|

4 niedziela Wielkiego Postu. Rok B

POLSKIE KRZYŻE             

Jezus powiedział do Nikodema: „Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne.  Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępion bo nie uwierzył w imi Jednorodzonego Syna Bożego. A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. Każdy bowiem, kto się dopuszcza nieprawości, nienawidzi światła i nie zbliża się do światła, aby nie potępiono jego uczynków. Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu” (J 3,14-21).

Wędrując zagubionymi drogami wśród lasów, pól i łąk odkrywamy niepowtarzalne piękno polskiego krajobrazu. Z dala od huku samochodów i rozgrzanej tafli asfaltu można jeszcze spotkać na piaszczystym gościńcu skrzypiący wóz ciągniony przez konie i krowy wracające z pastwiska. Wiosną przy tych drogach widzimy kolorowe łąki i dotykamy ożywczego chłodu gęstej leśnej kniei, zaś w okresie żniwnym czujemy zapach dojrzewającego zboża. W ten krajobraz wpisane są krzyże. Można je spotkać wszędzie. Przybierają one różny kształt. Niektóre są tak maleńkie, że mieszczą się na pniu karłowatej sosny rosnącej na piaszczystej ziemi, ale są także olbrzymie sięgające prawie nieba.

Ten wymowny znak polskiego krajobrazu zawiera historię narodu żyjącego na tej ziemi a także osobiste przeżycia jej mieszkańców. Gdy rozglądam się po ziemi mojego dzieciństwa widzę naokoło krzyże. Krzyż na jodłowym wzgórzu przypomina najazd szwedzki i zniszczone przez nich grodzisko. Z dala od wioski w głębokim lesie stoi zmurszały krzyż powstańców styczniowych. Okrążani przez przeważające siły moskali nie mieli szans. Zostali tu jako świadkowie heroicznego umiłowania Ojczyzny. Ubrani w mundurki harcerskie, wraz ze swoją panią szliśmy do pobliskiego lasu i kładliśmy kwiaty na grobie partyzanta z ostatniej wojny. Był ranny nie mógł opuścić ziemnego schronu. Zginął w nim rozszarpany niemieckim granatem. Został niewielki krzyż i zapadnięta ziemia po zniszczonym schronie. Krzyż na skraju wsi jest wołaniem jej mieszkańców o wybawienie od wojny, moru i ognia. Nieco dalej stoi krzyż jako wotum dziękczynienia za otrzymane łaski. Oczyma wyobraźni wędruję jeszcze na jedno miejsce, gdzie widzę cały las krzyży; jest to miejscowy cmentarz. Za każdym tym krzyżem stoi niepowtarzalny człowiek. I gdy wytężam pamięć to słyszę ich głos i widzę promienny uśmiech.

Ta ziemia znaczona jest także krzyżami, których ulotność zapisuje nasza pamięć w niewidzialnej rzeczywistości. Są to krzyże, które kreśli ręka wyciągnięta, aby błogosławić człowieka i jego dzieła. Na zawsze zostaje w pamięci nieporadny krzyż matki kreślony nad dzieckiem, które udaje się w daleką podróż lub do kościoła by tam przed Bogiem zawrzeć związek małżeński. I jeszcze te codzienne krzyże rozpoczynające modlitwy wiernych. Te krzyże kryją w sobie przebogatą treść naszych osobistych przeżyć a ich pełnię odkrywamy w religijnej interpretacji tego znaku.

Sięgając biblijną pamięcią do początków istnienia człowieka odnajdujemy najpełniejszą wymowę krzyża. Obrazowa sceneria raju mówi o wewnętrznej harmonii człowieka, który w bliskości Boga odnajdywał pełnię szczęścia. U tych początków miało miejsce zdarzenie zaistniał fakt, który nazywa grzechem pierworodnym. Człowiek zapragnął realizować swoje szczęście z pominięciem Boga. Powiedział Bogu nie i wtedy zobaczył, że oderwał się od źródła życia, że utracił raj. Zapłakał gorzko i chciał powrócić do dawnej harmonii z Bogiem. Łzy skruchy nie były Bogu obojętne. Bóg zapowiada zbawienie człowieka. Ten plan realizuje przez wybranie narodu, z którego ma się narodzić Zbawiciel. Historię wypełniania tego planu odnajdujemy na kartach Biblii. Wszystkie wydarzenia w Starym Testamencie są zapowiedzią wydarzeń, które znajdą swoje wypełnienie w Nowym Testamencie, a fragment Pisma św., który zacytowałem na wstępie jest jednym z wielu takich przykładów.

Naród Wybrany szemrał przeciw Bogu i Mojżeszowi i wtedy Bóg zesłał na nich węże jadowite. Dotknięci tym nieszczęście zrozumieli, że zgrzeszyli przeciw Bogu. Ale Bóg daje im możliwość ocalenia. Każe sporządzić miedzianego węża i zawiesić na palu. Każdy z ukąszonych, gdy spojrzał na niego odzyskiwał zdrowie i ratował swoje życie. Ten wąż jest zapowiedzią Jezusa, który będzie wywyższony na krzyżu. Każdy, kto spojrzy na Chrystusa i przyjmie Go otrzyma życie wieczne. Fizyczne ocalenie życia jest zapowiedzią darowania nam życia wiecznego. „Tak, bowiem Bóg umiłował świat, że swego Jednorodzonego Syna dał, aby każdy, kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne”

Krzyże na polskiej ziemi zakotwiczone są w historii zbawienia. Bez tego byłby tylko elementem pejzażu przypominającym dzieje tej ziemi. Krzyż mówi, że wszelkie nasze poczynania na ziemi, jeśli są naznaczone tym znakiem nabierają szczególnego wymiaru; wymiaru zbawczego. Życie oddane za Ojczyznę jest nie tylko cegiełką w budowaniu wolności Ojczyzny ziemskiej, ale także ma wymiar zbawczy. Nasza praca znaczona tym znakiem i wykonywana w duchu tego znaku przekracza swą wartością wymiar ziemski. Taki jest też sens krzyży cmentarnych. Niewidzialnymi zgłoskami są wypisane na nich słowa, „aby każdy kto w Niego wierzy, nie zginął ale miał życie wieczne” (z książki Ku wolności).

 

SNY O WIECZNOŚCI

Wszyscy naczelnicy Judy, kapłani i lud mnożyli nieprawości, naśladując wszelkie obrzydliwości narodów pogańskich i bezczeszcząc świątynię, którą Pan poświęcił w Jerozolimie. Bóg ich ojców, Pan, bez wytchnienia wysyłał do nich swoich posłańców, albowiem litował się nad swym ludem i nad swym mieszkaniem. Oni jednak szydzili z Bożych wysłanników, lekceważyli ich słowa i wyśmiewali się z Jego proroków, aż wzmógł się gniew Pana na Jego naród do tego stopnia, iż nie było ocalenia. Spalili też Chaldejczycy świątynię Bożą i zburzyli mury Jerozolimy, wszystkie jej pałace spalili ogniem i wzięli się do zniszczenia wszystkich kosztownych sprzętów. Ocalałą spod miecza resztę król uprowadził do Babilonu i stali się niewolnikami jego i jego synów aż do nadejścia panowania perskiego. I tak się spełniło słowo Pana wypowiedziane przez usta Jeremiasza: «Dokąd kraj nie wywiąże się ze swych szabatów, będzie leżał odłogiem przez cały czas swego zniszczenia, to jest przez siedemdziesiąt lat» (2 Krn 36,14-16.19-23).

16 marca 2003 roku dwudziestotrzyletnia amerykanka Rachel Corrie została zmiażdżona przez izraelski buldożer. Stanęła na jego drodze, gdy ten burzył dom palestyńskiego lekarza. Przyjechała ona do Palestyny wraz z innymi młodymi ludźmi, aby w pokojowy sposób zwrócić uwagę świata na dramatyczną walkę narodu palestyńskiego o wolność swojej ojczyzny. Przerażeni świadkowie tego wydarzenia wołali do kierowcy buldożera, aby zatrzymał maszynę, on jednak pozostał głuchy na to wołanie. Młoda dziewczyna zginęła za sprawę, o której pisze w liście z dnia 8 lutego 2003 r.: „Nie wiem czy te dzieci palestyńskie kiedykolwiek mieszkały w domach, w których nie było dziur po pociskach czołgowych. Nie wiem, czy one kiedykolwiek widziały horyzont nieba, na którym nie widać złowieszczych wież wartowniczych. Nie wiem, czy te dzieci wyobrażają sobie inne życie niż to”. Rachel chciała, aby te dzieci mogły żyć w szczęśliwszym świecie. Zapłaciła za to swoim młodym życiem. Na pewno ta ofiara nie poszła na marne. Wiarę w dobro i wrażliwość na ludzką niedolę wyniosła z domu. Jej matka ze łzami w oczach mówi: „Staraliśmy się wychowywać nasze dzieci tak, aby były wrażliwe na ludzkie cierpienie. Aby obejmowały swoim współczuciem ludzi całego świata. Rachel umarła, wierząc w to”.

