|

13 niedziela zwykła. Rok B

WIARA                                                                             

Gdy Jezus przeprawił się z powrotem łodzią na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem. Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: „Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła”. Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd Go ściskali. A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Słyszała ona o Jezusie, więc zbliżyła się z tyłu między tłumem i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”. Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości. Jezus także poznał zaraz w sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: „Kto dotknął się mojego płaszcza?” Odpowiedzieli Mu uczniowie: „Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: «Kto się Mnie dotknął?»”. On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości”. Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: „Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela ?” Lecz Jezus słysząc, co mówiono, rzekł przełożonemu synagogi: „Nie bój się, tylko wierz”. I nie pozwolił nikomu iść z sobą z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego.Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia wszedł i rzekł do nich: «Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi». I wyśmiewali Go. Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę dziecka oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie dziecko leżało. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: „Talitha kum”, to znaczy: „Dziewczynko, mówię ci, wstań”. Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym nie wiedział, i polecił, aby jej dano jeść (Mk 5,21-43).

Norman V. Peale w książce pt. „Moc pozytywnego myślenia” ukazuje rolę wiary w naszym życiu. Pewne zastrzeżenia budzi skoncentrowanie się na psychologicznym aspekcie wiary, która ma wprawdzie odniesienia do Boga, ale i tak jej zasadniczym celem jest osiągnięcie sukcesu w rzeczywistości doczesnej. Mimo tych zastrzeżeń może być to dobry punkt wyjścia do rozważań o wierze, która prowadzi do zbawienia. Dla ilustracji przytoczę jedno ze zdarzeń opisanych w tej książce. Po wykładzie Pealego podchodzi do niego mężczyzna i mówi: „Czy mógłbym z panem porozmawiać o sprawie, która jest dla mnie najwyższej, rozpaczliwej wagi. Brak mi wiary w siebie- powiedział strapionym głosem. Czuję się strasznie niepewnie. Po prostu nie wierzę, że mi się uda. Jestem zniechęcony i przygnębiony. Właściwie- jęknął- jestem prawie przegrany. Mam czterdzieści lat. Dlaczego przez całe życie dręczy mnie poczucie niższości, niepewność zwątpienie w siebie?” Peale dał mu taką radę: „Proponuję, aby w czasie wieczornego spaceru powtarzał pan pewne słowa, które podam. Proszę powtórzyć je kilkakrotnie, gdy pójdzie pan do łóżka. Kiedy się pan jutro obudzi, proszę je wypowiedzieć trzykrotnie. Niech pan to robi z wiarą, a otrzyma pan i zdolność, by poradzić sobie z tą sprawą. Później, jeśli będzie pan chciał, zajmę się analizą pańskiego zasadniczego problemu, ale cokolwiek z niej wyniknie, formuła, którą zamierzam panu podać, będzie ważnym czynnikiem ostatecznego wyleczenia. Oto sentencja, którą mu poleciłem: „Wszystko mogę w Chrystusie, który mnie umacnia”. Po pewnym czasie Peale otrzymał list od swego pacjenta, który donosi, że ta prosta formuła sprawiła cud: „Wydaje się niewiarygodne, że kilka słów z Biblii może tyle zdziałać”. W życiu tego mężczyzny nastąpiły zasadnicze zmiany. Zyskał pewność siebie, wróciła radość życia i wszystko zaczęło się dobrze układać. Nadal jednak, codziennie powtarza fragment Biblii zalecony przez Pealego. Pytanie na ile jest to działanie mocy bożej, a na ile działanie technik psychoterapeutycznych, zapewne pozostanie bez odpowiedzi.

W medycynie bardzo ważna jest wiara pacjenta w wyzdrowienie, bez niej pacjent może umrzeć, mimo, że z medycznego punktu widzenia nie było powodów śmierci. Bywa też odwrotnie, ktoś wraca do zdrowia, mimo, że medycyna nie dawała mu szans. W takim wypadku możemy także pytać na ile jest to działanie łaski bożej, a na ile siły ukrytej w ludzkiej psychice. Są jednak przypadki, kiedy powrót do zdrowia może wytłumaczyć tylko ogromna wiara i działanie łaski Bożej. Te przypadki nazywamy cudami. W sanktuariach całego świata są księgi cudów a w nich opisane zdarzenie, które są odpowiedzią Boga na wiarę człowieka. Oto fragmenty wyznań Anny Korsak z Lublina, która doznała uzdrowienia z nieuleczalnej ślepoty przed cudownym obrazem Matki Bożej Częstochowskiej. „29 maja 1921 roku weszłam do Cudownej Kaplicy. Wzruszona głęboko, przygnębiona świadomością, że z nikąd na ziemi nie mogę się spodziewać pomocy, czułam, że jeśli gdzie, to tu jedynie dokonać się, może moje uzdrowienie. (…) Jakimi były moje myśli, jakie wypowiadałam słowa? Nie wiem. To tylko pewne, żem nic nie widziała i nic nie słyszała. Bez wątpienia modliłam się każdym nerwem, każdą kroplą krwi. (…) I znowu podniosłam oczy. O Boże! Co to? Korona na główce Dzieciątka. Widzę, ja widzę krzyknęłam. Utkwiłam wzrok w Obraz, kule ogniste znikły, z Obrazu spojrzała na mnie słodka twarz Jasnogórskiej Pani”.

Ewangelia zawiera opisy wielu cudów dokonanych przez Chrystusa, a wśród nich cuda uzdrowienia. Cudowne uzdrowienia przez Chrystusa zawsze były odpowiedzią na ogromna wiarę chorego. Również wskrzeszenia dokonywały się kontekście wiary. Jair z dzisiejszej Ewangelii wierzy głęboko, że Chrystus może uzdrowić jego córkę. A gdy w drodzy doniesiono, że córka jego córka nie żyje, Jezus zachęcał go: „Nie bój się, tylko wierz”. Wielka wiara przywróciła do życia zmarłą dziewczynkę. Tu dosłownie sprawdza się powiedzenie: „Wiara czyni cuda”.

Te wszystkie formy wiary powinny prowadzić do najważniejszego jej wymiaru, w którym staje się ona podstawą zbawienia i życia wiecznego. Chrystus mówi: „Każdy, kto wierzy we Mnie, choćby i umarł, żyć będzie.” Te słowa są szczególnie dla nas ważne w najtrudniejszych momentach naszego życia, takich jak na przykład śmierć kogoś bliskiego. Chrystus mówi wtedy do nas: „Nie bój się, tylko wierz”. A zatem od naszej wiary i postępowania według niej zależy nie tylko doczesność, ale przede wszystkim nasze zbawienie i nasza wieczność (z książki Ku wolności).

„BÓG JEST I MUSI BYĆ”

Bóg nie uczynił śmierci i nie cieszy się ze zguby żyjących. Stworzył bowiem wszystko po to, aby było, i byty tego świata niosą zdrowie: nie ma w nich śmiercionośnego jadu ani władania Otchłani na tej ziemi. Bo sprawiedliwość nie podlega śmierci. Dla nieśmiertelności bowiem Bóg stworzył człowieka, uczynił go obrazem swej własnej wieczności. A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą (Mdr 1,13-15;2,23-24).

Poeta niemiecki Rainer Maria Rilke powiedział, że człowiek, który nie wierzy w istnienie Boga, świata duchowego podobny jest do pingwina, czyli ptaka, który utracił zdolność latania. Bóg stwarzając człowieka dał mu zdolność poznania swego Stwórcy. Jak daleko sięga pamięć ludzka człowiek zawsze szukał Boga. I odnajdywał go na różnych drogach. Nieraz błądził w swych poszukiwaniach, myląc dzieła stworzone z samym Stwórcą, oddając między innymi boską cześć słońcu. Mając na uwadze to doświadczenie ludzkości, starożytni filozofowie mówili o powszechności religii. Plutarch pisze: “Możesz znaleźć miasta bez murów, bez wież, bez­ władców, bez pałaców, bez praw, bez monety, bez teatrów i szkół, ale narodu bez świętości, bez Bóstwa, bez modlitwy, bez przysięgi, bez ofiar dla uproszenia dóbr i uniknięcia zła, takiego miasta nikt nigdzie nie, zobaczy” (Kolot. 31,6). Sokrates z obserwacji celowości w przyrodzie dochodzi do wniosku: “Bóg jest i być musi”. Platon w swych dialogach w Timajosie stwierdza, że “Każdy rozumny rozpoczyna swe sprawy od wezwania Boga na pomoc”. Arystoteles na podstawie wnikliwych rozumowych dociekań doszedł do wniosku, że musi istnieć pierwsza przyczyna zjawisk zachodzących w świcie i wyobraża ją sobie jako istotę myślącą, najdoskonalszą i najszczęśliwszą (Metafizyka XII, 7-9). Podobnych wypowiedzi można przytoczyć bardzo wiele, poczynając od starożytnych myślicieli, a kończąc na myślicielach doby współczesnej.

