ich strony. Są oni w stanie pokrzyżować nasze plany. I tu przypominam sobie historię Andrzeja, który w swojej firmie dał się poznać jako dobry, inteligentny pracownik. Szef postanowił go awansować i podnieść wynagrodzenie. Andrzej nieopatrznie pochwalił się przed swoimi współpracownikami, którzy zrobili wszystko, aby go oczernić przed szefem. Zrobili to tak skutecznie, że Andrzej musiał się pożegnać ze swoim awansem. Bardziej przebiegły okazał się cezar Klaudiusz, którego historię opowiada, oparty na autentycznych faktach film „Ja, Klaudiusz”. Akcja toczy się za panowania kolejnych cesarzy: Augusta, Tyberiusza i Kaliguli. Klaudiusz, członek rodziny cesarskiej urodził się w piątym miesiącu ciąży, co było powodem pewnych defektów zdrowotnych. Matka Antonia nazywała go „monstrum zaczętym, ale niedokończonym przez naturę”, zaś babka Liwia traktowała go jako idiotę. Klaudiusz mimo defektów fizycznych był bystrym obserwatorem, wiele czytał. Był świadkiem rodzinnych walk o tron i skrytobójczych mordów pretendentów do tronu cesarskiego. Uważany za głupka nie był traktowany jako konkurent do tronu. Klaudiusz zdawał sobie sprawę, że opinia o nim jako niedorozwiniętym jest świetną obroną i drogą do osiągnięcia celu. I rzeczywiście, gdy pretendenci do tronu mordowali się wzajemnie Klaudiusz niespodziewanie został obwołany Cezarem.
I w tym momencie może rodzić się pytanie: Czy ma związek z czytaniami biblijnymi na dzisiejszą niedzielę? Ma, ale na zasadzie przeciwieństwa. Człowiek dla osiągniecie pewnych celów nieraz udaje kogoś innego, lub prowadzi pozorującą działalność. Nieraz taka działalność, w sferze doczesnej jest na jakiś czas skuteczna. Sięgając zaś po Biblię wychylamy się poza doczesność i tam odnajdujemy nasz ostateczny cel, który osiągamy nie w mocy i mądrości słowa ludzkiego, ale w mocy słowa bożego. I tu nie ma miejsca na ludzkie przekręty, udawanie. Jezus mówi: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”. Niezależnie od okoliczności mamy otwarcie głosić słowo Boże, mając pewność, że ona zwycięża i skutecznie prowadzi do celu. Święty Jan pisze: „Wszystko bowiem, co z Boga zrodzone, zwycięża świat; tym właśnie zwycięstwem, które zwyciężyło świat, jest nasza wiara”. Zaś święty Paweł w Liście do Koryntian dodaje: „Wiara rodzi się z tego, czego się słucha, a tym, czego się słucha, jest Słowo Boga”. Dlatego też prawdziwy prorok głosi słowo boże bez względu na to czy się to komuś podoba czy nie. Jest bezkompromisowy, bo ma absolutna pewność, że słowo boże nigdy się nie myli, chociaż nieraz wydaje się, że to słowo przegrywa ze słowem ludzkim, mądrość boża przegrywa z mądrością ludzką. Ileż to już razy w dziejach ludzkości człowiek chciał urządzić świat z pominięciem, a nawet wbrew słowu bożemu. Ot chociażby idea Marksa i Engelsa, którzy religię i mądrość w niej zawartą traktowali jako „opium dla ludu”. Jedynie słuszną mądrość niesie światu ideologia materializmu i ateizmu. Idee Marksa i Engelsa w roku 1917 zaczęto wprowadzać w Rosji Sowieckiej.Państwo niezwłocznie przystąpiło do przeprowadzania kuracji odwykowej od „opium dla ludu”. Wierzących wywożono na Syberię i tam mordowano. Ofiarą „kuracji odwykowej” padło w Rosji kilkadziesiąt milionów ludzi.
Jedną z tych ofiar był polski ksiądz Andrzej Fedukowicz, który w roku 1924 został osadzony w żytomierskim więzieniu, słynącym z okrutnych metod śledztwa stosowanych przez agentów GPU. Pod wpływem kilkumiesięcznego nękania psychicznego i fizycznego podpisał zeznania, które spreparowano i wydrukowano w różnych gazetach w formie listu. Zawierał on między innymi stwierdzenia, że prześladowanie Kościoła katolickiego w ZSSR nie istnieje, a księża aresztowani są wyłącznie za działalność polityczną i szpiegowską na rzecz Polski. W dniu opublikowania listu, ks. Fedukiewicza zwolniono z więzienia. Kapłan na wolności nie zaznał wewnętrznego spokoju. Dobijała go kłamliwa treść rozpowszechnionego listu. Nie mógł tego odwołać. Wybrał niezwykle drastyczną formę protestu, która by przekonała czytających, że to wszystko jest fałszem. 4 marca 1925 roku, psychicznie wymęczony kapłan udał się nad przepływającą pod Żytomierzem rzekę Teterew, oblał się naftą, i podpalił. Ratującym go parafianom powiedział: „Przeciw Bogu i ludzkości zgrzeszyłem. Musiałem więc siebie ukarać”. Po kilku godzinach zmarł w szpitalu, wcześniej wyspowiadał się i przyjął namaszczenie olejami świętymi. Parafianie uważali go za męczennika i bohatera. Na jego pogrzebie było tysiące ludzi różnych wyznań. Nieraz w taki sposób wysłannicy boży muszą płacić, aby zaświadczyć o bożej prawdzie i zaprotestować przeciw jej wypaczaniu.