Wiara w dobro i miłość prowadzi nas drogą u kresu, której stoi Ten, który jest absolutnym dobrem i absolutną miłością. W Nim człowiek odkrywa w pełni skarb, którego szukał całe życie, skarb wieczności. Szukamy tego skarbu w świecie skażonym przemijaniem. Zakwitające wiosną fiołki i kaczeńce przeminą zanim słońce stanie w letnim zenicie. Gdy rodzi się człowiek, to jakby w wielkim ogrodzie świata zakwitał najpiękniejszy i niepowtarzalny kwiat, który nie przemija bezpowrotnie jak wiosenne fiołki. Człowiek ma szansę odnalezienia skarbu wiecznej Mądrości.

O poszukiwaniu takiego skarbu pisze popularny brazylijski pisarz Paulo Coelho w książki pt. „Alchemik”. Głównym bohaterem tego dzieła jest andaluzyjski pasterz owiec Santiago. Pod wpływem tajemniczego snu wyrusza na poszukiwania skarbu. Droga, którą podejmie będzie spełnianiem „Własnej Legendy”, odnajdywaniem pełni życia. Od wróżki dowiaduje się, że ten skarb jest ukryty w Egipcie niedaleko piramid. Pasterz pozostawia wszystko i wyrusza w drogę. Pokonuje wiele trudności, zasadzek, spotyka ciekawych ludzi, prowadzi interesujące rozmowy, wsłuchuje się w głosy Wszechświata. Zdobywa mądrość, która pozwala mu zrozumieć tajemnicę ludzkiego życia. W czasie swej podróży spotyka Alchemika, który mówi, że znajdzie skarb u podnóża piramid, tam gdzie spadną jego pierwsze łzy. Pokonując ostatni odcinek drogi, wspiął się piaszczystą wydmę i wtedy zobaczył po raz pierwszy piramidy. Zapłakał z radości. I tam gdzie spadły łzy zaczął kopać. Kopał wytrwale, nie zważając na zmęczenie i krwawiące ręce. Aż nagle stanęli nad nim jacyś ludzie. „Czego tu szukasz” – usłyszał pytanie. Santiago odpowiedział, że nic. Nie uwierzyli. Jeden z nich wyciągnął go z dołu a drugi przeszukał go i znalazł złoto ukryte w kieszeni. Domyślali się, że pozostałe złoto Santiago ukrył w ziemi, a zatem przymusili go kopniakami do kopania dalej. Ponieważ nie znajdował niczego, zaczęli go okładać pięściami. Santiago przeczuwając śmierć, resztką sił powiedział: „Szukam skarbu”. I opowiedział im swoje sny o skarbie ukrytym w pobliżu piramid. Herszt bandy, zwrócił się do swoich kompanów: „Puśćmy go wolno. Nie ma już nic więcej. A to złoto zapewne ukradł. Jedźmy dalej”. A do leżącego zwrócił się słowami: „Dokładnie w tym samym miejscu jakieś dwa lata temu śniło mi się parę razy z rzędu, że muszę jechać do Hiszpanii, odszukać ruiny starego kościoła stojącego gdzieś w szczerym polu, tam gdzie pasterze zatrzymują się na nocleg (…). Śniło mi się, że jeśli będę kopać u stóp drzewa, znajdę tam ukryty skarb. Nie jestem jednak na tyle naiwny, by przemierzać całą pustynię tylko dlatego, że przyśniło mi się dwa razy”. Po czym odjechał. Ledwie żywy Santiago uśmiechnął się. Wiedział już, gdzie jest ukryty skarb. Pamiętał ruiny tego kościoła, nie jeden raz zatrzymywał się tam na noc ze swoim stadem. Wrócił zatem do Hiszpanii i we wskazanym miejscu odnalazł olbrzymi skarb. A wcześniej, przez swoje poszukiwania zdobył ważniejszy skarb; mądrość życia, którą odkrywa się w obliczu tajemnicy Boga.

Zacytowany na wstępie fragment Ewangelii mówi o bożej mądrości, o skarbie wieczności, który zdobywamy w cieniu krzyża Chrystusowego. Ten krzyż, jak mówi św. Paweł jest głupstwem dla pogan, a mądrością dla tych, którzy są przeznaczeni do życia wiecznego. Na drodze wiary odkrywamy mądrość i moc krzyża. Podążając szlakami Starego Testamentu odnajdujemy zapowiedź krzyża, który stał się znakiem śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. „A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak trzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne”. Izraelici zbuntowali się na pustyni przeciw Bogu. I wtedy dla ich opamiętania Bóg zesłał jadowite węże. Wielu z nich zmarło. Zrozumieli swój błąd i zaczęli błagać Boga o litość. Wtedy Bóg rozkazał sporządzić węża miedzianego i zawiesić go na palu. Każdy ukąszony, gdy spojrzał na miedzianego węża odzyskiwał zdrowie. Wąż na palu, zapowiadający krzyż Chrystusa stał się znakiem ocalenia i znakiem bożej miłości, która gotowa jest człowiekowi wybaczyć, gdy ten żałuje za swe nieprawości. O tej miłości wybaczającej czytamy także w Księdze Kronik. „Wszyscy naczelnicy Judy, kapłani i lud mnożyli nieprawości, naśladując wszystkie obrzydliwości narodów pogańskich i bezczeszcząc świątynię, która Pan poświęcił w Jerozolimie. Bóg ich ojców, Pan, bez wytchnienia wysyłał do nich swoich posłańców, albowiem litował się nad swym ludem i nad swym mieszkaniem. Oni jednak szydzili z bożych wysłanników”. Autor biblijny mówi, że spadła na nich kara opamiętania. Jerozolima została zburzona a jej mieszkańcy uprowadzeni do niewoli babilońskiej. Jednak Bóg po raz kolejny ulitował się nad swym ludem. Jak mówi Pismo Bóg pobudził króla perskiego Cyrusa, który pozwolił na powrót z niewoli i odbudowę Jerozolimy.

W krzyżu Chrystusa mądrość Boża przybrała kształt najdoskonalszej miłości. „Tak, bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. A zatem na drodze krzyża Chrystusowego odnajdujemy skarb wieczności. Okres Wielkiego Postu jest szczególnym czasem wnikania w tajemnicę krzyża. Od naszej postawy wobec krzyża zależy nasza wieczność. Możemy tak jak szef bandy, która napadła Santiago zlekceważyć swoje sny-pragnienia wieczności, przeczucia wiary i boże znaki na drodze naszego życia. I tym samym nie odnaleźć skarbu wieczności, który jest najpiękniejszym snem ludzkiej duszy. Lub też możemy tak jak Santiago uwierzyć snom o wieczności. I wyruszyć na poszukiwanie skarbu, drogą, którą wyznacza padający cień krzyża. U kresu tej wędrówki, w blasku zmartwychwstania Chrystusa dostrzeżemy, że nasze sny o wieczności są jak najbardziej realną rzeczywistością (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

POTĘPIENIE I ZBAWIENIE

Najmilsi: Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy. Świat zaś dlatego nas nie zna, że nie poznał Jego. Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się to ujawni, będziemy do Niego podobni; bo ujrzymy Go takim, jakim jest (1 J 3,1-2).

Powyższa historia mimo upływu tysięcy lat jest ciągle aktualna. Autor Księgi Kronik, zacytowanej na wstępie opisuje czasy ostatnich królów judzkich. Były to lata upadku moralnego i religijnego. Upadek ten dotknął królów judzkich i naczelników. Nie ominął żadnej grupy społecznej, w tym także kapłańskiej. Bóg jednak nie zapomniał o swoim ludzie, lecz jak dobry ojciec litował się nad nim i upominał przez swoich wysłanników oraz proroków, którzy wzywali do opamiętania i nawrócenia. Daremne było jednak to wołanie, bo lud tak umiłowali nikczemny styl życia, że nie chciał ich słuchać. Co więcej, wyśmiewano wysłanników Boga, prześladowano i zabijano. Na skutki tego upadku nie trzeba było długo czekać. Babilończycy podbili królestwo Judzkie. Zniszczyli cały kraj, w tym największą świętość, jaką była świątynia Jerozolimska. Zaś mieszkańcy, którzy uniknęli śmierci z rąk wroga zostali uprowadzeni do niewoli. Autor Księgi Kronik widzi w tym karę bożą, która miała doprowadzić do opamiętania. I rzeczywiście przyniosła ona taki skutek. Jak mówi Biblia, Izraelici spożywając chleb niewoli, siedzieli nad brzegami rzek babilońskich, tęsknili za utraconą ojczyzną i opłakiwali swoje grzechy. Gdy minął czas kary i wrócili do swojej ojczyzny wzięli sobie do serca Prawo Boże, które wcześniej lekceważyli. W Księdze Nehemiasza czytamy: „Cały lud bowiem płakał, gdy usłyszał te słowa Prawa”. 

