|

Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego. Rok B

RADOŚĆ PORANKA

Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. Pobiegła więc i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus miłował, i rzekła do nich: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono”. Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył. Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, które mówi, że On ma powstać z martwych (J 20,1-9).

Nierzadko, całonocne czuwanie przy grobie Jezusa poprzedzało rezurekcyjną procesję. Zapewne opuszczając rodzinną ziemię nad Wisłą, pośród wielu ojczystych obrazów- wspomnień zabraliśmy obraz procesji rezurekcyjnej z rodzinnego kościoła. Jest ona nie do odtworzenia gdzie indziej. Te inne procesje będą tylko oprawą do najcenniejszego wspomnienia, które rodziło się świtem w dziecięcej pamięci. Wstający dzień rozlewał szkarłatne kolory na wschodzie i budził ptaki, które pierwsze wyśpiewywały chwałę Zmartwychwstałego Pana. A potem z drzwi kościoła zaczęła wypływać kolorowa rzeka. Sztandary, obrazy specjalnie na ten dzień wystrojone, dziewczynki w białych sukienkach jak hostie z zaspanymi oczami, ministranci w karmazynowych strojach z dzwoneczkami w niespokojnych dłoniach i kadzielnicą, z której unosił się zapach jałowca i żywicy. I baldachim, który skrywał złotą monstrancję z Najświętszym Sakramentem. A śpiew: „Chrystus zmartwychwstał, Alleluja” płynął ponad wiosennymi polami, łąkami i lasami głosząc światu najcudowniejszą wieść o zwycięstwie Życia nad śmiercią.

Odmienny w nastroju był świt w Jerozolimie, o którym mówi zacytowany na wstępie fragment Ewangelii. Daleko było do radości trzem kobietom, który szły do grobu, aby namaścić ciało Jezusa. To, co ujrzały i usłyszały przeraziło ich. „One wyszły i uciekły od grobu; ogarnęło ich zdumienie i przestrach.” Zdumiewająca prawda, czy to możliwe, aby ktoś ze śmierci przeszedł do życia? A jednak to, co nie możliwe stało się faktem. Chrystus zmartwychwstał. Takie były początki wielkanocnej tajemnicy, która do dziś rozpala radością dusze i serca wyznawców Chrystusa. Te trzy kobiety były pierwsze z ogromnej rzeszy ludzi, którzy szli i idą do Grobu Jezusa, by usłyszeć w głębi swej duszy słowa, które wypowiedział anioł do niewiast w poranek wielkanocny: „Szukacie Jezusa z Nazaretu, ukrzyżowanego; powstał nie ma Go tutaj. Oto miejsce, gdzie Go złożyli.”

Pielgrzymujemy do miejsc świętych, aby doświadczyć obecności Boga, a w najważniejszym miejscu pielgrzymkowym słyszymy: „Nie ma Go tutaj.” Wschodni Chrześcijanie nazywają Grób Chrystusa Anastasis, czyli Zmartwychwstanie. To miejsce staje się znakiem duchowej obecności w świecie Chrystusa Zmartwychwstałego. Jeśli szukamy możemy Go spotkać wszędzie na drodze duchowego pielgrzymowania. Jednak na tej drodze ważne jest doświadczenie ewangelicznych kobiet w poranek wielkanocny. Dlatego pielgrzymujemy do tego najświętszego miejsca, jakim jest Grób Chrystusa. Jest to najsłynniejsze miejsce święte odwiedzane nieprzerwanie do dnia dzisiejszego.

Ponad wszelką wątpliwość to miejsce jest autentycznym miejscem, gdzie złożono ciało Jezusa. Wspólnota chrześcijańska w Jerozolimie sprawowała tu uroczystości liturgiczne do 66 roku po Chrystusie. Teren ten nie został zabudowany nawet wtedy, gdy został włączony w obręb murów miasta w latach 41- 43 po Chrystusie. Pamięć tego miejsca przetrwała i prawdopodobnie została jeszcze bardziej utrwalona, gdy cesarz Hadrian w 135 r. po Chr. kazał zasypać to miejsce i wznieść tam świątynię kapitolińską oraz świątynię ku czci Afrodyty. W IV wieku chrześcijaństwo otrzymało wolność, a cesarz Konstantyn zdecydował wybudować tu kościół upamiętniający Zmartwychwstanie. Podjęto bardzo szczegółowe poszukiwania. Cesarz posłał swoich architektów, z którymi przybyła także Helena, matka Konstantyna. Naoczny świadek tych wydarzeń, Euzebiusz, biskup Cezarei, napisał: „Skoro tylko podjęto prace, i w miarę ukazywała się warstwa po warstwie podglebia, nieoczekiwanie ukazał się czcigodny i najświętszy pomnik zmartwychwstania Zbawiciela.” Budowę kościoła na tym miejscu rozpoczęto w roku 326, dziewięć lat później został on poświęcony. Powstał wielki zespół architektoniczny. Składał się Anastasis- rotundy wzniesionej nad grobem Chrystusa umieszczonym w kaplicy, która chroniła go i ozdabiała; następnie z Golgoty – skalistej bryły wkomponowanej w portyk, i z Martyrium- obszernej, pięcionawowej bazyliki, wychodzącej na główną ulicę miasta. Wszystkie te budowle były bogato zdobione. W Martyrium złożono wkrótce najcenniejszą relikwię: krzyż Chrystusa, którego ponowne znalezienie legenda przypisuje cesarzowej Helenie.

Przez trzy wieki do tej świątyni przybywali pielgrzymi, gdzie mogli swobodnie sprawować liturgię. W roku 614 wojska perskie zburzyły wszystkie kościoły w Jerozolimie w tym świątynię zbudowaną przez Konstantyna. Zginęło wtedy w Jerozolimie prawie 34 tys. chrześcijan. Od tego czasu Bazylika grobu Bożego na przemian była odbudowywana i niszczona. Chrześcijanie z narażeniem życia odwiedzali to miejsce. W lipcu 1099 r. pierwsza wyprawa krzyżowa dotarła do Jerozolimy i po jej zdobyciu odśpiewano w ubogiej bazylice Grobu Pańskiego „Te Deum”. Niezwłocznie też krzyżowcy przystąpili do budowy nowej Bazyliki. Po 50 latach konsekrowano Bazylikę Bożego Grobu, która obejmowała także kaplicę Kalwarii. Bazylika Grobu Bożego stała się ponownie sercem całego chrześcijaństwa i celem niezliczonych pielgrzymek. W 1187 roku Palestyna wraz z Jerozolimą ponownie została zajęta przez muzułmanów. Obecna Bazylika pochodzi z czasów krzyżowców, ale są widoczne ślady świątyni wzniesionej przez cesarza Konstantyna w 335 r.

Próg tej świątyni przekroczyliśmy podczas jubileuszowej pielgrzymki do Ziemi Świętej. Z rozkrzyczanej ulicy weszliśmy na dziedziniec przed wejściem do świątyni i po przekroczeniu jej progu ogarnął nas inny rodzaj rozgardiaszu. Współwłaścicielami świątyni są katolicy, greccy ortodoksi, Ormianie, Syryjczycy, Koptowie i Etiopczycy. Spoglądają oni na siebie podejrzliwie. Ludzka słabość nie jest nigdzie bardziej widoczna niż tutaj. Ci, którzy przychodzą tu bez wiary, ale z nadzieją znalezienia jakiegoś zewnętrznego znaku zmartwychwstania odchodzą z poczuciem niespełnienia. A tym, którzy mają wiarę nie przeszkadza rozgardiasz świątynny, ani antypatyczny i zadufany mnich grecki, który wpuszcza pielgrzymów do Grobu Pańskiego. Nabożni pielgrzymi wiedzą, że warto nawet z narażeniem życia stanąć, choć jeden raz w tym świętym miejscu i przeżyć wzruszenie, które dotyka naszego serca.

Z taką wiarą wchodziliśmy do tego miejsca. Ustawiamy się w długą kolejkę, czekających na wejście do kaplicy Bożego Grobu. Składa się ona z przedsionka zwanego kaplicą Anioła, znajduje się tu fragment kamienia, którym był zamknięty grób Jezusa. Anioł siedział na tym kamieniu, gdy rankiem kobiety przyszły do grobu, aby namaścić ciało Jezusa. Z kaplicy Anioła prowadzi bardzo niskie przejście do właściwego Grobu. We wnętrzu może modlić się najwyżej 3 osoby. Połowę Grobu zajmuje kamienna ława, na której spoczywało ciało Jezusa. Z sufitu zwisa wiele lamp, płoną także świece. Na modlitwę też nie ma wiele czasu, trzeba zwolnić miejsce dla innych. Wchodzimy, całujemy kamienną płytę, słowa krótkiej modlitwy, zapalenie świecy, którą zabieramy ze sobą jak świętą relikwię.

Ten krótki moment wystarcza, aby przeżyć to, co przeżyły kobiety w poranek wielkanocny: „Nie ma Go tutaj, zmartwychwstał”. A później z niespotykaną dotąd wiarą i radością śpiewać w procesji rezurekcyjnej: „Zmartwychwstał Pan, Alleluja” (z książki Ku wolności).

