11 niedziela zwykła Rok A
ROBOTNICY ŻNIWA
Jezus widząc tłumy ludzi, litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce niemające pasterza. Wtedy rzekł do swych uczniów: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo”. Wtedy przywołał do siebie dwunastu swoich uczniów i udzielił im władzy nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i leczyli wszelkie choroby i wszelkie słabości. A oto imiona dwunastu apostołów: pierwszy Szymon, zwany Piotrem, i brat jego Andrzej, potem Jakub, syn Zebedeusza, i brat jego Jan, Filip i Bartłomiej, Tomasz i celnik Mateusz, Jakub, syn Alfeusza, i Tadeusz, Szymon Gorliwy i Judasz Iskariota, ten, który Go zdradził. Tych to Dwunastu wysłał Jezus, dając im następujące wskazania: „Nie idźcie do pogan i nie wstępujcie do żadnego miasta samarytańskiego. Idźcie raczej do owiec, które poginęły z domu Izraela. Idźcie i głoście: »Bliskie już jest królestwo niebieskie«. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mt 9,36–10,8).
W latach 1984 – 1986 w Etiopii panował wielki głód. Kardynał Hume opisuje jedno wydarzenie z tamtych dni. Przyleciał helikopterem, wiozącym żywność do niewielkiej miejscowości w Etiopii. Na wzgórzu czekali zmęczeni i wygłodniali ludzie, którzy liczyli, że otrzymają choć odrobinę pożywienia. Zaraz po wyjściu z helikoptera podbiegł do kardynała mały, prawie nagi chłopiec i chwycił go mocno za rękę. Gdy szli razem mały chłopiec, nie znając języka angielskiego dwoma gestami chciał coś przekazać kardynałowi. Jedną ręką wskazywał na swoje usta, zaś drugą chwycił rękę kardynała i gładził nią swój policzek.
Kardynał Hume, wspominając to wydarzenie napisał: „Ten chłopiec nie miał rodziny, był zagubiony i głodny. Przez te dwa proste gesty wskazał na dwa fundamentalne głody człowieka; głód chleba i głód miłości. Nigdy nie zapomnę tego wydarzenia. Pamiętam jak wsiadałem do helikoptera chłopiec stał i patrzył na mnie z żalem i wyrzutem, że zostawiam go samego ”. Kardynał przybył do tych ludzi z chlebem. Przybył także orędziem miłości Chrystusowej.
Ewangelia mówi o tłumach ludzkich, które gromadziły się wokół Jezusa w nadziei, że On zaspokoi ich głody, i w swoich oczekiwaniach nie zawiedli się. „Jezus widząc ludzi litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce niemające pasterza”. Za Jezusem szło wielu nieszczęśliwych; głodnych, samotnych, chorych, zagubionych, zrozpaczonych, grzeszników, szukających Boga. Chrystus nie mijał ich obojętnie. Głodnych karmił chlebem, samotnym mówił, że Bóg jest z nimi, chorych uzdrawiał, zagubionym wskazywał drogę, zrozpaczonym dawał nadzieję, grzesznikom odpuszczał grzechy. Dla każdego miał Dobrą Nowinę.
Chrystus nie tylko przynosi Dobrą Nowinę, ale także obarcza swoich uczniów odpowiedzialnością za jej głoszenie. „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało proście, więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo”- powie Jezus, patrząc na rzesze ludzkie zgromadzone wokół Niego. Słowa: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało” w dobie dzisiejszej nabierają jeszcze większej aktualności.
W tych dniach nie sposób nie wspomnieć wielkiego „żniwiarza” Błogosławionego Jana Pawła II. Przez niego wielu odkrywało Boga i swoje powołanie. Oto, co pisze o nim Krzysztof Kąkolewski, pisarz, reportażysta: „Poza moją matką najczęściej śni mi się Jan Paweł II. Sny mają podobny przebieg; przypadam do niego z nadzieją i ufnością, a on przygarnia mnie. Budzi we mnie radość, uczucie ulgi, które długo nie ustępuje. Teraz, gdy większość moich najbliższych i przyjaciół nie żyje, on ich zastąpił. Jedyna osoba nieznana mi osobiście, zyskała miłość, jaką darzy się najbliższych. Chce tego czy nie- należy do mojego życia. Jak kiedyś matka, jest moim punktem odniesienia w świecie. Co by na taki mój czyn powiedział? Czy zaaprobowałby go? Ja, który nie kochałem się w aktorkach z ekranu, nie byłem fanem śpiewaków i sportowców, nie tęskniłem za poznaniem wielkich, a nieznajomych mi osób, mam teraz swojego idola”.
W czasie swego pielgrzymowania po ojczystej ziemi Błogosławiony Jan Paweł II beatyfikował 108 polskich męczenników objętych jednym procesem beatyfikacyjnym. Do tego grona należą świeccy i duchowni. Odkryli oni w Chrystusie swego Mistrza i Pana, poszli za Nim bez żadnych zastrzeżeń, płacąc najwyższą cenę, cenę życia. Oni też należą do wielkich „żniwiarzy”, to przez nich wielu odkrywało swoje człowieczeństwo i Boga. Oto niektórzy z tego grona.
Arcybiskup płocki Antoni Julian Nowowiejski gorliwy duszpasterz. Miał zawsze otwarte serce dla biednych i potrzebujących. Nie skorzystał z propozycji opuszczenia diecezji, gdy zagrażało mu aresztowanie przez gestapo. Pozostał do końca z powierzonym mu ludem bożym. Po aresztowaniu, szykanowany bardziej niż inni krzepił współwięźniów dobrym słowem i czynem. Poprzez okrutne tortury zmuszano go do oplucia i podeptania krzyża. Pozostał nieugięty i wierny Bogu do końca. Odszedł do Pana 28 maja 1941 roku. W swoim dziele Pastorologia, wydanym w 1930 r. napisał: „Chrystus dał życie za owce swoje; tego też żąda od swych zastępców-pasterzy”.