O tych, którzy odkryli Boga w swoim życiu można powiedzieć, że otrzymane zdolności poznania swojego Stwórcy rozwinęli na podobieństwo skrzydeł orła. Dzięki czemu wznieśli się tak wysoko w sferze ducha, że dostrzegli Boga. Parafrazując wypowiedź Rilke’go, o niewierzących możemy powiedzieć, że tak jak pingwiny mają skrzydła, ale nie mogą latać. Ich skrzydła są zbyt małe, aby wzbić się tak wysoko, gdzie można spotkać swego Stwórcę. I dlatego, jak pingwiny człapią po lodowatej ziemi w poszukiwaniu kęsa strawy. Jest jednak zasadnicza różnica w tym porównaniu: pingwin nic nie może uczynić, aby jego skrzydła wyrosły na tyle, żeby mógł się oderwać od ziemi, zaś człowiek, zaszczepioną w sobie przez Boga zdolność wiary może rozwinąć i szybować po bezkresnych boskich przestrzeniach.

W ludzkich poszukiwaniach Istoty najdoskonalszej, Bóg wychodzi człowiekowi naprzeciw przez tak zwane objawienie nadprzyrodzone. W sposób nadzwyczajny Bóg objawia się przez słowa i czyny. To objawienie zawarte jest w Biblii. W najdoskonalszej formie Bóg objawił się w swoim Synu Jezusie Chrystusie. Chrystus wyjaśnia tajemnicę Ojca, który w Duchu Świętym objawił się w swoim Synu. Tłumy z zapartym tchem słuchały nauk Jezusa, bo On miał słowa życia wiecznego. Potwierdzeniem tych słów były cuda Jezusa. Słowom można niedowierzać, ale gdy za nimi stoi taka moc jedyną sensowną decyzją jest przyjęcie prawdy  i wyznanie, że Jezus jest Bogiem i zapowiadanym Mesjaszem. Taką wymowę ma scena wskrzeszenia córki Jaira. Do chorej wezwano Jezusa. Wszyscy wiedzieli, że Chrystus ma moc uzdrawiania. To jeszcze mieściło się w ich wyobraźni, ale że Chrystus może wskrzesić umarłych to przechodziło wszelkie ich wyobrażenia. Dlatego mówią: „Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?” Chrystus, aby pokazać, że jest panem życia i śmierci dokonuje cudu wskrzeszenia. A wszyscy, jak mówi Ewangelia. „…osłupieli wprost ze zdumienia”. Dla nie jednego to „osłupienie” było początkiem wiary w Jezusa.

Wierzymy w Chrystusa, ale w głębi nas drzemie niedowiarstwo domagające się naocznego cudu, który by potwierdził naszą wiarę.  Wystarczy, że gdzieś pojawi się pogłoska rzekomo cudu, a zaraz gromadzi się tysiące ludzi. Jak gdyby zapominamy wtedy słowa Jezusa, który powiedział do niewiernego Tomasza: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Pierwsi uczniowie potrzebowali tych zewnętrznych znaków, bo do końca nie wiedzieli kim jest Jezus Chrystus. My tę wiedzę mamy, nie są zatem nam potrzebne dodatkowe cuda potwierdzające naszą wiarę, a mimo to Bóg w swojej łaskawości nie skąpi nam tych znaków. Wystarczy odwiedzić jedno z sanktuariów maryjnych, aby zobaczyć pękate księgi cudów, które dokonały się niejako na naszych oczach. W naszym życiu duchowym ważniejsze są jednak wewnętrzne przeżycia, które w zdarzeniach codziennych odkrywają obecność Boga. To są prawdziwe cuda, które odmieniają nasze życie, nie pozostawiając miejsca na żadną wątpliwość, co do istnienia Boga.

Kiedy pierwsza sowiecka kosmonautka Walentyna Tierieszkowa szczęśliwie wróciła na Ziemię, oświadczyła: „Wszyscy astronauci Związku Radzieckiego są komunistami i ateistami. Nikt z nas nie zauważył we wszechświecie ani anioła, ani archanioła i sądzę, że również nasi koledzy ze Stanów Zjednoczonych ich tam nie widzieli”. Z Tierieszkową polemizował amerykański astronauta z Apollo 13: “Kto tu, na Ziemi, żyje w wewnętrznym związku z aniołami i Bogiem, będzie z nimi obcował także w kosmosie. Kto zaś nie odczuwa ich obecności na Ziemi, nie doświadczy ich istnienia ani na Księżycu, ani na Marsie”. W 1985 r. problemem aniołów zajęło się Biuro Polityczne KPZR. Kosmonauci ze statku Salut 7 zrobili wtedy zdjęcie świetlistych obłoków gazu, które układały się w sylwetkę anio­ła. Po powrocie na Ziemię te zdjęcia skonfiskowano, kosmonautów skierowano na badania psychiatryczne i zakazano rozmawiać o tym wydarzeniu. ­ („Wprost” 31 grudnia 2003 r.).

Do słów amerykańskiego astronauty “Kto tu, na Ziemi, żyje w wewnętrznym związku z aniołami i Bogiem, będzie z nimi obcował także w kosmosie. Kto zaś nie odczuwa ich obecności na Ziemi, nie doświadczy ich istnienia ani na Księży­cu, ani na Marsie” można dodać stwierdzenie, że ten kto jest blisko Boga zawsze znajdzie w swoim życiu wiele wydarzeń, które będą się dla niego jawić jako cudowne znaki Bożej obecności i będą one uzupełnieniem cudownych interwencji Boga zapisanych w Biblii (z książki Nie ma inne Ziemi Obiecanej).

OBRAZ WIECZNOŚCI

Podobnie jak obfitujecie we wszystko, w wiarę, w mowę, we wszelką gorliwość, w miłość naszą do was, tak też obyście i w tę łaskę obfitowali. Znacie przecież łaskę Pana naszego Jezusa Chrystusa, który będąc bogaty, dla was stał się ubogim, aby was ubóstwem swoim ubogacić. Nie o to bowiem idzie, żeby innym sprawić ulgę, a sobie utrapienie, lecz żeby była równość. Teraz więc niech wasz dostatek przyjdzie z pomocą ich potrzebom, aby ich bogactwo było wam pomocą w waszych niedostatkach i aby nastała równość według tego, co jest napisane: „Nie miał za wiele ten, kto miał dużo. Nie miał za mało ten, kto miał niewiele”  (2 Kor 8,7.9.13-15).

Stając wobec tajemnicy zła i śmierci rodzi się pytanie o przyczynę. Zło jest rzeczywistością wielopłaszczyznową, stąd też i odpowiedź powinna uwzględniać ten wieloraki aspekt. Najprostszą odpowiedź, w sferze materialnej odnajdujemy w prawie przyczyny i skutku. Na przykład cierpienie rodziny może mieć przyczynę w pijaństwie ojca rodziny. Śmierć ma swoją przyczynę w prawie natury i jest efektem starzenia się i umierania komórek. Na tej płaszczyźnie można w zasadzie wytłumaczyć każde cierpienie i zło. Powyższe odpowiedzi mogą wystarczyć dla ludzi, którzy redukują swój świat do rzeczywistości tylko materialnej. Nie wystarcza ludziom, którzy czują, że ich życie przekracza wymiar materialny, i szukają ostatecznej przyczyny. Chrześcijanin szukając tych ostatecznych odpowiedzi sięga po Biblię, księgi która łączy niebo z ziemią, sprawy duchowe ze sprawami materialnymi. I gdy na drodze Biblii sięgnijmy nieba, stajemy wobec nowych wezwań. Jeżeli wszystko jest w ręku miłującego Boga, to dlaczego istnieje cierpienie i śmierć. Ziemska logika może prowadzić do stwierdzenia, że Bóg jest źródłem zła, cierpienia i śmierci. Z takim myśleniem zderzają się słowa z Księgi Mądrości, zacytowanej na wstępie: „A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą”. A zatem zło i śmierć mają swe źródło w szatanie. Ich przyczyna mieści się w przestrzeni wolnej woli, jaką Bóg obdarzył duchy niebieskie i człowieka. Nie ma prawdziwej miłości bez wolności, do miłości nie można nikogo zmusić. Tę wolność człowiek może wykorzystać ku dobremu lub złemu.