Prorocy Starego Testamentu, głosząc prawdę bożą narażali się także na prześladowanie, szczególnie wtedy, gdy wytykali grzechy tego narodu. Jezus zarzucił faryzeuszom: „Biada wam, że budujecie grobowce prorokom, wasi ojcowie zaś ich zabili”. W szóstym wieku przed Chrystusem Bóg powiedział do proroka Ezechiela: „Synu człowieczy, posyłam cię do synów Izraela, do ludu buntowników, którzy Mi się sprzeciwili. Oni i przodkowie ich występowali przeciwko Mnie aż do dnia dzisiejszego. To ludzie o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach; posyłam cię do nich, abyś im powiedział: Tak mówi Pan Bóg. A oni czy będą słuchać, czy też zaprzestaną – są bowiem ludem opornym – przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich”. Jezus pojawił się w swoim rodzinnym Nazarecie jako znany prorok. Jednak nie został przyjęty przez swoich ziomków. I wtedy Chrystus wypowiedział gorzkie słowa prawdy: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”. I to zlekceważenie było powodem, że nie ominęła ich łaska spotkania z Prorokiem i Mesjaszem zarazem. W Ewangelii czytamy: „Nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich”. Nie przyjęli Chrystusa, bo uważali, że jest tylko jednym z nich. Mówili: „Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? I powątpiewali o Nim”. Zachowując pewne proporcje możemy spojrzeć na wydarzenie z Nazaretu przez poniższą historię. Wybitny malarz francuski Paul Cezanne po śmierci swego ojca usiadł przy jego łożu, aby namalować ostatni portret. Żona widząc jego zamiary, skarciła go słowami: „Teraz nie czas na żarty! Jeśli chcesz, aby podobizna była udana, sprowadź prawdziwego malarza”. Nawet coś niezwykłego może człowiekowi tak spowszednieć, że nie zauważa jego wielkości. Czy nie spowszedniała nam nauka Chrystusa? Czy nie spowszedniała nam obecność Chrystusa w swoim Kościele? Jeśli tak, to może nas ominąć, jak mieszkańców Nazaretu łaska zbawiającego Boga.
Bóg do nas ciągle mówi przez swoich proroków. Jeśli nie słyszymy tych słów, to nie znaczy, że Bóg do nas nie mówi, tylko my jesteśmy głusi na Jego słowo. A tę głuchotę można zilustrować poniższym przykładem Starszy mężczyzna obawiał się, że jego żona ma problemy ze słuchem. Postanowił zatem to sprawdzić. Wieczorem, gdy żona siedziała w fotelu stanął z tylu i cicho zapytał: „Kochanie, czy słyszysz mnie?” Żadnej odpowiedzi. Podszedł zatem bliżej i znowu zapytał: „Kochanie, czy słyszysz mnie?” I tym razem nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Podszedł całkiem blisko i po raz trzeci zadał pytanie: „Kochanie, czy słyszysz mnie?” Tym razem żona wstała i ze zdziwieniem spojrzała na niego, mówiąc: „Już trzeci raz ci odpowiadam, że cię doskonale słyszę” (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).
ŚWIĘTY PAWEŁ APOSTOŁ
Mieszkańcy Nazaretu odrzucili Jezusa, bo mieli wyrobioną opinię o każdym współziomku. Byli zamknięci nawet na fakty, woleli je odrzucić niż zmienić swoje poglądy. Chrystus doświadczając odrzucenia w rodzinnym Nazarecie wypowiedział znamienne słowa: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”. Była to także lekcja dla Jego uczniów. W głoszeniu Ewangelii muszą brać pod uwagę prześladowanie nie tylko ze strony obcych, ale także ze strony rodaków. To właśnie oni byli pierwszymi prześladowcami uczniów Jezusa. Święty Paweł w drugim liście do Koryntian pisał: „Od Żydów pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego. Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamieniowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu, przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej. Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwie od zbójców, w niebezpieczeństwie od pogan, w niebezpieczeństwie na pustkowiu, w niebezpieczeństwie na morzu, w niebezpieczeństwie od fałszywych braci; w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości, nie mówiąc o mojej codziennej udręce, płynącej z troski o wszystkie Kościoły”.
Święty Paweł przyszedł na świat około 8 roku po Chrystusie w Tarsie, jednym z ważniejszych miast Azji Mniejszej. Był synem zamożnego faryzeusza z pokolenia Beniamina, z którego wywodził się pierwszy król Izraela Saul. Stąd też przyszłemu apostołowi Chrystusa nadano imię Saul (Szaweł). Szaweł wyrastał w atmosferze żarliwego judaizmu. Nie obca była mu także grecka kultura, która dominowała w rodzinnym Tarsie. Od urodzenia był obywatelem rzymskim. Prawdopodobnie to obywatelstwo kupili jego rodzice lub też zostało nadane wszystkim mieszkańcom Tarsu. Cesarze praktykowali ten zwyczaj wobec zasłużonych miast. Szaweł po ukończeniu miejscowych szkół, w wieku około 20 lat udał się do Palestyny, aby w Jerozolimie pogłębiać swoją wiedzę u wybitnego rabina Gamaliela. W czasie tego pobytu zetknął się z chrześcijanami, których uważał za zdrajców narodu i odstępców od wiary mojżeszowej. Cały sercem popierał prześladowanie uczniów Chrystusa. Był obecny przy kamienowaniu pierwszego męczennika św. Szczepana. Nie brał jednak czynnego udziału w egzekucji, gdyż prawo pozwalało na to dopiero po ukończeniu 30 roku życia. Pilnując, więc ubrań oprawców z satysfakcja przyglądał się kamienowaniu.
Po osiągnięciu odpowiedniego wieku Szaweł udał się do najwyższego kapłana żydowskiego po listy polecające do gmin żydowskich w Damaszku, aby go wsparły w wyszukiwaniu i aresztowaniu chrześcijan. Bowiem w tym mieście schroniło się wielu uczniów Chrystusa prześladowanych w Jerozolimie. Szaweł stał na czele prześladowców, jego imię budziło lęk wśród chrześcijan. W drodze do Damaszku miało miejsce wydarzenie, które Dzieje Apostolskie opisują tymi słowami: „Szaweł ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich. Udał się do arcykapłana i poprosił go o listy do synagog w Damaszku, aby mógł uwięzić i przyprowadzić do Jerozolimy mężczyzn i kobiety, zwolenników tej drogi, jeśliby jakichś znalazł. Gdy zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle jasność z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos; który mówił: ‘Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?’ ‘Kto jesteś, Panie?’ – powiedział. A On: ‘Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić’. Ludzie, którzy jemu towarzyszyli w drodze, oniemieli ze zdumienia, słyszeli bowiem głos, lecz nie widzieli nikogo. Szaweł podniósł się z ziemi, a kiedy otworzył oczy nic nie widział. Wprowadzili go więc do Damaszku, trzymając za ręce”.