Siostra Julia Rodzińska była kierowniczką Zakładu Sierot. „Troszczyła się o sieroty jak prawdziwa matka”- wspominają świadkowie. W lipcu 1943 roku siostra Julia została aresztowana przez gestapo. W obozie organizowała modlitwy, które podtrzymywały na duchu współwięźniów. Za chleb zdobyła mszalik i różaniec. Jeden z więźniów wspomina: „W tak ciężkich warunkach ceniła sobie zjednoczenie z Jezusem w sakramentach świętych i to pomagało jej, było siłą, mocą Bożą, by znieść to wszystko, czego doświadczała w obozie, dlatego wielu garnęło się do niej, emanowało z niej jakieś ciepło, wewnętrzny spokój, a tego potrzebował każdy w tym obozie piekła”. W listopadzie 1944 roku w obozie wybuchła epidemia tyfusu. Siostra Julia śpieszyła chorym z pomocą. Z narażeniem życia zdobywała wodę do picia, opatrunki i nieliczne tabletki. Jedna z więźniarek powiedziała: „To jej miłość, ofiarna miłość, doprowadziła ją do zarażenia się chorobą, ale dla niej liczył się bardziej ktoś drugi, człowiek potrzebujący pomocy był na pierwszym miejscu”. Siostra Julia, wyniszczona tyfusem zmarła 20 lutego 1945 r.
Do tego grona należy także Natalia Tłasiewicz, nauczycielka z Poznania. W swoim dzienniczku duchowym napisała: „Moją misją jest pokazanie światu, że droga do świętości przemierza także przez hałaśliwe rynki i ulice, a nie tylko w klasztorach czy w cichych rodzinach. Pragnę świętości dla tysięcy dusz. I nie nastąpi to, naprawdę nie nastąpi, że do nieba pójdę sama. Tam chcę prowadzić po mojej śmierci szeregi tych, którzy umrą po mnie”. W roku 1943 Natalia wyjechała dobrowolnie do Niemiec z transportem deportowanych na prace przymusowe, aby podtrzymywać ducha wiary i miłości ojczyzny. Za tę działalność została aresztowana, poddana wyrafinowanym torturom i skazana na śmieć. Wyrok wykonano 31 marca 1945 r.
Podobnych ludzi są miliony. Niosą oni światu Dobrą Nowinę o Chrystusie i przez nich świat staje się bardziej ludzki, więcej w nim dobra (z książki Ku wolności).
ZAGUBIONY CZŁOWIEK
Chrystus umarł za nas jako za grzeszników w oznaczonym czasie, gdyśmy jeszcze byli bezsilni. A nawet za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważył by się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość właśnie przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami. Tym bardziej więc będziemy przez Niego zachowani od karzącego gniewu, gdy teraz przez Krew Jego zostaliśmy usprawiedliwieni. Jeżeli bowiem, będąc nieprzyjaciółmi, zostaliśmy po jednani z Bogiem przez śmierć Jego Syna, to tym bardziej będąc już pojednani, dostąpimy zbawienia przez Jego życie. I nie tylko to, ale i chlubić się możemy w Bogu przez Pana naszego Jezusa Chrystusa, przez którego teraz uzyskaliśmy pojednanie (Rz 5,6–1).
„Horyzont duchowy współczesnej Europy i świata został wzburzony pewnymi zjawiskami społecznymi i kulturowymi, które wywołują niepokój w sercach wielu ludzi. Jak przypomniał w Adhortacji Apostolskiej Kościół w Europie (Ecclesia in Europa) Sługa Boży Ojciec Święty Jan Paweł II, jesteśmy dziś świadkami jakby utraty nadziei, poczucia zagubienia i niepewności. Wśród niepokojących znaków na pierwsze miejsce wysuwa się indyferentyzm religijny i utrata pamięci dotyczącej chrześcijańskiej przeszłości naszego kontynentu. Ostatnio byliśmy świadkami fali dyskusji, która przetoczyła się przez całą Europę, a dotyczyła wspólnej konstytucji i prób wyeliminowania z naszej świadomości korzeni chrześcijańskich i bogatego dziedzictwa religijnego. Zjawisku zagubienia współczesnego człowieka towarzyszy często lęk przed przyszłością, będący wynikiem doświadczenia pustki życiowej i utraty sensu życia, do którego dołącza kryzys rodziny i spadek ilości urodzin. Największym jednak zagrożeniem dla Europy i współczesnego świata, zdaniem Jana Pawła II, jest próba narzucenia wizji człowieka bez Boga i bez Chrystusa. Takie myślenie doprowadziło do postawienia człowieka w centrum rzeczywistości, każąc mu zająć miejsce Boga. Odrzucenie Boga w myśleniu filozoficznym spowodowało „porzucenie człowieka” i otworzenie przestrzeni dla nihilizmu i relatywizmu w dziedzinie moralności oraz cynizmu i hedonizmu polegającego na nieograniczonym używaniu rzeczy materialnych” (Stanisław kard. Dziwisz).
Gdy patrzymy życie ludzi to bardzo często zauważamy, że najczęściej to się dziej, gdy człowiek zapomina o Bogu, odwraca się od Niego i od Niego odchodzi. A to sumuje się na błądzenie całych społeczeństw. Wytwarza się błędne koło. Zdemoralizowane społeczeństwa wtórnie wywierają wpływ na jednostki zarażając je niewiarą, cynizmem, nihilizmem, brakiem moralności. Widzimy to także na przykładzie Narodu Wybranego. Gdy tylko słabła wiara w Jedynego Boga, to skłaniał się ku złotym cielcom, bożkom którym składano własne dzieci w ofierze. To tak jak dzisiaj. Ludzie odwracający od prawdziwego Boga i służący bożkowi hedonizmu będą uchwalać ustawy, które pozwalają na zabijanie nienarodzonych dzieci oraz chorych, zniedołężniałych starców. Do tego narodu Bóg kieruje słowa, które słyszymy w pierwszym czytaniu na dzisiejsza niedzielę: „Teraz jeśli pilnie słuchać będziecie głosu mego i strzec mojego przymierza, będziecie szczególną moją własnością pośród wszystkich narodów, gdyż do Mnie należy cała ziemia. Lecz wy będziecie Mi królestwem kapłanów i ludem świętym”.
Święty Paweł w Liście do Rzymian wskazuje na Chrystusa jako wzór i źródło mocy dla zagubionego człowieka. W Nim odnajdujemy ostateczny sens naszego życia. Bo on jest pełnia miłości, w blaskach, której człowiek znajduje spełnienie ziemskie i wieczne: „A nawet za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważył by się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość właśnie przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami”. Można powiedzieć, ze świat zawsze był spragniony zbawczej miłości. W Ewangelii na dzisiejsza niedziele czytamy: „Jezus widząc tłumy ludzi, litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce niemające pasterza”. Wielu bezpośrednio doświadczało litości, miłości Jezusa. Jezus wskrzeszał umarłych, uzdrawiał chorych, odpuszczał grzechy, karmił zgłodniałych chlebem. W swojej boskiej mocy mógłby dotrzeć do każdego, ale wybrał inny sposób. To przez nas zbawiająca miłość ma docierać do innych ludzi. Bo stając się apostołem chrystusowej Ewangelii sami się jeszcze bardziej uświęcamy. Chrystus mówi do apostołów: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie”.