W dzisiejszym świecie, w społeczeństwach o chrześcijańskich korzeniach widzimy wyraźnie odejście od wartości ewangelicznych, czy wręcz wrogość. Nawet ustawy państwowe są w jawnej sprzeczności z nauczaniem Biblii.  Ot chociażby ustawy o aborcji, eutanazji czy związkach homoseksualnych. A obywatele tych państw biją pokłony przed nowymi bożkami takimi jak pieniądze, sława, przyjemności, egoizm. Bóg posyła do tego deprawującego się świata swoich proroków. A oni tak jak za czasów ostatnich królów judzkich są wyśmiewani, wyszydzani, prześladowani i zabijani.  W 1983 roku w Lourdes Jan Paweł II mówił: „Obecnie poza więzieniami, obozami koncentracyjnymi, obozami pracy i wydaleniem z kraju istnieją również inne kary mniej znane, ale bardziej subtelne: nie brutalna śmierć, ale pewnego rodzaju śmierć cywilna, nie izolacja w więzieniu albo w obozie, ale dyskryminacja społeczna lub permanentne ograniczanie wolności osobistej”.  Powyższe słowa możemy poprzeć tysiącami przykładów z codziennego życia. Oto tylko niektóre z nich. W 2009 r. chrześcijańska lekarka została zwolniona ze składu komisji adopcyjnej w brytyjskim Northamptonshire, ponieważ w głosowaniu decydującym o oddaniu dziecka parze homoseksualnej wstrzymała się od głosu. W ostaniem czasie widzimy histeryczną niechęć do obecności krzyża w przestrzeni publicznej. Za niektórymi polskimi parlamentarzystami poszły władze LOT-u planując zakaz noszenia symboli religijnych przez swoich pracowników. Jednak dzięki protestom wycofały się z tego absurdalnego pomysłu. Frontalny atak na wartości chrześcijańskie można zauważyć w mediach, w których Kościół i ludzie wierzący są wyśmiewani i poniżani. Niezliczona ilość filmów, sztuk teatralnych, programów publicystycznych kpi z prawd ewangelicznych i wyznawców Chrystusa, podając często półprawdy lub kłamstwa.

W ten nurt wrogości wobec Boga i jego wysłanników wpisuje histeryczny atak na Radio Maryja i Telewizję Trwam. Timothy Tindal-Robertson, wydawca i pisarz, syn wpływowego brytyjskiego masona, nawrócony na katolicyzm, na łamach „Naszego Dziennika” napisał: „Odmowa koncesji dla Telewizji Trwam przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji wyraźnie wpisuje się w pewien ogólnoświatowy trend. Tendencja, o której myślę, zaczyna obecnie dominować na całym świecie: katolicy, którzy pozostają wierni Ewangelii i nauczaniu Kościoła katolickiego, są dzisiaj odrzucani i jawnie prześladowani przez wojowników sekularyzmu i wolnomyślicieli wciskających się do Kościoła. Matka Boża Fatimska dała nam ostrzeżenie, że dobrzy zostaną poddani męczeństwu, że będą cierpieć prześladowania. W dzisiejszych czasach ci, którzy pragną być wierni Chrystusowej nauce, są poddawani męczeństwu ducha”. Dopełnieniem tego niech będzie wypowiedź ks. bp. Adama Lepy: „Lista ataków na Radio jest długa. Dziś, z perspektywy czasu, one śmieszą i są świadectwem żenującego poziomu polemiki, jeżeli w ogóle takie działania nazwać można czymś więcej niż nieudolnymi chwytami propagandy. Najczęściej są to kalki powielane pracowicie przez różne ośrodki. Są jeszcze jednym dowodem na to, że w Polsce po 1989 r. zmieniają się parlamenty, rządy, koalicje i partie, natomiast w tych samych rękach znajdują się najważniejsze centra opiniotwórcze. Pociesza fakt, że jest bardzo liczna grupa wybitnych dziennikarzy i publicystów, którzy nigdy nie zniżyli się do przypuszczania na Radio Maryja tego rodzaju ataków”. W innym miejscu ks. bp. dodaje: „Sytuacja jest paradoksalna: im bardziej Radio Maryja jest atakowane, tym wyraźniej odsłania swoje walory i znaczenie”.

Ewangelia na dzisiejszą niedzielę mówi o Bogu, który chce zbawić nawet deprawującego się człowieka: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.  Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.  Człowiek może odrzucić zbawiającego Syna, ale wtedy ściąga na siebie sąd Boży: „A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło:, bo złe były ich uczynki”.  Nawet, gdy człowiek odrzuci światło boże, a wybierze ciemność, która ma swój finał w mrokach grobu, Bóg daje mu szansę zanurzenia się w świetle, jak to miało miejsce w życiu Malcolma Muggeridge’a, którego wstąpienie do Kościoła katolickiego odbiło się głośnym echem w środkach masowego przekazu. Malcolm był jednym z najwybitniejszych angielskich dziennikarzy, pisarzy i twórców telewizyjnych programów. Szukał bardzo długo światła wiary, które utracił pod koniec studiów. Zauroczony komunizmem, jak większość przedwojennych elit kulturalnych Zachodu, wyjechał w roku 1932 jako korespondent do Moskwy. Szybko się przekonał, że komunistyczny raj bez Boga jest w rzeczywistości piekłem. Rozczarowany pisał: „Na początku było tam kłamstwo i kłamstwo stało się informacją, która zamieszkała między nami”. Wyleczony z komunistycznego raju wrócił do Anglii, gdzie w całej ostrości uświadomił sobie, że człowiek nie może się w pełni zrealizować tylko w świecie materialnym. Przestrzegał przed takim myśleniem: „Nigdy dotąd w dziejach ludzkości mało istotnych materialnych aspektów życia nie przedstawiano w tak kuszący sposób przez reklamę, nakłaniając ludzi, aby pragnęli coraz więcej i więcej rzeczy, wtłaczając im przekonanie, że radość i największe szczęście osiąga się przez cielesność”. Do Kościoła katolickiego wstąpił wraz z żoną Kitty 27 listopada 1982 roku. Żałował, że tak długo zwlekał z decyzją, która dała mu „poczucie powrotu do domu, pozbierania nici zmarnowanego życia, odpowiedzi na wezwanie dzwonu, który przez długi czas go wzywał. Znalezienia miejsca przy stole, które czekało na niego od dawna”. W roku 1988 na dwa lata przed śmiercią napisał: „Tu na ziemi zawsze czułem się obcy, mając świadomość, że nasz dom jest gdzie indziej. Teraz, zbliżając się do końca swojej pielgrzymki, znalazłem schronienie w Kościele katolickim, skąd mogę widzieć Bramę Niebios w murach Jeruzalem, wyraźniej niż skądkolwiek indziej, choć tylko jak przez przyciemnione szkło” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

MIŁOŚĆ OCALAJĄCA ŻYCIE

W Środę Popielcową tego roku udałem się do szpitala na Manhattanie, aby udzielić sakramentu namaszczenia chorych jedenastoletniej Dominice, która dzień wcześniej przeszła operację usunięcia raka mózgu. Przy łóżku Dominiki, dzień i noc czuwała jej mama. Dominika, przezwyciężając senność włączała się do wspólnej modlitwy i uczyniła nawet znak krzyża.  Modliliśmy się z nadzieją pełnego powrotu Dominiki do zdrowia. W nowojorskim szpitalu ma zapewnioną najlepszą opiekę medyczną, sądzę jednak, że w powrocie Dominiki do pełni zdrowia nie mniej ważna, a może ważniejsza od opieki medycznej jest ofiarna miłość, która ją otocza. Tę miłość widać w zmęczonych i zatroskanych oczach matki, gdy się pochylała nad córeczką pytając, jak się czuje, czy ją nic nie boli, czy może ruszyć ręką i nogą, czy rozumie, co do niej się mówi, czy czegoś potrzebuje? Miłość do dziecka przejawia się ogromnym poświeceniem rodziców Dominiki. Dziewczynka przeszła już jedną operację w Polsce. Usunięto wtedy 30 % guza, uszkadzając przy tym nerw wzrokowy, w wyniku czego Dominika nie widzi na jedno oko. Rodzice nie ustawali w szukaniu ratunku dla swego dziecka. Dowiedzieli się, że w nowojorskim szpitalu możliwe jest usunięcie guza w 90%, a reszta może być zlikwidowana przez naświetlenie lub chemoterapię. Aby się jednak dostać do tego szpitala trzeba było pokonać przeszkodę finansową, szpital bowiem zażądał 175 000 dolarów za operacje, która mogła być przeprowadzona dopiero, gdy zostanie potwierdzony przelew na konto bezdusznego szpitala. Z tą bezdusznością zmierzyła się i odniosła zwycięstwo ofiarna miłość rodziców. Rodzice wydali na operację wszystkie swoje oszczędności, sprzedali co się dało sprzedać, zadłużyli się w bankach i jeszcze było mało. Zwrócili się o pomoc do ludzi dobrej woli w Polsce. Zebrali wiele, ale jeszcze brakowało. Z niepełną sumą wyruszyli do Nowego Jorku, licząc na pomoc ludzi ogromnego serca za oceanem. Nie zawiedli się. Znaleźli się tu woluntariusze, którzy zaangażowali się w zbiórkę pieniędzy. Nie zabrakło wspaniałomyślnych ofiarodawców. Szpital odgraża się, że będą jeszcze inne opłaty. Mamy nadzieję, że i tym razem bezduszność szpitala przezwycięży ofiarna miłość rodziców i ofiarodawców. Mamy także nadzieję, i o to prosimy Boga, aby ta ofiarna miłość, docierająca do tronu bożego ocaliła życie Dominiki.