Po tym wydarzeniu Szaweł z groźnego prześladowcy chrześcijan stał się jednym z najgorliwszych apostołów Chrystusa. Możemy sobie wyobrazić zdumienie zarówno chrześcijan jak i Żydów, gdy znany prześladowca chrześcijan zaczął głosić Chrystusa. U Żydów, to zdumienie przerodziło się w nienawiść, tak, że postanowili go zabić. Jednak dzięki pomocy chrześcijan, Paweł ukrył się w domu przylegającym do murów miasta i nocą został spuszczony w koszyku na ziemię i tym sposobem uszedł prześladowcom. Po czym udał się na pustynię, gdzie przez trzy lata w duchowej bliskości Chrystusa przygotowywał się do misji apostolskiej. Następnie spotkał się w Jerozolimie z Apostołami, którzy przyjęli go z mieszanymi uczuciami. Jednak dzięki wstawiennictwu św. Barnaby Apostołowie przyjęli Pawła do swego grona. Zaś Żydzi nie mogli mu zapomnieć zawodu, jaki im sprawił i szukali zemsty, stąd też Apostołowie poradzili Pawłowi, aby udał się do rodzinnego Tarsu. Stamtąd św. Barnaba zabrał go do Antiochii, gdzie zaczęli głosić Ewangelię tamtejszej gminie żydowskiej. Nie spotkało się to jednak z przychylnym przyjęciem, stąd też Paweł i Barnaba zaczęli głosić Ewangelię poganom. Paweł był dobrze przygotowany do misji głoszenia Ewangelii całemu światu, ponieważ znał język i literaturę grecką oraz był obywatelem rzymskim. Z Antiochii Paweł w towarzystwie Barnaby wyruszył na Cypr, gdzie nawrócili prokonsula wyspy. Następnie drogą morską udali się do miast na południowym wybrzeżu Azji Mniejszej. Stamtąd skierowali się na północ, ku górzystej krainie Azji Mniejszej, skąd wrócili do Antiochii Syryjskiej.
Paweł i Barnaba, aby nie nakładać dodatkowych ciężarów na pogan przyjmujących chrześcijaństwo zwolnili ich od zachowania niektórych nakazów religii mojżeszowej. Na tym tle doszło konfliktu. Wielu żydowskich chrześcijan twierdziło, że wszyscy powinni zachować prawo mojżeszowe. Tą sprawą zajęto się w roku 50 na Soborze Jerozolimskim. Dzięki autorytetowi Piotra, Apostołowie i starsi Kościoła orzekli, że nie należy na nawróconych z pogaństwa nakładać podwójnych ciężarów: Ewangelii i prawa mojżeszowego. Było to wielkie zwycięstwo Kościoła, który przekroczył zaścianki judaizmu i wyszedł do całego świata. Po tym soborze św. Paweł rozpoczął wielkie swoje podróże apostolskie. W towarzystwie Sylasa, w roku 50 wyruszył w drugą podróż misyjną. Z Antiochii Syryjskiej, przez Cylicję i Tars, dotarli do Azji Mniejszej. Odwiedzali wspólnoty wcześniej założone i zakładali nowe. Dołączył do nich Tymoteusz i razem skierowali się na zachodnie wybrzeże, do Troady, gdzie dołączył do nich Łukasz, medyk antiocheński, Grek z pochodzenia, który w Księdze Dziejów Apostolskich opisał podróże apostolskie św. Pawła. Z Troady udali się do Europy. Głosili Chrystusa najpierw w Macedonii. Stąd udali się przez Bereę do Aten i Koryntu w Grecji. Wracając przez Efez, dotarli do Jerozolimy i Antiochii Syryjskiej.
W roku 53 św. Paweł opuścił Antiochię Syryjską. Na dwa lata zatrzymał się w Efezie. Zmuszony do opuszczenia Efezu odwiedził wspólnoty chrześcijańskie w Macedonii i w Grecji, docierając ponownie do Koryntu a stamtąd przez Milet dotarł do Palestyny, gdzie został w roku 58 aresztowany. Osadzono go w jerozolimskim więzieniu a później w Cezarei Nadmorskiej. Stamtąd odesłano Pawła, na jego prośbę, do Rzymu, aby jego sprawę rozpatrzył Trybunał Cesarski. Przez Morze Śródziemne udał się pod eskortą do Wiecznego Miasta. Podczas sztormu statek uległ uszkodzeniu, a rozbitkowie cudem dotarli do Malty. Stamtąd przetransportowano Pawła do Rzymu. Z braku dowodów winy Pawła uwolniono. Stamtąd Apostoł udał się prawdopodobnie do Hiszpanii. Święty Paweł ponownie zjawił się w Rzymie w roku 67 w czasie prześladowania chrześcijan przez cesarza Nerona. Tu został aresztowany i osadzony w więzieniu. Był pewien, że jego czas się dopełnił. W liście do swego umiłowanego ucznia Tymoteusza, napisał: „Krew moja ma już być wylana na ofiarę, a chwila mojej rozłąki nadeszła. W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary dochowałem. Na koniec odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi wręczy Pan, sprawiedliwy Sędzia”.
Ze względu na obywatelstwo rzymskie nie poddano Pawła wymyślnym torturom czy ukrzyżowaniu. Zgodnie z prawem rzymskim, obywatela należało ściąć mieczem poza miastem. Św. Pawła wyprowadzono drogą prowadzącą do portu w Ostii poza mury Rzymu i tam go ścięto. Tam też pochowano jego ciało. Cesarz Konstantyn Wielki w IV wieku wybudował nad grobem Apostoła Bazylikę (z książki Wypłynęli na głębię).
Z BOŻEGO NADANIA
Po okrucieństwach II wojny światowej, 24 października 1945 powołano do życia Organizację Narodów Zjednoczonych. Przyświecały jej szczytne cele, jak: Utrzymanie międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa za pomocą zbiorowych i pokojowych wysiłków. Rozwijanie przyjaznych stosunków między narodami na zasadach samostanowienia, równouprawnienia i sprawiedliwości. Rozwiązywanie konkretnych problemów międzynarodowych gospodarczych, społecznych, kulturalnych, humanitarnych, czy dotyczących praw człowieka na zasadzie współpracy międzynarodowej oraz uznania równości ras, płci, języków i wyznań. Wiemy dobrze, że z realizacją tych pięknych idei bywa różnie. Nawet w momencie założenia ONZ, Polacy mieli poczucie niesprawiedliwości. Świadek obrad w San Francisco – Aleksander Bregman w książce „Dzieje pustego fotela…”., opisuje, w jaki sposób potraktowano na konferencji założycielskiej Polskę – państwo, które jako pierwsze stało się ofiarą Hitlera i Stalina w 1939 roku, które pierwsze stawiło opór i przez następne pięć lat jej żołnierze walczyli o niepodległość na wielu frontach. Polskie siły zbrojne zaangażowane w II wojnie światowej w walkę przeciw nazistom stanowiły czwartą co do wielkości armię aliancką w Europie.