Patrzą na ogrom zła II Wojny Światowej, a szczególnie obozów koncentracyjnych niektórzy sądzą, że za tym musiała stać jakaś transcendentna siła zła. Paul Roland na wstępie swojej książki pt. „Naziści i okultyzm. Ciemne moce III Rzeszy” zadaje pytanie: „Jak naród ludzi wykształconych – ojczyzna Goethego, Beethovena, Bacha, Schillera, Einsteina, Kanta, Hegla – pozwolił się zaprowadzić na skraj samozagłady przez szajkę przestępców, nieudaczników, sadystów i małych biurokratów – najgorszych wyrzutków społeczeństwa?”. Wielu autorów wykazywało szczególne związki nazistów z okultyzmem, satanizmem i innymi mocami ciemności. Ronald w sposób naukowy analizuje te związki i nie dochodzi do wniosków, że działania nazistów miały swe zasadnicze źródło w demonicznych siłach, a to dlatego, że podobnie jak wiara wymyka się tego typu badaniom. To dokonuje się w duszy człowieka i po owocach poznajemy, jakie ziarno zostało w niej zasiane. Znamienna w tym kontekście jest wypowiedź Hitlera do członków swojej partii z roku 1938 „Wszystko jedno, jakiego to dotyczy wyznania. Nie ma ono żadnej przyszłości; w każdym bądź razie dla Niemców. Faszyzm może w imię Boże zawierać pokój z Kościołem. Uczynię to, dlaczego by nie? Ale to mnie nie powstrzyma, żeby gruntownie do końca, ze swoimi korzeniami i etapami wytępić chrześcijaństwo w Niemczech”. Czy dzisiejsi wrogowie chrześcijaństwa nie sprowadzają na ziemię demonów przeszłości?

Zło dzisiejszego świata sięga zła, które Biblia nazywa grzechem pierworodnym, który jak naucza Kościół dotyka każdego człowieka. Nie niweczy to jednak słów Boga z Księgi Mądrości: „Dla nieśmiertelności bowiem Bóg stworzył człowieka, uczynił go obrazem swej własnej wieczności”. Jest to obraz często zbrukany przez zło i zawsze dotknięty trądem śmierci. Ten boży obraz obmywa zbawcza krew Chrystusa, która pozbawia śmierć zabójczej mocy. Dzięki Chrystusowi przechodzimy przez śmierć do życia, doświadczając jej okrutnego oblicza. Cierpienie związane ze śmiercią możemy porównać do gorzkiego lekarstwa, które jest konieczne, aby odzyskać pełnię zdrowia. Chrystus głosił te prawdy słowem i czynem. Ale to czyny najbardziej przemawiały do Jego słuchaczy. Można wiele mówić o miłości, ale żeby ją najpełniej zrozumieć trzeba jej doświadczyć w życiu. Chrystus dawał możliwość przeżycia tego, o czym mówią powyższe rozważania.

W Ewangelii z dzisiejszej niedzieli Chrystus przez czyn poucza nas, że źródłem cierpienia i śmierci nie jest Bóg. Bóg uzdrawia człowieka zranionego przez cierpienie.  Chora kobieta, która, jak mówi Ewangelia wydała wszystkie pieniądze na lekarzy szukała pomocy u Jezusa. Wierzyła, że On ją uzdrowi: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”. Przedarła się przez tłum i dotknęła płaszcza Jezusa. I stał się cud: „Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości”. A Jezus powiedział do niej: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości”. Wiara w Chrystusa ma moc uzdrowienia ciała i duszy. Uzdrowienie było znakiem bożego miłosierdzia oraz przypominało, że to nie Bóg jest źródłem cierpienia, w Bogu jest uzdrowienie, i to w wymiarze ostatecznym. Do tego ostatecznego uzdrowienie trzeba przejść przez gorzką „kurację” cierpienia i śmierci.

Cud uzdrowienia kobiety był dokonany niejako po drodze. Jezus bowiem zdążał do domu Jaira, przełożonego synagogi, aby uzdrowić jego córkę. W czasie rozmowy Jezusa z uzdrowioną kobietą przybyli ludzie, którzy powiedzieli do Jaira: „Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?”. Jezus usłyszał te słowa i powiedział: „Nie bój się, tylko wierz”. Jair trwał w wierze, a Jezus wskrzesił jego córkę. Zebrani zaś, jak mówi Ewangelia: „osłupieli wprost ze zdumienia”.  To „osłupienie” kierowało myśl do Boga jako uzdrowiciela oraz Pana życia i śmierci. Zapewne to wydarzenie utwierdziło ich wiarę w słowa mędrca biblijnego: „Bóg nie uczynił śmierci i nie cieszy się ze zguby żyjących”. Pośród szalejącego zła i śmierci Bóg wzbudza ludzi wielkich duchem, którzy ukazują Boga, który jest uzdrowicielem i dawcą życia. Wracając do wątku piekła, jakie zgotował światu niemiecki nazizm, można przytoczyć wiele budujących historii z samego dna nazistowskiego pieklą, jakim były obozy koncentracyjne. Wiara ludzi ogarniętych mocą Chrystusa wynosiła ich ponad cierpienie i śmierć. W piekle zgotowanym przez ludzi ukazywali niebo. Św. Maksymilian Kolbe swoją głęboką wiarą umacniał współwięźniów, a gdy przyszedł czas, dobrowolnie z miłości do Boga i bliźniego oddał swoje życie za współwięźnia.  Św. Teresa Benedyka (Edyta Stein) w obozach koncentracyjnych była aniołem dobroci i nadziei dla zrozpaczonych matek i ich dzieci. Zawsze promieniowała od niej radość i pogoda ducha. O źródle tej mocy pisze w jednym ze swoich listów: „Jezus jest pośród nas także tutaj”.

Jeśli nie odnajdziemy zadawalającej odpowiedzi na pytania postawione w tych rozważaniach, to znaczy, że winniśmy pracować nad umocnieniem swojej wiary tak abyśmy mogli z pełnym przekonaniem wyznać: „Jezus jest pośród nas także tutaj” (z książki Bóg na drogach nasze codzienności).

NAJWAŻNIEJSZA SPRAWA

Poczytny brazylijski pisarz Paulo Coelho zainspirowany pytaniem dziennikarza, jak wyglądałby jego pogrzeb, gdyby dzisiaj umarł, napisał felieton pod tytułem: „Mój pogrzeb”, w który czytamy między innymi: „Dziennikarz żegna się, a ja siadam do komputera, by napisać felieton. Wiem, że nikt nie lubi o tym rozmyślać, ale czuję się w obowiązku skłonić czytelników, by zastanowili się nad ważnymi sprawami dotyczącymi życia. A śmierć jest chyba z nich wszystkich najważniejsza. Zmierzamy przecież w jej kierunku, nie wiedząc, kiedy nas dosięgnie. Dlatego mamy obowiązek rozglądać się wokół, dziękując jej za każdą darowaną minutę, a także za to, że skłania nas do refleksji nad ważnością wyboru takiej czy innej postawy moralnej (…). Czy tego chcemy, czy nie, anioł śmierci na nas czeka”. A nasze codzienne wartościowanie najczęściej wygląda trochę inaczej. Pochłaniają nas dziesiątki ważniejszych spraw niż ta najważniejsza, o której wspomina pisarz. Śmierć to bardzo ważna sprawa, bo jej świadomość przypomina nam, że mamy do dyspozycji wspaniały dar, jakim jest czas naszego ziemskiego życia. Każda zmarnowana minuta jest nie do odzyskania. A zatem przeżyj ją jak najpiękniej, najszczęśliwiej, najowocniej w duchu dziękczynienia Temu, który ci ją darował. Piękna szczęśliwych chwil człowiek nie może zamknąć w granicach potrzeb materialnych, jak to jest w przypadku małego prosiaczka, któremu do szczęścia wystarczy wtulenie się w ciepły brzuch mamy i sutka ociekająca pysznym mlekiem. Piękno ludzkiego życia wiąże się nieodłącznie z moralnymi wyborami, które bywają nieraz bolesne jak oderwanie prosiaczka od sutka z cieplutkim i smacznym mlekiem. A jest to nieraz konieczne, aby bliźni nie płakał przez nas. Jest to norma minimum, norma dla przeciętniaków, w pewnym sensie pasożytów życiowych. Norma, która rozwija w nas najpiękniejsze pokłady człowieczeństwa wyraża się w słowach: wykorzystaj każdą minutę tak, abyś swoim szczęściem obdarzył jak najwięcej ludzi.

Właściwie, mógłbym już zakończyć to rozważanie, gdyby jeszcze nie jedna sprawa, która jest ważniejsza od tej najważniejszej.  O niej to mówi pierwsze czytanie na dzisiejszą niedzielę z Księgi Mądrości: „Bo dla nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem swej własnej wieczności”.  Ostatnie słowo nie należy zatem do śmierci, ale do zmartwychwstania i życia wiecznego.  Mądrze przeżywana doczesność ma przełożenie na piękno naszej wieczności. Zależy to jednak od naszych wyborów moralnych: „Bo sprawiedliwość nie podlega śmierci”.  W Księdze Mądrości czytamy dalej: „A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą”. A zatem może być tak, że ostatnim akordem ziemskiej egzystencji człowieka jest śmierć, a nie szczęśliwa wieczność. Przez swoje wybory moralne możemy przynależeć do diabła, który jest uosobieniem wszelkiego zła. Wolna wola, darowana nam przez Boga pozwala na taki wybór. Ten wybór wyraża się przyjęciem lub odrzuceniem bożych przykazań. Mojżesz przedstawiając tablice dziesięciu przykazań, w imieniu Boga mówił do ludu: „Biorę dziś przeciwko wam na świadków niebo i ziemię, kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Pana, Boga swego, słuchając Jego głosu”.  W Chrystusie te wszystkie wybory przybrały konkretny i osobowy kształt. W dzisiejszej Ewangelii Chrystus wprowadza nas w tajemnicę zwycięstwa nad śmiercią w bardzo dramatycznej sytuacji. Czy można wyobrazić sobie większą tragedię niż ta, kiedy to rodzice tulą w ramionach martwe dziecko? Uczestnicząc w pogrzebach dzieci nawet nie staram się mówić rodzicom, że rozumiem ich ból. Bo nie ma tu nic do zrozumienia. Staram się razem z nimi wpatrywać w Chrystusa, prosząc Boga o łaskę mocnej wiary, bo na tej drodze odnajdujemy niewielkie światełko w mrocznym tunelu, które sycone wiarą rozpromienia świat i staje się światłością życia wiecznego.

