|

3 niedziela Wielkiego Postu

NIE BĘDZIESZ MIAŁ CUDZYCH BOGÓW            

Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus przybył do Jerozolimy. W świątyni zastał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i głębie. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurów, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: „Zabierzcie to stąd i z domu mego Ojca nie róbcie targowiska!” Uczniowie Jego przypomnieli sobie, że napisano: „Gorliwość o dom Twój pochłonie Mnie” (J 2, 13-17).

Księga Wyjścia, z której pochodzą zacytowane wyżej słowa, częściowo była spisana przez samego Mojżesza w XIII wieku przed Chrystusem. Przykazanie „Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie” w tamtych czasach miało trochę kontekst niż dziś. Powszechnym zjawiskiem był wtedy politeizm, czyli wiara w wielu bogów. Każde plemię miało cały panteon swoich bóstw. Poszczególne bóstwa były odpowiedzialne za różne dziedziny ludzkiego życia. Sporządzano podobizny bogów i oddawano im cześć. Myślenie człowieka tamtych czasów było bardzo konkretne. Posąg bóstwa był traktowany jako bóg, a nie jako wyobrażenie niewidzialnego bóstwa. Stąd też w Biblii możemy znaleźć zdecydowany zakaz sporządzania jakiejkolwiek podobizny Boga. Ta podobizna Boga w wyobraźni ówczesnych ludzi stawała się Bogiem.

Bóg objawiający się Narodowi Wybranemu jest Bogiem jedynym, nie ma innego poza nim. Wymaga On od swego ludu bezwzględnej wiary i wierności. W świecie, gdzie politeizm był zjawiskiem powszechnym, wiara w jedynego Boga była wymagająca i trudna. Naród Wybrany nie zawsze wytrzymywał tę próbę, a przykładem niewierności Bogu jest ta scena związana z przekazanie Mojżeszowi Dekalogu. Mojżesz udał się na Górę Synaj, aby otrzymać z rąk Boga tablice przykazań. W tym czasie, gdy on przebywał na górze zakryty obłokiem, jego ziomkowie pozbierali złoto jakie posiadali i ulali cielca, któremu oddawali cześć jako bogu. Patrząc na tego cielca cieszyli się, że bóg jest z nimi, mieli pewność, że on ich poprowadzi. Ale był to bóg fałszywy. Ten bóg prowadził do nikąd. Był on wielkim oszustwem. Boże przykazanie oddawania czci Bogu jedynemu i prawdziwemu miało chronić Naród Wybrany przed wiarą w bożki wymyślone przez człowieka i sporządzone jego ręką.

Współczesny człowiek już dawno wyzbył się wiary w wielu bogów. Ale to nie znaczy, że przykazanie „nie będziesz miał cudzych bogów obok mnie ” straciło już aktualność. „Złote cielce” można dzisiaj oglądać w muzeach. A współczesny człowiek odrzucając nieraz wiarę w Boga stworzył sobie inny panteon bóstw, które są na miarę jego wyobraźni i pragnień. Tworzy swoje bóstwa i przypisuje im atrybuty prawdy absolutnej, stają one najwyżej w jego hierarchii wartości. I nieraz nie zdaje on sobie sprawy, że jest bardziej uzależniony od swego bożka, aniżeli jego starożytny przodek bijący pokłony przed posągiem uczynionym ręką ludzką. Dla ludzi o prymitywnej naturze bożkiem może się stać władza, pieniądz, seks lub przemoc. Jeden z filozofów powiedział: pieniądz u mądrego jest na służbie, a głupiego przy władzy. Gdy pieniądz albo inna z wyżej wymienionych wartości dochodzi do władzy w życiu człowieka, zajmuje miejsce Boga wtedy staje się dla niego bóstwem. Człowiek podporządkowuje jej całe swoje życie, ona decyduje o kształcie życia. Wiemy dobrze jakim monstrum lub karykaturą staje się człowiek, dla którego najważniejszą sprawą jest posiadanie pieniędzy. Za pieniądze sprzeda bliźniego, wyzbędzie się własnej godności. Popatrzmy, ile jest ofiar ludzkich na ołtarzu bóstwa zwanego „władza”. Jakże niewinnie wyglądają ołtarze bóstw starodawnych, na których składano ofiary z ludzi w porównaniu z ołtarzami rewolucji bolszewickiej czy brunatnego faszyzmu. Człowiek potrafi tworzyć swoje bożki i w ich imię pustoszyć świat.