Gdy mamy oczy otwarte oczy na boże sprawy, to będziemy coraz bardziej odkrywać Chrystusa, który jest pokrzepieniem naszych serc i to pokrzepienie nieść innym. Jak to miało miejsce w poniższej historii. Cudem na rzece Hudson nazwały media wypadek samolotowy, który miał miejsce 15 stycznia 2009 r. na rzece Hudson. Krótko po starcie samolot zderzył się ze stadem ptaków, które prawdopodobnie były powodem zatrzymania pracy obydwu silników maszyny. Jednak dla bankowca Freda Berret był to cud bożej Opatrzności. Przebywając na wyjeździe służbowym w Nowym Jorku bankowiec Fred miał trochę czasu przed spotkaniem ze swoimi klientami, więc wykorzystał go na uporządkowanie zwartości swojej torby. W czasie tej czynności zobaczył między dokumentami ulotkę z Koronką do Miłosierdzia Bożego. Wówczas uświadomił sobie, że w swoim zabieganiu sprawy religijne zeszły na drugi plan. Zaczął czytać ulotkę i odmawiać koronkę.
Po zakończeniu służbowych spotkań Fred wstąpił do katedry św. Patryka na Manhattanie, gdzie uczestniczył we Mszy św. O tym co się później wydarzyło tak pisze: „Wziąłem taksówkę i pojechałem na lotnisko. Kilkanaście minut po starcie usłyszałem wybuch i samolotem zatrząsało. Siedziałem na miejscu 16A, zaraz za skrzydłem i zobaczyłem dym wydobywający się z jednego z silników. Po samolocie rozniósł się intensywny zapach paliwa. Wkrótce zauważyliśmy dym wydobywający się z drugiego silnika. Oba silniki przestały funkcjonować. Atmosfera stała się bardzo napięta. Było słychać płacz. Pasażerowie patrzyli sobie w oczy, ale brakowało słów. Nikt nie potrafił wypowiedzieć słowa. Jedyne co mogłem robić, to modlić się.”
Kiedy to wszystko się działo Fred myślał o swojej rodzinie, żonie, dzieciach, mieście rodzinnym, życiu, śmierci oraz o Jezusie. Uświadomił sobie jak bardzo był pochłonięty interesami i pieniędzmi, które przysłaniały prawdziwe wartości. Obecna sytuacja ekonomiczna i stracone oszczędności ostatnich dwudziestu lat przestały być istotne. Zbliżająca się katastrofa jeszcze bardziej uświadomiła Fredowi, że w życiu nie ma nic pewnego.
Gdy samolot zaczął spadać, Fred nagle przypomniał sobie ostatni fragment ulotki o Miłosierdziu Bożym: „W tej godzinie nie odmówię duszy niczego, która mnie prosi przez mękę moją… „ Fred spojrzał na zegarek. Była dokładnie 3: 30, godzina Wielkiego Miłosierdzia! „Wówczas, ze wszystkich moich sil zacząłem gorliwie się modlić: Boże, zmiłuj się nad nami”- wspomina Fred.
Samolot wodował na rzece Hudson. Wszyscy pasażerowie, w liczbie 155 zostali uratowani. Fred napisał później: „W tej najbardziej niezwykłej i dramatycznej sytuacji Pan Bóg pokazał mi co znaczy prawdziwy wewnętrzny pokój – który jest akceptacją Bożej woli. Musimy się skupić na rzeczach ważnych, a nie zaprzątać sobie głowę drobnostkami, a przede wszystkim zaufać i poddać się woli Boga” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).
W OBLICZU ZAGROŻENIA
Po przybyciu na pustynię Synaj Izraelici rozbili obóz na pustyni. Izrael obozował tam naprzeciw góry. Mojżesz wszedł wtedy na górę do Boga, a Pan zawołał na niego z góry i powiedział: «Tak powiesz domowi Jakuba i to oznajmisz Izraelitom: Wy widzieliście, co uczyniłem Egiptowi, jak niosłem was na skrzydłach orlich i przywiodłem was do Mnie. Teraz, jeśli pilnie słuchać będziecie głosu mego i strzec mojego przymierza, będziecie szczególną moją własnością pośród wszystkich narodów, gdyż do Mnie należy cała ziemia. Lecz wy będziecie Mi królestwem kapłanów i ludem świętym» ( Wj 19, 2-6a).
Podobizna orła zdobi godła wielu państw. Dla tych, którzy mówią językiem polskim bardzo bliski jest biały orzeł na czerwonym tle. Za czasów Piastów orzeł szybujący po bezkresnych przestrzeniach polskiego nieba był codziennym widokiem. Uosabiał on wielkość, wolność i siłę. I zapewne z tych powodów znalazł się na sztandarach pierwszych książąt polskich.
Biblia wspomina prawie pięćdziesiąt gatunków ptaków. Do nich należy orzeł, który jest wymieniany częściej aniżeli pozostałe ptaki. Autor Księgi Wyjścia posłużył się obrazem orła, gdy mówił o wielkości Boga, zawsze obecnego wśród swego ludu. „Mojżesz wstąpił wtedy do Boga, a Pan zawołał na niego z góry i powiedział: <Tak powiesz domowi Jakuba i to oznajmisz synom Izraela. Wyście wiedzieli, co uczyniłem Egiptowi, jak niosłem was na skrzydłach orlich i przywiodłem was do Mnie. Teraz jeśli pilnie słuchać będziecie głosu mego i strzec mego przymierza , będziecie moją szczególna własnością pośród wszystkich narodów, gdyż do Mnie należy cała ziemia>” (Wj 19, 3-5). Bóg wywiódł Izraela z Egiptu, otoczył go swoją opieką, czyniąc dla niego wiele cudów, jak przejście przez Morze Czerwone, manna na pustyni, woda ze skały i przyprowadził ich, „jakby na skrzydłach orlich” do góry Synaj, gdzie zawarł z nimi przymierze. Przymierze jest darem Bożym, jest objawieniem Bożej dobroci i miłości. Zostało ono spisane na kamiennych tablicach Dekalogu. Zachowanie przymierza staje się źródłem życia i stawia zrazem człowieka przed wyborem. „Kładę przed tobą życie i śmierć. Wybieraj”. Wierność przymierzu, to wybór życia.