Wróćmy do ewangelicznej sceny. Gdy Jezus wysiadł z łodzi, wtedy przypadł Mu do nóg przełożony synagogi Jair i błagał Go o uzdrowienie córki: „Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła”. Jezus niezwłocznie wyruszył do domu Jaira, jednak po drodze czekały na Niego tłumy. Jedni oczekiwali uzdrowienia inni chcieli być świadkami cudów. Jedna z kobiet od lat chorowała, żaden z lekarzy nie mógł jej pomóc. Wierzyła jednak, że wystarczy dotknąć szaty Jezusa, a będzie zdrowa. I rzeczywiście tak się stało. Jezus powiedział do uzdrowionej kobiety: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości!”. I gdy Jezus jeszcze to mówił przyszli ludzie od przełożonego synagogi i powiedzieli: „Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?” A wtedy Jezus wypowiedział najważniejsze słowa z zacytowanego fragmentu Ewangelii: „Nie bój się, wierz tylko!” Stary Testament mówił: zachowuj przykazania a będziesz żył, Chrystus wymaga jeszcze wiary w Niego. Od niej zależy nasze życie: „Kto we Mnie wierzy, to choćby i umarł, żyć będzie”. Te słowa odnosiły się w prawdzie do życia wiecznego, ale na potwierdzenie ich prawdziwości Chrystus powiedział do zmarłego Łazarza: Wyjdź z grobu i ten wyszedł. To samo, tylko innymi słowami powie do zmarłej córki Jaira. Widząc zawodzących z powodu śmierci dziecka Jezus powiedział: „Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi”. Ewangelia mówi, że zebrani słysząc te słowa wyśmiewali Jezusa. Podobnie jak Ateńczycy wyśmieją św. Pawła, gdy usłyszą naukę o zmartwychwstaniu ciał.

Dzisiaj także nie brakuje tych, którzy słysząc o zmartwychwstaniu uśmiechają się z politowaniem. Jednak wobec tajemnicy licznych wskrzeszeń i zmartwychwstania Jezusa to jest pusty chocholi śmiech. Cytując słowa Ewangelii możemy powiedzieć, że śmierć jest tylko snem, z którego obudzić nas może Chrystus, jak to uczynił w przypadku córki Jaira. Powiedział do niej: „Dziewczynko, mówię ci, wstań!” I dziewczynka wstała. Pierwsi chrześcijanie głęboko wierzyli, że śmierć jest tylko snem, z którego wybudzi nas Chrystus, jeśli nie w tym, to z pewnością w przyszłym życiu. Nawet miejscom pochowku swoich zmarłych nadali nazwę, która wyrażała tę wiarę. Miejsce grzebania zmarłych nazwali greckim słowem „koimeterion” i jego rzymskim odpowiednikiem „cymiterium”, co oznacza „miejsce do spania”. Od tych słów wywodzie się polska nazwa cmentarza. Podsumowując, można powiedzieć, że do każdego z nas Jezus mówi jak do Jaira: „Nie bój się, tylko wierz”. Gdy uwierzymy, możemy mieć pewność, że kiedyś Chrystus powie do nas jak do córki Jaira: „Mówię ci, wstań!” I powstając ze śmierci grzechu powstaniemy do życia wiecznego (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

ŚWIĘTA JADWIGA ŚLĄSKA

 Sen o życiu wiecznym towarzyszy człowiekowi od zarania jego dziejów. Te sny i marzenia musiały się zmagać z twardą rzeczywistością śmierci. W tym starciu marzenia okazywały się silniejsze. Zaś w Chrystusie stały się jak najbardziej realną rzeczywistością. Wskrzeszał On umarłych. Sam trzeciego dnia zmartwychwstał. Świadkami tych zdarzeń były tysiące. Chrystus daje każdemu z nas nadzieje zwycięstwa nad śmiercią: „Każdy, kto wierzy we Mnie choćby i umarł żyć będzie”. Wierząc Jego słowom i czynom, pragniemy jednak dodatkowych znaków zwycięstwa nad śmiercią. I otrzymujemy je. Mówią o nich żywoty świętych. Wśród realnych cudów wskrzeszania umarłych za wstawiennictwem świętych są i takie, które pisała wiara ludu. Cuda pisane wiarą mają także ogromną wartość, bo wskazują na Tego, który ma moc nad złem i śmiercią. W żywotach Świętej Jadwigi Śląskiej czytamy o wielu cudach wskrzeszenia. Roztrząsanie, czy pisała je wiara czy fakty, w perspektywie Chrystusa zmartwychwstałego nie ma większego znaczenia.

Oto jeden z takich cudów zapisanych w „Legendzie o Świętej Jadwidze Śląskiej”. „Pewna niewiasta ze wsi należącej do szpitalników, która się nazywa Lisięcice, w diecezji ołomunieckiej, straciła życie. Gdy leżała już martwa cały dzień, za winy, z których nie oczyściła się całkowicie przez zadośćuczynienie, za karę miała poddać się ogniowi piekielnemu. Ale Pan Bóg, jak mówi proroctwo, ‘dziwny jest w świętych swoich’ chcąc, aby nawet w odległych krainach cuda św. Jadwigi utwierdzały jej świętość, tak zrządził, że owej zmarłej niewieście, już obejmowanej piekielnymi płomieniami, w widoczny sposób ukazała się święta i wyciągnęła ją mocą Bożą z płomieni, przywołując ją do poprzedniego życia z łaski Pana. Ta niewiasta, która przedtem nigdy nie słyszała o sławie św. Jadwigi i o jej cudach, lecz przez tę świętą została wyzwolona z udręk płomieni zaświata i przywrócona do poprzedniego stanu, przez cztery lata, które przeżyła od owego wskrzeszenia, nie przestawała sławić św. Jadwigi i opowiadać wszystkim napotkanym ludziom, co się jej przydarzyło”.

Św. Jadwiga Śląska przyszła na świat około roku 1179 w bawarskim rodzie hrabiów Diessen-Andechs, jako córka Bertolda VI, który został wyniesiony przez cesarza Fryderyka I Barbarossę do godności księcia Meranii. Agnieszka, matka Jadwigi pochodziła z rodu margrabiów Miśni, Wettinów. Zwyczajem tamtych czasów 5 letnia Jadwiga została oddana na wychowanie do Benedyktynek w Kitzingen. Program w szkołach klasztornych obejmował wykształcenie umysłowe, religijne i praktyczne. Biograf pisał o Jadwidze: „Od lat dziecięcych odznaczała się dojrzałością serca i umysłu. Unikając beztroskiej pustoty dziecinnej przyswajała sobie dobre obyczaje”. Ważną rolę w życiu Świętej odegrało Pismo Święte. „W swojej młodości poznała w klasztorze w Kitzingen Pismo Święte. Przez studium Ksiąg świętych umiała dobrze zrozumieć i ustawić swoje codzienne sprawy. Biblia była potem dla niej źródłem wewnętrznej pociechy i nabożeństwa”.

Jadwiga wzrastając w klasztornej atmosferze polubiła ten styl życia i pragnęła pozostać tu na stałe. Jednak rodzice mieli względem niej inne plany. Kierując się racjami politycznymi zabrali córkę do domu i zaczęli sposobić ją na żonę Toljena Tohu, żupana zachodniej Serbii. Gdy jednak z powodu zawirowań politycznych nie doszło do małżeństwa z władcą Słowian południowych zwrócili się Andechsowie do Słowian zachodnich. Nawiązano kontakt z księciem śląskim Bolesławem Wysokim, wnukiem Bolesława Krzywoustego. Książę zaproponował małżeństwo ze swym synem i dziedzicem Henrykiem. Ślub 12 letniej Jadwigi odbył się około 1188 roku. W rok później Jadwiga urodziła pierwsze dziecko. W roku 1201, po śmierci księcia Bolesława Wysokiego na tronie książęcym zasiadł Henryk a jego żona Jadwiga została księżną śląską. Św. Jadwiga, z pochodzenia Niemka zachowała na swoim dworze tradycje i zwyczaje polskie. Opanowała polski język i nim się posługiwała. Polacy stanowili większość dworze książęcym. Dwór księżnej był oddzielony od dworu panującego księcia, co było powszechną praktyka tamtych czasów. Nie przeszkodziło to jednak Jadwidze, aby być blisko swego męża i odgrywać ważną rolę w życiu politycznym.