Ludziom bardziej subtelnym nie odpowiadają bożki tak prymitywne. Wymyślają więc inne jak rozum, postęp, nauka. Stawiają je na najwyższym piedestale i podporządkowują im całe życie Tak zabieg jest postawieniem człowieka na miejsce Boga. Powtarza się pokusa z raju gdy szatan skusił pierwszych ludzi mówiąc: „Będziecie jak bogowie”. Człowiek zajmując miejsce Boga sam chce decydować o wszystkim, nawet o tym co jest dobre a co jest złe. Bóg mówi nie zabijaj, a człowiek sam decyduje o życiu nienarodzonych, nieuleczalnie chorych, tworzy Gułagi i zapala ogień w obozach koncentracyjnych.

Nauka także może stać bożkiem dla człowieka. Mówi o tym pierwszy film Kieślowskiego z serii Dekalog. Młody inżynier zafascynowany światem komputerów wierzy, że nauka przy pomocy takich cudów techniki jakimi są komputery rozwiąże wszystkie zagadki życia ludzkiego. Tylko ten świat jest miarodajny i prawdziwy, który mieści się w pamięci komputera. Nauce przypisuje atrybuty boskie, staje się ona dla niego swoistego rodzaju religią. Wiarą tą wstrząsnęło wydarzenie, które miało miejsce jednego zimowego dnia. Przychodzi do niego synek z pytaniem, czy może pójść na łyżwy na pobliskie zamarznięte jezioro. Ojciec siada przy komputerze wprowadza wszystkie dane; temperaturę, grubość lodu, ciężar chłopca i komputer obliczył, że chłopiec może bezpiecznie wyjść na taflę lodu. W czasie zabawy lód się załamuje i chłopiec tonie. Podwójny szok ojca; strata syna i utrata wiary w wszechpotęgę nauki. W końcowej partii filmu widzimy go w kaplicy Matki Bożej, gdzie zbuntowany i niepogodzony z tym co się stało wadzi się z Kimś Kogo nie nazywa po imieniu i nie jest pewien czy On istnieje. Utracone zaufanie do wszechpotęgi nauki i bunt otwierają go na szukanie prawdziwego Boga, który może ocalić nieżyjącego syna i dać nadzieję spotkania z nim (z książki Ku wolności).

ŚWIĄTYNIA

 W owych dniach mówił Bóg wszystkie te słowa: „Ja jestem Pan, twój Bóg, którym cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli.

Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie.

Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu tego, co jest na niebie wysoko, ani tego, co jest na ziemi nisko, ani tego, co jest w wodach pod ziemią.

Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja, Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i strzegą moich przykazań. 

Nie będziesz wzywał imienia Boga twego, Pana, do czczych rzeczy, gdyż Pan nie pozostawi bezkarnie tego, który wzywa Jego imienia do czczych rzeczy.

Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić. Sześć dni będziesz pracować i wykonywać wszystkie twe zajęcia. Dzień zaś siódmy jest szabatem ku czci twego Boga, Pana. Nie możesz przeto w dniu tym wykonywać żadnej pracy ani ty sam, ani syn twój, ani twoja córka, ani twój niewolnik, ani twoja niewolnica, ani twoje bydło, ani cudzoziemiec, który mieszka pośród twych bram. Bo w sześciu dniach uczynił Pan niebo, ziemię, morze oraz wszystko, co jest na nich, w siódmym zaś dniu odpoczął. Dlatego pobłogosławił Pan dzień szabatu i uznał go za święty.

Czcij ojca twego i matkę twoją, abyś długo żył na ziemi, którą twój Bóg, Pan, da tobie.

Nie będziesz zabijał.

Nie będziesz cudzołożył.

Nie będziesz kradł.

Nie będziesz mówił przeciw bliźniemu twemu kłamstwa jako świadek.

Nie będziesz pożądał domu bliźniego twego. Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego ani jego niewolnika, ani jego niewolnicy, ani jego wołu, ani jego osła, ani żadnej rzeczy, która należy do bliźniego twego” (Wj 20,1-17).