Stając w obliczu zagrożenia życia, częściej kierujemy myśl ku sprawom ostatecznym i śmierci, która jawi się jako naturalny etap w procesie rodzenia, wzrastania, starzenia się i umierania. Jeśli jest to naturalny proces to dlaczego nie umieramy spokojnie, bezboleśnie i pogodzeni z nieuchronnym, ot chociażby jak kwiat, który rankiem pięknie kwitnie, a wieczorem cicho, bezboleśnie więdnie i umiera? Odpowiedz wydaje się prosta. Człowiek nie jest tworem tylko natury. Bóg tchnął w niego duszę nieśmiertelną. I to co jest w nas boskie woła o wieczność, nie godzi się na przemijanie i śmierć. Naprzeciw ludzkim pragnieniom wieczności wychodzi Bóg i daje szansę ich spełnienia. W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę czytamy: „A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak trzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne. Tak, bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. Ofiarna miłość Boga niesie ocalenie ludzkiego życia w wiecznym wymiarze.  A że Nowy Testament jest kontynuacją i wypełnieniem Starego Testamentu, stąd też w Starym Testamencie odnajdujemy figury i zapowiedzi zdarzeń, które mają miejsce w Ewangelii. I tak, wywyższenie węża na pustyni jest zapowiedzią wywyższenia na krzyżu Jezusa Chrystusa. Członkowie Narodu Wybranego doświadczani trudnymi warunkami pustyni zapomnieli o wielkich dziełach, jakie Bóg uczynił dla nich i zaczęli szemrać przeciw Bogu i Mojżeszowi. Wtedy Bóg zesłał na nich węże jadowite jako karę nawrócenia. Wielu ukąszonych zmarło. Widząc co się dzieje, opamiętali się i zaczęli błagać o wybaczenie i ratunek. . Bóg ulitował się nad nimi i kazał Mojżeszowi sporządzić miedzianego węża i umieścić na palu. Każdy ukąszony, gdy spojrzał z wiarą na miedzianego węża wracał do zdrowia, ratował swoje życie.

Jednak na radość chwilowo uratowanego życia, jak i w ogóle życia kładzie się cieniem śmierć fizyczna, która jest niejako dopełnieniem ziemskiego życia. Ten cień, ten mrok rozprasza światło z nieba.  Bo Ten który ma moc cudownego uzdrawiania ma także moc ostatecznego przezwyciężenia śmierci. Tę prawdę głosili prorocy Starego Testamentu, zapowiadając równocześnie przyjście Mesjasza, który ostatecznie pokona śmierć, otwierając dla człowieka bramy zbawienia. Każdy z nas jest „śmiertelnie ukąszony” przez węża zła. To ukąszenie nazywamy grzechem pierworodnym, który nawiązuje do nieposłuszeństwa pierwszych rodziców w raju, którzy ulegli pokusie węża, szatana. Bóg prowadzi nas do zwycięstwa nad śmiercią drogą ofiarnej miłości. Św. Paweł w Liście do Efezjan pisze: „Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia”. W krzyżu zatem objawiła się bezgraniczna miłość Boga. Miłości tej doświadczył sam na sobie apostoł Paweł, gdy z grzesznika stał się wierzącym, z prześladowcy apostołem. Z dnia na dzień umacniał się w przeświadczeniu, że zbawienie jest „łaską”, że wszystko bierze początek w śmierci Chrystusa. Jakże ogromna jest miłość Boga, jakże wielkie Jego miłosierdzie, które zaprowadziło Jezusa Chrystusa na krzyż. Stąd też krzyż jest tak ważny w tajemnicy naszej wiary.

Członkowie Zgromadzenia Serwitów w swej duchowości zwracają szczególną uwagę na rozważanie Męki Pańskiej i kult Matki Bożej Bolesnej. Gdy umierał przełożony i prawodawca tego zgromadzenia, Filip Benicjusz, ostatkiem sil wyszeptał: „Dajcie mi moją księgę!” Współbracia zebrani wokół umierającego podali mu Pismo Święte. Lecz przełożony dał znak, że nie chodzi o tę księgę. Podano mu zatem księgę reguł zakonnych. Umierający uśmiechnął się zagadkowo, a wszyscy zrozumieli, że nie o tę księgę prosił. Aż w końcu podano mu krucyfiks, dopiero wtedy na twarzy umierającego pojawiła się radość i pokój. Można powiedzieć, że krzyż jest tą najważniejszą księgą, której lektura wprowadza nas w najgłębsze pokłady tajemnicy naszej wiary. Jest to „księga”, która mówi o ogromnej miłości Boga do nas, miłości gotowej na największą ofiarę miłości, która niesie zwycięstwo nad śmiercią.

Aby jednak to zwycięstwo stało się naszym udziałem musimy uwierzyć Chrystusowi i być gotowym do uczestnictwa w tajemnicy Jego krzyża. „Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. Kto wierzy w Niego, nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego. A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki” – czytamy w Ewangelii.  Zaś w Liście do Koryntian św. Paweł pisze: „Nauka bowiem krzyża głupstwem jest dla tych, co idą na zatracenie, mocą Bożą zaś dla nas. Tak więc, gdy Żydzi żądają znaków, a Grecy szukają mądrości, my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan”. Krzyż jest dla nas światłem, mądrością i znakiem zbawienia.

Wells Herbert George „W Krainie ślepców” opisuje przygody podróżnika, który podczas gwałtownej burzy zgubił się w górach. Szukając schronienia, dotarł do tajemniczej doliny, gdzie wszyscy mieszkańcy byli niewidomi. Jednak nie rozpaczali z powodu swego kalectwa, uważali, że ślepota jest czymś naturalnym. Dziwili się bardzo i nie mogli pojąć, o co chodziło podróżnikowi, gdy mówił o „widzeniu” rzeczy, o świetle. Styl ich życia był uwarunkowany ich ślepotą. Mieszkańcy doliny, kierując się normami swego życia potraktowali przybysza jako szaleńca i dziwaka, który mówił o rzeczach, według nich wymyślonych. W końcu postanowili uleczyć „pomyleńca”, uczynić go normalnym tak jak oni sami. Po prostu wyłupili mu oczy.

Iluż jest wokół nas „ślepców” dla których krzyż jest głupstwem. A my, którzy widzimy w krzyżu miłość ocalającą życie wydajemy się im dziwakami. Jakże często chcą oni nas uleczyć, wyłupić nam oczy wiary. Wielki Post to czas odnajdywania mądrości krzyża i umacniania wzroku wiary (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

ŚWIĘTA KATARZYNA ALEKSANDRYJSKA

Naród Wybrany za swoje nieprawości został ukarany plagą jadowitych węży. Ta kara może być postrzegana jako znak miłości Boga, ponieważ doprowadziła do opamiętania i uchroniła ten Naród przed ostatecznym zatraceniem. Znakiem wybaczającej Bożej miłości jest także wąż miedziany zawieszony na palu. Każdy zatruty jadem, gdy spojrzał na miedzianego węża odzyskiwał zdrowie i życie. Ta historia jest obrazem i zapowiedzią największej miłości. Bóg zesłał na ziemię swego Syna i wydał Go na ukrzyżowanie, aby grzesznik, który ze skruchą stanie pod tym krzyżem dostąpił łaski zbawienia i miał udziału w zmartwychwstaniu Chrystusa. Chrystus daję każdemu tę szansę. Nawet z krzyża wybacza swoim oprawcom, bo jak mówi Ewangelia, Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat przez Niego został zbawiony. Szczególny udział w zbawczej misji Chrystusa mają święci męczennicy. W łączności z Chrystusem mężnie znosili cierpienia i wybaczali swoim oprawcom. To wywierało ogromne wrażenia na świadkach męczeństwa. Umacniało w wierze uczniów Chrystusa i rodziło nowych wyznawców. Tak było w życiu i męczeństwie św. Katarzyny Aleksandryjskiej.

Święta Katarzyna należy do najbardziej znanych świętych w Kościele Wschodnim. Cieszy się także wielką czcią w Kościele Zachodnim. Niewiele znamy udokumentowanych faktów z jej życia. A te, które znamy obrosły licznymi legendami, ale to nie zmienia faktu, że opisywana historia jej życia jest jak najbardziej prawdziwa. Pisana, a raczej uzupełniana wiarą ludu ukazuje człowiekowi prawdę, którą w pełni objawi dopiero wieczność. Do naszych czasów zachowały się dwa opisy męczeństwa św. Katarzyny. Zostały one jednak napisane dwa wieki później, a więc był czas, aby i one zostały pogłębione i uzupełnione wiarą ludu. I w takiej wersji będziemy poznawać tajemnicę życia św. Katarzyny.

Święta urodziła się około roku 294 w Aleksandrii, ówczesnej stolicy Egiptu. Jedno z podań mówi, że była córką króla Kustosa. Mądra i inteligentna dziewczyna otrzymała wszechstronne wykształcenie. Słynęła także z wielkiej urody. Stąd też, gdy przyszedł czas jej zamążpójścia wokół niej pojawiło się wielu kandydatów na męża. Jednak Katarzyna odrzucała wszystkie propozycje. Martwiło to jej matkę. Szukając rozwiązania tego problemu zaprowadziła córkę do słynącego z mądrości i trafnych rad pustelnika. Pustelnik wysłuchał jej i zaczął opowiadać o Chrystusie. Urzeczone tą opowieścią, matka z córką uwierzyły w Chrystusa i poprosiły o chrzest. W niedługim czasie Katarzyna w jednej ze swoich wizji ujrzała Chrystusa, który nazywając ją swoją oblubienicą włożył na jej rękę obrączkę. Po tych mistycznych zaślubinach z Chrystusem Katarzyna zmieniła swój styl życia, a ukoronowaniem tego było złożenie dozgonnego ślubu czystości. Teraz Katarzyna jaśniała nie tylko mądrością, wykształceniem i urodą, ale także głęboką wiarą i żarliwą pobożnością.