Przymierze zawarte z Izraelem było zapowiedzią nowego Przymierza zawartego z ludźmi przez Boga na podstawie odkupienia przez Krew Jezusa Chrystusa i jest ono otwarte na wszystkich ludzi. O Nowym Przymierzu Św. Paweł w liście do Rzymian pisze: „Bóg zaś okazuje nam swoją miłość przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami. Tym bardziej będziemy przez Niego zachowani od karzącego gniewu, gdy teraz przez krew Jego zostaliśmy usprawiedliwieni” (Rz 5, 8-9). Przez to Przymierze człowiek odkrywa Zbawiciela oraz pełny wymiar swego człowieczeństwa. Poza kręgiem zbawczego przymierza człowiek jest jak zagubiona owca, która po omacku szuka zielonych pastwisk, narażając się na śmiertelny atak drapieżnika. „A widząc tłumy, litował się nad nimi, byli bowiem znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza”. Chrystus widząc ogromne zapotrzebowanie na głosicieli Dobrej Nowiny o Nowym Przymierzu zwraca się do swoich uczniów słowami: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo”. Po tych słowach, nawiązując do dwunastu pokoleń Izraela Chrystus powołuje z grona swych uczniów 12 apostołów, którzy staną się najbliższymi powiernikami zbawczego orędzia.
Apostołowie skutecznie głoszą Ewangelię nie dzięki własnym zdolnościom, ale mocy bożej. Nie wyróżniali się oni spośród innych jakimiś nadzwyczajnymi talentami. Zapewne nie zakwalifikowaliby się na najwyższe „stanowiska” w Kościele, gdyby ich przebadała współczesna komisja weryfikacyjna. Ks. McCarthy w jednym ze swoich kazań próbuje sobie wyobrazić, jaki byłby wynik tych badań
„Szanowny Panie, dziękujemy za zaufanie w sprawie doboru kandydatów na 12 najwyższych stanowisk w nowej organizacji. Zostali oni poddani testom, których wyniki przeanalizowały komputery. Wszyscy spotkali się osobiście z psychologiem, który ocenił ich przydatność do objęcia wyższych funkcji w organizacji. Radziłbym bardzo dokładnie przeanalizować wyniki badań, zanim powierzy im Pan odpowiednie urzędy.
Według opinii naszej komisji, wybrani przez Pana ludzie na najwyższe stanowiska mają nieodpowiednie pochodzenie, są bez wykształcenia, nie mają zmysłu działania w zespole. Zauważyliśmy, że rywalizują ze sobą i są zazdrośni. Dlatego zalecamy dalsze poszukiwania osób bardziej odpowiednich na te stanowiska.
Szymon Piotr jest niestabilny uczuciowo, daje się ponieść emocjom. Bezwzględnie nie może być on głową organizacji. Andrzej nie ma także predyspozycji na lidera. Dwaj bracia Jakub i Jan są porywczy, a ponadto przedkładają własne interesy nad lojalność wobec wspólnoty. Tomasz często wątpi, to stawia pod znakiem zapytania jego morale. Mateusz mógłby sprostać zadaniu, ale jego celnicza przeszłość będzie rzucać zły cień na organizację. Jakub syn Alfeusza i Tadeusz są nieodpowiednimi kandydatami ze względu na radykalne poglądy. Jest jednak jeden kandydat, który naszym zdaniem może skutecznie pokierować nową organizacją. Potrafi wykorzystać każdą sytuację, wie jak przypodobać się ludziom, ma głowę do interesów, utrzymuje kontakty z ludźmi władzy. Jest ambitny, odpowiedzialny, wie czego chce. Tym mężczyzną jest Judasz Iskariota. Rekomendujemy tego mężczyznę na najwyższe stanowisko założonej przez Pana organizacji. Życzę sukcesów w nowym przedsięwzięciu.
Z wyrazami szacunku
Jordan, Szef Komisji Kwalifikacyjnej”
Apostołowi przemienieni i umocnieni przez Chrystusa skutecznie głoszą Ewangelię Nowego Przymierza. Źródłem ich mocy i mądrości jest szczególna więź miłości ze swoim Mistrzem. Chrystus powołuje każdego z nas do pracy przy „żniwach”. Na miarę swego powołania możemy wypełnić skutecznie swoją misję, gdy tak jak apostołowie przylgniemy do Chrystusa. A to jest możliwe tylko wtedy, gdy człowiek słucha Chrystusa i nie pozostaje głuchy na Jego wołanie.
Leniwy Jacek, aby nie chodzić do szkoły udawał głuchego. Wymyślił nawet historię swej głuchoty. Powiedział, że nauczyciel uderzył go w ucho i od tej pory nic już nie słyszy. A zatem nie może chodzić do szkoły, bo jest głuchy. Zatroskany ojciec zaprowadził syna do lekarza. Lekarz, podejrzewając symulację, próbował wszelkim sposobami zdemaskować oszustwo chłopca. Jednak ten zachowywał się, jakby rzeczywiście był głuchy. Ostatecznie lekarz, zaglądając wziernikiem do ucha powiedział cicho do swego asystenta: „Podaj mi nóż, muszę obciąć ucho, aby łatwiej mi było zajrzeć do jego wnętrza”. Po tych słowach, chłopiec jak oparzony zeskoczył z fotela krzycząc: „Doktor chce mu obciąć ucho”. Ojciec sowicie zapłacił lekarzowi za skuteczną kurację syna.
Nieraz człowiek jest głuchy na wymagające słowa Chrystusa z tych samych powodów, co chłopiec z powyższego opowiadania. A odzyskuje słuch, gdy jawi się zagrożenie (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).