Na miejscu, gdzie była świątynia, o której mówi powyższy fragment Ewangelii stoją dzisiaj dwa przepiękne muzułmańskie meczety. W jednym z nich, jak mówi tradycja jest skała, na której Abraham miał złożyć w ofierze swego jedynego syna Izaaka. Zaś z samej świątyni jerozolimskiej pozostał niewielki fragment murów oporowych okalających przybytek Pana, zwany ścianą płaczu. Jest to święte miejsce dla Żydów. Przychodzą tu, aby się modlić i sprawować obrzędy religijne. Pozostałości tych murów dają wyobrażenie, jak  były one imponujące w czasach swej świetności. Potężne mury broniły przed wrogiem i chroniły to święte miejsce przed hałasem, kurzem i zapachami jakimi było wypełnione zatłoczone miasto. Mury miały oddzielać to co jest sakralne od tego co świeckie. Na świątynię składały się trzy pomieszczenia: przedsionek, do którego wszyscy mieli dostęp; duża sala- Miejsce Święte, w której znajdował się złoty ołtarz służący do palenia kadzideł, pokryty złotem cedrowy stół ofiarny, na którym składano obrzędowy chleb i dziesięć złotych świeczników; pomieszczenie sakralne- Święte Świętych, gdzie mógł wejść tylko najwyższy kapłan, i to raz w roku, tam przechowywano arkę przymierza.

Jednak mur świątynny nie chronił świętego miejsca przed ludzkim zgiełkiem, zagłuszającym głos Boga. Aby zachować świętość tego miejsca potrzebny jest inny, duchowy mur, który by chronił w samym człowieku, to co jest w nim święte i boże. Dopiero wtedy człowiek jest w stanie zachować świętość, zbudowanego z kamieni przybytku Boga. Hałas wdzierał się do świątyni jerozolimskiej za sprawą ludzi, którzy swoje własne ziemskie sprawy postawili ponad świętość tego miejsca. Należeli do nich bankierzy i kupcy, którzy porozstawiali swoje kramy przed bramą świątyni i w jej przedsionku. Skąd wzięli się tam bankierzy i handlarze? Według prawa żydowskiego, dorośli mężczyźni, żyjący w promieniu piętnastu mil od Jerozolimy, w czasie świąt paschy zobowiązani byli do nawiedzenia świątyni i złożenia ofiary. Jednak Żydzi kierowani pobożnością przybywali w tych dniach do Jerozolimy ze wszystkich stron świata. Odwiedzający świątynię musieli zapłacić podatek świątynny w żydowskiej walucie, ponieważ inne pieniądze zawierały podobizny cezarów czy królów, a to było uważane przez pobożnych Żydów za bałwochwalstwo. Tę sprawę rozwiązywali bankierzy. Pielgrzymi składali także ofiary ze zwierząt. Zwierzę ofiarne powinno być bez żadnej skazy. Nieskazitelność ofiary stwierdzali inspektorzy świątynni. Zwierzęta ofiarne można było kupić w mieście lub przy świątyni. Inspektorzy łaskawszym okiem patrzyli na zwierzęta zakupione przy świątyni. Mieli w tym własny interes. Z tego też powodu pielgrzymi, chcąc uniknąć ryzyka odrzucenia przez inspektorów zwierzęcia ofiarnego, decydowali się na zakup w świątyni. Oczywiście, płacąc wyższe ceny. Chrystus, który przenikał ludzkie serca widział nie tylko rozgardiasz zewnętrzny, ale również bałagan ludzkich serc, a na jedno i na drugie nie ma miejsca w Przybytku Pana. Sporządza zatem bicz i przepędza handlarzy oraz bankierów, którzy ze świątyni uczynili „jaskinię zbójców”.