W czasie uroczystości założycielskich ONZ wśród 45 sztandarów nie było sztandaru polskiego. O tej niesprawiedliwości pamiętał wybitny pianista Artur Rubinstein w czasie koncertu dla delegatów. Wielki pianista grał w sali, gdzie pozostawiono flagi „Narodów Zjednoczonych”, ale bez flagi polskiej. Artysta odegrał zgodnie ze zwyczajem hymn amerykański, po czym wstał i powiedział: „W tej sali, w której tworzy się historię cywilizacji bez udziału Polski, odegram obecnie mój hymn narodowy – hymn polski”. Wszyscy wstali, a gdy Rubinstein skończył grać Mazurka Dąbrowskiego, sala zgotowała mu owację, która zaćmiła oklaski dla któregokolwiek z mówców. Oklaski mówiły, że nie da się zagłuszyć prawdy przez ludzkie wyrachowania polityczne i przekradnę, fałszywe intencje, przez prawa z ludzkiego nadania. Prawda, która spływa z nieba i staje się głosem sumienia jest najważniejsza i wcześniej czy później zajaśnieje nad pokrętnymi prawami ludzkiemu i godnościami z ludzkiego nadania. Z ludzkiego nadania powoływani są generalni sekretarze ONZ. Było ich wielu. Nie wielu z nich pamiętamy, a tylko nielicznych szanujemy i cytujemy. A to dlatego, że godność z nadania ludzkiego przepoili mądrością z nieba. Należał do nich Dag Hammarskjold, który tak mówił o swojej wierze: „Bóg nie umiera w momencie, gdy przestajemy wierzyć w jakieś osobowe bóstwo. To my umieramy w dniu, w którym nasze życie przestaje być rozświetlane promieniami codziennie trwającego zdumienia, którego źródło znajduje się poza wszelką przyczyną”. Na stanowisko Sekretarza Generalnego ONZ został wybrany w roku 1953. W swoim dzienniczku napisał jaki przyświecał mu cel w przyjęciu tej funkcji: „Obezwładnić śmierć. To idea, której służysz. Idea, która musi zwyciężyć, jeśli ludzkość ma nadal istnieć. Ta idea żąda twej krwi. To tej właśnie idei masz pomóc do zwycięstwa ze wszystkich sił swoich. Wiedząc to, powinieneś z łatwością zdobywać się na uśmiech, gdy będą krytykować twoje decyzje, wyśmiewać przejawy ‘idealizmu’ i na śmierć skazywać to, czemu poświęcasz swoje życie”. Tej idei był wierny do końca. W roku 1960 podczas jednej z pokojowych podróży zginął w katastrofie samolotowej. Przy jego zwłokach znaleziono książeczkę Tomasza a Kempis ,,O naśladowaniu Chrystusa”.
Wkrótce potem ukazał się drukiem jego dziennik duchowy „Drogowskazy”. Wtedy świat dowiedział się, skąd ten człowiek, naukowiec, ekonomista, polityk, filozof i poeta czerpał moc i siłę do przezwyciężenia wszelkich trudności i wytrwałej walki o pokój. Ileż mądrości i wiary możemy znaleźć w jego modlitwach: „Oby wszyscy mogli Cię widzieć – także i we mnie, obym mógł przygotowywać drogę do Ciebie, obym mógł dziękować Ci za wszystko, co mnie spotyka, obym mógł przy tym nie zapominać o potrzebach innych ludzi. Ogarnij mnie swoją miłością, tak, jak chcesz, bym ja ogarnął nią wszystkich. Oby wszystko, co jest we mnie, obrócić się mogło ku Twej chwale i obym nigdy nie zaznał rozpaczy. Bo jestem pod Twoją ręką, a w Tobie jest pełnia sił i dobroci. Jestem ‘Twój’ – bo Twoja wola jest moim przeznaczeniem, ofiarowany – bo moim przeznaczeniem jest, byś mnie użył i zużył według Twojej woli”. Jakże pouczające są słowa inspirowane Modlitwą Pańską: „Święć się imię Twoje – nie moje, Przyjdź Królestwo Twoje – nie moje, Bądź wola Twoja – nie moja”. Jakże pięknie ta modlitewna refleksja współgra współgra ze słowami św. Pawła z 2 Listu do Koryntian: „Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”. To nie tytuł z nadania ludzkiego czynił wielkim Daga Hammarskjolda, ale mądrość, światło i moc z nieba, którymi wypełnił on swoją duszę. Przed każdym z nas stoi ta wielkość, niezależnie od tego jaką funkcję sprawujemy w życiu. Światowy blichtr szybko mija a zostaje tylko światło nieba. O to światło modlimy się: „A światłość wiekuista niechaj mu świeci”. Tylko nieraz może być za późno, co wyrażamy nieraz słowami: „Pomoże mu to jak kadzidło zmarłemu”.
Z tymi refleksami stajemy dzisiaj przed Chrystusem, jak kiedyś stanęli przed Nim Jego rodacy w Nazarecie. Może jak oni podziwiamy mądrość i moc Chrystusa, mówiąc: „Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce”. Podziwiali, ale odrzucili Tego, który powiedział o Sobie, że jest światłością świata, zmartwychwstaniem umarłych i tak dalej. Swoje słowa popierał cudami, które budziły podziw. Można zlekceważyć to światło i zająć się swoimi świecidełkami. Po odrzuceniu przez rodaków Jezus powiedział: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”. To może się odnosić także do stojących przy ołtarzu w kościele, zarówno po jednej jaki jego po drugiej stronie, którzy czują się domownikami Boga. Stają przy ołtarzu i odrzucają Chrystusa, gdy pozostają głusi na Jego słowa: „Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj!”. Odrzucamy Chrystusa, gdy przy ołtarzu myślimy bardziej o własnej chwale, niż chwale Boga. Taka postawa jest krzyżówką ateizmu z hipokryzją. Św. Jan Paweł II wskazuje drogę do wyrwania się z tego zaklętego kręgu. 13 maja 1982 powiedział w Fatimie: „Staje, odczytując raz jeszcze, z drżeniem serca, macierzyńskie wezwanie do pokuty, do nawrócenia, naglący apel Serca Maryi, który rozległ się w Fatimie sześćdziesiąt pięć lat temu. Tak, odczytuje raz jeszcze, z drżeniem serca, widząc jak wiele ludów i społeczeństw – jak wielu chrześcijan – poszło w przeciwnym kierunku aniżeli ten, który wskazuje fatimskie orędzie. W obliczu tych cierpień, ze świadomością zła, jakie szerzy się w świecie i zagraża poszczególnym osobom ludzkim, narodom i całej ludzkości, następca Piotra staje tu z głęboką wiarą w odkupienie świata, zbawczą miłość, która zawsze pozostaje silniejsza, zawsze potężniejsza niż wszelkie zło” (Kurier Plus 2014).