CHRYSTUS ZMARTWYCHWSTAŁ

Gdy Piotr przybył do domu centuriona w Cezarei, przemówił: „Wiecie, co się działo w całej Judei, począwszy od Galilei, po chrzcie, który głosił Jan. Znacie sprawę Jezusa z Nazaretu, którego Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą. Dlatego że Bóg był z Nim, przeszedł On dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła. A my jesteśmy świadkami wszystkiego, co zdziałał w ziemi żydowskiej i w Jerozolimie. Jego to zabili, zawiesiwszy na drzewie. Bóg wskrzesił Go trzeciego dnia i pozwolił Mu ukazać się nie całemu ludowi, ale nam, wybranym uprzednio przez Boga na świadków, którzyśmy z Nim jedli i pili po Jego zmartwychwstaniu. On nam rozkazał ogłosić ludowi i dać świadectwo, że Bóg ustanowił Go sędzią żywych i umarłych. Wszyscy prorocy świadczą o tym, że każdy, kto w Niego wierzy, w Jego imię otrzymuje odpuszczenie grzechów” (Dz 10,34a.37-43).

Radość poranka wielkanocnego można pełniej zrozumieć tylko w świetle doświadczeń jakie niesie ze sobą śmierć. Mogą to być osobiste wspomnienia związane z odejściem naszych bliskich. Myśląc o tym, mamy świadomość, że nawet najgłębsza wiara nie jest w stanie uwolnić nas całkowicie od naturalnego bólu i cierpienia jakie zadaje nam śmierć. Cierpienie jest tym większe, im większa jest nasza miłość do tych, którzy od nas odeszli. Dni znaczone śmiercią są pewnego rodzaju czasem ciemności duchowej, w której szukamy światła, które rozjaśniłoby mrok cierpienia i złagodziło ból rozstania. Pielęgnujemy w naszej pamięci najpiękniejsze wspomnienia o zmarłych, zachowujemy pamiątki i wpatrujemy się w ich fotografie. Na tej drodze chcemy zatrzymać ich przy sobie, ocalić od zapomnienia. Ale to nam nie wystarcza.

Szukamy znaków potwierdzających naszą wiarę i nasze przeczucia, że nasi bliscy zmarli żyją. Szukamy tych znaków także w naszych snach. Spotkałem wielu ludzi, którzy opowiadali sny o swoich bliskich zmarłych. Najczęściej ci co odeszli zapewniali ich , że są szczęśliwi i proszą, aby się o nich zbytnio nie zamartwiać. Takie sny prawie zawsze stają się źródłem umocnienia radosnej nadziei o życiu wiecznym. Łagodzą ból rozstania. Wśród moich rozmówców byli i tacy, którzy byli święcie przekonani, że słyszeli kroki zmarłych, a nawet widzieli ich  postać. Byli absolutnie pewni ich obecności. Te przeżycia upewniały ich w radosnej prawdzie, że życie zmienia się, ale się nie kończy. Jedno z takich autentycznych przeżyć opisuje John E. Sumwalt w książce „Lectionary stories”.

Diane miała osiem lat, gdy zginął w wypadku jej dziewięcioletni brat Larry. Byli bardzo ze sobą związani. Bawili się razem, pomagali rodzicom w gospodarstwie. Wszędzie byli razem. Pewnego dnia Diana została zaproszona przez dwie koleżanki na mecz piłkarski. Larry chciał jej towarzyszyć. Ale Diane powiedziała, że jest to mecz dla dziewcząt i nie chcą, aby tam był jakikolwiek chłopiec. Ostatecznie rodzice zadecydowali, że Larry zostanie w domu. Kiedy Diane przybyła na mecz, czekała na nią smutna wiadomość; jej brat zginął po kołami ciągnika, musi wracać do domu. Przy wypadku był obecny ojciec, który nieprzytomnego syna zawiózł do szpitala. W niedługim czasie Larry zmarł. W pierwszej chwili, po otrzymaniu tragicznej wiadomości,  Diane pomyślała: „Nie mam teraz nikogo. Wszystko będę robić sama”. Następnie jej serce przeszył ogromny ból poczucia winy: „Gdybym pozwoliła Larremu pójść ze mną na mecz nie doszło by do tego tragicznego wypadku”.

Na trzeci dzień po pogrzebie, w środku nocy Diane obudziła się nagle. Usiadła na łóżku i po przeciwnej stronie pokoju zobaczyła Larrego siedzącego na parapecie okiennym. Kilka minut patrzyli na siebie. „Następnie”- mówi Diane – „Larry zniknął z moich oczu”. O tym zdarzeniu opowiedziała swojej rodzinie. Jak sama mówi:  „Nikt nie wątpił w prawdziwość moich słów”. Diane wyznaje, że do tej pory, gdy wspomina to wydarzenie dostaję gęsiej skórki.  „Do dzisiejszego dnia, gdy zamknę oczy widzę Larrego w takiej postaci,  jakiej mi się ukazał w moim pokoju przed wielu laty”. Gdy zapytamy Diane, co o tym myśli, dlaczego Larry przyszedł do niej, ona odpowiada: „Myślę, że w ten sposób Larry chciał się ze mną pożegnać, a Bóg chciał mi objawić, że mój brat żyje”. To przeżycie było i jest dla Diany źródłem nadziei i cichej radości.

Przeżycia tego typu są bardzo cenne w naszym osobistym życiu. A gdy spoglądamy na nie przez pryzmat radości wielkanocnej, wtedy wydają się być zakotwiczone w jak najbardziej realnej rzeczywistości. Wróćmy zatem myślą do poranka wielkanocnego w Jerozolimie sprzed prawie dwóch tysięcy lat. Uczniowie i przyjaciele Jezusa pogrążeni byli w rozpaczy. Oto ich Mistrz został ukrzyżowany i złożony w grobie. Do pogrążonych w smutku uczniów Chrystusa dociera nieprawdopodobna wieść; Chrystus zmartwychwstał. Nie mogą w to uwierzyć. Maria Magdalena przychodzi o świcie do grobu, aby namaścić ciało Jezusa i widzi kamień, zamykający wejście do grobu odsunięty. W pierwszym odruchu wcale nie myśli o zmartwychwstaniu. Sądzi, że ciało Jezusa zostało zabrane z grobu. I z tą wiadomością przybywa do apostołów: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono”. Nie mniej zdziwieni apostołowie Piotr i Jan biegną do grobu Jezusa. Wchodzą, sprawdzają dokładnie; rzeczywiście grób jest pusty. I dopiero w tedy przypominają sobie słowa Pisma świętego, słowa Jezusa, że On po trzech dniach zmartwychwstanie. Fakt pustego grobu i słowa Pisma świętego wystarczyły św. Janowi, aby uwierzyć w zmartwychwstanie swego Mistrza: „Wszedł wtedy do wnętrza także ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył”. Jednak pusty grób Jezusa, zapowiedzi zmartwychwstania nie dla wszystkich był wystarczającym dowodem, aby uwierzyć, że Chrystus żyje.  Dlatego ukazuje się On swoim uczniom wiele razy. Rozmawia z nim, spożywa posiłek, każde dotykać swoich ran.

Tak rodziła się radość wielkanocna. Wyglądało to jak najpiękniejszy sen, ale to nie był sen, to była rzeczywistość, której można było doświadczyć zmysłami. A zatem cieszmy się i radujmy, bo Chrystus zmartwychwstał i my razem z Nim zmartwychwstaniemy.

Z tą radosną nowiną Apostołowie wyruszyli w świat. Z narażeniem życia głoszą prawdę o zmartwychwstaniu, bo czymże jest śmierć w porównaniu z chwałą zmartwychwstania. Święty Piotr w jednym z pierwszych swoich kazań wielkanocnych mówi: „A my jesteśmy świadkami wszystkiego, co zdziałał w ziemi żydowskiej i w Jerozolimie. Jego to zabili zawiesiwszy na drzewie krzyża. Bóg wskrzesił Go trzeciego dnia i pozwolił Mu ukazać nie całemu ludowi, ale nam, wybranym uprzednio przez Boga na świadków, którzyśmy z Nim jedli i pili po Jego zmartwychwstaniu. On nam rozkazał głosić ludowi i dać świadectwo, że Bóg ustanowił Go sędzią żywych i umarłych” (Dz. 10, 39-41). Apostołowie, głosząc prawdę o zmartwychwstaniu świadczyli o niej swoimi czynami i męczeńską śmiercią.

Dzięki temu świadectwu zapełniamy nasze kościoły w niedzielę wielkanocną, idziemy w rezurekcyjnych procesjach, radośnie i z wiarą śpiewając: „Otrzyjcie już łzy płaczący, żale z serca wyzujcie. Wszyscy w Chrystusa wierzący, weselcie się, radujcie. Bo zmartwychwstał samowładnie, jak przepowiedział dokładnie. Alleluja, alleluja, niechaj zabrzmi: Alleluja”.