Świątynia to miejsce szczególne w przygodzie człowieka z Bogiem. Wprawdzie Boga można spotkać wszędzie, ale jak mówi jedna z piosenek religijnych „miejsce to wybrał Pan”. A zatem świątynia jest specjalnym miejscem obecności Boga i miejscem spotkania człowieka z Nim. Jeśli wnosimy do świątyni bagaż naszych codziennych spraw i problemów, to tylko po to, aby spojrzeć na nie poprzez pryzmat bożej prawdy, odkryć ich prawdziwą wartością, napełnić się bożą mądrość i według niej żyć. Człowiek kierujący się w życiu tą mądrością oddaje przez to chwałę swemu Stwórcy. Taką szansę człowiek przekreśla, gdy swoimi własnymi sprawami zagłusza bożą prawdę, co gorzej usiłuje nieraz naginać ją do własnych interesów. Na przykład przywołuje boże błogosławieństwo, gdy szykuje się do wojny lub zamachu terrorystycznego. Bóg nigdy nie błogosławi zabijaniu. Bóg jest Bogiem życia i miłości. A pokrętne tłumaczenie konieczności wojny lub zamachu terrorystycznego jest czynieniem zgiełku w świątyni Pana i obracaniem świątyni w targowisko.

W świątyni jerozolimskiej w najświętszym miejscu była przechowywana Arka Przymierza, w której były złożone tablice przykazań. Otrzymał je Mojżesz od Boga na górze Synaj. One wytyczały człowiekowi ziemskie szlaki, prowadząc go na spotkanie ze swoim Bogiem. Świątynia była miejscem, gdzie człowiek zgłębiając mądrość tych przykazań, przez ofiary odnawiał swoje przymierze z Bogiem. Taka rolę spełniają dzisiejsze świątynie, w których zatrzymujemy się z różnych okazji. Są w nich złożone niewidzialne tablice przykazań. W ciszy świątynnej możemy odkrywać coraz pełniejszy ich wymiar. Pouczająca w tym względzie jest poniższa historia. Pobożny mężczyzna zapragnął prowadzić jeszcze doskonalsze życie. Udał się zatem do rabina po radę. Rabin pochwali go za taką decyzję i zadał pytanie: „Jak daleko postąpiłeś na drodze świętości?” „Myślę, że daleko- odpowiedział mężczyzna- „Nigdy nie przekroczyłem bożych przykazań. Nie brałem imienia bożego nadaremnie. Nie złamałem przepisów odnoszących się do świętowania dnia świętego. Nie ubliżałem swoim rodzicom. Nie zabiłem nikogo. Nie zdradziłem żony. Nic nie ukradłem. Nie świadczyłem fałszywie przeciw bliźniemu. Nie pożądałem żony i innych dóbr mojego sąsiada”. „Widzę, że nie złamałeś żadnego bożego przykazania” – powiedział rabin. „To prawda” – odpowiada z dumą mężczyzna. „Ale czy zachowywałeś przykazania” – zapytał rabin. „Co to znaczy?” – zapytał zaskoczony mężczyzna. „To zaznaczy” – mówi rabin- „Czy oddawałeś cześć bożemu imieniu? Czy świętowałeś dzień święty? Czy okazywałeś miłość i szacunek swoim rodzicom?  Co zrobiłeś, aby ratować życie? Kiedy ostatni raz powiedziałeś żonie, że ją kochasz? Czy dzieliłeś się z biednymi posiadanymi bogactwami? Czy broniłeś dobrego imienia twego bliźniego? Kiedy ostatni raz pomogłeś swojemu bliźniemu?” Zaskoczony tymi pytania mężczyzna wrócił do domu. Zaczął się jednak zastanawiać nad słowami rabina. Uświadomił sobie, że jest wielu ludzi takich jak on, którzy uważają się za pobożnych, unikając czynienia zła. Rabin ukazał mu inną, pozytywną wizje świętego życia- nie tyle unikanie zła, co raczej czynienie dobra. Wskazał mu nowy, doskonalszy kompas życia. Świątynia jest wybranym miejscem, gdzie odkrywamy coraz pełniej drogę prowadzącą do świętości.