KAMIENIE W TWOIM ŻYCIU…
Dzisiejsze rozważania rozpocznę od przypowieści anonimowego autora. „Pewnego razu, doświadczony życiem profesor miał wykład na temat dobrze wykorzystanego czasu. Dla zobrazowania tego problemu przeprowadził następujący eksperyment. Postawił przed studentami duży dzban. Następnie włożył do niego 12 kamieni wielkości piłki tenisowej, które wypełniły dzban aż po brzegi. Następnie zapytał studentów: „Czy dzban jest już pełen”. Wszyscy odpowiedzieli: „Tak”. Po chwili milczenia profesor zapytał ponownie: „Na pewno?”. Studenci trwali przy swoim zdaniu. Profesor tym razem zaczął dosypywać drobny żwir i potrząsać dzbanem. Żwir zajął miejsce między kamieniami. Studenci na ponowione pytanie profesora: „Czy dzban jest pełen?” nie byli tacy pewni. Jeden z nich odpowiedział:
„Prawdopodobnie nie”. „Bardzo dobrze”- odpowiedział profesor i wsypał do dzbana piasek, który zajął wolną przestrzeń między kamieniami i żwirem. Po czym ponownie zapytał: „Czy dzban jest pełen?”. Tym razem, studenci bez wahania odpowiedzieli: „Nie”. „Dobrze”- odpowiedział profesor. I tak, jak studenci się spodziewali, wziął butelkę wody i wypełnił dzban po brzegi. Profesor spojrzał na studentów i zapytał: „Jaką prawdę ukazuje nam ten eksperyment?” Jeden z nich odpowiedział: „Jeśli nawet nasz kalendarz zajęć jest zapełniony, to możemy dorzucić jeszcze więcej, więcej zrobić”. „Zła odpowiedź. Tu chodzi o coś innego – powiedział profesor – Jeśli nie włożymy na samym początku kamieni do dzbana, to później będzie to niemożliwe”. Studenci zrozumieli intencje profesora, który zadał im kolejne pytanie: „Co stanowi kamienie w waszym życiu? Wasze zdrowie? Wasza rodzina? Przyjaciele? Realizowanie marzeń i pasji? Zdobywanie wiedzy? Odpoczynek? Albo jeszcze coś innego?…
Należy zapamiętać, że najważniejsze, aby na początku włożyć kamienie do dzbana życia, w przeciwnym wypadku ryzykujemy przegraną. Jeśli na pierwszym miejscu będziemy wypełniać nasze życie drobiazgami i nie będziemy mieć wystarczająco dużo czasu, by poświęcić go na najważniejsze sprawy, wtedy musimy liczyć się z przegraną. A zatem musicie sobie zadać pytanie – Co stanowi kamienie w waszym życiu? Następnie, włóżcie je na samym początku do waszego dzbana życia”.
Wróćmy do pytania postawionego w tytule: „Co stanowi kamienie w twoim życiu?” W odpowiedzi często posiłkujemy się wypowiedziami ludzi, którzy do czegoś doszli i stanęli w obliczu ostatecznego podsumowania swojego życia. Kilka miesięcy temu cytowałem w ramach coniedzielnych rozważań wypowiedź Steve’a Jobs’a, charyzmatycznego twórcy potęgi Apple, który zmagał się z rakiem i przed swoją śmiercią zapisał kilka refleksji, co w życiu jest najważniejsze. Obecnie krąży w Internecie wpis pod tytułem: „Ostatnie słowa Steve’a Jobsa”. W rzeczywistości tych słów nie wypowiedział Jobs, chociaż mogą one być inspirowane ostatnimi wypowiedziami biznesmena i wynalazcy. Jednak popularność tego wpisu świadczy, że wiele osób upatruje w tych wartościach najgłębszy sens swojego życia, mówiąc językiem poprzedniej przypowieści uważa je za „kamienie swojego życia”.
A zatem posłuchajmy sparafrazowanych przez nieznanego autora słów Stevena Jobsa: „Osiągnąłem szczyt sukcesu w biznesie. W oczach innych, moje życie stało się symbolem sukcesu. Jednak oprócz pracy, mam niewiele radości. Bogactwo nie robi już na mnie żadnego wrażenia. W tej chwili, leżąc na łóżku szpitalnym i rozpamiętując całe życie, zdaję sobie sprawę, że wszystkie osiągnięcia i bogactwa, z których kiedyś byłem tak dumny, stały się nieistotne w obliczu mojej rychłej śmierci. Kiedy w ciemności, patrzę na zielone światła urządzenia do sztucznego oddychania i słyszę jego mechaniczne dźwięki, czuję oddech zbliżającej się śmierci. Dopiero teraz rozumiem, że nawet jeśli zgromadzisz dużo pieniędzy, nagle chcesz realizować cele, które nie są związane z bogactwem. Jest coś ważniejszego: miłość, sztuka, marzenia z twojego dzieciństwa. Nie, nie uganiaj się za bogactwem, to może robić tylko osoba tak zakręcona jak ja. Bóg stworzył nas, aby każdy mógł poczuć miłość w sercu, a nie biegał za złudzeniami budowanymi przez sławę i pieniądze, tak jak ja to robiłem w moim życiu. Teraz wiem, że nie mogę zabrać ich ze sobą. Jedyne co się liczy to wspomnienia wzmocnione miłością. To jest prawdziwe bogactwo, które będzie szło za tobą; będzie ci towarzyszyło, da siłę i światło, które cię poprowadzi. Miłość nie zna granic. Będzie ci towarzyszyć nawet poza granice życia. Przeniesie się tam, gdzie chcesz się udać. Dąż do osiągnięcia celów, które sobie wyznaczasz. Wszystko jest w twoim sercu i w twoich rękach. Które łóżko jest najdroższe na świecie? Łóżko szpitalne. Jeśli masz pieniądze, możesz zatrudnić kogoś do prowadzenia twojego samochodu, ale nie jesteś w stanie zatrudnić kogoś, kto zabierze chorobę, która cię zabija. Rzeczy zagubione można odnaleźć. Ale jest jedna rzecz, której nigdy nie można znaleźć, gdy ją stracisz – życie. Niezależnie od tego, na jakim etapie życia jesteśmy teraz, w końcu będziemy musieli zmierzyć się z chwilą, gdy kurtyna opadnie. Szanuj swoją rodzinę, kochaj współmałżonka, szanuj znajomych… Traktuj wszystkich dobrze i dbaj o przyjaźnie.