Święta Jadwiga wiele czasu poświęcała wychowaniu swoich dzieci, a miłością macierzyńska obejmowała także swoich poddanych. Troszczyła się, by chłopi nie byli uciskani i wykorzystywani przez urzędników. Gdy zaszła taka potrzeba obniżała chłopom świadczenia na rzecz dworu, przewodniczyła sądom, darowała często grzywny karne albo je zaniżała. W razie klęsk żywiołowych, mimo protestów zarządców, nakazywała rozdawanie poszkodowanym zmagazynowanego ziarna, mięsa soli itp. Zorganizowała także darmowy szpitalik dworski dla biednych. W czasie objazdów swoich posiadłości, odwiedzała chorych i biednych udzielając im różnorakiej pomocy. Wraz ze mężem ufundowała wiele kościołów i klasztorów. Należało do nich słynne opactwo cysterek w Trzebnicy. Św. Jadwiga pomagała ubogim chłopcom, którzy kształcili się w szkole katedralnej we Wrocławiu. Interesowała się losem więźniów. Dostarczała im żywność i odzież. A nieraz zamieniała im karę śmierci czy wieloletniego więzienia na prace przy budowie świątyń lub klasztorów.

Życie rodzinne nie szczędziło jej cierpień. Pochowała troje przedwcześnie zmarłych dzieci. Trzech braci zostało skazanych na banicję, siostra Gertruda królowa Węgier została zamordowano skrytobójczo, druga siostra Agnieszka, królowa Francji została publicznie napiętnowana przez papieża za rozwiązłe życie. W roku 1229, w walce o tron krakowski, Konrad Mazowiecki podstępnie pochwycił i uwięził jej męża Henryka. Wtedy Jadwiga bez wahania udała się w daleką podróż do Płocka, ażeby u Konrada wyjednać uwolnienie męża. Konrad wypuścił Henryka za cenę rezygnacji z księstwa krakowskiego. Jadwiga doświadczyła osobistej tragedii w czasie najazdu Tatarów. W roku 1241 jej syn Henryk Pobożny zginął pod Legnicą w bitwie z Tatarami. Jadwiga, żegnając z bólem syna dziękowała Bogu: „Boże, dziękuję Ci za takiego syna”.

Jadwiga Śląska, żyjąc pełnią życia ziemskiego pragnęła być coraz bliżej Boga i pełnić Jego dzieła na ziemi. Aby czynić to jeszcze doskonalej, po urodzeniu siódmego dziecka, w roku 1009, przed biskupem wrocławskim Wawrzyńcem złożyła wraz z mężem ślub czystości. Odtąd książę Henryk zaczął nosić tonsurę mniszą oraz zapuścił brodę. Stąd zyskał sobie przydomek „Brodatego”. Jadwiga zajęła się wychowaniem dzieci i prowadzeniem domu oraz coraz więcej poświęcała czasu na pracę charytatywną. Jej działalność wśród ludu sprawiła, że słusznie ją uważano za Panią i Matką Ziemi Śląskiej. Razem z mężem zakładała nowe fundacje religijno-społeczne lub rozbudowywała już wcześniej założone. Po śmierci męża oddała rządy żonie Henryka Pobożnego, Annie, a sama udała się do klasztoru w Trzebnicy, gdzie na ręce swojej córki, Gertrudy, ksieni w Trzebnicy, złożyła śluby zakonne i jako zwykła zakonnica zamieszkała w klasztorze.

Prowadząc ascetyczny tryb życia oddała się modlitwie i dziełom charytatywnym. 14 października 1243 roku odeszła do Pana, który włożył na jej głowę koronę świętości. Do chwały ołtarzy wyniósł Jadwigę papież Klemens IV, w Witerbo, w kościele dominikanów. Na tę pamiątkę umieszczono w tym kościele tablicę z napisem: „W świątyni tej została Jadwiga, księżna polska, przyjęta uroczyście w poczet świętych w roku 1267 przez Klemensa IV, tu pochowanego. Jej święto przypada 15 października” (z książki Wypłynęli na głębię).

OTWORZYĆ OKNA WIARY 

Kilka tygodni temu udałem się nocą do szpitala Maimonides Medical Center w Brooklynie. Około północy wszedłem do sali szpitalnej, gdzie leżał nieprzytomny Piotr, którego znałem od małego dziecka z mojej poprzedniej parafii w Maspeth. Dziś ma on już 20 lat. Mimo tak później pory, przy łóżku Piotra była spora grupa krewniaków i przyjaciół. Zaś rodzice dzień i noc czuwali na zmianę przy łóżku swojego syna. Choroba spadła nagle, objawiając się przeszywającym bólem głowy. W czasie mojej wizyty lekarze szukali przyczyn takiego stanu zdrowia. Zostało trwożne oczekiwanie. W tych chwilach wielkiej niepewności, bólu i trwogi rodzice Piotra robili wszystko, aby ratować swoje dziecko. Otwarli także szeroko „okna swojej wiary”. W gorącej modlitwie prosili Boga o łaskę uzdrowienia syna. O tę modlitwę prosili także mnie. Modlitwa wiary szturmowała niebo. Ci, którzy modlili się wierzą, że ta modlitwa dotarła do Boga i została wysłuchana. Po kilku dniach zdiagnozowano chorobę i rozpoczęto leczenie. Zmieniono także szpital, gdzie Piotr wrócił do pełni zdrowia, a w jego domu zagościła ogromna radość.

Podobna radość zagościła w domu Jaira, o którym mówi Ewangelia z dzisiejszej niedzieli: „Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: ‘Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła’. Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd Go ściskali”. W drodze doniesiono, że córka Jaira zmarła: „Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?” Jezus słysząc to powiedział przełożonemu synagogi: „Nie bój się, tylko wierz”. Bezgraniczna wiara i gorąca modlitwa sprawiły cud. Jezus ująwszy rękę dziewczynki powiedział: „Dziewczynko, mówię ci, wstań”. Ku radości rodziców i zdumieniu niedowiarków dziewczynka wstała zdrowa. Radość zagościła również w domu, chorej kobiety, która dotknęła się szaty Jezusa, gdy Ten był w drodze do domu przełożonego synagogi. Mówiła sobie: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”. Dotknęła pałasza Jezusa, a Jezus odwrócił się do niej i powiedział: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości”. Zarówno Jair, jak i chora kobieta z tłumu, szeroko otworzyli okna swojej wiary, przez które wtargnęła w ich życie łaska uzdrowienia.

Byłbym naiwnym i godnym pożałowania kaznodzieją gdybym w takim schemacie chciał zamknąć wiarę i problem wysłuchanej modlitwy. W szczególnej ostrości dociera do mnie ta prawda, gdy patrzę na fotografię jednorocznej Kasi i nie mogę powstrzymać łez wzruszenia. Dziewczynka pozbawiona jest włosów na głowie. Jedno oko zdeformowane przez operację. Na ślicznej buzi widać zmęczenie, któremu nie podaje się maleństwo. Chce normalnie bawić się jak inne dzieci, cieszyć się życiem, ale różne dolegliwości, w tym także tuby podłączone do wątłego ciała nie pozwalają na to. W pierwszą rocznice jej urodzin rodzice umówili się na sesję fotograficzną. W przeddzień umówionej daty odwołali spotkanie z fotografem. Kilka dni wcześniej udali się do lekarza, aby dowiedzieć się, co jest powodem narastających problemów zdrowotnych Kasi. Badania wykazały chorobę nowotworową. Rak zaatakował już prawie cały organizm. Lekarze od samego początku dawali bardzo małe szanse wyleczenia, podjęli jednak walkę o uratowanie życia dziecka. Trudno opisać ból rodziców, którzy patrząc na cierpienie swojego dziecka tak niewiele mogli dla niego zrobić. Oni i ich znajomi zanosili gorące modlitwy do Boga o uzdrowienie małej Kasi. Po półrocznym zmaganiu, wypełnionym bolesnymi zabiegami medycznymi lekarze powiedzieli, że są już bezradni i nic nie mogą już zrobić. Rodzice się jednak nie poddają szukają coraz to nowych możliwości i ciągle modlą się o cud uzdrowienia. Cud może się wydarzyć, ale z doświadczenia wiem, że może być inaczej. I to stawia nas przed trudnym pytanie o wiarę czyniącą cuda i wysłuchaną modlitwę.