Słowo „Alleluja” (hebr. Halle lujah wysławiajmy Jahwe) jest radosnym wezwaniem do wysławienia Boga. Wychwalamy zatem Boga za przedziwną tajemnicę naszego życia, które po ziemskich doświadczeniach i śmierci, w Chrystusie zmartwychwstałym ma szansę spełnienia w wiecznej chwale (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

DOTKNĄĆ TAJEMNICY ZMARTWYCHWSTANIA

Bracia: Jeśliście razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus zasiadając po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi. Umarliście bowiem i wasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu. Gdy się ukaże Chrystus, nasze życie, wtedy i wy razem z Nim ukażecie się w chwale (Kol 3, 1-4).

W lubelskiej archidiecezji wśród księży znana jest historia księdza profesora, pochodzącego z rodziny hrabiowskiej, ziemiańskiej, który pewnego razu przyszedł do kurii biskupiej i przedstawił się kanclerzowi, mówiąc między innymi: „Jestem ziemianinem”. Na co kanclerz odpowiedział: „Toż i my nie jesteśmy niebianami”. Wszyscy jesteśmy „ziemianami”. Nasze życie jest uwarunkowane prawami materii. Jednak świat materialny nie jest w stanie wypełnić naszego życia. Czujemy w sobie pragnienia przekraczające żelazne prawa materii. Nasze serca i myśli kierują się ku rzeczywistości pozamaterialnej, nadprzyrodzonej, wiecznej, która ogniskuje się wokół Boga. Jeśli człowiek uczciwie pójdzie za tym głosem rozumu i serca, to odkryje, że rzeczywistość nadprzyrodzona, duchowa jest najważniejsza, bo w przeciwieństwie do materii, która, mówiąc językiem psalmisty przemija jak poranna rosa, trwa wiecznie i w niej to człowiek odnajduje spełnienie swych pragnień, w tym najważniejszego- pragnienia wieczności.

Zanurzeni w materii pragniemy na sposób materialny dotknąć rzeczywistości duchowej, nadprzyrodzonej. Wyrazem tego może być wielka popularność różnego rodzaju uzdrowicieli. Jeden z nich gościł w ostatnich dniach w parafii św. Krzyża w Maspeth. Kilka dni przed jego przyjazdem w kancelarii urywały się telefony, kiedy będzie, o której godzinie odprawi Mszę św., czy można będzie się z nim spotkać, czy można otrzymać indywidualne, uzdrawiające błogosławieństwo? Więcej było tych pytań niż pytań o porządek nabożeństw odprawianych w czasie Triduum Paschalnego. W czasie odprawiania Mszy św. wspomniany ksiądz – uzdrowiciel dmuchnął i kilka osób upadło na podłogę, podobnie było, gdy śpiewał glosolalia, czy wkładał ręce na ludzi. Dla wielu był to widzialny znak obecności Boga. Niewykluczone, że był w tym palec boży. Jednak niepokojący jest owczy pęd w poszukiwaniu materialnych znaków bożej obecności. W tym momencie przypominają mi się słowa Jezusa skierowane do tych, którzy ciągle żądali od Niego materialnych znaków potwierdzających Jego boskie posłannictwo: „Plemię przewrotne i wiarołomne żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku proroka Jonasza. Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi”.

Jezus czynił wiele cudów; uzdrawiał chorych, wskrzeszał umarłych, rozmnażał chleb, uciszał burzę… To były bardzo ważne znaki bożej mocy. Jednak, jak Jezus zapowiedział najważniejszym znakiem była Jego śmierć na krzyżu, złożenie na trzy dni do grobu i zmartwychwstanie. A zatem, nie pomijając szukania różnych znaków bożej obecności, najwięcej uwagi winniśmy poświecić tajemnicy pustego grobu Jezusa. To tam możemy dotknąć istoty naszej wiary. Pusty grób jest znakiem zmartwychwstania Chrystusa, a zmartwychwstanie jest fundamentem naszej wiary. W tym celu wyruszamy między innymi na pielgrzymkę do Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Chcemy dotknąć skały, na której spoczywało ciało Jezusa. Dla większości dotknięcie zimnego kamienia grobu ma przełożenie na duchowe dotknięcie tajemnicy zmartwychwstania, które odmienia nasze życie. Dla niektórych pozostaje to tylko dotknięciem zimnej skały bez poruszenia najdelikatniejszych strun wiary.

W tych świętych miejscach warunki zewnętrzne nie ułatwiają duchowego dotknięcia tajemnicy zmartwychwstania Chrystusa. A nieraz wręcz przeszkadzają. Do tych przeszkód należą wyrośli i spasieni mnisi prawosławni, opiekujący się Golgotą i Grobem Pańskim. W czasie naszego ostatniego pielgrzymowania jedna z uczestniczek klęczała przy skale Golgoty, dotykając miejsca, gdzie był postawiony krzyż. Nagle pojawił się mnich i bez słów, brutalnie wypchnął tę kobietę, zadając jej ból. Był to bowiem czas prowadzenia przez niego modlitw. Stanął i klepał swoje pacierze, coraz kreśląc znaki krzyża, gorliwie używając kadzielnicy, a w kącie stała i płakała uczestniczka naszej pielgrzymki, którą ów mnich skrzywdził. Patrząc na tę scenę zadawałem sobie pytanie, czy milszy był Chrystusowi łotr, który bluźnił Mu z krzyża, czy ten który stał pod krzyżem i z pychą zanosił do Niego swoje obłudne modły. Nasz przewodni ks. Piotr powiedział, że to nic w porównaniu z tym, czego dokonał inny prawosławny mnich przy Grobie Pańskim. Otóż chwycił księdza z Polski i rzucił go na posadzkę, łamiąc mu rękę w dwóch miejscach.

Napisałem powyższe słowa nie po to, aby wylewać jakieś żale, ale po to byśmy byli świadomi, że nawet w świętych miejscach musimy nieraz pokonywać wiele przeszkód, aby doświadczyć tajemnicy zmartwychwstania Pańskiego. Warto jednak podjąć ten trud, bo to doświadczenie rozjaśni mroki naszego życia, w tym największą ciemność, jaką jest śmierć. Stanie się również źródłem nadziei, radości i optymizmu, mimo przeciwności życia i bezlitośnie mijającego czasu. Tak jak dawniej na Golgocie, tak i dzisiaj pod krzyżem Chrystusa i przy Jego grobie stoi rozwrzeszczana hałastra, opluwająca krzyż i szydząca z tych, którzy z wiarą spoglądają na Chrystusa ukrzyżowanego.  Możemy cytować dziesiątki przykładów znieważania krzyża. Jeden z nich miał miejsce w ostaniem czasie na antenie radia Eska Rock. Dwaj dziennikarze przeprowadzili szyderczy „wywiad” z krzyżem. Następnie dla kpiny utworzyli „żywy krzyż”. Jeden z dziennikarzy udawał poprzeczną belkę krzyża i kładąc się na plecach drugiego dziennikarza, wykrzykiwał słowa…znalazł się nasz polsko-żydowski krzyż”. Sąd polski uznał, że nie jest to znieważenie krzyża, tylko ekspresja artystyczna. W okresie przedświątecznym często serwowane są rewelacje „naukowców”, którzy niby to odnaleźli grób Jezusa z Jego szczątkami. Ot chociażby odkrycia Jamesa Tabora opublikowane w marcu tego roku. Jednak najbardziej niebezpieczne przeszkody na drodze doświadczenia tajemnicy zmartwychwstania niesie codzienne życie zdominowane konsumpcjonizmem i hedonizmem. Wartości materialne przesłaniają nieraz Boga. Pogoń za przyjemnościami popycha do łamania bożych przykazań. Zapędzenie nie pozwala na zatrzymanie się, aby pomyśleć dokąd i po co tak pędzę.