W „dzbanie naszego życia” oprócz wyżej wspomnianych „kamieni” musi być najważniejszy, o którym w Dziejach Apostolskich czytamy: „On jest kamieniem, odrzuconym przez budujących; tym, który stał się głowicą węgła”. Tym kamieniem jest Jezus Chrystus. Doświadczył tego między innymi polski aktor Radosław Pazura, który mówi: „Dzięki temu, że jestem otwarty na Boga, wiem, którą drogą powinienem iść, co powinienem w sobie eliminować, a na co się otwierać i jak produkować dobro. I tak też robię w swoim zawodzie i w różnych sytuacjach. Często popełniam błędy, ale jeżeli one są, to one też mnie budują. Wierzę, że dzięki modlitwie, którą odmawiam regularnie, każdą swoją pracę wykonam właściwie, rzetelnie i że to będzie miało sens, wymiar oraz określoną wartość”.
I tak dochodzimy do ewangelicznego podsumowania. Jezus jako znany nauczyciel, cudotwórca, wrócił do rodzinnego Nazaretu i zaczął nauczać w synagodze. Jego ziomkowie pamiętali, że mieszkał wśród nich, znali Jego krewnych, wiedzieli, jakim był dzieckiem, młodzieńcem. Wielokrotnie z nim rozmawiali, razem z Nim jedli, widzieli, jak pracuje, wspólnie z Nim odpoczywali, czytali Torę, modlili się. A teraz Jezus staje przed nimi jako Syn Boży. Mieszkańcom Nazaretu przeszkadzało, że Jezus był taki „zwyczajny”, a oni spodziewali się, że zachwyci niespotykanymi cudami. I tym sposobem odrzucili najważniejszy „kamień” swojego życia.
Dzisiaj także wielu osobnom przeszkadza to, że chrześcijaństwo jest takie zwyczajne, pozbawione spektakularnych cudów, głębokich mistycznych przeżyć. To wszystko ominęło mieszkańców Nazaretu, bo zabrakło wiary: „I nie mógł zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich”.
W ich dzbanie życia były różne „kamienie”, ale zabrakło najważniejszego i tak rozminęli się ze zbawiającym Bogiem. Czy w naszym dzbanie życia jest najważniejszy „kamień?” (Kurier Plus 2018).
MĄDROŚĆ Z WYSOKA
Atena Orchard z New Parks w Leicester w wieku 12 lat zachorowała na raka. Lekarze dawali jej rok życia. Rozpoczęła się walka o życie pogodnej i radosnej dziewczyny. Przeszła operację usunięcia guza kręgosłupa, a następnie długie miesiące wyniszczającej chemoterapii. Była bardzo słaba. Straciła włosy. Nie straciła jednak pogody ducha i pozytywnego nastawienia do życia. 28 maja 2014 roku Atena zmarła w ramionach ojca w wieku zaledwie 13 lat. Znalazła uzdrowienie w wieczności. Odejście Ateny zarówno dla rodziców jak i dziewięciorga rodzeństwa było ogromną tragedią. W niedługim czasie po śmierci odkryto coś, co przyniosło ukojenie rodzinie i stało się inspiracją dla tysięcy ludzi.
Pewnego dnia pogrążony w żałobie ojciec Ateny postanowił uporządkować rzeczy po zmarłej córce. I wtedy odkrył na odwrotnej stronie lustra tekst napisany przez córkę. Wspomina: „Kiedy przestawiłem lustro po jej śmierci, nie mogłem w to uwierzyć – widziałem cały ten tekst. Musiało to być około 3000 słów. To takie wzruszające. Kiedy pierwszy raz to zobaczyłem, po prostu mnie powaliło. Zacząłem czytać, ale wkrótce musiałem przestać, ponieważ było tego za dużo, serce pękało mi z bólu. Córeczka była bardzo uduchowionym dzieckiem, mówiła o rzeczach, których ja do końca nie rozumiałem – była taka mądra”. Matka Ateny dodaje: „Zatrzymamy to lustro na zawsze, zostanie w jej pokoju, będzie nam przypominać, że jest ona z nami. Sama lektura jej słów zapisanych na lustrze daje nam niesamowite poczucie jej obecności. Jej słowa ciągle nas zadziwiają mądrością i duchową dojrzałością”.
Posłuchajmy fragmentu tego zapisu: „Każdy dzień jest wyjątkowy, więc jak najlepiej go wykorzystaj, bo jutro możesz zachorować na śmiertelną chorobę. Życie jest złe tylko wtedy, gdy je takim uczynisz. Jeśli ktoś cię kocha, nie pozwoli ci odejść, bez względu na to, jak trudna jest sytuacja. Pamiętaj, że życie jest pełne wzlotów i upadków. Chcę być dziewczyną, która sprawia, że złe dni stają się lepszymi a ty mówisz, że twoje życie się zmieniło, odkąd mnie poznałeś. Miłość nie polega na mówieniu jak bardzo kochasz- ważniejsze jest udowodnienie czynem, że jest to prawda. Miłość jest jak wiatr, możesz ją czuć, ale nie możesz jej zobaczyć. Miłość nie polega na tym, że widzisz z nim swoją przyszłość, ale na tym, że nie widzisz swojej przyszłości bez niego. Czasami miłość boli. Teraz walczę ze sobą. Kochanie, czuję twój ból. Sny to moja rzeczywistość. Boli, ale jest w porządku, jestem do tego przyzwyczajona. Nie osądzaj mnie szybko, widzisz tylko to, co chcę ci pokazać… nie znasz prawdy. Po prostu chcę cieszyć się życiem i być szczęśliwą bez osądzania. Ludzie będą cię nienawidzić, oceniać, krzywdzić, ale miłość uczyni cię silną i szczęśliwą. Nie powinniście płakać, bo ja wiem, że będziecie po mojej stronie”. Czytając ten tekst wielu zadawało sobie pytanie, skąd u tego dziecka taka mądrość. Zauroczeni tymi słowami przyjmowali je, a one stawały się inspiracją ich życia.