W kościołach sprawujemy także Eucharystię, która uobecnia śmierć Jezusa Chrystusa na krzyżu i Jego zmartwychwstanie. Chrystus przyjmuje krzyż z miłości do człowieka. A nie ma większej miłości, gdy ktoś oddaje swoje życie za drugiego. Ciało Chrystusa pod postacią chleba staje się dla nas pokarmem, abyśmy mieli moc realizowania takiej miłości w naszym życiu. Bo tylko taka miłość daje zwycięstwo, którego pełnia objawi się, gdy Chrystus otoczy nas chwałą swego zmartwychwstania. Jest to możliwe, gdy świątynia staje miejscem autentycznego spotkania z Bogiem a nie targowiskiem własnych interesów (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

„WY JESTEŚCIE ŚWIADKAMI TEGO”

Piotr powiedział do ludu: „Bóg naszych ojców, Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba,   wsławił Sługę swego, Jezusa, wy jednak wydaliście Go i zaparliście się Go przed    Piłatem, gdy postanowił Go uwolnić. Zaparliście się świętego i sprawiedliwego, a wyprosiliście ułaskawienie dla zabójcy. Zabiliście Dawcę życia, ale Bóg wskrzesił Go z martwych, czego my jesteśmy świadkami.  Lecz teraz wiem, bracia, że działaliście w nieświadomości, tak samo jak przełożeni wasi. A Bóg w ten sposób spełnił to, co zapowiedział przez usta wszystkich proroków, że Jego Mesjasz będzie cierpiał. Pokutujcie więc i nawróćcie się, aby grzechy wasze zostały zgładzone” (Dz 3,13-15.17-19).

Drugiego marca 2011 roku w Islamabadzie, stolicy Pakistanu, został zamordowany minister ds. mniejszości religijnych, czterdziestotrzyletni Shahbaz Bhatti, jedyny katolik w rządzie pakistańskim. W Książce Antonio Socci „Wojna przeciw Jezusowi” czytamy jego słowa: „Nazywam się Shahbaz Bhatti. Urodziłem się w rodzinie katolickiej. Mój ojciec, emerytowany nauczyciel, i moja matka, gospodyni domowa, wychowali mnie zgodnie z wartościami chrześcijańskimi i nauczaniem zawartym w Biblii, co miało wpływ na moje dzieciństwo. Od dziecka chodziłem do kościoła i znajdowałem wiele inspiracji w nauczaniu, w ofierze i w ukrzyżowaniu Jezusa. To miłość Jezusa poprowadziła mnie do ofiarowania pomocy Kościołowi. Straszne warunki, w jakich znajdowali się chrześcijanie w Pakistanie, wstrząsnęły mną. Pamiętam Wielki Piątek, gdy miałem zaledwie trzynaście lat: słuchałem kazania o ofierze Jezusa dla naszego odkupienia i zbawienia świata. Postanowiłem odpowiedzieć na tę Jego miłość, ofiarując miłość naszym braciom i siostrom, służąc chrześcijanom, zwłaszcza ubogim, biednym i prześladowanym, którzy mieszkają w tym islamskim kraju. Moja wiara czyni mnie szczęśliwym. Nie chcę popularności, nie chcę władzy. Pragnę tylko miejsca u stóp Jezusa. Chcę, aby moje życie, mój charakter, moje czyny przemawiały za mnie i mówiły, że idę w ślad za Jezusem Chrystusem. To pragnienie jest we mnie tak silne, że uważałbym się za uprzywilejowanego, gdyby, przez wzgląd na mój żarliwy wysiłek niesienia pomocy potrzebującym, ubogim i prześladowanym chrześcijanom w Pakistanie, Jezus zechciał przyjąć ofiarę z mego życia. Chcę żyć dla Chrystusa i dla Niego umrzeć. Nie czuję strachu. Wiele razy ekstremiści chcieli mnie zabić, uwięzić, grozili mi, prześladowali i terroryzowali moją rodzinę. Chcę powiedzieć, że póki żyć będę, póki starczy tchu, będę służył Jezusowi i tej biednej, cierpiącej ludzkości, chrześcijanom, potrzebującym i ubogim”.