Wkrótce cesarz Dioklecjan wszczął najdłuższe i najkrwawsze w dziejach Kościoła prześladowanie chrześcijan. Szczególną nienawiścią do wyznawców Chrystusa wyróżniał się Maksymilian, współrządca wschodniej części Imperium Rzymskiego, do którego należał Egipt. Maksymilian osobiście przybył do Aleksandrii, aby nadzorować wypełnianie cesarskich edyktów prześladowczych. Podejrzanych o chrześcijaństwo przymuszano do składania ofiar pogańskim bożkom. Odmowa równała się śmierci, poprzedzonej wymyślnymi torturami. Po przybyciu Maksymilian zarządził wielkie uroczystości ku czci bożków pogańskich. Wraz ze swymi poddanymi składał w świątyniach liczne ofiary. Do jednej z tych świątyń, gdzie był obecny Maksymilian przybyła św. Katarzyna. Stanęła przed namiestnikiem cesarza i w oczy powiedziała mu, że oddając cześć bożkom sam zdąża na zatracenie i pociąga za sobą swoich poddanych. Namiestnik zauroczony urodą Katarzyny oraz jej mądrością i wymową słuchał jej z zaciekawieniem. Katarzyna mówiła o Chrystusie tak przekonywująco, że zaniepokojony namiestnik zwołał pięćdziesięciu najwybitniejszych filozofów i retorów, którzy podjęliby dyskusję ze Świętą. Jednak Katarzyna tak dzielnie i skutecznie broniła swej wiary, że wielu jej adwersarzy uwierzyło w Chrystusa. Wobec takiego obrotu sprawy, Maksymilian rozkazał poddać ją torturom i uwięzić.

Katarzynę ubiczowano i wrzucono do celi więziennej, nie dając nic do jedzenia. Legenda mówi, że przez dwanaście dni gołąb przynosili pożywienie dla Katarzyny. Ukazał się jej także Chrystus, który uleczył jej rany, a serce napełnił radością i odwagą. Augusta, żona Maksymiliana zaintrygowana postawą i wiarą Katarzyny postanowiła potajemnie odwiedzić ją nocą. Udała się do więzienia z Porfiriuszem, dowódcą wojsk cesarskich, którego również intrygowała postać Chrystusa i moc, jakiej udzielał swoim prześladowanym wyznawcom. Przekupili straże więzienne i stanęli przed św. Katarzyną. Od Świętej emanowała nadzwyczajna jasność, a jej słowa o Chrystusie zniewalały słuchających. Pod wpływem tego spotkania Augusta, dowódca wojsk, wielu żołnierzy i strażników uwierzyło w Chrystusa i poprosiło o chrzest.

Po tym wydarzeniu, Katarzynę ponownie postawiono przed sądem, nakłaniając do złożenia ofiary bożkom. Święta zdecydowanie odmówiła. Ponownie wtrącono ją do więzienia, przygotowując w międzyczasie narzędzia tortu. W wyznaczonym czasie wyprowadzono z celi Katarzynę i przywiązano do koła tortur. Legenda mówi, że w momencie, gdy kat przymierzał się do uruchomienia koła, Katarzyna uczyniła znak krzyża i zaczęła przyzywać Boga. I wtedy zstąpił anioł Boży i za jego przyczyną koło rozpadło się w rękach kata. A zgromadzony lud zawołał: „Wielki jest Bóg chrześcijan!”. Jednak namiestnik był głuchy na to wołanie i rozkazał ścięcie Świętej mieczem. Z podniesioną głową, z pokojem w duszy Katarzyna szła na miejsce kaźni. Przed śmiercią modliła się: „Przyjmij, Panie łaskawie duszę moją, a ciało moje, które Ci ofiaruję, ukryj przed mymi nieprzyjaciółmi, aby go nie oglądali”.

Katarzyna została ścięta 25 listopada 307 lub 312 roku. Legenda mówi, że po ścięciu jej ciało znikło, tak jak wcześniej prosiła o to Boga. Aniołowie przenieśli je i pogrzebali w górach Synaju na szczycie, który nazwano później jej imieniem. Za tą legendą kryje się zapewne prawda o przeniesieniu relikwii Świętej z Aleksandrii i złożeniu w pobliżu Góry Synaj po tym jak Arabowie a po nich Turcy zajęli Egipt. Obecnie na tym miejscu stoi klasztor pod wezwaniem Świętej Katarzyny, wybudowany przez cesarza Justyniana w VI wieku. Według tradycji, klasztor zbudowano na miejscu, gdzie Mojżesz spotkał Boga w krzaku gorejącym. Jest to najstarszy czynny klasztor chrześcijański, a pieczę nad nim mają mnisi prawosławni. Jest on miejscem licznych pielgrzymek (z książki Wypłynęli na głębię).

 

UDERZ MITEM I STEREOTYPEM W PASTARZA

W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę słyszymy słowa Jezusa: „Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca. Życie moje oddaję za owce”. Życie Jezusa, Jego śmierć na krzyżu i zmartwychwstanie są uwiarygodnieniem powyższych słów. Chrystus po zmartwychwstaniu ukazał się uczniom nad Jeziorem Galilejskim i zapytał Piotra: „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?” Piotr Mu odpowiedział: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. A wtedy Jezus powierzył mu władzę pasterską nad swoją owczarnią, swoim Kościołem: „Paś baranki moje!” Piotr z miłością prowadził owczarnię Chrystusową w bardzo trudnych czasach i oddał swoje życie za Chrystusa i Jego owczarnię. Wraz z ze śmiercią Piotra i innych apostołów, Chrystus dalej kieruje swoją owczarnię przez następców apostołów.

Papież Benedykt XVI powiedział: „Pan dał mu początek Kościołowi, powołując Dwunastu, którzy reprezentowali przyszły Lud Boży. W duchu wierności poleceniu otrzymanemu od Pana Dwunastu najpierw — po Jego wniebowstąpieniu — wybiera Macieja na miejsce Judasza, uzupełniając w ten sposób swe grono, a następnie przyłącza stopniowo innych i powierza im funkcje, by kontynuowali ich posługę. Sam Zmartwychwstały powołuje Pawła; Paweł jednak, choć powołany na apostoła przez Pana, porównuje swoją Ewangelię z Ewangelią Dwunastu, stara się przekazać to, co otrzymał, a przy rozdzielaniu zadań misyjnych zostaje przyłączony do apostołów wraz z innymi, na przykład z Barnabą. Jak u początków bycia apostołem jest powołanie i posłanie przez Zmartwychwstałego, tak późniejsze powołanie i posłanie innych dokona się – mocą Ducha Świętego – za sprawą tych, którzy już zostali powołani do posługi apostolskiej. W ten sposób będzie kontynuowana posługa, która później, poczynając od drugiego pokolenia, będzie się nazywać posługą biskupią”. Jest to sukcesja apostolska, która polega na nieprzerwanym łańcuchu nakładania rąk przez biskupów od czasów apostolskich do dni dzisiejszych.

Świadomość sukcesji towarzyszyła Kościołowi od samych jego początków.  Św. Ignacy Antiocheński (ok. 30–107) nazywał rzymski kościół „przewodzącym w miłości”. Św. Ireneusz biskup Lyonu, ok. 180 roku napisał o naczelnym zwierzchnictwie rzymskiego kościoła: „Z tym bowiem kościołem dla jego naczelnego zwierzchnictwa musi się zgadzać każdy kościół, tj. wszyscy zewsząd wierni”. Św. Klemens Aleksandryjski (150–212) nazwał św. Piotra „szczególnie wybranym i pierwszym z uczniów Chrystusa”. Św. Cyprian (ok. 200–258) nazwał rzymski kościół „głównym, z którego jedność kapłańska powstała – matką i korzeniem Kościoła katolickiego”. Św. Bazyli Wielki (ok. 330-379) uważał, że biskup Rzymu posiada rozstrzygający głos w sporach dogmatycznych, i stwierdził, że Chrystus wyznaczył św. Piotra Apostoła pasterzem całego kościoła powszechnego. „Powszechny” z języka greckiego „katholikos” znaczy katolicki. Można przytoczyć dziesiątki wypowiedzi w podobnym duchu. Stąd też trudno się dziwić, że ataki sił wrogich wyznawcom Chrystusa najczęściej uderzają w papieża, biskupa Rzymu, który kieruje kościołem katolickim. Przepowiedział to wcześniej Chrystus: „Jest bowiem napisane: Uderzę pasterza, a rozproszą się owce”. Mówił w pierwszym rzędzie o Sobie, gdy zostanie zabity, uczniowie zwątpią w Niego. Te słowa odnoszą się także do tych, którzy w imieniu Chrystusa sprawują władzę pasterską w Jego Kościele.