Czy są takie okna, które możemy otworzyć, aby wtargnęło do nas uzdrawiające światło łaski bożej, gdy wydaje się nam, że nasza modlitwa nie została wysłuchana? Z pewnością są to te same okna wiary, którymi wtargnęła moc uzdrowienia fizycznego Piotra czy córki Jaira. Tylko w przypadkach takich jak Kasia, koniczne jest o wiele głębsze spojrzenie wiary, spojrzenie sięgające dna wieczności. I dopiero z tej perspektywy, poprzez ból i cierpienie dociera do nas światło, które może się zmierzyć i zwyciężyć mrok cierpienia i niezrozumiałej śmierci. To światło odkrywamy najczęściej na klęczkach z najdoskonalszym modlitewnikiem w rękach, jakim jest Biblia. To w niej słyszymy dzisiaj słowa: „Bóg nie uczynił śmierci i nie cieszy się ze zguby żyjących. Stworzył bowiem wszystko po to, aby było i byty tego świata niosą zdrowie: nie ma w nich śmiercionośnego jadu ani władania Otchłani na tej ziemi. Bo sprawiedliwość nie podlega śmierci”. Dopełniłem tej myśli są słowa św. Pawła z Listu do Rzymian: „Sprawiedliwy z wiary żyć będzie”. Sprawiedliwość wobec Boga i ludzi otwiera okno sięgające wieczności. Małe dziecko jest najczystszą, niewinną sprawiedliwością.  Kiedyś rozmawiałem w tym duch z ojcem, który stracił syna. W czasie rozmowy powiedział do mnie, jakby z wyrzutem: „Dobrze o tym księdzu mówić”. W domyśle były słowa: „Inaczej ksiądz by mówił, gdyby sam tego doświadczył”. Prawdopodobnie tak, ale nie zrezygnowałbym z otwierania szeroko okna wiary, przez które w ogromnym bólu starałbym się dostrzec nadzieję na dnie wieczności. Szukałbym w Bogu zrozumienia słów z Księgi Mądrości, które słyszymy dzisiejszych czytaniach: „Dla nieśmiertelności bowiem Bóg stworzył człowieka, uczynił go obrazem swej własnej wieczności. A śmierć weszła na świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą”.

W swoich poszukiwaniach szedłbym za Tym, który powiedział do chorej kobiety: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości”, Który wyciągnął rękę  do zmarłej dziewczynki, mówiąc: „Dziewczynko, mówię ci, wstań”. Bo jak pisze św. Paweł w 2 Liście Koryntian, On w swojej boskości doświadczył ludzkiego losu: „Znacie przecież łaskę Pana naszego Jezusa Chrystusa, który będąc bogaty, dla was stał się ubogim, aby was ubóstwem swoim ubogacić”. Chrystus zszedł na dno naszej ludzkiej nędzy, doświadczył cierpienia i śmierci, aby ubogacić nas swoim zmartwychwstaniem. Św. Jan Paweł II mówił: „Chrystus zwycięża zło i śmierć! To radosne orędzie rozbrzmiewa w tych dniach w sercu Kościoła. Zwyciężywszy śmierć, Chrystus obdarza nieskończonym życiem tych, którzy Go przyjmują i wierzą w Niego. Jego śmierć i zmartwychwstanie stanowią zatem fundament wiary Kościoła”. Jest to fundament każdego z nas, którzy stanowimy cząstkę tego Kościoła. Im szerzej otwieramy okno naszej wiary, tym mocniej osadzamy nasze życie na fundamencie, którym jest Chrystus, Pan życia i śmierci. Gdy to uczynimy, to wtedy radosny psalm, który śpiewamy w czasie dzisiejszej liturgii Eucharystycznej stanie pieśnią naszego życia: „Wysłuchaj mnie, Panie, zmiłuj się nade mną, / Panie, bądź moją pomocą. / Zamieniłeś w taniec mój żałobny lament. / Boże mój i Panie, będę Cię sławił na wieki” (Kurier Plus, 2014).

POZNAĆ BOGA

 Trzech klasowych kolegów po wielu latach umówiło się na spotkanie. Zasiedli przy obficie zastawionym stole, wspominając dawne piękne czasy. Rozmawiali także o swojej obecnej pracy i osiągnięciach. W pewnym momencie rozmowa stała się bardziej luźna. Jeden z nich powiedział: „W moim mieście ludzie nazywają mnie prałatem, ponieważ pełnię w kościele funkcję nadzwyczajnego ministra Eucharystii”. Drugi wyznał, że ma dobrze prosperujący interes i jest głęboko zaangażowany w ruch charyzmatyczny. Głosi konferencje duchowe, prowadzi spotkania modlitewne, stąd ludzie zwracają się do mnie „kardynale”. Trzeci powiedział, że jest zwykłym przedstawicielem handlowym, ale ludzie często nazywają go Bogiem. Koledzy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, oczekując na wyjaśnienie. A on uśmiechając się powiedział: „Jako przedstawiciel handlowy, wiele razy pukam do drzwi swoich klientów. Po ich otwarciu często słyszę słowa: „O mój Boże, znowu’”.

W tej żartobliwej sytuacji kryje się także pewna prawda odnosząca się do naszego poznania Boga, czy też Jego miejsca w naszym życiu. Może być On tylko w naszym słowie, które w zasadzie nic dla nas nie znaczy, niczego w naszym życiu nie zmienia. Autentyczne poznanie Boga odgrywa w naszym w naszym życiu bardzo wiązaną, czy wręcz istotną rolę. Stąd też w dziejach ludzkości szukanie i poznawanie Boga było bardzo ważne, gdyż On był spełnieniem najgłębszy ludzkich pragnień. Wiele rzeczy składa się na pełne i szczęśliwe życie, jednak dla autentycznie wierzących, poznanie Boga jest absolutnie najwspanialszą i najważniejszą ze wszystkich. Bez niej, wszystko inne traci swoje znaczenie.

W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Człowiek stworzony na obraz Boga, powołany, by Go poznawać i miłować, szukając Boga, odkrywa pewne ‘drogi’ wiodące do Jego poznania. Nazywa się je także ‘dowodami na istnienie Boga’; nie chodzi tu jednak o dowody, jakich poszukują nauki przyrodnicze, ale o ‘spójne i przekonujące argumenty’, które pozwalają osiągnąć prawdziwą pewność. Punktem wyjścia tych “dróg” prowadzących do Boga jest stworzenie: świat materialny i osoba ludzka”. Św. Augustyn ujmuje tę prawdę w słowach: „Zapytaj piękno ziemi, morza, powietrza, które rozprzestrzenia się i rozprasza; zapytaj piękno nieba… zapytaj wszystko, co istnieje. Wszystko odpowie ci: Spójrz i zauważ, jakie to piękne. Piękno tego, co istnieje, jest jakby wyznaniem. Kto uczynił całe to piękno poddane zmianom, jeśli nie Piękny, nie podlegający żadnej zmianie?” W Katechizmie czytamy dalej: „Człowiek: zadaje sobie pytanie o istnienie Boga swoją otwartością na prawdę i piękno, swoim zmysłem moralnym, swoją wolnością i głosem sumienia, swoim dążeniem do nieskończoności i szczęścia. W tej wielorakiej otwartości dostrzega znaki swojej duchowej duszy. ‘Zalążek wieczności, który w sobie nosi, nie może być sprowadzany do samej tylko materii’ – jego dusza może mieć początek tylko w Bogu”.

W naszym poznaniu Boga rozum natrafia na trudności, stąd też potrzebne jest inne źródło poznania, o którym w Katechizmie czytamy: „Z tego powodu człowiek potrzebuje światła Objawienia Bożego nie tylko wtedy, gdy chodzi o to, co przekracza możliwości jego zrozumienia, lecz także, ‘by nawet prawdy religijne i moralne, które same przez się nie są niedostępne rozumowi, w obecnym stanie rodzaju ludzkiego mogły być poznane przez wszystkich w sposób łatwy, z zupełną pewnością i bez domieszki błędu”” A zatem kluczem do najpełniejszego poznania Boga jest Jezus Chrystus i Jego nauka. Jezus obiecał: „Jeżeli będziesz trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. Prawda nie tylko wiedzie do wolności, ale również do najwyższej prawdy, jaką jest wola Boża. Prawda jest bezpośrednią drogą do samego Boga. Bez prawdy nie ma rozróżnienia między dobrem i złem, prawami i ich brakiem. Oświecony prawdą umysł równoznaczny jest z duszą, która potrafi wybierać właściwe życiowe drogi, wiodące prosto do życia w Bogu.

Za Jezusem ciągnęły ogromne tłumy. W Ewangelii czytamy: „Gdy Jezus przeprawił się z powrotem łodzią na drugi brzeg, zebrał się wielki tłum wokół Niego, a On był jeszcze nad jeziorem”. Szli za Nim przede wszystkim ze względu na Jego naukę. On tak pięknie mówił o Bogu, który jest miłującym Ojcem. Tę miłość odczuwali przez dzieła Jego Syna Jezusa. Czyny Jezusa miały także moc świadectwa wiary. Chrystus mówił do niedowiarków: „Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Jeżeli zaś nie – wierzcie przynajmniej ze względu na same dzieła!” Ewangelia na dzisiejszą niedzielę ukazuje dwa takie dzieła. Wypływają one z wiary i wiary się domagają. Przełożony synagogi błaga Jezusa, aby uzdrowił śmiertelnie chorą córeczkę. A gdy Jezus był w drodze do domu przełożonego synagogi doniesiono, że córeczka już zmarła i nie ma co trudzić Jezusa. Na co Jezus powiedział do przełożonego: „Nie bój się, wierz tylko”. Przełożony wierzył i Jezus dokonał cudu wskrzeszenia. Po drodze miał miejsce jeszcze jeden cud. Przewlekle chora kobieta wiedząc, że Jezu tamtędy przechodzi myślała: „Żebym choć dotknęła Jego płaszcza, a będę zdrowa”. I dotyk Jezusa uzdrowił ją.