Gdy jednak pokonamy te wszystkie przeszkody, wtedy radość poranka wielkanocnego z Jerozolimy sprzed dwóch tysięcy lat stanie się naszym udziałem. Nad Jerozolimą pojawiły się pierwsze poranne zorze. Pachniało zielenią i kwiatami. Na zboczach Golgoty i w pobliżu Grobu Jezusa kwitły czerwone maki. Słychać było śpiew porannych ptaków. W ten cudowny poranek smutne niewiasty szły do grobu Jezusa. Z przerażeniem stwierdziły, że grób jest pusty. Jeszcze nie ochłonęły, gdy zobaczyły aniołów, którzy powiedzieli do nich: „Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj, zmartwychwstał.” I wtedy cały świat rozpromienił się dla nich cudownymi kolorami zmartwychwstania. Jeśli On zmartwychwstał, to i my zmartwychwstaniemy. Radość tego poranka staje się w sposób szczególny naszym udziałem, gdy wielkanocnym świtem idziemy w wielobarwnej procesji rezurekcyjnej i śpiewamy: „Chrystus zmartwychwstan jest, nam na przykład dan jest: Iż mamy zmartwychpowstać, z Panem Bogiem królować. Alleluja!” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

PIĘKNIEJSZE ŻYCIE

Przed kilku laty wszedł na ekrany film pt. „Życie jest piękne”. Trudno nie zgodzić się z tytułem filmu. Mimo różnego rodzaju niedogodności życie jest piękne. Pod warunkiem jednak, że potrafimy się cieszyć tym co posiadamy a nie ciągle narzekamy na jakieś braki. Nieraz wydaje mi się, że receptą na szczęśliwe życie jest sięganie jak najwyżej, przy równoczesnym radowaniu się tym co posiadamy. Jakże często nie potrafimy cieszyć się przyjaźnią bliskich nam ludzi, wschodami i zachodami słońca, nocnym niebem usianym gwiazdami, pierwszymi kwiatami na wiosnę, śpiewem skowronka i przysłowiowym chlebem i wodą.  A wracając do filmu, można pytać, czy jest możliwe odnalezienia piękna życia w koszmarnych warunkach obozu hitlerowskiego, bowiem w tych realiach rozgrywa się akcja tego filmu. W pierwszym rzędzie piękno życia dostrzegamy w ojcowskiej miłości głównego bohatera filmu, który za wszelką cenę chce uchronić swego syna przed okropnościami tego nieludzkiego miejsca. Stara się on wychwytywać to co jest najpiękniejsze w życiu obozowym. Przekonuje także syna, że uczestniczą w grze, w której biorą udział więźniowie i strażnicy, a główną nagrodą jest czołg. Oglądając niektóre sceny, jesteśmy zachwyceni pięknem ludzkiego życia i niedocenionych w naszym życiu wartości.

Często nie dostrzegamy zwykłych ludzkich wartości, tak jak nie zauważamy powietrza, które wdychamy. Dopiero gdy zaczyna nam go brakować zdajemy sobie sprawę jak bardzo jest ono cenne. Ludzie, którzy stanęli w obliczu realnej perspektywy utraty życia, zaczynają dostrzegać i cieszyć się wartościami, które wcześniej umykały ich uwadze. Szczególnie odnosi się to ludzi, którym udało się wyjść z opresji i otrzymać życie niejako drugi raz. Potrafią oni cieszyć się każdym dniem. Jaśniej dostrzegają najważniejsze wartości życia, które zawsze mają charakter duchowy. Np. prawdziwej miłości nie da się zamienić na żadne wartości materialne. Z wielką uwagą czytałem wspomnienia ludzi, którzy czekali na przeszczep serca. Po udanej operacji często powtarzali, że mają drugie serce i drugie darowane życie. Wśród nich jest lekarz Tadeusz Dzido z Biłgoraja, który swoje przeżycia opisał w książce „Żyję z obcym sercem”. Udając się na operację do Krakowa żegnał się ze swoim domem powierzając wszystko Bogu: „Wychodząc z mieszkania spojrzałem na dom, podwórko, sąsiednie posesje, pożegnałem się z domownikami i sąsiadami i w myśli poprosiłem, Panie Boże Wszechmogący prowadź!” Operację przeszczepu serca przeprowadził w krakowskiej klinice dr Bogusław Kapelak, do którego Tadeusz Dzido w swojej książce kieruje słowa: „Pan wymienił mi serce. Stare, spracowane, schorowane, umierające zostało spalone lub zakonserwowane. Nowe wszczepione, prądem poruszone, spowodowało należyte krążenie krwi w obcym organizmie. Panie doktorze Kapelak dziękuję bardzo za nowe serce, za nowe życie”. Dr Dzido pamięta także o dawcy serca: „Wiem, że jego dawcą był 30-letni mężczyzna, który zginął w wypadku drogowym. Modlę się za niego dwa razy dziennie rano i w wieczór”. W innym miejscu dodaje: „Dziś mając drugie serce, dziękuję Bogu i ludziom, cieszę się życiem, rodziną i wnukami, mogę pracować i być tam, gdzie jest moje upragnione miejsce- wśród ludzi”. W tym darowanym życiu pan Tadeusz dostrzega więcej piękna i dobra i za to wszystko dziękuje Bogu. Wraz żoną Jadwigą pomaga biednym i potrzebującym, za co jego żona została uhonorowana „Kryształowym Sercem”. Doktor Dzido mówi: „Cieszymy się, że możemy nieść pomoc ludziom w potrzebie i będziemy to kontynuować. Codziennie upewniam się w tym, że życie to wielki dar”.

Święta Zmartwychwstania Pańskiego przypominają nam, że każdemu z nas zostało darowane drugie życie, a właściwie jego trwanie pomimo śmierci. Piękno tego życia przekracza ludzkie pojmowanie. Św. Paweł w Liście do Koryntian pisze: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują”.  Właściwie przeżywana świadomość darowanego życia wiecznego sprawia, że mądrzej i pełniej przeżywamy doczesność, dostrzegamy, co w życiu jest najważniejsze. Potrafimy cieszyć się i dziękować Bogu za każdy przeżyty dzień, za ludzi bliskich naszemu sercu i piękno świata.  A szczególnie dziękować za życie, które odnosi zwycięstwo nad śmiercią. O tym życiu pisze św. Jan w Apokalipsie: „I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły”. Bóg wskazuje nam drogę do tego życia. Jest to droga Jego przykazań, które prorok Ezechiel porównuje do darowania nowego serca: „Dam wam nowe serce, kamienne serce wam odbiorę a dam wam serce z ciała. Ducha mojego chcę tchnąć w was i sprawić, byście żyli według mych nakazów i przestrzegali przykazań, i według nich postępowali. Wtedy będziecie moim ludem, a Ja będę waszym Bogiem”. Chrystus dał nam serce uformowane największą miłością, której znakiem stał się krzyż na Golgocie. W tej Miłości jest nasze zmartwychwstanie i życie. Wcześniej wypowiedziane przez Chrystusa słowa: „Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie” w Jego zmartwychwstaniu nabrały realnej mocy spełnienia w naszym życiu. I to jest źródło naszej wielkanocnej radości.

Ewangelia z dzisiejszej uroczystości przedstawia nam pierwszych świadków tej radości: „Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. Pobiegła więc i przybyła do Szymona Piotra i do drugiego ucznia, którego Jezus kochał, i rzekła do nich: Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono. Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. Biegli oni obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu”. Wierzyli i ufali słowom Chrystusa, jednak wcześniejsze zapowiedzi o zmartwychwstaniu przerosły ich, i w tym, jak gdyby niedowierzali Chrystusowi. Możemy sobie wyobrazić poranek wielkanocny w Jerozolimie. Cudowne poranne zorze rozlewały się na wschodnim horyzoncie Jerozolimy. Jednak nie cieszyły one ani Mari Magdaleny, ani uczniów biegnących do grobu Jezusa. Bo jak się cieszyć trzy dni po śmierci kogoś tak bardzo bliskiego. Jak się cieszyć, gdy na domiar złego „wykradziono” ciało Jezusa, ukochanego mistrza. Jednak tajemnica pustego grobu, słowa aniołów: „Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych, nie Go tu, zmartwychwstał” i spotkania ze zmartwychwstałym Jezusem rozpaliły najpiękniejsze zorze na horyzoncie życia uczniów Jezusa. Chciało się im żyć i śpiewać najpiękniejszą pieśń o życiu, które zwyciężyło śmierć.

Naśladując Marię Magdalenę, Piotra i Jana, skoro świt wyruszamy do naszych kościołów na Rezurekcję. Moja droga na pierwsze rezurekcje biegła polami, na których pojawiała się pierwsza zieleń, a poranne skowronki wzbijały się ku niebu, wychwalając Boga swoim śpiewaniem. Na wschodzie pojawiały się pierwsze poranne zorze, zapowiadając słońce, które czerwoną tarczą i pierwszymi promieniami witało wychodzącą procesję rezurekcyjną. To poranne piękno było zewnętrzną oprawą dla „Słońca, które nigdy nie gaśnie”. Blask tego Słońca ogarniał nasze dusze, które z radością śpiewały: „Alleluja, biją dzwony, głosząc w świata wszystkie strony, że zmartwychwstał Pan. Alleluja. Biją długo i radośnie, że aż w piersiach serce rośnie, triumf prawdzie dan. Alleluja”.  Niech temu radosnemu Alleluja towarzyszą słowa modlitwy konwertyty, kardynała Johna H. Newmana: „O Chryste zmartwychwstały i my z Tobą zmartwychwstaniemy; usunąłeś się ludziom sprzed oczu, a my powinniśmy iść za Tobą. Powróciłeś do Ojca swojego, a my powinniśmy tak postępować, aby życie nasze ‘było ukryte z Tobą w Bogu’. Obowiązkiem i przywilejem wszystkich Twoich uczniów, o Panie, jest podnosić się wzwyż i przemieniać się w Ciebie. To nasz przywilej żyć w niebie przez nasze myśli, pragnienia, tęsknoty, westchnienia i uczucia, chociaż jesteśmy jeszcze w ciele. Naucz nas ‘szukać tego, co w górze, ukazując nam, że należymy do Ciebie, że nasze serce zmartwychwstało z Tobą i że życie nasze jest ukryte w Tobie” (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

ŚWIĘTY JAN, APOSTOŁ I EWANGELISTA

Świtem, trzeciego dnia po szabacie Maria Magdalena przyszła do grobu ukochanego Mistrza. Kamień od grobu zastała odsunięty. Przerażona pobiegła do apostołów, oznajmiając, co się stało. Piotr i Jan wyszli w pośpiechu, niedowierzając słowom kobiety. Jan pisze, że biegli, a że był młodszy, to szybciej dobiegł do grobu Jezusa. Jednak nie wszedł do grobu, z uszanowania zaczekał na Piotra. Piotr wszedł pierwszy, a później Jan, który ujrzał pusty grób i uwierzył. Wcześniej ufał swemu Mistrzowi, i to bardzo, bo trwał przy Nim do ostatniej godziny, jednak, gdy zobaczył pusty grób w jego wierze nie było już najmniejszej wątpliwości, że stało się to, co wydawało się niemożliwe. Chrystus wyszedł z grobu żywy. On żyje. Jest Panem życia i śmierci.