Problem ataku na pasterzy Kościoła poruszany był na łamach Rzeczpospolitej w artykule „Władza, pieniądze i seks w Kościele”. Bardzo często przeciwnicy Kościoła w walce z nim posługują się mitami i stereotypami. Dr Sylwia Bedyńska pisze: „Stereotypy powstają wtedy, gdy brak wiedzy uzupełniamy domysłami albo schematami myślowymi, które są w nas wdrukowywane od najmłodszych lat. Ogromną rolę w powstawaniu mitów odgrywają media, gdyż nie jesteśmy w stanie albo nie chcemy weryfikować informacji, które podają ”. Dzisiejszemu pokoleniu „wdrukowują” schematy myślowe o Kościele środki masowego przekazu, które w większości prezentują nieprzychylny, czy wręcz wrogi stosunek do wartości chrześcijańskich. W mediach coraz częściej powtarzane są negatywne stereotypy na temat Kościoła. Natrafiają one na podatny grunt ponieważ wiedza o Kościele większości, nie tylko Polaków jest bardzo marna. Zamiast zdobywania wiedzy na ten temat wolą oni powielać mity o Kościele. „Większość informacji, które ukazują się na temat Kościoła w mediach, ma charakter negatywny” – mówi prof. Andrzej Szpociński, socjolog z Collegium Civitas. Zaś ks. Dariusz Madejczyk, redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego” dodaje: „Temat Kościoła pojawia się głównie w kontekście skandali. Sprawa biskupa, który ma problem alkoholowy, czy skandal pedofilski z udziałem księdza stają się tematami numer jeden. O codziennej działalności Kościoła, np. pomocy ubogim czy chorym, nie mówi się niemal wcale. I to mimo, że pierwsze zjawiska mają charakter marginalny, a drugie nie”.

Szef KAI Marcin Przeciszewski mówi o stereotypach na temat Kościoła w mediach: „W tym celu kreują one obraz Kościoła jako instytucji bogatej, walczącej tylko o swoje interesy, chcącej podporządkować sobie państwo, nieakceptującej pluralizmu. Takie stereotypy są chętnie nagłaśniane przez media, gdyż łatwo je sprzedać”. Andrzej Grajewski, publicysta „Gościa Niedzielnego” dodaje: „Część mediów pisze źle o Kościele z premedytacją. Jest to ich strategia walki z Kościołem”. Często powtarzanym mitem w Polsce jest zarzut pazerności Kościoła. Kościół ma być pazerny i chciwy, bo upomina się o zwrot dóbr zabranych mu po II wojnie światowej. Wobec tego mitu bezsilny jest argument, że jest to tylko niewielka część dóbr, która została zabrana z pogwałceniem nawet peerelowskiego prawa, a jej wartość szacuje się na ok. 5 mld zł. Innym często powielanym stereotypem jest pedofilia w Kościele, ukazywana jako powszechne zjawisko. W USA, gdzie doszło do największych nadużyć seksualnych księży, duchowni katoliccy są sprawcami niecałych 2 % wszystkich przypadków nadużyć seksualnych wobec nieletnich, większość jednak dzieje się w rodzinach. Wbrew tym statystykom, „dzięki’ mediom powielającym stereotypy to nie na ojca i wujka, ale na duchownego patrzą niektórzy jako potencjalnego pedofila. Oczywiście w Kościele nawet 2%, to wielkie zło i krzywda wołająca o pomstę do nieba. Tę wyliczankę stereotypów, powielanych przez media , którą można mnożyć w dziesiątki zakończę słowami patrologa ks. prof. Józefa Naumowicza: „Te oskarżenia pod adresem chrześcijaństwa to nic nowego pod słońcem. Większość z nich istniała od początku chrześcijaństwa. Smutne  jest to, że często sami chrześcijanie w sposób bezrefleksyjny powtarzają mity o Kościele, nie wnikając głębiej w to, jak jest naprawdę”.

Gdy będziemy szczerze i pobożnie zgłębiać Kościół Chrystusowy znajdziemy w nim pasterzy na miarę Chrystusa. Trafią się także najemnicy, ale nawet oni nie będą w stanie sprowadzić nas na manowce, gdy będziemy zapatrzeni w Pasterza, który mówi o sobie: „Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca. Życie moje oddaję za owce”. Podążanie z tym Pasterzem czyni nas dziećmi bożymi o czym pisze św. Jan: „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi: i rzeczywiście nimi jesteśmy” (Kurier Plus, 2014).

PRAWDZIWY OBRAZ BOGA I CZŁOWIEKA

Maria uważała, że Bóg poskąpił jej urody. Kiedy w poczekalni do gabinetu dentysty przeglądała magazyny mody, to czuła się jak osoba z innego, obcego świata. Unikała lustra, bo nie mogła patrzeć na swoją twarz pokrytą trądzikowymi bliznami, na krzywy nos. Niski wzrost, nadmierna chudość także wpędzały ją w kompleksy. Najbardziej męczyło ją przekonanie, że żaden mężczyzna nie jest w stanie jej pokochać. Jednak powoli coś zaczęło się zmieniać, gdy spotkała Mariana, który lubił z nią przebywać, rozmawiać. Zapraszał ją do restauracji i na wypady poza miasto. Nie dowierzała jednak, że to może być miłość, że Marian się w niej zakochał. Nie wiedziała, że urzekła go uroczym uśmiechem, który rozjaśniał całą jej twarz, ciepłym, kobiecym głosem, który dawał poczucie spokoju i napawał otuchą. Tego wcześniej nie spotkał w żadnej innej kobiecie. Drżała ze wzruszenia, gdy ją całował, niedowierzając trochę, że jest to możliwe, prawdziwe. Gdy jednak ich związek coraz bardziej się umacniał, coraz bardziej wiązał ze sobą, Maria zaczęła myśleć, że może wcale nie jest taka brzydka.

Po roku wiedzieli już, że są stworzeni dla siebie, chociaż musieli wiele pracować nad swoim związkiem. Maria była wykształcona, inteligentna, a Marian czasami, jakby za nią nie nadążał. Myślał czasami, że nie ma za wiele jej do zaoferowania. Lecz ona myślała inaczej, zauważyła i doceniła w swoim wybranku serca co innego. Ujęło ją jego poczucie humoru, pokora, bogactwo duchowe, umiejętność uważnego słuchania, gotowość bezwarunkowego wspierania. Z przyjemnością patrzyła na jego otwartość i serdeczność w kontaktach z rodziną i przyjaciółmi, szczególnie z młodszym rodzeństwem. Takiej uczciwości i zdrowego rozsądku nie znalazła u mężczyzn wcześniej spotkanych. Maria wiedziała, że Marian ma tak wiele jej do zaoferowania, jak żaden inny mężczyzna. Powiedziała mu o tym, a to rozwiało wszelkie wątpliwości Mariana co do własnych niedostatków. Gdy zdobył się na odwagę i oświadczył się, Maria poczuła się najszczęśliwszą kobietą na świecie.

Przez pryzmat powyższej historii spójrzmy na czytania biblijne z dzisiejszej niedzieli, które ukazują prawdziwe oblicze Boga i człowieka. Faryzeusz Nikodem przyszedł do Jezusa, aby szukać światła na drodze poszukiwania pełnej prawdy o Bogu. Przyszedł z całym bagażem tradycji faryzejskiej, o której Jezus wcześniej powiedział: „Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji, dokonujecie obmywania dzbanków i kubków. I wiele innych podobnych rzeczy czynicie”. Ta tradycja zawarta była w licznych nakazach i zakazach, z których wyłaniał się inny obraz Boga, niż go przedstawiał Jezus Chrystus.

Jezus objawia Nikodemowi Boga, który wzywa do przemiany i odnowy życia, aby człowiek nie zatracił się na wieczność. Bóg jest sprawiedliwy, ale nie poniża nas i nie szuka kary, lecz pragnie odnowy i życia. Bóg nie szuka naszej kary, lecz naszego uzdrowienia i pojednania z Nim i między sobą nawzajem. Bóg objawia się nie jako Bóg potępienia i zniszczenia, lecz jako Bóg przebaczenia, miłosierdzia i współczucia. Przez pryzmat takiego obrazu Boga odnajdujemy nasz własny obraz. Miłość Boża nas stworzyła, to ona decyduje o naszej wartości; jesteśmy czymś więcej niż powierzchowny wygląd i zasobność naszej kieszeni, pozycja społeczna, czy nawet nasza inteligencja. W świetle Chrystusa odkrywamy, że jesteśmy dziećmi Bożymi. O naszej wartości decyduje miłość, która wypełnia nasze serca, a jest to miłość zrodzona z miłości samego Boga, który umarł za nas na krzyżu. W tym świetle odkrywamy dobro i własną wartość, których często inni i my sami nie dostrzegamy. A to staje się źródłem radości i wdzięczności za dobro jakie Bóg wnosi w nasze życie. Jezus wyjaśnia Nikodemowi, że Bóg stworzył nas jako przedłużenie samego Siebie. Od momentu naszego stworzenia Jego życie i miłość są istotną częścią naszego życia. Ogarnięci Duchem Jego sprawiedliwości i miłosierdzia, mamy na nowo stwarzać świat pełen współczucia, pokoju i miłości, które przemieniają nasze życie i życie bliźnich. Św. Paweł w Liście do Efezjan ujmuje tę prawdę tymi słowami: „Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował, i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia – łaską bowiem jesteście zbawieni – razem też wskrzesił i razem posadził na wyżynach niebieskich – w Chrystusie Jezusie, aby w nadchodzących wiekach przeogromne bogactwo swej łaski okazać przez dobroć względem nas, w Chrystusie Jezusie. Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił. Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili”.