Ewangelia na dzisiejszą niedzielę opisuje odwiedziny Jezusa w rodzinnym Nazarecie. Jezus przyszedł do współziomków z przesłaniem mądrości pochodzącej od Boga. Mądrości, na spełnienie której czekali od dawna. Byli zachwyceni tą modrością, pełni podziwu mówili: „Skąd to u Niego? I co za mądrość, która jest mu dana? I takie cuda dzieją się przez jego ręce”. Nie mogli jednak zaakceptować Głosiciela, w którym ta prawda ucieleśniała się. Powielili niejako zachowanie swoich przodków względem proroków. Bóg powiedział do proroka Ezechiela: „Synu człowieczy, posyłam cię do synów Izraela, do ludu buntowników, którzy Mi się sprzeciwili. Oni i przodkowie ich występowali przeciwko Mnie aż do dnia dzisiejszego. To ludzie o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach; posyłam cię do nich, abyś im powiedział: Tak mówi Pan Bóg. A oni, czy będą słuchać, czy też zaprzestaną – są bowiem ludem opornym – przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich”. Co potwierdził też Jezus po niegościnnym przyjęciu w rodzinnym Nazarecie: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”. A tu był Ktoś więcej niż prorok.
Mieszkańcom Nazaretu najbardziej przeszkadzało w przyjęciu Jezusa Jego „zwyczajność”. Pamiętali Go jako małego chłopca, który mieszkał wśród nich, znali Jego krewnych, wiedzieli, jakim był dzieckiem, młodzieńcem. Wielokrotnie z nim rozmawiali, razem z Nim jedli, widzieli, jak pracuje, wspólnie z Nim odpoczywali, czytali Torę, modlili się. Był po prostu jednym z nich, aż tu nagle przychodzi i ogłasza, że w Nim spełniają się proroctwa o oczekiwanym Mesjaszu. Nie mogli zaakceptować Mesjasza, który jest tylko synem prostego i zwyczajnego cieśli i ubogiej dziewczyny. Oczekiwali, że Mesjasz pojawi się w jakiś nadzwyczajny sposób. Szukali nadzwyczajności i tak rozminęli się z oczekiwanym Mesjaszem.
Czasami jesteśmy podobni do mieszkańców Nazaretu, z tą różnica, że zostaliśmy ochrzczeni, uznajemy się za wyznawców Chrystusa, ale tak jak oni szukamy nadzwyczajności. Szukamy potwierdzenia naszej wiary w jakiś nadzwyczajnych wydarzeniach. Wielką popularnością cieszą się książki z opisami rzekomych objawień, proroctw, cudów. Ogromne tłumy gromadzą się w miejscach rzekomych objawień, gdzie figurka zapłakała, w oknie odbiła się postać Matki Bożej. Szukajmy umocnienia swojej wiary w takich wydarzeniach, bo niektóre z nich mogą okazać się autentyczne, jak to było np. w Fatimie. Jednak źle się dzieje, gdy ta pogoń za nadzwyczajnością może nam przesłonić taką zwyczajną obecność Chrystusa.
W tej pogoni za nadzwyczajnością może nam spowszednić nawet obecność Chrystusa pod postaciami Eucharystycznymi. Jakie poruszenie wywołuje we wspólnocie wiernych przybycie kapłana uzdrowiciela, którego niektórzy uważają za cudotwórcę, a jego dotknięcie powala wiernych na ziemię. Najczęściej dzieje się to w czasie sprawowania Eucharystii. Ogromna uwaga koncertuje się na uzdrowieniach, a Chrystus jak kopciuszek czeka zamknięty w złotej klatce. A przecież jeśli dzieją się cuda uzdrowienia, to On jest ich przyczyną. Dlaczego nie ma takich tłumów, gdy Chrystus jest wystawiony w adoracji. To nam trochę spowszedniało, a uzdrowiciel to coś nadzwyczajnego, ekscytującego.
Św. Josemaría Escriva dzieli się refleksjami jak w zwyczajności odkrywać uświęcającą bliskość Chrystusa. Oto kilka jego myśli: 1. Spełniaj drobne obowiązki każdej chwili: czyń, co powinieneś, skupiony na tym, co czynisz. Nie ma innej drogi, moje dzieci: albo potrafimy spotkać Pana z naszym życiu codziennym, ale nigdy Go nie spotkamy. 2. Pamiętajcie, że jest coś świętego, coś Bożego, ukrytego w najzwyklejszych sytuacjach i przed każdym z was stoi zadanie odkrycia tego czegoś. 3. Zmaterializować życie duchowe, jeżeli chcemy uniknąć pokusy prowadzenia swego rodzaju podwójnego życia”. 4. Widzieć Chrystusa w innych. 5. Wszystko, co wykonujemy z miłością, staje się piękne i wielkie (Kurier Plus, 2021).
Być prorokiem
Św. Jan Paweł II w czasie mszy św. w Bydgoszczy powiedział: „Znamienne jest również, że właśnie z tej świątyni ks. Jerzy Popiełuszko wyruszył w swoją ostatnią drogę. Słowa, jakie wtedy wypowiedział w czasie rozważań różańcowych, wpisują się również w tę historię. Powiedział słowami św. Pawła: ‘Wam bowiem z łaski dane jest dla Chrystusa: nie tylko w Niego wierzyć, ale i dla Niego cierpieć’. Chodzi tu o świątynię pod wezwaniem Polskich Braci Męczenników w Bydgoszczy. To tu 19 października 1984 r. błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko powiedział: „Aby zło dobrem zwyciężać i zachować godność, nie wolno walczyć przemocą”. Były to jedne z ostatnich słów wypowiedzianych przez błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszkę. Kilka godzin później ksiądz Jerzy został porwany i bestialsko zamordowany przez trzech oprawców Służby Bezpieczeństwa. Zarówno św. Jan Paweł II jak i błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko są wielkim prorokami czasów współczesnych.