O życiu świętego Jana dowiadujemy się głównie z pism Nowego Testamentu. Apostoł urodził się prawdopodobnie Betsaidzie, w mieście rodzinnym Piotra i Andrzeja. Niewielkie miasteczko było położone niedaleko Jeziora Galilejskiego. Rodzicami Jana byli Zebedeusz i Salome. Zebedeusz, posiadając własną łódź rybacką należał do zamożniejszych rybaków. Prawdopodobnie był dostawcą ryb na stół najwyższego arcykapłana żydowskiego. Wskazują na to pewne znajomości z arcykapłanem, o których wspomina Jan w czasie procesu Jezusa. Jan i jego brat Jakub byli wdrażani przez ojca do zawodu rybaka. W pobożnej rodzinie Zebedeusza żywe były tradycje mesjańskie. Gdy Jan Chrzciciel wskazał na Jezusa jako Mesjasza: „Oto Baranek Boży”, Jan poszedł za Chrystusem. Był to ważny moment dla niego, bo pisząc po latach Ewangelię pamiętał, że to była godzina 16:00. Jan poszedł za Chrystusem, nie czekając na wyraźne wezwanie Mistrza. Jednak w niedługim czasie wrócił do swoich poprzednich zajęć. Można to odczytać jako znak. Aby wytrwać w swoim powołaniu musimy czekać aż Chrystus wyraźnie powie do nas: Pójdź za Mną. W przypadku Jana Ewangelisty stało się to dopiero przy drugim spotkaniu. Chrystus przechodząc obok Jana i jego brata Jakuba, krzątających się przy swoich zajęciach rybackich powiedział do nich: „Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi”. Zostawili oni łódź, sieci, swego ojca, całe dotychczasowe swoje życie i nieodwołalnie poszli za Chrystusem.

Św. Jan Apostoł należał do trzech wybranych uczniów Jezusa. Uczestniczył w wydarzeniach, w których nie brali udziału pozostali. Był świadkiem wskrzeszenia córki Jaira. „I nie pozwolił nikomu iść ze sobą, z wyjątkiem Piotra, Jakuba i Jana, brata Jakubowego. Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Wobec zamieszania, płaczu i głośnego zawodzenia wszedł i rzekł do nich: ‘Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi’. Jan znalazł się także jako wybrany spośród innych na Górze Przemienienia. „W jakieś osiem dni po tych mowach wziął ze sobą Piotra, Jana i Jakuba, i wyszedł na górę, aby się pomodlić. Gdy się modlił, wygląd Jego twarzy się odmienił, a jego odzienie stało się lśniąco białe”. To pewnego rodzaju faworyzowanie było zauważalne przez innych i być może, matka Jana i Jakuba, jak i oni sami myśleli, że to zaprocentuje wymiernymi korzyściami. Zasiądą na pierwszych miejscach po prawej i po lewej stronie w Królestwie Chrystusowym, które pojmowali bardzo po ludzku. Apostołowie nie prosili o to sami. Uczyniła to za nich matka. Nie wiemy czy było to za wiedzą jej synów, czy też nie. Jezus dał wtedy taką odpowiedź: „Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej czy lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował”. Apostołowie będą potrzebować jeszcze wiele czasu, aby zrozumieć te słowa i istotę Królestwa Chrystusowego.

Marek Ewangelista nazywa Jana i Jakuba „synami gromu”, a to prawdopodobnie ze względu na gwałtowny charakter braci, o czym świadczy poniższa scena. „Gdy dopełniał się czas Jego wzięcia z tego świata, postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to uczniowie, Jakub i Jan, rzekli: ‘Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?’. Lecz On odwróciwszy się zabronił im, mówiąc: ‘Nie wiecie, czyjego ducha jesteście: Syn Człowieczy nie przyszedł zatracać dusze, lecz zbawiać’. Mając na uwadze to wydarzenie widzimy jak pojętnym uczniem Jezusa był Jan. Bardzo szybko uczył się miłości, na miarę Chrystusowych oczekiwań. Na miarę miłowania nawet nieprzyjaciół. Taka właśnie miłość stała się istotą życia Apostoła i zajęła najważniejsze miejsce w jego nauczaniu i pismach. Z pewnością łatwiej było Janowi uczyć się takiej miłości, gdyż sam doświadczał jej w sposób szczególny ze strony Jezusa. W czasie ostatniej wieczerzy, którą przygotował z Piotrem pisze, że miał szczęście zasiadać po prawicy Jezusa i złożyć swoją głowę na Jego piersi.

Jan towarzyszył Jezusowi podczas męki, kiedy inni uczniowie rozproszyli się. Wspierając Maryję wszedł na szczyt Golgoty i tam z Jezusem i Matką Najświętszą przeżywał mękę konania. Jezus z krzyża, wskazując na Jana powiedział do Maryi: „Niewiasto, oto syn Twój”, a do Jana: „Oto Matka Twoja”. Apostoł uczestniczył w pogrzebie Jezusa. W niepewności czekał na wypełnienie słów Mistrza o zmartwychwstaniu. W poranek Wielkanocny, gdy pojawiła się iskierka nadziei, pobiegł do grobu Jezusa. Wyprzedził wszystkich i jako pierwszy z mężczyzn stanął przed pustym grobem Jezusa. A zatem wszystko to prawda, co mówił Jezus. On żyje. Przez czterdzieści dni Apostołowie mieli okazję doświadczać szczególnej obecności Jezusa w materialnej rzeczywistości. Był to najradośniejszy okres w życiu Jana, najmłodszego ucznia Jezusa. Po wniebowstąpieniu Jezusa, Jan przepełniony miłością do swego Mistrza z gorliwością wypełniał Jego nakaz głoszenia światu Ewangelii. Na początku był nieodłącznym towarzyszem św. Piotra. W Dziejach Apostolskich czytamy, że Piotr idąc z Janem na modlitwę do świątyni żydowskiej dokonał w imię Jezusa cudu uzdrowienia paralityka. Razem udali się do Samarii, aby udzielić sakramentu bierzmowania. Razem przemawiali do ludu, za co zostali wtrąceni do więzienia.

Dalsze koleje losu św. Jana poznajemy z tradycji i apokryfów, a szczególnie z apokryfu z II lub III wieku „Dzieje Jana”. Na początku Jan głosił Ewangelię w Ziemi Świętej, opiekając się jednocześnie Matką Bożą, tak jak mu polecił Chrystus. W czasie powstania żydowskiego i oblężenia Jerozolimy przez Rzymian Jan schronił się w mieście Pena w Zajordanii, gdzie przebywał do końca oblężenia Jerozolimy, które zakończyło się w roku 70 wypędzeniem Żydów i kompletnym zburzeniem miasta, w tym także świątyni jerozolimskiej, najświętszego miejsca Izraelitów. Spełniła się przepowiednia Jezusa, który płacząc nad tym miastem zapowiedział, że przyjdzie czas, że nie pozostanie z niego kamień na kamieniu. Jan po tej tragedii narodowej udał się do Azji Mniejszej, do Efezu, gdzie założył stolicę biskupią i bardzo owocnie głosił naukę Chrystusa. Nie było to jednak po myśli cesarza Domicjana. Wezwał on św. Jana do Rzymu i jak głosi legenda usiłował go najpierw otruć. Święty pobłogosławił zatrute wino i wypił je, nie doznając żadnej szkody. Wtedy cesarz kazał go męczyć we wrzącym oleju, ale Święty wyszedł z niego odmłodzony. Cesarz nie miał odwagi pozbawić życia świętego Starca, dlatego skazał go na wygnanie na wyspę Patos, gdzie Jan napisał Apokalipsę.