W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę wsłuchujemy się w opis kolejnej chrystofanii, to znaczy ukazania się Chrystusa zmartwychwstałego. Podekscytowani apostołowie rozmawiali o różnych pogłoskach, jakie krążyły na temat Chrystusa. Niektórzy mówili, że widzieli Go zmartwychwstałego. Dla niektórych było to zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Dlatego, gdy zmartwychwstały stanął między nimi zatrwożyli się i myśleli, że to duch. A wtedy Jezus powiedział do nich: „Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam”. Następnie poprosił o chleb i rybę i spożywając je przekonywał ich, że nie jest duchem.  A gdy już nie mieli wątpliwości, że On zmartwychwstał, Chrystus powiedział do nich: „Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie; w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego”. Zacytowany fragment z Dziejów Apostolskich mówi o odważnym świadczeniu św. Piotra o Chrystusowej. Głosi to, co widział, czego doświadczył. Opowiada o życiu, męce i zmartwychwstaniu Chrystusa. Używa bardzo ostrych słów wobec swoich słuchaczy: „Zaparliście się świętego i sprawiedliwego, a wyprosiliście ułaskawienie dla zabójcy. Zabiliście Dawcę życia, ale Bóg wskrzesił Go z martwych, czego my jesteśmy świadkami”. Świadectwo św. Piotra, jak i innych apostołów, z wyjątkiem św. Jana przypieczętowanie będzie męczeńską śmiercią. Dawanie świadectwa o Chrystusie również i dzisiaj wymaga odwagi, a nieraz ofiary krwi, jak to miało miejsce w życiu Shahbaz Bhatti. Najczęściej jednak nasze świadectwo o Chrystusie przybiera formę wierności Jego przykazaniom.

Aby wiarygodnie świadczyć o Chrystusie trzeba Go poznać i zawierzyć Mu całe swoje życie. Możemy pytać, co to znaczy poznać Chrystusa? Odpowiedź na to pytanie daje św. Jan w drugim czytaniu: „Po tym zaś poznajemy, że Go znamy, jeżeli zachowujemy Jego przykazania. Kto mówi: ‘Znam Go’, a nie zachowuje Jego przykazań, ten jest kłamcą i nie ma w nim prawdy. Kto zaś zachowuje Jego naukę, w tym naprawdę miłość Boża jest doskonała”. Poznanie Chrystusa to coś więcej niż tylko wiedza o Nim. Ateista może mieć ogromną wiedzę o Chrystusie, ale z tego nic nie wynika. Może wykorzystać tę wiedzę w walce z Chrystusem i Jego Kościołem. Taki człowiek, szczycący się wiedzą o Chrystusie według św. Jana jest kłamcą, bo gdyby naprawdę poznał, kim jest Chrystus, to musiałby wyznać, że On jest jego Panem i Zbawcą. Jeśli ktoś naprawdę pozna Chrystusa, to wie, że On jest jedyną sensowną perspektywą życia, które przez śmierć nie kończy się, ale zmienia, jak mówią katolickie obrzędy pogrzebowe. Ta świadomość wpływa na kształt naszej codzienności. Dla ilustracji można pokusić się na pewne porównanie. Pamiętam z czasów Polski Ludowej, jak do gminy czy powiatu przyjeżdżał wysoko postawiony urzędnik lub partyjniak, wtedy wszyscy stawali na baczność, wszystko było w idealnym porządku, solidnie wykonywano swoją pracę. Malowano nawet trawniki, aby wyglądały świeżo. Od ludzi posiadających władzę tak wiele zależało. Podwładni wiedzieli, że jeden grymas szefa mógł zadecydować o całym ich życiu.

Władza ludzi, nawet najwyżej stojących w hierarchii społecznej szybko mija, a sami władcy staja się szczyptą bezużytecznego popiołu. Porównywanie ich władzy z majestatem Chrystusa wydaje się nie na miejscu, ale nieraz jest to potrzebne, abyśmy mogli dostrzec najistotniejsze sprawy w naszym życiu. Chrystus jest Panem doczesności i wieczności.  Świadomość majestatu i bliskości Boga oraz miłość ma niejako naturalne przełożenie w naszym codziennym postepowaniu. Staramy się żyć według Jego przykazań, bo na tej drodze zachowania osiągamy pełnię życia w doczesności i wieczności. Jeśli jesteśmy tego świadomi, to staramy się żyć według przykazań bożych i tak stajemy się wiarygodnymi świadkami zmartwychwstałego Chrystusa. Jeśli pobłądźmy na drodze przykazań, to Bóg ogarnia nas swoją miłością, która przybiera formę Bożego miłosierdzia. W sposób szczególny to Boże miłosierdzie przejawia się w sakramencie pojednania.  W Ewangelii na Niedzielę Miłosierdzia Bożego słyszymy słowa: „W imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom”.