Dzisiaj, w mocy Chrystusa dzieją się cuda. Chrystus dotykiem uzdrawia nasze ciała i dusze, abyśmy przez wiarę jeszcze lepiej poznali Boga i mocniej ukochali. Doświadczył tego Zygmunt „Muniek” Staszczyk, lider zespołu T. Love. W wywiadzie dla Rzeczpospolitej powiedział: „Nie jestem nawiedzony, nie dostałem nagle pigułek szczęścia, ale prawda jest taka, że dawniej byłem kłębkiem strachu, a teraz nie mam w sobie ani strachu, ani agresji, tylko spokój. I to jest fajne (…). Zamęt, kariera, pozycja, pieniądze – to znam doskonale. I ten zamęt ma złą energię. W zamęcie nie ma spokoju. Było mi z moim życiem źle, cztery lata temu myślałem o samobójstwie (…). Na szczęście jestem z Częstochowy, chodziłem z babcią na Jasną Górę, więc nigdy nie odszedłem od katolicyzmu. Byłem, jak wielu chłopców, wychowany w wierze katolickiej, choć oczywiście to kompletnie olewałem. Show-biznes przynosi wiele pokus i skorzystałem z nich wszystkich. To w ogóle bardzo niebezpieczna praca (…). Wiara to dla mnie realne uczucie miłości, troski i wsparcia. Namacalnie to poczułem. W tym roku w Medjugorie się coś takiego zdarzyło… Wydaje mi się, że to jedno z najważniejszych miejsc na świecie, że tam Matka Boża robi to, co chce. Najwyższe autorytety badają różne zjawiska, do których nie ma postaw, żeby się działy i nie znajdują odpowiedzi. Mnie się też coś niewyjaśnionego przydarzyło. Nie chcę o tym opowiadać w gazecie, ale zdradzę tyle, że poczułem tam miłość, ogromną miłość. Poryczałem się, chociaż msza była po włosku, a ja po włosku znam 15 słów i moja żona też ryczała, a nikt się na żadne ryczenie nie umawiał” (Kurier Plus, 2018).

PRZYWOŁYWANIE BLISKOŚCI BOGA  

 W jednym, ze swoich wywiadów abp. Marek Jędraszewski powiedział: „Myślę, że patrząc na różne postawy dzisiaj narzucane, wtłaczane czy czasem rzeczywiście wynikające z własnych przekonań można odnieść wrażenie, że ci, którzy by chcieli nas do zakrystii zamknąć, nie rozumieją, czym jest Kościół. Oni go traktują jako jedną z wielu instytucji tego świata, działających według jego reguł. Ponieważ nie dla wszystkich chrześcijaństwo jest wygodne, to usiłuje się zminimalizować jego zasięg społeczny”.

Dobrze wiemy jakie partie, jakie organizacje, ruchy społeczne, jacy ludzie robią wszystko, aby zminimalizować wpływ nauki ewangelicznej na życie społeczne i zepchnąć aktywność Kościoła do przysłowiowej zakrystii. Generalnie biorąc przeciwni temu są wszyscy, którzy nie akceptują Dekalogu, Ewangelii czy moralności z nich wynikającej. Bardzo często manipulują stwierdzeniem, że Kościół nie powinien mieszać się do polityki. Jedna z definicji mówi, że polityka to działalność zmierzająca do przejęcia władzy politycznej. Propagandziści tej ideologi liczą na ignorancję ludzi i nazywają mieszaniem się Kościoła do polityki, gdy ten tylko mówi np., że ustawa o aborcji i eutanazji czy związkach homoseksualnych nie jest zgodna z nauczaniem Biblii i moralnością chrześcijańską.

Także niektórzy z wyznawców Chrystusa chcą zminimalizować wpływ nauki Kościoła na ich życie. Dla ilustracji posłuchajmy poniższej anegdoty. Na klasowym zjeździe absolwentów spotkało się trzech dawnych przyjaciół. Rozmowa zeszła na temat ich życia rodzinnego, społecznego, czym się zajmują, co robią. W pewnym momencie rozmowa przybrała żartobliwy ton. Pierwszy z przyjaciół powiedział: „W moim mieście ludzie nazywają mnie prałatem, ponieważ jestem w moim kościele nadzwyczajnym szafarzem Eucharystii”. Drugi wyznał: „Cóż, prowadzę firmę i bardzo aktywnie działam w ruchu charyzmatycznym. Głoszę konferencje duchowe, prowadzę modlitwy, stąd też niektórzy nazywają mnie biskupem”. Przyszła kolej na trzeciego: „Ja jestem zwykłym przedstawicielem handlowym, a ludzie często nazywają mnie Bogiem”. „Dlaczego, jak to możliwe?” – zapytali jego przyjaciele. „Wiecie, kiedy pukam do drzwi domów moich klientów, oni zaskoczeni otwierają drzwi o mówią: ‘O mój Boże, znowu Ty’”.

Wyznawcy tego pokroju doceniają piękno nauki ewangelicznej. Lubią bogatą liturgię kościoła. Nie wyobrażają sobie świąt Bożego Narodzenia bez wieczerzy wigilijnej, udziału w Pasterce, śpiewu polskich kolęd, kultywowania pięknych polskich zwyczajów ludowych. Nie wyobrażają sobie świąt Zmartwychwstania pańskiego bez święconki wielkanocnej, Rezurekcji, śniadania wielkanocnego i dzielenia się jajkiem. Lubią ceremonie chrzcielne, pierwsze Komunie św. uroczystości ślubne. Nie do pomyślenia jest pożegnanie zmarłych bez kościelnych ceremonii itd. A czasami wyrywa się z ich ust głos jak powyższej anegdocie: „O mój Boże, znowu Ty”. Najczęściej tak się dzieje, gdy bezpośrednio dociera do nich wezwanie do stosowania moralności chrześcijańskiej w konkretnej sytuacji: przestrzegaj wierności małżeńskiej czy kapłańskiej, wybacz swojemu bratu, wspomóż potrzebującego, kochaj swojego bliźniego a nawet wroga itd.

Jednak wobec pewnych wydarzeń stajemy bezradni. Pozostaje wtedy krzyk rozpaczy, pogodzenie się z tym co nas dotyka lub wołanie o ratunek, które najczęściej jest przywoływaniem Boga i szukanie Jego bliskości. O tym mówi dzisiejsza Ewangelia. Przełożony synagogi odnalazł Jezusa i błagał Go o uzdrowienie córki. Wydawało się, że jest już za późno. Przyszli do niego ludzie i powiedzieli: „Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?” Może wtedy umarła także nadzieja przełożonego synagogi. Jednak Jezus w tej beznadziejnej sytuacji powiedział do zrozpaczonego ojca: „Nie bój się, wierz tylko”. Dotarli do domu przełożonego: „Widząc zamieszanie, płaczących i głośno zawodzących, wszedł i rzekł do nich: „Czemu podnosicie wrzawę i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi”. I wyśmiewali Go. Przełożony synagogi był blisko Jezusa i ufał Mu. I jak mówi ewangelia w swojej ufności nie zawiódł się. Jezus „Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: ‘Talitha cum, to znaczy: Dziewczynko mówię ci wstań’.  Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia”.

W pierwszym czytaniu z Księgi Mądrości słyszymy słowa: „Śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się z zagłady żyjących. Do nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem swej własnej wieczności. A śmierć weszła w świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą”. Ale i w tej sytuacji Bóg daje człowiekowi szanse swojej bliskości i udziału w swojej wieczności. Posyła swojego Syna Jezusa Chrystusa, który jak mówi Ewangelia jest Emanuelem, czyli Bogiem z nami. W tej bliskości przełożony synagogi wybłagał wskrzeszenie swojej córki. To wydarzenie ma o wiele głębszą wymowę. Wskrzeszenie było tylko odłożeniem w czasie wyroku śmierci. Księga Mądrości mówi: „Do nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka”. A zatem wskrzeszenie córki przełożonego synagogi jest potwierdzeniem, że Jezus jest Panem życia i śmierci. I że w Nim jest nasza wieczność: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie”. Te słowa uwiarygadniał cudami, w tym cudami wskrzeszenia oraz swoim zmartwychwstaniem.

