1022. O przygotowaniu do śmierci
Ewa Winnicka w artykule „Nie puka się trumną o próg” (Polityka numer 19/2005) pisze, że po doświadczeniach związanych z śmiercią papieża Jana Pawła II, zaczyna się zmieniać w mediach pogląd na przeżywanie ostatnich chwil życia. Śmierć przestaje być tabu. Mówi się coraz częściej o właściwym do niej przygotowaniu i jej przeżywaniu. Unikanie tematu śmierci, przygotowania do niej jest powodem strat, których nie da się nijak zrekompensować. I podaje tego przykłady.
„Anna, 40-letnia matka dwojga dzieci, słabła w warszawskim Centrum Onkologii. Przerzuty zaatakowały płuca i kości, ale dzieci nie wiedziały, że choroba matki jest śmiertelna. Załamany mąż Anny chronił je przed złymi wiadomościami. Tym łatwiej, że mieszkali w innym mieście. Mariola Kosowicz, psycholog z tego szpitala, pamięta, że bardzo prosiła go, żeby przywiózł dzieci. Mogłyby pobyć z mamą. Porozmawiać, przytulić, w końcu się pożegnać. Zwlekał, bo wierzył w cud. Minęły dwa tygodnie. Kiedy wreszcie weszły do szpitalnej sali, matka była w stanie agonii. Umarła, zanim zdążyły do niej podejść. Mariola Kosowicz nie zapomni ich rozpaczy do końca życia.
Mniejsza, 10-letnia dziewczynka leżała na mamie, potrząsała nią i błagała: Mamusiu, kocham cię, powiedz coś! Rozdzierająco szlochały na korytarzu, strasznie długo to trwało. Musieliśmy siłą zaprowadzić je do oddzielnego pokoju i uspokajać zastrzykiem. Te dzieci miały szansę przygotować się do pożegnania z matką, powiedzieć jej wszystkie ważne rzeczy, dać jej spokój i ciepło. Zaakceptować jej śmierć. Brak pożegnania sprawił, że cierpiały – i matka, i dzieci – jeszcze mocniej. Ojciec? Oszukiwał siebie, swoje dzieci. Może nie wiedział, co powiedzieć, więc nie mówił nic”.
Oto jeszcze jeden przykład: „Ewa Flatau martwi się, bo nie wie do dziś, czy jej tata wiedział, że umiera. Cierpiał, słabł, przeglądał obecne w domu podręczniki medyczne, ale stanowczo omijał rozdział o raku żołądka. Tam rozpoznałby przecież wszystkie objawy. Mógłby przeczytać, że nie ma już szans. Ale nie czytał. I bardzo się denerwował, że boli i że nie przestaje mimo operacji i leków. Tymczasem Ewa odesłała własne dzieci do prewentorium w Otwocku. Kiedy wracała z pracy, szła do ojca. Witała się, biegła do kuchni, żeby gotować obiad i płakać. Potem kładła lód na powieki, uśmiechała się i szła do pokoju. Pytała tatę, co ogląda w telewizji i jak się czuje. Do końca.
Teraz, po szesnastu latach wolontariatu w hospicjach, Ewa wie, że powinna była ojcu powiedzieć. Uspokoić go, wyciszyć, przygotować. Poprosić kogoś o pomoc w domu. Oczywiście na tyle wcześnie, by ojciec zdążył się zaprzyjaźnić i zaufać”.
W takich sytuacjach nie możemy zapomnieć o bardzo ważnym, duchowym przygotowaniu umierającego na spotkanie z Chrystusem. Wiatyk i namaszczenie chorych w tym przygotowaniu spełniają zasadniczą rolę. Powstrzymywanie się od wezwania księdza i utwierdzanie umierającego w złudzeniu wyzdrowienia są przeszkodą w godnym przygotowaniu się do śmierci i odpowiednim pożegnaniu z najbliższymi.