Bardzo ciekawe spojrzenie na sakrament odpuszczenia grzechów prezentuje w książce „Człowiek i jego pytania” nawrócony na katolicyzm Andre Frossard, syn sekretarza generalnego Francuskiej Partii Komunistycznej: „To prawda, że pojęcie grzechu nie ma sensu dla człowieka niewierzącego. Dlatego zwrócimy się tu tylko do chrześcijan, aby im przypomnieć, że pozbywając się poczucia grzechu i rezygnując z przebaczenia, tracą dwie wartości duchowe o nieprawdopodobnym bogactwie, którego nic nie potrafi zastąpić. Trzeba dodać, że chociaż w historii przebaczenie przychodzi po grzechu, to dla dusz wrażliwych na mistykę jest rzeczą jasną, że w porządku ustanowionym przez Boga grzech został dopuszczony jedynie ze względu na przebaczenie, będące inną postacią nieprzebranego miłosierdzia” (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

ODNALEŹĆ ŚWIĄTYNIĘ

Teresa Siedlar-Kołyszko w książce „Byli, są. Czy będą…?” zadała swojej rozmówczyni, mieszkającej na terenie obecnej Białorusi pytanie: „Mówimy wciąż o ziemi, która daje chleb, o gospodarstwie. Może teraz sprawy ducha, Pani Ireno? Czy w czasach komunizmu mieliście kościół?  Gdzież tam, nasz kościół był zamknięty, nie zburzyli, ale używali, a to na skład, a to zboże sypali, z maszynami zajeżdżali. Ściany były pobite, napisane na nich nie wiadomo co, ogniska na podłodze palili. Potem znów salę gimnastyczną zrobili. Już dwanaście lat będzie, jak oddali, ależ ile błota, ile nawozu wywieziono z tego kościoła. Początkowo ksiądz z Brasławia przyjeżdżał odprawiać mszę świętą. Zimą śnieg pada, a tu okna wybite, mróz- strasznie było. Ależ jakoś te straszne czasy przetrwaliśmy, a byliśmy szczęśliwi, że mamy kościół”.

Za kilka lat kościół św. Krzyża w Maspeth na Queensie będzie obchodził stulecie konsekracji. Myśląc o tym zajrzałem do kronik z czasów jego budowy. Byłe zaskoczony determinacją emigrantów z Polski, którzy ciężko pracując niewiele zarabiali, a mimo to prawie jedną trzecia miesięcznych zarobków przeznaczali na budowę świątyni.  Dzień konsekracji kościoła był wielkim świętem dla całej wspólnoty polonijnej w Maspeth. Było to święto ogromnej radości. W nowej świątyni emigranci odnajdywali wszytko, co było drogie ich sercu, wszystko co zostawili w kraju nad Wisłą. W tym miejscu odnajdywali swoje miejsce na nowej ziemi i troskliwą miłość Ojca niebieskiego, tu stęsknione dusze odnajdowały utracone szczęście.

W październiku 1995 roku w Ridgewood , w kościele św. Macieja, zbudowanym przed laty przez niemiecką grupę etniczną miała miejsce wzruszająca uroczystość poświęcenia ołtarza i obrazu Matki Bożej Częstochowskiej.  Obraz wniesiono w uroczyście w procesji.  Nikt nie wstydził się łez wzruszenia. Jedna z parafianek powiedziała drżącym głosem: „Przyjechaliśmy tutaj, do nowej ojczyzny, z różnych stron Polski. Zbieramy się w tej świątyni w każdą niedzielę, aby uczestniczyć we Mszy św. Nie ma chyba Polaka, który nie modliłby się u stóp Jasnogórskiej Pani, naszej Królowej i Matki. Od pokoleń wszyscy podążają przed jej oblicze, aby wypraszać łaski dla swych rodzin, Ojczyzny i świata. Jesteśmy dzisiaj przepełnieni wielką radością, że w tym kościele będziemy mieli obraz naszej Królowej i najwspanialszej Orędowniczki.”. Po Mszy św. podeszła do mnie jedna z uczestniczek tej uroczystości i powiedziała: „Jesteśmy już teraz jak w domu”.