ODNALEŹĆ W ŻYCIU SWEGO PASTERZA
Catherine Merridale w książce „Ivan’s War: Life and Death in the Red Army” przytacza między innymi modlitwę starego rosyjskiego weterana wojennego. Służył on w czasie II Wojny Światowej w 30 milionowej Armii Czerwonej, z której osiem milionów żołnierzy zginęło w czasie działań wojennych. Wspomniany weteran przeżył piekło oblężenia Stalingradu i triumf parady zwycięstwa w Berlinie. Po powrocie do Związku Sowieckiego, wraz z innymi współobywatelami, pod przewodnictwem zbrodniczego reżimu komunistycznego włączył się odbudowę ojczyzny. Mijały lata. W międzyczasie, żona weterana stała się gorliwą chrześcijanką, co nie pozostało bez wpływu na niego, starego komunistę i ateusza. W miarę szczęśliwe życie małżonków zburzyła choroba żony. Lekarze byli bezradni wobec szybko postępującego nowotworu. Weteran robił wszystko, aby ratować życie żony. Zaczął szukać pomocy w świecie, który do tej pory był dla niego odległy i nieznany. Pewnego razu wszedł do kościoła padł na kolana i modlił się tymi słowami: „Boże, wybacz mi że byłem ateistą przez całe moje życie. Zostałem nim nie dlatego, że był to mój świadomy wybór, ale dlatego, że nikt w dzieciństwie nie zaprowadził mnie do kościoła, nikt nie powiedział mi o Bogu. Zamiast tego, konsekwentnie wprowadzono mnie w świat komunistycznego ateizmu. Mam wielkie uznanie dla Kościoła prawosławnego. W tych dniach doceniam to jeszcze bardziej, ponieważ zdaję sobie sprawę, że gdyby nie było kościoła nie byłoby Moskwy. Wiara w Chrystusa była u fundamentów kształtowania się naszej państwowości. Na moją obronę chciałbym, abyś pamiętał Boże, że wraz z milionami innych ateistów ocaliliśmy naszą ojczyznę. I tak pośrednio ocaliliśmy Kościół. Boże przyszedłem do Ciebie, aby prosić o zdrowie dla mojej żony. Błagam Cię wybacz mi, że przez całe życie byłem członkiem komunistycznej partii”.
Stary sowiecki weteran był w pewnym sensie zagubiony w życiu. Omamiony komunistyczną propagandą, zaślepiany szedł za przewodnikami, którzy okazali się demonicznymi zbrodniarzami. Takim demonem zła był Lenin, Stalin i inni komunistyczni przywódcy. Tak jak wielu komunistów, na piedestale, gdzie powinien stać Bóg, weteran postawił zbrodniarzy i ich zwodnicze idee. W końcu jednak stanął w obliczu najważniejszej tajemnicy życia, którą uwypukliła postępującą choroba żony i zbliżająca się śmierć. Mając za sobą doświadczenia długiego życia, ocierając się o świadectwo wiary żony w swoich przemyśleniach odkrywał duchowy i wieczny wymiar życia. Możemy powiedzieć, że przez te wydarzenia i przemyślenia dotarł do niego głos Chrystusa z dzisiejszej Ewangelii: „A widząc tłumy, litował się nad nimi, byli bowiem znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza”. Weteran zaczął odnajdywać w Bogu przewodnika i pasterza. Tłumaczył przed Nim swoje zagubienie. Błądził bo nikt go nie zaprowadził w dzieciństwie do Kościoła, nikt mu nie powiedział o Bogu. Nieporadnie szukał usprawiedliwienia, przytaczając swoje zasługi w uratowaniu Kościoła w Rosji. Przyczynił się wraz z innymi do ocalenia ojczyzny przed Hitlerem, a zatem także do ocalenia Kościoła w Rosji. Wiadomo jednak, że Stalin zionął jeszcze większą nienawiścią do chrześcijaństwa aniżeli Hitler. Jednak w procesie szukania Boga takie szczegóły nie są istotne. Najważniejsze, że ten stary żołnierz usłyszał głos Pasterza, który zaspakaja najgłębsze głody ludzkiej duszy. Zagubienie w naszym życiu przybiera różne formy. Targani jesteśmy różnego rodzaju niepokojami, szukaniem swego miejsca w życiu, głodami i pragnieniami, których świat nie może zaspokoić. Na krętych drogach naszego życia staje Chrystus. Gdy usłuchamy Jego głosu, wtedy nasze drogi stają się proste, a duszę wypełnia pokój spełnionych pragnień.
Ewangelia mówi, że za Jezusem ciągnęły tłumy, bo On „leczył wszystkie słabości i wszystkie choroby”, i ważniejsze, „głosił Ewangelię o Królestwie”. Prawdziwość swego nauczania Jezus potwierdzał nadprzyrodzonymi znakami, do których należały także uzdrowienia. Tłumy jednak bardziej były spragnione słów o Królestwie Bożym niż chleba powszedniego, bo szły za Chrystusem o przysłowiowym głodzie i chłodzie. Pragnęli pokarmu duchowego, który dawał im Chrystus. Pragnienie tego pokarmu było ogromne. Chrystus widząc tłumy spragnione słowa Bożego powiedział: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo”. Stając się uczniem Chrystusa nie tylko mamy prosić Boga o nowe powołania, ale sami głosić słowo Boże. Pięknie o tym posłannictwie pisze John D. Gondol w książce „Responding in Gratitude”. Siedmioletni Dawid spędzał wiele czasu ze swoim dziadkiem, zasypując go ogromną ilością pytań. Pewnego razu, całkiem poważnie zapytał: „Dziadziu co się stanie, gdy umrzesz?” Dziadek wyjaśnił wnukowi najlepiej jak tylko potrafił. Chłopiec z uwagą słuchał wyjaśnień, po czym ponownie zadał pytanie: „To znaczy, że ty już nigdy nie będziesz razem ze mną?” „Nie moje dziecko.”- odpowiedział starszy mężczyzna. „To znaczy, że już nigdy nie będziesz się ze mną bawił?”- dochodził nieustępliwy chłopiec. „Nie będę, Dawidzie”- padła odpowiedź. Chłopiec pytał dalej: „Nie będziesz także puszczał ze mną latawca?” „Nie”- odpowiedział dziadek. „I nie będziesz ze mną nigdy łowił ryb?” „Nie, moje dziecko” – padła odpowiedź. Zasmucony chłopiec zadał ostatnie pytanie: „A kiedy ty umrzesz, to kto będzie to wszystko robił?” Dziadek z miłością popatrzył na wnuka, uśmiechnął się i powiedział: „Dawidzie, gdy przyjdzie ten czas, to wtedy ty będziesz robił te wszystkie rzeczy”.