Papież Franciszek w rozważaniu na Anioł Pański przypomina, że niektórzy błędnie rozumieją misję prorocką. Nie chodzi tutaj o przepowiadaczy przyszłości. Nie mamy też do czynienia tylko z ludźmi przeszłości, zapowiadającymi przyjście Chrystusa, którzy po Wcieleniu Słowa Boże stracili rację bytu. Papież powiedział między innymi: „Prorokiem, bracia i siostry, jest każdy z nas: wraz z chrztem wszyscy otrzymaliśmy bowiem dar i misję proroctwa. Prorok to ten, kto na mocy chrztu pomaga innym odczytywać teraźniejszość w kluczu działania Ducha Świętego. To pomaga rozumieć Boże plany i na nie odpowiadać. Innymi słowy, prorok jest tym, który wskazuje innym Jezusa, który daje o Nim świadectwo, który pomaga im żyć dniem dzisiejszym i budować jutro zgodnie z Jego planami. Prorok stanowi żywy znak wskazujący Boga innym, stanowi odbicie światła Chrystusa na drodze braci”.
W czasach biblijnych Bóg posyłał proroków, aby byli, jak mówi św. Augustyn „rzecznikami Boga”. Nie jest to łatwa misja, bo nieraz jak pisze prorok Izajasz: „Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana”. W pierwszym czytaniu na dzisiejszą niedzielę przemawia do nas prorok Ezechiel, który został powołany do misji prorockiej około 592 roku przed Chrystusem. Ezechiel, jak i jego poprzednicy krytykował i piętnował wady ziomków i zapowiadał kary Boże, aż do zniszczenia Królestwa Judzkiego włącznie. Z tego powodu narażał się swoim ziomkom. Zapowiadał kary, aby lud się opamiętał, bo Bóg nie pragnie ich śmierci: „Powiedz im: Na moje życie! – wyrocznia Pana Boga. Ja nie pragnę śmierci występnego, ale jedynie tego, aby występny zawrócił ze swej drogi i żył. Zawróćcie, zawróćcie z waszych złych dróg! Czemuż to chcecie zginąć, domu Izraela?”
Bóg posyła proroków do swego ludu, do nas. Ale nie zawsze słowa wypowiadane przez proroka są lubiane i przyjmowane. Z drugiej zaś strony nie każdy, kto przemawia w imieniu Boga jest prorokiem. Zarówno Stary, jak i Nowy Testament jasno ukazują, że prawdziwy prorok musi mówić zgodnie ze Słowem Bożym, a nie według ludzkich upodobań. Dzisiaj wielu podszywa się pod proroków, a ich proroctwa nie wiele mają wspólnego z nauczaniem Biblii. Prawdziwy prorok w tradycji chrześcijańskiej musi odzwierciedlać zarówno Pismo Święte, jak tradycję Kościoła. Ezechiel głosi to samo przesłanie, co inni prorocy, które niezmiennie wzywa do wierności słowu Bożemu objawionemu w Piśmie Świętym, miłości Boga i bliźniego oraz troski o potrzebujących i uciśnionych. To przesłanie pozostaje niezmienne od początku Pisma świętego do jego końca. Prorockie przesłanie wymaga od nas abyśmy pośród naszych codziennych trosk postawili Boga na pierwszym miejscu. W chwili, gdy Bóg schodzi w naszym życiu na drugie miejsce, a zwycięża w nas szukanie własnego dobra i nasz własny sposób myślenia, niezależny od Boga, wtedy w swej niewierności Bogu stajemy się fałszywymi prorokami.
Prorok Ezechiel powiedział, że nie ma większego znaczenia, czy prawdziwy prorok zostanie rozpoznany, czy też nie. Liczy się to, aby głosi słowo Boże. Dzisiejsza Ewangelia wskazuje, że prawdziwego proroka możemy odrzucić tylko dlatego, że nie wierzymy, że Bóg działa w zwyczajnych wydarzeniach naszego życia i w pozornie zwyczajnych ludziach. Jezus, który przyszedł do synagogi w rodzinnym Nazarecie, stara się przypominać swoje prawdziwe posłannictwo: „Duch Pański spoczywa na Mnie, posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę”. Niestety, te słowa stają się powodem do odrzucenia, ponieważ Jego ziomkowie nie zrozumieli misji, którą zlecił Mu Ojciec Niebieski. Nie widzieli przed sobą ani Mesjasza, ani Jego czasów. Dla wielu nic nie znaczył też fakt, że słowom Jezusa towarzyszą także znaki i cuda potwierdzające Jego wiarygodność.
Sprzeciw Jego rodaków opierał się na fakcie, że był dla nich zbyt dobrze znany. Znali Go jako syna cieśli i nie mogli Go zaakceptować jako Mesjasza. Znali Jego kuzynów, matkę i ojca. Jego rodzina to zwykli ludzie tak jak oni, żyjący od lat w tym miejscu. A Jezus jeden z nich czyni się prorokiem i nauczycielem. Nie mogli tego zaakceptować. Nie mogli przyjąć, że Mesjasz, na którego czekają, jest po prostu synem prostego, zwyczajnego stolarza i poślubionej mu prostej dziewczyny Maryi. Mimo zachwytu na dziełami Jezusa, o których wiele słyszeli odrzucili Go. Wyczuwając ich negatywne nastawienie, Jezus powiedział: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”.
Przekładając to wydarzenie na nasze dzisiejsze uwarunkowania możemy powiedzieć, że nasza wiara w Chrystusa może nam spowszednieć. Początkowe zafascynowanie Jezusem może przygasnąć i umierać w szponach rutyny. Nasza relacja z Bogiem, którą wyrażamy na różne sposoby w modlitwie może też dostać się w szpony rutyny. Tak może być w modlitwie Ojcze nasz, Wierze w Boga. Św. Teresa napisała: „Kiedy odmawiam Wierzę, sam zdrowy rozsądek, zdaniem moim, mówi, że powinnam też koniecznie wiedzieć, w co wierzę. Kiedy mówię Ojcze nasz, miłość, zdaje mi się, tego wymaga ode mnie, bym rozumiała, kto jest ten Ojciec. Nie od rzeczy będzie również, byśmy zobaczyły, kto jest ten mistrz, który nas nauczył modlitwy” (Kurier Plus, 2024).