Jezus wyjaśnia Nikodemowi tę prawdę w. słowach: „Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne”. Gdy Naród Wybrany buntował się przeciw Bogu, Ten zesłał karę opamiętania – jadowite węże. Nie odwrócił jednak od nich Swojego Miłosierdzia. Kazał Mojżeszowi sporządzić miedzianego węża i umieścić na palu. Ukoszony, spoglądając na miedzianego węża ratował swoje życie. Miedziany wąż jest zapowiedzią Chrystusa. Spoglądając z wiarą na krzyż Chrystusa zyskujemy odpuszczenie grzechów i życie wieczne.

Kilka dni temu, z grupą podróżników z Nowojorskiego Klubu Podróżnika wróciłem z Wietnamu. W czasie zwiedzania południowego Wietnamu naszym przewodnikiem był syn pilota z czasów wojny wietnamskiej, w której brali udział Amerykanie. W czasie tego wyjazdu mieliśmy także okazję zwiedzania niesamowitej sieci tuneli partyzantów wietnamskich w dżungli. W takiej dżungli łatwo można się zgubić w dzień, nie mówiąc już o nocy. Przewodnik przytoczył radę ojca, na wypadek zagubienia się nocą w dżungli. Otóż powinien znaleźć najwyższe drzewo i wspiąć się na nie. Wspinaczka na najwyższe drzewo jest trudna, ale ten trud był konieczny, aby z wierzchołka drzewa zobaczyć gwiazdę północną i zorientować się, gdzie jesteśmy i w jakim kierunku wyruszyć, aby trafić do domu, do celu.

Nasze spojrzenie na krzyż jest zaproszeniem do wspinaczki, podążaniem za tym krzyżem. Ta „wspinaczka” bywa nieraz trudna. Chrystus mówi: „Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje”. Pójście za krzyżem Chrystusa prowadzi nas do odkrycia właściwego kierunku naszego ziemskiego pielgrzymowania oraz ukazuje prawdziwy obraz Boga i człowieka. Św. Jan Paweł II powiedział: „Jeżeli Krzyż zostaje przyjęty, przynosi zbawienie i pokój. Bez Boga Krzyż nas przygniata; z Bogiem daje nam odkupienie i zbawienie. Weź Krzyż! przyjmij go, nie pozwól, aby przygniotły cię wydarzenia, ale z Chrystusem zwyciężaj zło i śmierć! Jeżeli z Ewangelii Krzyża uczynisz program swojego życia, jeżeli pójdziesz za Chrystusem aż na Krzyż, w pełni odnajdziesz samego siebie!” (Kurier Plus, 2018).

NIKODEM JEST JEDNYM Z NAS 

Reporter The Los Angeles Times Stacy Perman opisuje ciekawą historię dziecięcej wiolonczeli Christine Walevskiej, jednej z najbardziej znanych wiolonczelistek na świecie. W wieku ośmiu lat rozpoczęła naukę gry na wiolonczeli. Ojciec widząc talent córki postanowił kupić cenną XIX-wieczną wiolonczelę dziecięcą wykonaną przez Auguste Bernardel, uznanego i cenionego francuskiego producenta instrumentów smyczkowych. Bernardel umieścił na wiolonczeli etykietę z napisem w języku francuskim: „Dla małej hrabiny Marie 1834”. Christine była zachwycona pięknie brzmiącym instrumentem i szybko opanowała grę na wiolonczeli. Gdy Christine wyrosła i zaczęła grać na wiolonczeli dla dorosłych, wiolonczela Bernardel była przechowywana jako cenna pamiątka rodzinna. Aż pewnej nocy ku rozpaczy rodziny wiolonczela została skradziona.

Czterdzieści lat później Dustin Breshears, młody nauczyciel gry na fortepianie zauważył, że jego czteroletnia córka Starla zainteresowała się wiolonczelą i bardzo szybko opanowała grę na tym instrumencie. Mimo skromnych dochodów rodzice Starli, widząc talent swojej córeczki zaczęli szukać odpowiedniej wiolonczeli. Nawiązali kontakt ze sprzedawcą z Los Angeles, który miał cenną wiolonczelę dla dzieci, ale nie była ona do sprzedania, tylko wypożyczenia uczniowi o „wyjątkowych zdolnościach”. Dustin i jego żona Julie udali się z córkę do Los Angeles, aby zagrać dla sprzedawcy. Dwugodzinnym koncertem dziewczynka urzekła sprzedawcę, który zgodził się wypożyczyć instrument za 150 dolarów miesięcznie. Starla od razu zakochała się w małej wiolonczeli. „Czułam, że jest ona częścią mnie” – wspomina.

W czasie powrotnej drogi Julie zauważa wewnątrz wiolonczeli etykietkę w języku francuskim: „Dla małej hrabiny Marie 1834”. Julie zaintrygowana tym napisem przeszukała Internet i znalazła wywiad z Christine Walevską, w którym artystka opowiadała o swojej pierwszej wiolonczeli. Państwo Breshears wysłali e-maila do Walevskiej wraz z trzema zdjęciami wiolonczeli. Walevska nie mogła uwierzyć. Po tylu latach odzyskała swój ukochany instrument. Państwo Breshears wysyłali Walevskiej także nagrania koncertu małej Starli. Walewska patrząc na występ dziewczynki zobaczyła samą siebie. Wyznała: „Od razu wiedziałem, że to wielki talent”. Nie zażądała zwrotu wiolonczeli. Powiedziała, że Starla powinna nadal grać na Bernardelu, dopóki nie przejdzie na instrument dla dorosłych. Od tamtego dnia minęło już osiem lat. Starla pod opieka artystyczną Walevskiej poczyniła ogromny postęp w grze na wiolonczeli. Ale to dopiero początek pięknej historii. Walevska otrzymała wiolonczelę i uzdolnioną Starlę zaś nastoletnia Starla ma mentora i przyjaciela, co wróży wspaniałą przyszłość.

Powyższa historia zaciekawiła mnie i pomyślałem, że warto się nią podzielić z moimi Czytelnikami. Ale to nie ciekawość była głównym motywem opisania jej, ale dzisiejsza historia ewangeliczna, na którą chcę spojrzeć przez pryzmat niezwykłej historii wiolonczeli i artystek grających na niej. Prawdziwa wartość cennego instrumentu zyskuje wartość w rękach młodego uzdolnionego muzyka, stając się obietnicą wspaniałej przyszłości. Wiolonczelistka widzi więcej niż tylko swój dawno zaginiony instrument: widzi siebie w małej dziewczynce, która teraz na nim gra, widzi w niej piękną i owocną przyszłość.

Jezus wzywa Nikodema do spojrzenia na siebie i świat w nowej, Chrystusowej perspektywie, która ukazuje nowe horyzonty i wartości, których często nie widzimy. W tym świetle odnajdujemy radość i wdzięczność za dobro, które Chrystus i nasi bliźni wnoszą w nasze życie i je kształtują. Nikodem jest jednym z nas. Ze względu na swoją pozycję społeczną przychodzi do Jezusa nocą, bo co powiedzą jego współbracia, on faryzeusz, nauczyciel ludu szuka mądrości, światła u jakiegoś wędrownego kaznodziei. Jednak w głębi serca zapewne przeczuwał, że Jezus ma jakieś wyjątkowe przesłanie do ludzkości, może nawet mesjańskie.

Zaintrygował go sposób nauczania Jezusa o Bogu, o którym Nikodem nigdy nie pomyślał. Bóg jest bardziej Bogiem miłości i współczucia niż Bogiem bezdusznego prawa. Bardziej Bogiem przebaczenia niż Bogiem potępienia. Bogiem światła, które rozświetla mroki ludzkiego życia. Bóg ciągle wzywa nas do siebie i jest Ojcem wszystkich. Słowa Jezusa zapewne zapadły głęboko w serce Nikodema, bo kiedy rada żydowska planuje potępić Jezusa, Nikodem będzie protestował i bronił Go. W Wielki Piątek, kiedy ciało Jezusa zostanie zdjęte z krzyża, Nikodem będzie tam z mirrą i aloesem, aby pochować Jezusa. Dla Nikodema Bóg, którego głosił Jezus jest potężnym znakiem miłości, współczucia i miłosierdzia, które zamieszkało pośród nas.