Po śmierci cesarza Apostoł wrócił do Efezu, aby objąć zarząd nad gminami chrześcijańskimi w Azji Mniejszej. Do ostatnich dni swego życia ciągle przypominał swoim uczniom: „Synaczkowie moi, miłujcie się wzajemnie”. Kiedy pytano go, dlaczego tak często zdanie to powtarza, odpowiadał: „Gdy to zachowacie, zachowacie wszystko. Po tym poznają, żeście uczniami Chrystusa”. Święty Jan zakończył życie jako prawie stuletni starzec. Według tradycji ciało jego pochowano na jednym z okolicznych wzgórz, gdzie wybudowano piękny kościół, który później muzułmanie zamienili na meczet (z książki Wypłynęli na głębię).

PIELGRZYMKA DO GROBU  

Często porównujemy nasze życie do pielgrzymki. Rozpoczęliśmy ją krzykiem zachwytu a może przerażania, zadziwienia tym co po raz pierwszy ujrzały nasze oczy na tym świecie. Można powiedzieć, że wtedy pojawiła się nasza gwiazdka i rozpoczęliśmy nieuniknioną pielgrzymkę w czasie, której cel, w naszej cywilizacji zachodniej oznaczamy często krzyżykiem. Nie jeden raz widziałem na cmentarzach, na nagrobnych krzyżach gwiazdkę przy dacie urodzenia i krzyżyk przy dniu śmierci. Tak wygląda pielgrzymka każdego z nas, bez wyjątku. Po drodze jesteśmy uczestnikami różnych wydarzeń, zdobywamy doraźne cele, płaczemy i śmiejemy się na przemian, dziwimy się zmianom tego świata, których doświadczamy w czasie naszego pielgrzymowania. Spotykamy różnych ludzi, którzy nieraz jak pisze poeta ks. Twardowski, tak szybko odchodzą. I tak po kilku latach, kilkunastu lub kilkudziesięciu docieramy do celu naszej pielgrzymki, którą nasi bliscy oznaczą krzyżykiem. W tym momencie nie ma najmniejszego znaczenia czy byliśmy bogaci, sławni, urodziwi, inteligentni. Ta wszelka światowa sława streści się w niepozornym krzyżyku. I jak echo wybrzmią słowa biblijnego mędrca Koheleta: „Marność nad marnościami i wszystko marność”.

Dzisiaj w Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego stajemy nad grobem, który poszerza naszą perspektywę widzenia i przesuwa cel naszego pielgrzymowania poza krzyż, przesuwa ku wieczności. Jest to pusty Grób Chrystusa, dzięki, któremu zmienia nie tylko cel, ale także sposób pielgrzymowania na tej ziemi. Św. Paweł w Liście do Filipian ukazuje ten cel:  „Nasza ojczyzna jest w niebie”. A w Liście do Kolosan na uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego zachęca nas do zdobywania tej ojczyzny: „Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi. Umarliście bowiem i wasze życie ukryte jest z Chrystusem w Bogu”. Kochamy naszą ojczyznę ziemską pięknie o niej mówimy i tęsknimy za nią. Wielki pielgrzym i tułacz, wspaniały polski  poeta Cyprian Kamil Norwid, przebywając w Brooklynie napisał przepiękny wiersz „Tęskno mi Panie”. Oto jego fragment: „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba / Podnoszą z ziemi przez uszanowanie / Dla darów Nieba…. / Tęskno mi, Panie… / Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony / Są, jak odwieczne Chrystusa wyznanie, / ‘Bądź pochwalony!’ / Tęskno mi, Panie…”. Dla tej ojczyzny opuścił Nowy Jork i w roku 1854 wyruszył do Europy. Nie dotarł jednak do kraju do, którego było mu tęskno. Zatrzymał się w Londynie, później w Paryżu. Zmarł w zapomnieniu  i pochowano go w zbiorowym grobie. A jego tęsknoty spełniły się w Ojczyźnie, do której każdy z nas zdąża, niezależnie od miejsca zamieszkania, a o której mówi pusty grób Jezusa i nasze radosne „ Alleluja, Chrystus zmartwychwstał’.

Zanim w naszej ziemskiej pielgrzymce dotrzemy do niebieskiej Ojczyzny, podejmujemy trud pielgrzymowania do miejsc, które dotknęła w sposób szczególny ręka Boża. Tam można odnaleźć szczególne światło i moc w naszej pielgrzymce do wiecznej  Ojczyzny. Pośród tych ziemskich pielgrzymek, pielgrzymką nad pielgrzymkami jest pielgrzymka do grobu Pańskiego w Jerozolimie. W czasie różnych pielgrzymek, niejako przy okazji odwiedzamy groby, które są nie tylko znakiem pamięci o tych, którzy kiedyś żyli na ziemi, ale przede wszystkim są znakiem ludzkiego zmagania się z przemijaniem i śmiercią. Najczęściej są one znakiem przegranej w tej walce. Zatrzymywałem się z pielgrzymami przy piramidach egipskich. Robią one ogromne wrażenie. A mumie faraonów, które miały zapewnić wieczność są prochem i znakiem przemijania. Stawaliśmy w Peru przy grobach Inków. Zmarli, ubrani w odświętne stroje siedzą jak za życia wyposażeni w dobra materialne. Jest to makabryczny widok, nie każdy mógł na to patrzeć. Z tych grobów emanuje przerażający obraz przemijania. Patrzyliśmy na grobowiec cesarza Qin Shi Huangdi w Chinach. Wstępu do grobowca broni kilkanaście tysięcy terakotowych wojowników naturalnej wielkości. Z ciekawością oglądaliśmy te postacie, a towarzyszyło na poczucie, jak niewiele znaczą największe potęgi świata wobec śmierci i przemijania. Dla ciekawości stanąłem kiedyś na Placu Czerwonym w Moskwie, czekając w długiej kolejce na wejście do mauzoleum Lenina. W środku wszystko na wysoki połysk, nawet Lenin nie odstawał od tego połysku. W tym mauzoleum oprócz poczucia przemijania, czułem złą energię, która emanowała od tego człowieka, który stworzył zbrodniczą ideologię i wprowadzał ją w życie. Ofiarami tego zbrodniarza były miliony niewinnych ludzi.

Odwiedzamy także inne groby, które mimo piętna śmierci są znakami nadziei, radości i życia. Należy do nich grób Łazarza w Betanii. Jest on bardzo prosty, gołe skały bez żadnego blichtru i zewnętrznego piękna. Czuje się tu jednak inne piękno, które może zmierzyć z przemijaniem i śmiercią. Łazarz spoczywał w tym grobie cztery dni. Przyszedł Jezus  i zawołał donośnym głosem: „Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!”. I wtedy stał się cud, który Ewangelia opisuje tymi słowami: „I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą”. To mogło się wydarzyć, bo to polecenie wydał Pan życia i śmierci. Wielu uwierzyło z tego powodu. Jednak fundamentem naszej wiary stanie się zmartwychwstanie Chrystusa i Jego pusty grób. Pusty Grób Chrystusa jest najważniejszym miejscem na świecie, a pielgrzymka do Grobu Pańskiego jest jedyną i niepowtarzalną. W czasie pielgrzymek wchodzimy do tego Grobu i dotykamy zimnej skały, na której spoczywało ciało Jezusa, skały która została opromieniona blaskiem zmartwychwstania Chrystusa. Jest to miejsce, gdzie nie czuję się smutku, gdzie nie czuje się grobowego mroku i beznadziei. Tam słyszy się radosne słowa z Ewangelii: „Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych. Nie Go tu zmartwychwstał”. Ta ogromna jasność, nadzieja, miłość wylewa się z tego grobu, wypełnia nasze serca i dociera do wszystkich naszych kościołów, gdzie w barwnych procesach rezurekcyjnych wychodzimy na zewnątrz i śpiewamy: „Alleluja! biją dzwony, / Głosząc w świata wszystkie strony, / Że zmartwychwstał Pan. / Alleluja, alleluja, alleluja! / Biję długo i radośnie, / Że aż w piersiach serce rośnie, / Tryumf prawdzie dan. / Alleluja,..”

Na zakończenie, stańmy duchowo razem z naszym rodakiem św. Janem Pawłem II w miejscu, gdzie rodziła się wielkanocna radość. W roku 2000 św. Jan Paweł II odbył pielgrzymkę to Grobu Pańskiego w Jerozolimie i tam odprawił Mszę św. i wygłosił homilię, w której powiedział między innymi: „Idąc śladem historii zbawienia, opisanej w Składzie Apostolskim, dotarłem z moją jubileuszową pielgrzymką do Ziemi Świętej. Z Nazaretu, gdzie Jezus począł się w łonie Maryi Panny za sprawą Ducha Świętego, przybyłem do Jerozolimy, gdzie był ‘umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion’. Tutaj, w bazylice Grobu Świętego, klękam przed miejscem, gdzie Go pochowano: ‘Oto miejsce, gdzie Go złożyli’. Grób jest pusty. Jest niemym świadkiem centralnego wydarzenia w ludzkich dziejach: zmartwychwstania naszego Pana Jezusa Chrystusa. Przez prawie dwa tysiące lat ten pusty grób dawał świadectwo o zwycięstwie Życia nad śmiercią. Wraz z apostołami i ewangelistami, z Kościołem żyjącym w każdym czasie i miejscu my także dajemy świadectwo i głosimy: ‘Chrystus zmartwychwstał! Powstawszy z martwych już więcej nie umiera, śmierć nad Nim nie ma już władzy’” (Kurier Plus, 2014).

