1169. Ojcowskie błogosławieństwo
Janina 20 lat temu przyjechała do Nowego Jorku. Życie układało się różnie. Jedne zdarzenia wpisywały się złotymi zgłoskami w pamiętnik wspomnień, a inne do dziś boleśnie ranią jej serce. Z wielkim wzruszeniem wspomina swój wyjazd z Polski i pożegnanie z rodzinnym domem. Wcześniej nie myślała, że to pożegnanie będzie tak trudne. Spakowane walizki a na podwórku samochód, który miał ją odwieźć na lotnisko, a tu tak trudno wyjść z domu. Zapłakana mama tuliła ją do siebie i polecała bożej opiece. Najbardziej jednak zapadło w jej pamięć pożegnanie z ojcem. Kochała go bardzo. Wiedziała, że jest dla niego oczkiem w głowie. Była pewna jego miłości, mimo, że tata tego nie okazywał. Był twardym mężczyzną, nie skorym do wylewności. Ale przy pożegnaniu coś w nim pękło. Janina po raz pierwszy zobaczyła w jego oczach łzy. Przytulił ją bardzo mocno. Po czym, kreśląc znak krzyża na jej głowie, powiedział łamiącym głosem: „Córeczko, jedź szczęśliwie. Niech cię prowadzi i błogosławi Bóg Wszechmogący, Ojciec, Syn i Duch Święty”. Te ostatnie słowa bardzo głęboko zapadły w serce Janiny. Czuła jakby ojciec nie tylko obejmował ją swoją ludzką miłością, ale także powierzał miłości Boga w trójcy jedynego, miłości, która nie zna żadnych granic i jest, jak mówi Biblia silniejsza aniżeli śmierć.