A zatem szukanie przez wiarę bliskości Boga jest drogą naszego zbawienia, drogą do wieczności. Św. Paweł w Liście do Efezjan pisze: „W Nim mamy śmiały przystęp do Ojca z ufnością dzięki wierze w Niego”. O tę bliskość modlimy się słowami Psalmu 63: „Boże, mój Boże, szukam Ciebie; i pragnie Ciebie moja dusza. Ciało moje tęskni za Tobą, jak zeschła ziemia łaknąca wody”. W bliskości Boga odnajdujemy pokój, radość i miłość, która czyni nas przyjaciółmi Boga. Przyjaciel jest obecny w ubogacający sposób w naszym codziennym życiu, nie tylko od święta. Zapraszamy Boga do naszych codziennych spraw.

Święty Ignacy Loyola, założyciel zakonu jezuitów był wielkim poszukiwaczem bliskości Boga. Na początku, po swoim nawróceniu za wszelką cenę chciał doświadczyć Jego obecności. Wołał i prosił, pokutował i pościł, siedem godzin trwał na modlitwie i nie odnalazł radosnej bliskości Boga. Po kilku miesiącach wewnętrznego zmagania św. Ignacy poddał się. Zrezygnowany udał się na spacer i usiał nad brzegiem rzeki, zachwycając się pięknem przyrody, ukojony szmerem płynącej wody doznał olśnienia. Poczuł bliskość Boga. Zrozumiał wtedy, że wszystko zostało darowane przez Boga. I odtąd zaczął dostrzegać Boga we wszystkich rzeczach, odkrywać znaki Jego obecności.

Bóg jest obecny nie tylko w Kościele, w sakramentach, ale w całej naszej rzeczywistości. Możemy Go odnaleźć we wszystkim, trzeba Go tylko szukać (Kurier Plus, 2021).

Pan życia i śmierci   

35-letnia Ann Jillian piosenkarka i aktorka, symbol seksu, zdobywczyni Złotego Globu, trzykrotnie nominowana do nagrody Emmy w roku 1985 usłyszała wiadomość, która trafiła na pierwsze strony amerykańskich gazet. Gwiazda telewizyjna, gwiazda Broadwayu i filmowa ogłosiła, że ma raka piersi i będzie poddana podwójnej mastektomii. Aktorka wykorzystała swoją karierę telewizyjną i filmową, aby podzielić się swoimi doświadczeniami z innymi.

Ann zdecydowała się na podwójnie obustronną zmodyfikowaną radykalną mastektomię, bez rekonstrukcji. Po operacji przeszła czteromiesięczną chemioterapię. Pewnego dnia Ann odebrała telefon od żony prezydenta Stanów Zjednoczonych Betty Ford, która sama przeszła mastektomię w 1974 roku. Z tej rozmowy Ann zapamiętała słowa prezydentowej, które często powtarza: „Możesz płakać, ale nie za długo”.

Zapamiętała także inne słowa, która które były dla niej ogromnym wsparciem w trudnych dniach zmagania się z nowotworem. Pewnego dnia, jadąc do szpitala na badania zatrzymała się przy kościele św. Franciszka Salezego i wtedy zauważyła napis na tablicy ogłoszeń: „Ten sam Ojciec Odwieczny, który troszczy się o ciebie dzisiaj, będzie się tobą opiekował jutro i każdego dnia. Albo uchroni cię przed cierpieniem, albo da ci niezawodną siłę, abyś je zniósł. Zachowaj zatem spokój i odłóż na bok wszelkie niespokojne myśli i wyobraźnię”. Po przeczytaniu tych słów Ann weszła do kościoła i żarliwie modliła się o siłę i nadzieję na te trudne dni życiowej próby. Nie pamięta jak długo trwała na modlitwie.

Pamięta jednak, jak potężniało w niej zaufanie Bogu i serce wypełniał nadzwyczajny spokój i rodziła się nadzieja. Nie był to chwilowy stan ducha. Ogarniał ją przed i po operacji, w czasie chemoterapii i stał się źródłem jej umocnienia i inspiracji dla wszystkich pacjentów chorych na raka. Gdy została mamą skierowała do Boga modlitwę: „W 1985 roku przywróciłeś mi życie, a w roku 1992 pozwoliłeś mi uczestniczyć w przekazaniu życia. Dziękuję Ci za zbawienną łaskę, który żyjesz i królujesz z Ojcem i Duchem Świętym na wieki wieków. Amen”. Te trudne dni Ann przeszła w tym stanie ducha, bo zaufała słowom Jezusa z dzisiejszej Ewangelii: „Nie bój się, wierz tylko”.

Jednym z największych lęków człowieka jest strach przed śmiercią. Wiemy, że jej nie unikniemy, że kiedyś ją spotkamy, chociaż tego nie chcemy, nie chcemy nawet o tym mówić i staramy się żyć tak jakby jej nie było. A ona odwiedza codziennie naszych znajomych i nieznajomych, ale lepiej tego nie zauważać, nie psuć sobie nastroju i narażać się na palpitację serca. Uważamy ją za wroga i nikt nie chce mieć jej jako gościa ani mieszkać w jej sąsiedztwie. Czasami staje się obsesją naszego życia. Ostatnio rozmawiałem z samotną, starszą kobietą, która znalazła przytulisko w domu opieki społecznej w Nowym Jorku. Panicznie boi się śmierci. Boi się spotkania z Bogiem, boi się także samego umierania, który w jej wyobraźni wiąże się z ogromnym bólem. Trudno rozsądzić na ile ten lęk ma podłoże psychiczne, a na ile spowodowany jest brakiem głębokiej wiary w Chrystusa, bo jak sama mówi wierzy w Niego. Im głębszą mamy wiarę w Chrystusa zmartwychwstałego tym mniejszy jest nasz lęk przed śmiercią. Wiara może być tak mocna, jak to często bywało w życiu świętych i męczenników, że z radością szli na spotkanie śmierci, która jawiła się przede wszystkim jako radosne spotkanie z Chrystusem.

Na drogę radosnego spotkania z Bogiem w chwili śmierci naprowadzają nas czytania biblijne z dzisiejszej niedzieli. W pierwszym czytaniu autor Księgi Mądrości stwierdza, że nie można Bogu przypisywać śmierci: „Do nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem swej własnej wieczności”. Autor myśli jednocześnie o śmierci fizycznej i duchowej, które są ze sobą powiązane; grzech jest przyczyną śmierci, a śmierć fizyczna dla grzesznika jest także śmiercią duchową i wieczną. Odwołuje się tutaj do relacji z Księgi Rodzaju, aby podkreślić stwórcze intencje Boga: człowiek został stworzony do nieśmiertelności. Jednak przez grzech ściągnął na siebie śmierć. Chociaż przez grzech człowiek stał się śmiertelny w ciele, to jednak żyjąc sprawiedliwie w bliskości Boga zyskuje nieśmiertelność, która była pierwotnym zamysłem Boga. Oznacza to po prostu, że chociaż człowiek może umrzeć w ciele, ale będzie żył wiecznie w Bogu.

W drugim czytania z Listu do Koryntian św. Paweł pisze, że Bóg w swojej bezgranicznej miłości, nie pragnie śmierci człowieka, ale aby dobrze czyniąc żył wiecznie. Jego zbawiającą miłość ukazuje dzisiejsza Ewangelia o uzdrowieniu kobiety cierpiącej na krwotok i wskrzeszeniu córki Jaira. Te cuda są spektakularnym, widocznym potwierdzeniem słów Chrystusa: „Kto wierzy we Mnie, choćby i umarł, żyć będzie”.

Św. Marek w dzisiejszej Ewangelii połączył dwie historie cudów w jedną. Jedna zawarta jest w drugiej – o uzdrowieniu i przywróceniu życia. Historia uzdrowienia kobiety, cierpiącej na krwotok jest umieszczona pomiędzy dwiema części relacji o błaganiu Jaira w intencji umierającej córki. Św. Marek celowo opisał te dwa cuda razem. Prawie zawsze istnieje ścisły związek pomiędzy chorobą a śmiercią. Niezmiennie zarówno choroba jak i śmieć są wrogami i zagrożeniem życia ludzkiego. Choroba jest ciemną stroną naszego życia i często prowadzi do śmierci, a śmierć jest chorobą, na którą nie ma lekarstwa.

Z chorobą i śmiercią, jak mówi dzisiejsza Ewangelia może się zmierzyć nasza wiara i bezgraniczne zaufanie Chrystusowi. Taką wiarę miała uzdrowiona kobieta, do której Chrystus powiedział: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź wolna od swej dolegliwości”. Taką wiarę miał przełożony synagogi Jair, który prosił o uzdrowienie, a później o wskrzeszenie córki. Chrystus powiedział do niego: „Nie bój się, wierz tylko”. I dzięki tej wierze spełniły się słowa Jezusa skierowane do zmarłej dziewczynki: „Dziewczynko, mówię ci, wstań!” Na te słowa, ku zdumieniu zgromadzonych dziewczynka wstała i zaczęła chodzić.

Uzdrowiona kobieta i wskrzeszona dziewczynka staną kiedyś w obliczu śmierci. Jednak towarzyszyć im będzie świadomość i wiara, że jest Ktoś, kto jest Panem życia i śmierci (Kurier Plus, 2024).