Przez pryzmat tej opowieści możemy rozważyć słowa Jezusa skierowane do swoich uczniów: „Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie”. To wszystko czynił Chrystus w sposób widzialny na ziemi. Ale gdy zabraknie Jego widzialnej obecności, wtedy jego uczniowie mają przejąć to zadanie. Aby jednak mogli skutecznie pełnić tę misję, muszą w Chrystusie rozpoznać swego Mistrza i przez wiarę tak mocno się z Nim zjednoczyć, aby stać się skutecznym narzędziem w rękach bożych. Do takich skutecznych głosicieli słowa Bożego należy św. Antoni Padewski, który głosił kazania we Włoszech i Francji. Przemawiał w kościołach, a gdy brakowało tam miejsca wychodził na zewnątrz i głosił kazania w największej świątyni, której sklepienie Bóg zamykał błękitem nieba. W jego słowach wyczuwało się moc przekonania, płomienną gorliwość, wewnętrzną siłę, której trudno było się oprzeć. Słuchacze przychodzili nie tylko z miejscowości, gdzie się pojawił, ale i z dalszych okolic. Aby zająć lepsze miejsce wstawano już w nocy i czekano na niego godzinami. Nawet przedstawiciele znamienitych rodów przybywali na miejsce kazania przed wschodem słońca. Jak urzeczeni słuchali go, zapominając nieraz o swoich obowiązkach. Owoc tych kazań był zdumiewający. Kronikarze odnotowują, że grzesznicy gromadami cisnęli się do konfesjonałów i wyznawali swoje grzechy. Zawzięci wrogowie po kazaniu jednali się, ciemiężyciele uwalniali swoje ofiary. Lichwiarze i złodzieje zwracali mienie niesprawiedliwie nabyte. Rozpustnicy zrywali grzeszne znajomości, nałogowcy wracali na uczciwą drogę. Niekiedy całe miasta na skutek jego kazań odmieniały swoje obyczaje, stawały się inne, lepsze. Mocy temu nauczaniu przydawały liczne cuda, które dokonywały się za przyczyną Świętego (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).
ŚWIĘTY JÓZEF KALASANCJUSZ
Ks. Józef Kalasancjusz w roku 1592 przybył z Hiszpanii do Rzymu, gdzie zmierzał między innymi ubiegać się o godności kościelne. Jak się później okazało, zetknięcie z Rzymem stało się punktem zwrotnym w życiu czterdziestoletniego kapłana. Jednak to nie bogata architektura i arcydzieła sztuki ani pragnienie godności zaprzątnęły głowę Józefa, ale nędzarze, których spotkał w rzymskich zaułkach. Szczególną uwagę zwrócił na zaniedbanych i opuszczonych chłopców, którzy bez celu wałęsali się po mieście, zaczepiając przechodniów. Byli oni biedni nie tylko pod względem materialnym, ale przede wszystkim duchowym. Nie znali zasad moralnych, a nawet podstawowych modlitw. Tym ludziom Józef postanowili poświęcić swoje życie. Papież Jan Paweł II powiedział o Świętym: „Kalasancjusz, za przykładem Boskiego Mistrza, który ‘ujrzał wielki tłum i zlitował się nad nimi, byli, bowiem jak owce bez pasterza i zaczął ich nauczać’, poświęcił się w szczególności ubogim. Słusznie, zatem może on być uważany za prawdziwego założyciela nowoczesnej szkoły katolickiej, dążącej do formacji integralnej człowieka i otwartej na wszystkich. Inicjatywa podjęta przez niego czterysta lat temu i dzisiaj zachowuje swoją specyficzną rację istnienia. W środowisku zlaicyzowanym, w którym przychodzi żyć nowym pokoleniom, jest bardzo ważne, aby była im zaproponowana szkoła o inspiracji chrześcijańskiej”.
Święty Józef Kalasancjusz urodził się w roku 1557 w Peralta de la Sal, w Hiszpanii. Przyszły Święty od najmłodszych lat pragnął zostać kapłanem. Z myślą o tym rozpoczął naukę w Kolegium w Estadilla, potem studia prawa i filozofii na uniwersytecie w Lerida, które kontynuował w Walencji i Alcala de Benares. W tym ostatnim poszerzył swoje studia o teologię. Wtedy to podjął ostateczną decyzję przyjęcia święceń kapłańskich. Realizację tego postanowienia odsunęła w czasie rodzinna tragedia. Starszy brat Józefa został zamordowany. W zaistniałej sytuacji ojciec nalegał, aby Józef zrezygnował z przyjęcia święceń kapłańskich. Chciał, aby objął rodzinny majątek, ożenili się i ocalił przed wymarciem ród Kalasancjuszów. Narastające napięcie między ojcem a synem zostało rozwiązane przez nieoczekiwane zdarzenie. Józef ciężko zachorował, tak że ojciec obawiał się utraty ostatniego syna. I wtedy, niespodziewanie przyszło uzdrowienie, i jak się później okazało, nastąpiło ono po tym, jak Józef złożył ślub przyjęcia święceń kapłańskich. Ojciec odebrał to jako znak boży i już nie sprzeciwiał się zamiarom syna.
W roku 1583 Józef przyjął święcenia kapłańskie i rozpoczął pracę duszpasterską. Pełnił także funkcje sekretarza biskupa Kacpra de la Figuera. W międzyczasie, w roku 1592 uzyskał doktorat z teologii. Gorliwa praca duszpasterska i piastowanie różnych urzędów w kościele nie wystarczały Świętemu. Pragnął czegoś więcej. I wtedy to, jakby z rządzeniem Bożym, Kalasancjusz, w zastępstwie biskupa udał się do Rzymu. I tu, jak już wspomniałem na wstępie zetknął się z niespotykana nędzą ludzką i postanowił nie wracać do Hiszpanii, tylko pozostać w Rzymie, spiesząc z pomocą ubogim. Przejmował się losem wszystkich nędzarzy, których było pełno na rzymskich ulicach. Aby skuteczniej nieść pomoc organizował bractwa charytatywne. Spieszył z opieką medyczną, uczył katechizmu, przygotowywał konających do dobrej śmierci. Pocieszał więźniów, odwiedzał chorych w szpitalach, rozdawał pieniądze żebrakom, pomagał pielgrzymom. Poruszony nędzą opuszczonych dzieci zaczął organizować dla nich szkoły. W tym czasie Kalasancjuszowi zaproponowano objęcie wysokiego stanowiska kościelnego w Hiszpanii. Na tę propozycję zdecydowanie odpowiedział: „Znalazłem w Rzymie lepszy sposób służenia Bogu: przez niesienie pomocy ubogim dzieciom. Nie opuszczę tego za nic na świecie”.