KIEDY SEN SPEŁNIA SIĘ NA JAWIE

Jedna z babć uwielbiała swojego najstarszego wnuka Marka. Był dobrym, młodym człowiekiem. Przystojny, przyjacielski, uprzejmy, bardziej dojrzały niż jego rówieśnicy. Był także znakomitym sportowcem, a w szkole prymusem. Na tydzień przed ukończeniem szkoły uderzył go samochodem pijany nastolatek, gdy ten wracał z meczu baseballowego. Marek zmarł trzy godziny później w szpitalu. Wszyscy w rodzinie byli zdruzgotani. Najbardziej rozżalona była babcia. Ze złością zadawała pytania: „Dlaczego zdarzają się takie okropne rzeczy? Dlaczego tak się stało z moim wnukiem? Jaki Bóg mógł na to pozwolić? Jest On bezlitosnym i okrutnym Bogiem. Jak mogę wierzyć w takiego Boga? Nie wierzę w Niego. Wnuk był taki młody, miał przed sobą całe życie. To normalne, gdy umierają starsi, ale gdy umiera ktoś przed kim jest całe szczęśliwe życie, to krzycząca niesprawiedliwość. Nie wierzę w niebo. W nic nie wierzę”. Szamotała się z tym rozżaleniem kilka miesięcy, czyniąc tę tragedię dla rodziny jeszcze trudniejszą. Przestała chodzić do kościoła i odmówiła rozmowy z księdzem, który wpadł do jej domu, aby z nią porozmawiać. Powiedziała, że nienawidzi Boga. Aż pewnej nocy, nie była pewna czy to sen, czy jawa ujrzała uśmiechniętego wnuka w baseballowym stroju. Uśmiechając się powiedział do niej: „Kochana babciu, nie bądź smutna. W nowym miejscu jestem bardzo szczęśliwy. Tu życie jest nieskończenie piękniejsze. Nie rozpaczaj. Wszyscy kiedyś musimy umrzeć. Nie ważne czy w wieku młodzieńczym czy starszym. Tu wszyscy jesteśmy młodzi, uśmiechnięci i szczęśliwi”. Po tym wydarzeniu życie tej kobiety całkowicie się odmieniło. Uporała się z żalem i wściekłością. Odnalazła kojącą obecność swojego wnuka na innej, duchowej drodze. Rodziła się w niej cicha radość, że kiedyś znowu będzie mogła przytulić swojego ukochanego wnuka.

Ten sen, jak i wszystkie inne sny o życiu wiecznym, o doskonałym kształcie miłości silniejszej aniżeli śmierć nabrały mocy spełnienia w jerozolimskim ogrodzie, przy grobie Jezusa, który dla pewności zamknięto i zapieczętowano olbrzymim głazem i postawiono straż. Pamiętny świt nad Jerozolimą był podobny do wielu innych. Na wschodzie pojawiały się pierwsze poranne zorze, śpiew porannych ptaków dopełniał ciszy jerozolimskiego poranka. Jednak dla tych, którzy słyszeli o Jezusie, którzy Go kochali i nienawidzili, którzy patrzyli na Jego śmierć na krzyżu, ten poranek był niepowtarzalny i jedyny. Maria Magdalena nie zauważała piękna jerozolimskiego poranka, strącając poranne krople rosy smutna zdążała do grobu swego ukochanego Mistrza. Ku swemu przerażeniu zauważyła kamień odsunięty od grobu. Przerażona pobiegła do uczniów, a ci niedowierzając słowom Marii Magdaleny przybiegli do grobu. Rzeczywiście grób był pusty. Ich umysły przeszył potężny strumień niebieskiej świadomości. Dopiero teraz zrozumieli i uwierzyli w słowa Chrystusa, który wcześniej mówił o swojej śmierci i zmartwychwstaniu. A zatem jest miłość silniejsza aniżeli śmierć. Tą miłością jest Chrystus. Odpowiadając miłością na tę Miłość napełniamy się mocą, która przezwycięża zwycięża śmierć. Wystarczy tylko bezgranicznie zaufać słowom Chrystusa: „Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”. Uczniowie doświadczając pustego grobu Jezusa uwierzyli bezgranicznie, dlatego serca ich śpiewały radosne Alleluja, co znaczy z języka hebrajskiego: Chwalmy Pana. Od tego jerozolimskiego poranka radosne Alleluja dociera do najdalszych zakątków świata i szczególnie uroczyście brzmi w czasie naszych parafialnych procesji rezurekcyjnych.

Pamiętam ten mistyczny, wielkanocny poranek z lat dzieciństwa w moim rodzinnym domu. Na własną prośbę, brutalnie wyrwani przez rodziców ze snu szybko myliśmy się, wkładaliśmy najbardziej odświętne ubrania i wyruszaliśmy do parafialnego kościoła. Na dworze pojawiały się pierwsze poranne zorze, a nad zieleniejącymi się polami słychać było radosny głos wiosennego skowronka. Z całej okolicy wszyscy zdążali w jednym kierunku. W miarę zbliżania się do kościoła gęstniał tłum. Kto wcześniej wstał miał szansę stanąć blisko grobu Jezusa, do którego kapłan wychodził z procesją, okadzał Najświętszy Sakrament i pozdrawia wiernych: „Chrystus zmartwychwstał!” Wierni odpowiadali: „Prawdziwie zmartwychwstał!” Bardzo często w tym momencie strażacy, pełniący wartę u grobu Jezusa z hukiem padali na ziemię, aby za chwilę powstać i wyruszyć w procesji rezurekcyjnej. Kapłan trzymając wysoko monstrancję intonował pieśń „Wesoły nam dzień dziś nastał”. Procesja w blaskach wschodzącego słońca wyglądała nadzwyczaj uroczyście i kolorowo. Obrazy, feretrony, chorągwie były odświętnie przystrojone. Wiele dni wcześniej panie gromadziły się w domach i robiły z marszczonej kolorowej bibułki kwiaty do przyozdobienia obrazów procesyjnych. W czasie procesji słychać było radosne śpiewy, którym często towarzyszyło granie dętej orkiestry. Nie mogło zabraknąć w czasie procesji potężnych wybuchów, których częstotliwość była uzależniona w mojej rodzinnej parafii od ilości żołnierzy, którzy otrzymywali urlopy na święta. Robili wszystko, aby w wojskowych magazynach „załatwić” chociaż jedną petardę. Dawniej, także i dzisiaj w niektórych regionach Polski po rezurekcji wierni wracając do domu pozdrawiają się słowami: „Chrystus zmartwychwstał”. „Prawdziwie zmartwychwstał”- pada odpowiedź. To był powód prawdziwej wielkanocnej radości.

W czasie świąt wielkanocnych składamy sobie życzenia niech ta historia z puentą stanie się dla nas spełniającymi się życzeniami.  Andrzej był z zawodu programistą komputerowym, zaś muzyka była jego pasją. Był znakomitym pianistą, komponował także własne utwory. Pierwszą piosenkę napisał dla swojej dziewczyny, z którą przeżył w małżeństwie 46 lat. Pewnego dnia Marek usiadł przy fortepianie. Zaczął piosenkę i nagle skończył. Po prostu wszystko zapomniał. Zdarzało się to coraz częściej. Okazało się, że to efekt postępującej choroby Alzheimera. Przez te wszystkie lata nigdy nie napisał ani nie nagrał żadnej swojej piosenki. Wszystko było zapisane tylko w jego głowie. Córka z przerażeniem uświadomiła sobie, że to wszystko zaginie bezpowrotnie i przez to utraci niejako część swojego taty. O swoich obawach zwierzyła się swojej przyjaciółce, która była świetnym muzykiem. Ta zaś zaproponowała, że może popracować z jej ojcem, aby zrekonstruować wszystkie utwory wykonywane, czy też skomponowane przez ojca. Ojciec grał zapamiętane fragmenty utworów, a ona zaczęła przy jego pomocy rekonstruować je. Ale wcześniej bardzo dokładnie zapoznała się ze stylem komponowania i wykonywania muzyki przez ojca. Przez dwa lata pracowali co drugi dzień. Udało się nawet nagrać CD z jego muzyką. Z jej pomocą skomponował utwór „Kwiat melancholii”, który został wykonany publicznie na świątecznym koncercie w 2016 roku.