Podobnie jak każdy z nas Nikodem zmaga się ze swoją wiarą w Jezusa. Ma jednak otwarty umysł i serce w swoim szukaniu Boga. Szuka Go i znajduje. Podobnie jak Nikodem staramy się zrozumieć Jezusa i Jego naukę. Stajemy przed trudnym wezwaniem pogodzenia nauki Jezusa z tendencjami współczesnego świata i naszym codziennym życiem. W naszym zamieszaniu, zagubieniu, naszych pytaniach, naszych obawach i wątpliwościach Jezus przyjmuje nas jak Nikodema ze zrozumieniem i współczuciem. Podobnie jak Nikodem, wszyscy szukamy Boga, sensu życia, a Chrystus zapewnia nas jak Nikodema, że jest z nami, jest sensem naszego życia. Podobnie jak Nikodem, przychodzimy do Jezusa w środku naszych najciemniejszych nocy, szukając nadziei i pocieszenia, jasnych wskazówek, a Jezus nas nie odrąca, nie karci, ale z miłością przyjmuje. Jak Nikodem możemy odnaleźć Jezusa, Boga światła, który zamienia naszą rozpacz w nadzieję. Boga, który daje nam mądrość i moc przemiany śmierci Wielkiego Piątku w zmartwychwstanie poranka Wielkanocny. Boga współczucia, który jest w stanie uzdrowić wszelkie choroby naszego ducha.

Dopełnieniem opowieści o miłosiernym Bogu, który przygarnął Nikodema niech będzie jedna z żydowskich legend. Bóg przed stworzeniem człowieka skonsultował się w tej sprawie z aniołami. Anioł sprawiedliwości powiedział: „Nie stwarzaj Go, bo będzie się dopuszczał wszelkiej niegodziwości wobec swoich bliźnich, będzie zły i okrutny, nieuczciwy i nieprawy”. Anioł Prawdy powiedział: „Nie stwarzaj go, bo będzie fałszywy i podstępny dla swoich braci i sióstr, a nawet wobec Ciebie”. Podobnego zdania był Anioł Świętości: „Nie stwarzaj go, bo pójdzie za tym co nieczyste wobec Ciebie, hańbiąc tym samym, swojego Stwórcę”. Na koniec zabrał głos Anioł Miłosierdzia: „Niebieski Ojcze, stwórz go, mimo że będzie grzeszył i odwracał się od ścieżki prawdy i świętości ja go wezmę z życzliwością za rękę i przemówię do niego słowami pełnymi miłości, a potem poprowadzę go z powrotem do Ciebie”. Zgodnie z radą Anioła Miłosierdzia Bóg stworzył człowieka (Kurier Plus, 2021).

„Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy”

Amerykański pisarz, autor słynnej powieści „Wszystko jest iluminacją”, jeden z uczestników watykańskiej prezentacji adhortacji „Laudate Deum” papieża Franciszka w Ogrodach Watykańskich napisał: „Świat jest zepsutym, zniszczonym miejscem, a naszym zadaniem jest uczestniczenie w jego naprawie. Świat jest teraz zepsuty na tak wiele sposobów, z powodu głodu, nierówności ekonomicznych, ponieważ straciliśmy zdolność do owocnej rozmowy. Świat jest zepsuty, ponieważ zapomnieliśmy o naszych obowiązkach wobec bliźnich, a wreszcie świat jest naprawdę zepsuty z powodu naszej relacji z naturą i środowiskiem”. Trudno się z nim nie zgodzić, gdy patrzymy na dzisiejszy świat, który lekceważąc prawa boże czyni prawem wszelkiego rodzaju ludzkie dewiacje. Odnosi się wrażenie, że moce piekielne rozpętują wojny, gdzie za nic ma się życie człowieka i boskie przykazania. Ale i pokojowe miejsca pełne są przemocy wyzysku, nieprawości, nienawiści, wszystkiego co prowadzi do zezwierzęcenia człowieka. Nie omija to żadnych wspólnot, nawet religijnych, odwołujących się do Chrystusa. Nieraz bezradni, wobec tego zła pytamy: Dlaczego Bóg na to pozwala?

Podobne pytanie postawił jedn z portali internetowych: „Dlaczego Bóg nie zrobi na tym świecie porządku?” Padały różne odpowiedzi. Oto jedna z nich. „Nieraz sobie – zapewne w mojej naiwności – myślę tak: gdyby Bóg zebrał teraz z tego świata wszystkich dobrych ludzi, a potem dał im osobny od złych ludzi świat, to osiągnęlibyśmy dwa cenne efekty: – dobrzy ludzie, teraz już nie gnębieni przez tych złych, żyliby w pokoju i szczęśliwości – źli ludzie, pozbawieni tych, na których mogą żerować, krzywdzić, wywyższać się, mając jedynie naprzeciw siebie tych podobnych sobie, w końcu przekonaliby się, do czego tak naprawdę ich zło prowadzi. Cierpienie nauczyłoby ich tego, że ich postawa jest wadliwa”.

Jest to jakieś rozwiązanie, ale jak sam autor tej wypowiedzi sugeruje, jest to myślenie trochę naiwne. Bardziej życiowe i realne jest myślenie, które podsuwa nam polskie porzekadło ludowe: „Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy”. Niekonieczne musi się to jawić jako wyraźna interwencja boża, ale efekt łamania bożych praw, szemrania przeciw Bogu. Możemy tego doświadczyć w naszej doczesności, tak jak to było w przypadku Rudolfa Hessa, komendanta niemieckiego obozu śmierci w Auschwitz-Birkenau. 16 kwietnia 1947 roku został powieszony na terenie obozu, obok budynku komendantury, w której urzędował. Ciało jego spalono a prochy rozsypano w nieznanym miejscu. Podobnych przykładów spełnienia się polskiego porzekadła można przytoczyć wiele. Jednak dla ludzi wiary w Boga spełnienie tego porzekadła przekracza granice śmierci i sięga wieczności. I chociaż wygląda to na karę, to jednak karą być nie musi, bo Bóg jest miłosierny i nie chce śmierci grzesznika. Wspomniany Hess odchodził do wieczności skruszony i pojednany z Bogiem.

Na ten trop naprowadza nas Ewangelia na czwartą Niedzielę Wielkiego Postu. Chrystus wspomina wędrówkę Narodu Wybranego z niewoli egipskiej do Ziemi Obiecanej. W czasie tej wydłużającej się wędrówki lud traci cierpliwość. Wzmagają się głosy niewiary i narzekania. Izraelici zapominają dobrodziejstwa ze strony Boga jak zwycięstwa nad swoimi wrogami, wodę wyprowadzona ze skały, mannę z nieba, przepiórki zesłane przez Boga jako pokarm. Szczodrobliwość Boga wyśpiewuje psalmista: „Spuścił im, jak deszcz, mannę na pokarm. I dał im zboże z niebios”. Bóg słysząc narzekanie przeciw Niemu i Mojżeszowi zesłał na nich karę: „Wtedy zesłał Pan na lud jadowite węże, które kąsały lud, i wielu z Izraela pomarło”.

Kara sprawiła, że Izraelici opamiętali się i błagali Boga o wybaczenie i powstrzymanie karzącej ręki. Odpowiedź na wołanie Izraelitów jest pełna miłosierdzia: „I rzekł Pan do Mojżesza: Zrób sobie węża i osadź go na drzewcu. I stanie się, że każdy ukąszony, który spojrzy na niego, będzie żył. I zrobił Mojżesz miedzianego węża, i osadził go na drzewcu. A jeśli wąż ukąsił człowieka, a ten spojrzał na miedzianego węża, pozostawał przy życiu”. To wydarzenie, Chrystus odnosi do swojej zbawczej śmierci na krzyżu: „Jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne”. Miedziany wąż jest martwy. Nie może kąsać i niszczyć, przez co symbolizuje unicestwienie siły śmiercionośnego jadu. Ci, którzy w ufności przyjmą Boży plan wybawienia i podniosą swój wzrok, doświadczą uzdrawiającego zbawienia.

Bóg kieruje się miłością i Jego sąd jest sądem miłości: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.” Syn Boży jest sędzią, ale to my sami na siebie wydajemy wyrok: „A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki”. Światło może być niebezpieczne dla nieprawych, bo oświetla ich czyny i rzeczy, których nie chcą widzieć. Wolą ciemność. Światło ujawnia naszą ignorancję, hipokryzję, zdradę innymi słowy nasza ciemną stronę grzesznego życia. Jasność utrudnia i kompiluje życie tych, którzy umiłowali ciemność. Dla nich ciemność jest bezpiecznym miejscem. W świetle Chrystusa nic się nie ukryje, zobaczymy kim naprawdę jesteśmy i wydamy na siebie wyrok, który jeszcze nie jest ostatecznym wyrokiem ze względu na miłosierdzie Boże.

Jezus wyjaśnia Nikodemowi, że nasze upodobanie do ciemności jest zdradą Bożej wizji ludzkości. Bóg stworzył nas jako dzieci światłości, do życia w radości i nadziei, miłości i życzliwości, sprawiedliwości i pokoju. W tym świetle widzimy swoje błędy i mamy szanse je naprawić. Wielkopostne wołanie Jezusa wzywa nas abyśmy wyszli z ciemności egoizmu i zła i wkroczyli w światło miłości i pokoju Bożego. Możemy to uczynić, jeśli otworzymy nasze serca na światłość Chrystusa. W tym świetle odnajdziemy niezgłębioną miłość, której często nie dostrzegamy, a która to przez ciemność krzyża zajaśniała blaskiem Zmartwychwstania, stając się źródłem nieogarnionej radości i nadziei (Kurier Plus, 2024).