Święty zaczął organizować bezpłatne szkoły dla biednych dzieci. Pierwszą z nich założył dzięki wsparciu proboszcza parafii św. Doroty, ks. Antoniego Brandiniego. Przy tej parafii była niewielka, płatna szkoła dla chłopców. Józef Kalasancjusz przekonał proboszcza, aby przyjmować do szkoły najbiedniejsze dzieci, oferując im bezpłatną naukę. Proboszcz się zgodzili i tak w roku 1597, przy kościele św. Doroty powstała pierwsza w Europie bezpłatna szkoła powszechna – zalążek przyszłego Zakonu Szkół Pobożnych. Szkoła bardzo szybko powiększała się, tak że trzeba było wynająć dodatkowy lokal, a następnie przenieść do centrum Rzymu. Początkowo Święty finansował ją z odziedziczonego majątku, później zaczął zabiegać o wsparcie hojnych sponsorów. Także papież Klemens VIII, gdy dowiedział się o tym, to nie tylko udzielił błogosławieństwa, ale także wsparł materialnie to zbożne dzieło i pozyskał dla niego nowych darczyńców.
Kalasancjusz bardzo starannie dobierał wychowawców. Wymagał od nauczycieli, aby w przekazie uczniom pozytywnych wartości, słowa popierali własnym przykładem życia. Zwracał uwagę, by nauczyciele uczyli tych przedmiotów, które ich samych najbardziej interesują. Dbał też o podnoszenie kwalifikacji pedagogów oraz zwracał uwagę na ich osobowość. Np. nauczycielem nie mogła zostać osoba o gwałtownym temperamencie. Zalecał wobec uczniów spokój i sprawiedliwe traktowanie. Mówił do nich: „Wszystkich uczniów traktujcie jednakowo, bez czynienia różnic, swoim postępowaniem okazując tak wielką ojcowską miłość i ucząc ich tak, by poznali, że z całego serca pragniecie ich dobra”. Aby zapewnić rozpoczętemu dziełu takich wychowawców, Kalasancjusz postanowił założyć nowe zgromadzenie zakonne. Na prośbę Świętego, papież Paweł V w 1617 r. powołał Kongregację Ubogich Matki Bożej Szkół Pobożnych, którą papież Grzegorz XV w 1621 r. podniósł do rangi zakonu. Wspólnota otrzymała nazwę: Zakon Kleryków Regularnych Ubogich Matki Bożej Szkół Pobożnych. Na czele nowej wspólnoty zakonnej stanął Józef Kalasancjusz. Zakon ten znany jest w Polsce pod nazwą Pijarów.
Niezwykła skuteczność działania Świętego miała swoje źródło w głębokiej więzi z Chrystusem, w mocy którego, jak piszą biografowie, Święty czynił rzeczy niezwykłe i cuda. Na przykład, pewnego dnia św. Józef Kalasancjusz zobaczył grupę ludzi usiłujących wprowadzić do kościoła opętanego człowieka, który wyrywał się i zachowywał agresywnie. To czego nie mogło dokonać wielu, dokonał Kalasancjusz. Święty zbliżył się do opętanego, ujął go za rękę i bez protestów wprowadził do świątyni. Innym razem dwaj chłopcy bawili się kijami w pojedynek. W trakcie zabawy jeden z nich wybił swojemu koledze oko. Święty Józef Kalasancjusz uzdrowił rannego. Nie ukarał też nikogo, a do winowajcy powiedział: „Idź, pomódl się do Matki Bożej”.
Szkoły prowadzone przez Pijarów zyskiwały coraz większą popularność. Uczęszczały do nich nie tylko dzieci najuboższe, ale i te, które do tej pory chodziły do szkół płatnych. Rodziło to zazdrość u osób, prowadzących te ostatnie. Wszelkimi sposobami starali się oni dyskredytować zakłady wychowawcze Józefa Kalasancjusza. Szczególnie ostro krytykowano nowości, jakie wprowadzano w szkołach pijarskich. Prawie pół wieku Kalasancjusz skutecznie bronił swoich szkół. Jednak u schyłku życia Świętego Zakon Pijarów został rozwiązany, a jego założyciel stał się ofiarą pomówień. Zapewne taki obrót spraw przyczynił się do przyśpieszenia śmierci Kalasancjusza, która nastąpiła w nocy z 24 na 25 sierpnia 1648. Święty umierając zapowiedział odrodzenie swego dzieła. I tak się stało. Papież Aleksander VII w roku 1669 przywrócił pijarom wszystkie wcześniejsze prawa. A w roku 1767 papież Klemens XIII zaliczył Józefa Kalasancjusza w poczet świętych (z książki Wypłynęli na głębię).
Być jak Jezioro Galilejskie
W czasie wielkanocnej pielgrzymki odwiedziliśmy dwa najważniejsze akweny wodne w Izraelu- Jezioro Galilejskie zwane także morzem oraz Morze Martwe, które jest raczej martwym jeziorem bezodpływowym. Długość Jeziora galilejskiego wynosi 21 km, szerokość do 12 kilometrów, głębokość dochodzi do 48 metrów. Położone jest 210 metrów poniżej poziomu morza światowego. Z północnej strony wpływa do niego rzeka Jordan, a wypływa z południowej. Jezioro jest bogate w różne formy życia. Najbardziej znana jest tak zwana ryba św. Piotra, która zawsze, w tym miejscu pojawia się na stole pielgrzyma. Historyk żydowski Józef Flawiusz pisał o ziemiach okalających to Jezioro: „Jest tak żyzna, że nie ma rośliny, która by tu nie krzewiła się, a jej mieszkańcy uprawiają wszelkie gatunki. Umiarkowany klimat jest odpowiedni dla różnych rodzajów. Drzewa orzechowe, które wymagają w porównaniu z innymi roślinami większego chłodu, rosną tam w ogromnej ilości, a dalej palmy, które potrzebują gorącego klimatu, oraz drzewa figowe i oliwne, bliższe tym, dla których wskazana jest łagodniejsza aura”.