Choroba Alzheimera zabrała tak wiele. Jednak dzięki miłości i poświęceniu młodej artystki, muzyka jego duszy przetrwała. Życie odziera nas z różnych wartości, a śmierć odziera nas z samego życia. Wdaje się, że wszystko stracone, ale właśnie wtedy staje przy nas Chrystus, jak ta młoda artystka, który otwiera groby, ukazuje drogę zagubionym, daje nadzieję zrozpaczonym…. Obyśmy dostrzegli przy sobie Chrystusa zmartwychwstałego i razem z Nim „przypomnieli” sobie najcudowniejszą pieśń naszego życia, pieśń o szczęśliwej wieczności w bliskości Boga, pieśń „zapomnianą” w raju przez nieposłuszeństwo samemu Bogu (Kurier Plus, 2018).

SPOTKAĆ ZMARTWYCHWSTAŁEGO

Wielki Tydzień przez swoją ciszę i powagę, modlitwę i bogatą liturgię kościoła, przygotowanie domu do świąt, cierpienie i śmierć Jezusa przygotował nas do radości Zmartwychwstania. Jeśli to było naszym udziałem, to dzisiaj pełnym sercem możemy śpiewać wesołe Alleluja. W domu mojego dzieciństwa ta radość ogromniała mnie już w poranek Wielkiej Soboty. Pomagała w tym budząca się do życia natura. W ogródku przydomowym zakwitały żółte żonkile i inne wiosenne kwiaty. Drzewa nabrzmiewały pąkami. Na polach zieleniły się oziminy, a w czarnej ziemi nabrzmiewały życiem rzucone ziarna wiosennego zasiewu. Nad tą zielenią i zasiewami rozbrzmiewał cudowny śpiew skowronka, dał się słyszeć także klekot bocianów, a czasami na zieleniejących łąkach słychać było rechot żab. Tata w tym dniu nie pracował w polu, bo w zagrodzie było wystarczająco pracy i dla taty i dla nas. Wszystko musiało być wygrabione, posprzątane, lśnić czystością jak przystało na tak ważne i radosne święta.

Jednak najważniejszym miejscem, gdzie rodziła się wielkanocna radość była kryta strzechą wiejska chata. Ściany domu pachniały jeszcze świeżym wapnem, które wybielono pędzlem z prosa kilkanaście dni wcześniej. Drewniana podłoga czekała na szorowanie ryżową szczotką do poświęcenia pokarmów wielkanocnych. Tak to się jakoś utarło, że to w naszym domu gromadzili się wierni z koszyczkami do poświęcenia pokarmów wielkanocnych. Ze święconką wnosili oni na butach do mieszkania błoto, wobec którego nawet wycieraczki były bezradne. Do dziś pamiętam zapach sobotniego poranka, gdy w chacie przybywało koszyczków do poświęcenia. W tym szalonym konkursie kulinarnych zapachów zdecydowanie wygrywały kiełbasy i inne wędliny. Spod tego dyktatu wychylał się delikatnie zapach twarogu, jajek, chrzanu, chleba, bułek, ciasta, zieleni, którą były przybrane koszyczki, wykrochmalonych białych chusteczek, przykrywających święconkę.

Po poświęceniu pokarmów, gdy dom już opustoszał mama brała się za szorowanie podłogi. A gdy już podłogą zapachniała czystością, mama stawała przy kuchni, aby przygotować ostanie potrawy na stół wielkanocny. Tradycyjnie w moim domu należała do nich kaszanka, którą pieczono w piecu chlebowym. Co za zapach, co za smak. Kaszanka w piecu nabierała rumieńców, a my udawaliśmy się do parafialnego kościoła w Majdanie Sopockim na bardzo bogatą i uroczystą Liturgię Wielkiej Soboty. Kościół tonął w ciemnościach, które symbolizowały zagubienie, cierpienie i śmierć. Na zewnątrz płonął ogień, po poświęceniu którego zapalany był paschał symbolizujący Chrystusa Zmartwychwstałego, o którym refren mówił „Światło Chrystusa”. To Światło rozświetlało kościół i było wezwaniem dla nas, aby to Światło rozświetliło mrok naszej duszy. Dopełnieniem tej światłości były czytania biblijne, które przez Stary i Nowy Testament prowadziły do Ewangelii, która mówi o pustym grobie i zmartwychwstaniu Chrystusa. To jest główne źródło naszej radości i powód naszego świętowania. Chrystus zmartwychwstał. Alleluja. Jeśli Chrystus zmartwychwstał, to i my zmartwychwstaniemy. O tym co będzie decydować o naszym udziale w tajemnicy śmierci i zmartwychwstania Chrystusa w sposób obrazowy mówi pisarz i pedagog Henry van Dyke w opowiadaniu Czwarty Mędrzec Wschodu.

Zazwyczaj to opowiadanie łączymy z Uroczystością Trzech Króli. Jednak wymowa tej opowieści jest na wskroś wielkanocna. Zaakcentowali to twórcy filmu pt. Czwarty mędrzec, opartego na opowiadaniu Henrego van Dyke. Nieprzypadkowo premiera tego filmu miała miejsce 30 marca 1985 roku, na tydzień przed Niedzielą Wielkanocną, Jest to opowieść „czwartym” mędrcu imieniem Artaban, który podobnie jak inni Mędrcy, zauważył na niebie znaki zapowiadające narodzenie nadzwyczajnego króla. Podobnie jak oni, wyruszył na spotkanie narodzonego władcy. Przedtem sprzedał wszystko i zabrał dla dziecięcia drogocenne dary- szafir, rubin i drogocenną perłę. Jednak po drodze zatrzymał się, aby pomóc umierającemu człowiekowi, przez co spóźnił się na spotkanie karawany pozostałych trzech mędrców. Ponieważ przegapił karawanę sprzedał jeden ze swoich skarbów, aby kupić wielbłądy i zapasy potrzebne do wyprawy. Następnie wyruszył w podróż, ale przybył do Betlejem zbyt późno, aby zobaczyć dziecko, którego rodzice uciekli do Egiptu. W Betlejem ratuje życie dziecka za cenę kolejnego ze swoich skarbów. Następnie wyrusza w podróż do Egiptu i wielu innych krajów, poszukując Jezusa. Po drodze udziela pomocy potrzebującym, co jeszcze bardziej opóźnia dotarcie do celu.

Po 33 latach Artaban przybywa do Jerozolimy. Jest świadkiem ukrzyżowania Jezusa. Nadzwyczajne zjawiska towarzyszące śmierci Jezusa na krzyżu nie do końca dają mu pewność, że jest to poszukiwany Król. Trochę zawiedziony efektami swoich poszukiwań nie ustaje w czynieniu dobra. Wydaje swój ostatni skarb, perłę, aby wykupić młodą kobietę z niewoli. W czasie posługi charytatywnej zostaje ranny. Bliski śmierci ujrzał Zmartwychwstałego Chrystusa, którego zapytał: „Panie mój, Ty żyjesz? Tak długo Cię szukałem. Miałem dla Ciebie cenne dary, a teraz już ich nie mam. Nie mam Ci nic do dania”. „Dałeś mi bardzo wiele. Gdy byłem głodny dałeś mi jeść, gdy byłem spragniony, dałeś Mi pić, gdy byłem przybyszem przyjąłeś Mnie, gdy byłem nagi, przyodziałeś Mnie, gdy byłem chory, odwiedziłeś Mnie, gdy byłem w więzieniu, przyszedłeś do Mnie” – powiedział Jezus. „Panie to tak nie było. Nigdy nie widziałem Cię głodnym, spragnionym, przybyszem, nagim, chorym, w więzieniu”. Jezus z miłością spojrzał na Artabana i powiedział: „Wszystko, co uczyniłeś jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnie to uczułeś”. Gdy Chrystus znikł uradowany Artaban powiedział do swojego sługi: „Czy widziałeś Go? Czy słyszałeś Go? Odnaleźliśmy króla, Pana życia i śmierci”. Jego twarz promieniała radością, gdy odchodził na wieczność do Króla, Pana życia i śmierci, którego szukał 33 lata.

Kultywujemy piękne polskie tradycje wielkanocne, uczestniczymy w przejmującej liturgii Wielkiego Tygodnia i Wielkanocy. To są bardzo ważne sprawy, ale nasze dzieła miłosierdzia będą najważniejsze przy naszym spotkaniu ze zmartwychwstałym Chrystusem. Na zakończenie wspomnę jedno z takich dzieł. Na łamach Kuriera Plus pisano wiele razy o charytatywnej działalności Wspólnoty Dobrego Samarytanina. Po wybudowaniu Ośrodka Samarytańskiego dla sierot w Tanzanii, Wspólnota buduje teraz Wioskę Dziecięcą (11 budynków i kaplica pw. Matki Bożej Częstochowskiej) dla sierot o. Bashobory w Ugandzie. W to dzieło włączyła się parafia św. Stanisława BiM na Manhattanie. Będzie to wotum wdzięczności za jubileusz 150- lecie istnienia tej parafii. Jest to najstarsza parafia Polonijna na Wschodnim Wybrzeżu USA, a zatem to wotum jest dziękczynieniem całej Polonii w USA.

Niech radość wielkanocna przenika nasze różnorakie przygotowanie do zmartwychwstania Chrystusa, który jest naszym zmartwychwstaniem (Kurier Plus, 2020).