Morze Martwe ma około 50 km długości i 15 km szerokości. Leży na pograniczu Izraela, Palestyny i Jordanii. Położone jest 430 i pół metra poniżej poziomu morza światowego i uważane jest za najniżej położony punkt na świecie. Zasolenie wody jest prawie dziewięć razy większe niż zasolenie oceanów. Z powodu zasolenia w Morzu Martwym żyją jedynie niektóre bakterie i grzyby. Żadne inne organizmy nie są w stanie przeżyć w takich warunkach. Zagubione ryby, które trafiają do Morza z rzeki Jordan, natychmiast giną. Stąd też nazwa tego akwenu- Morze Martwe. Mimo to Morze Martwe ma wiele walorów zdrowotnych. Woda wypełniająca akwen jest bogata w liczne minerały, aż 12 z nich nie występuje w żadnych innych naturalnych wodach na świecie. Składniki, które zawiera woda z Morza Martwego, świetnie działają na skórę oraz na różne dolegliwości ciała. Jako pielgrzymi korzystaliśmy ze zdrowotnych właściwości tej wody.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego jedno jezioro tętni życiem, a drugie zabija życie jest oczywista. Można też pytać dalej, dlaczego jedno jezioro ma zabójcze stężenie soli, a drugie sprzyja życiu? Wybiorę jedno z tłumaczeń, które wykorzystam jako ilustrację do dzisiejszych czytań mszalnych. Jezioro Galilejskie ma ujście wody, podczas gdy Morze Martwe nie ma takiego ujścia. Innymi słowy, Jezioro Galilejskie nieustannie otrzymuje i oddaje wodę, podczas gdy Morze Martwe tylko otrzymywało wodę i nie oddaje jej inaczej, jak tylko poprzez parowanie. Podobnie jak w przypadku tych dwóch jezior w naszym życiu otrzymywanie i oddawanie sprawiają, że życie jest owocne zaś otrzymywanie bez dawania czyni nas martwymi nie tylko duchowo.
Chrystus przemierzając palestyńskie drogi głosił Ewangelię. Chociaż wiele razy słyszeliśmy słowo Ewangelia, to jednak jeszcze raz warto przypomnieć sobie co kryje się za tym słowem. Słowo Ewangelia pochodzi od greckiego słowa euangelion i znaczy dosłownie „dobra nowina”. Jest to dla nas „dobra nowina”, ponieważ przez wiarę w przekaz Ewangelii, człowiek może zostać zbawiony od grzechu i śmierci oraz otrzymać Ducha Świętego. Innymi słowy, przez przyjęcie Ewangelii Królestwo Boże staje się naszym udziałem. Bardzo trafnie określa istotę Królestwa Bożego św. Paweł, pisząc: „Królestwo Boże to nie jest sprawa tego, co się je i pije, ale to sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym”. Chrystus, widząc ogromne tłumy zgłodniałe dobrej nowiny powiedział do zgromadzonych: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo”. Po czym przywołał dwunastu swoich uczniów i wyposażył ich w odpowiednią mądrość i moc do pełnienia tej misji. Wysyłając ich z tą misją w innym miejscu powiedział do nich: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie”.
Uczniowi Chrystusa mają być jak Jezioro Galilejski, które otrzymuje wody i następnie je oddaje. Wtedy ich misja będzie wydawać obfite owoce życia wiecznego. Może nie bez powodu zaraz przy wypłynięciu rzeki Jordan z Jeziora Galilejskiego znajduje się Jardenit. Od najwcześniejszych lat chrześcijanie pielgrzymowali nad Jordan, gdzie Jezus przyjął chrzest. Miejsce to znajduje się niedaleko Jerycha po wschodniej stronie rzeki Jordan w Betanii. Wykopaliska archeologiczne odsłoniły tam pozostałości kaplic chrześcijańskich. Po wojnie siedmiodniowej w 1967 r. stworzono tu zamkniętą strefę wojskową, do której pielgrzymi mieli ograniczony wstęp. Po 44 latach miejsce to stało się ponownie dostępne dla wszystkich pielgrzymów. W czasie utrudnionego dostępu do tego miejsca pielgrzymki przybywały do Centrum Chrztu – Jardenit, leżącego niedaleko wypływu rzeki z Jeziora Genezaret. Zbudowano tu pomosty i ogrodzenia, umożliwiające bezpieczne wejście do świętej rzeki, aby przyjąć chrzest lub odnowić jego przyrzeczenia.
Przez chrzest mamy udział w powszechnym kapłaństwie Chrystusa. W Katechizmie Kościoła Katolickiego Czytamy: „Cały Kościół jest ludem kapłańskim. Przez chrzest wszyscy wierni uczestniczą w kapłaństwie Chrystusa. Uczestnictwo to jest nazywane ‘wspólnym kapłaństwem wiernych’. U jego podstaw i dla służenia mu istnieje inne uczestnictwo w posłaniu Chrystusa, przekazywane przez sakrament święceń, którego misją jest pełnienie służby we wspólnocie, w imieniu i w osobie Chrystusa-Głowy”. A zatem obowiązek głoszenia Dobrej Nowiny spoczywa na wszystkich, a nie tylko na tych, którzy mają obowiązek jej głoszenia na mocy sakramentalnych święceń.
Młody człowiek imieniem Antoni postanowił zostać świętym pustelnikiem. Opuścił rodzinę, sprzedał wszystko, co posiadał, a pieniądze rozdał biednym. Poszedł na pustynię, zamieszkał w jaskini, mówiąc sobie: „W tej głuchej i ciemnej jaskini nikt nie będzie mnie rozpraszał. Będę sam na sam z Bogiem. Cały czas będę mógł poświęcić na modlitwę, czytania Pisma świętego i posty. Po kilku miesiącach ascetycznego pobożnego życia Bóg powiedział niego: „Idź do miasta i zostań przez kilka dni u miejscowego szewca”. Święty pustelnik był zdziwiony bożym poleceniem, ale posłuszny Bogu udał się do szewca i zamieszkał w jego domu.
Po kilku dniach Antoni wrócił do swojej pustelni i wtedy Bóg zapytał go: „Co sądzisz o szewcu?” Antoni odpowiedział: „To po prostu przyzwoity i sumienny człowiek. Ma żonę, która spodziewa się kolejnego dziecka. Bardzo się kochają i dbają o siebie. Są mili. Mocno w Ciebie wierzą. Mówią o Twojej zbawczej miłości swoim sąsiadom, znajomym i przypadkowo spotkanym ludziom. Szewc jest bardzo wesoły, często opowiada dowcipy, jest życzliwy i towarzyski. Po wysłuchaniu tego Bóg powiedział: „Antoni, jesteś wielkim świętym, ale szewc i jego żona też są wielkimi świętymi”.
Ludzie świeccy, żyjący w związkach małżeńskich i w stanie wolnym, są równie wielcy jak biskupi, księża, zakonnicy w misji głoszenia Dobrej Nowiny, która jest drogą do świętości i zbawienia. Ale jest jeden warunek- muszą być jak Jezioro Galilejskie (Kurier Plus, 2023).