Wspomnienie mojej rodzinnej świątyni w Majdanie Sopockim jest trochę inne. Gdy przyszedłem na świat ona już była. Jawiła się dla mnie jak odwieczne pagórkowate pola Roztocza, przepaściste lasy Puszczy Solskiej, szumiące wodospady na Tanwi i Sopocie, jak błękit nieba moich rodzinnych stron. W tej świątyni moi rodzice przyjęli chrzest, pierwszą Komunię św., tu przy ołtarzu ślubowali sobie miłość małżeńską, do tej świątyni przynieśli swoje dzieci do chrztu. W tej świątyni żegnałem swoich rodziców, gdy odchodzili do domu, który przygotował dla nich Ojciec niebieski. Ta świątynia była jak dom rodzinny.  Dom, to budowla, gdzie zasadniczym budulcem jest miłość. W świątyni, nasza ułomna ludzka miłość jest umacniana i uświęcana przez Jezusa Chrystusa, który jest samą miłością. Dzięki tej zbawiającej miłości nasz ziemski dom, nasze ziemskie świątynie staja się przedsionkiem domu, który przygotował nam Bóg w ojczyźnie niebieskiej. Świątynia jest szczególnym miejscem spotkania z tą największą Miłością, miłością, która nas przemienia na miarę dzieci bożych, na miarę świętych.

Budowle kościele, które nazywamy porostu kościołami są szczególnym miejscem gromadzenia się i umacniania Kościoła założonego przez Chrystusa. Samo słowo „Kościół” pochodzi od greckiego słowa „Ecclesia”, które oznacza „zgromadzenie” lub określa „ludzi powołanych”. Kościół jest Ciałem Chrystusa. Św. Paweł w liście do Efezjan pisze: „I wszystko poddał pod Jego stopy, a Jego samego ustanowił nade wszystko Głową dla Kościoła, który jest Jego Ciałem, Pełnią Tego, który napełnia wszystko wszelkimi sposobami”. Przez chrzest staliśmy się członkami Kościoła, mistycznego Ciała Chrystusa.  Świątynia materialna jest ważnym miejscem wzrastania i umacniania się wspólnoty Kościoła. Siła przyciągania i skuteczność ewangelizacji wspólnoty związanej z  konkretnym kościołem, parafią uzależniona jest od tego jak mocno jej członkowie są złączeni więzami miłości z Chrystusem i między sobą. Znakiem żywotności i mocy wspólnoty kościoła nie jest piękny i bogato zdobiony budynek kościelny, ale miłość, która pulsuje w tej wspólnocie. Przykładem tego jest historia zamieszona w „Moody’s  Anecdotes”.

W Chicago kilka lat temu mała dziewczynka uczęszczał do niedzielnej szkoły katechetycznej w swojej parafii.  Po pewnym czasie rodzice przeprowadzili się do innej dzielnicy miasta i zapisali się do nowej parafii. Jednak mała dziewczynka nadal uczęszczała do tej samej niedzielnej szkoły. Nie zarażała się długą i męcząca drogę, którą musiała pokonać. Pytano ją, dlaczego nie chce się przemiesić się do jednej ze szkół, które są w pobliżu, są one równie dobre, może nawet lepsze od tej do której uczęszcza. „Może są i dobre dla innych, ale nie dla mnie” – odpowiadała dziewczynka. „Dlaczego nie?’- pytano. „Ponieważ w mojej niedzielnej szkole wszyscy odnoszą się do siebie z miłością” – odpowiedziała dziewczynka. Nasze rodzinne świątynie są tak nam bliskie, bo w ich murach łatwiej odnajdujemy nie tylko Chrystusa, ale także ludzi bliskich naszemu sercu. Odnajdujemy ich nawet wtedy, gdy zabrakło ich na ziemi, ponieważ w murach tej świątyni Miłość, która zstąpiła z nieba połączyła nas na wieczność.

Świątynia Jerozolimska była bardzo bliska sercu Jezusa. Znając jej przyszłość zapłakał nad jej losem, mówiąc: „Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu”. Proroctwo Jezusa spełniło się w roku 70, kiedy to wojska rzymskie pod wodzą Tytusa zburzyły Jerozolimę. Świątynia Jerozolimska budziła podziw i nabożną cześć nie tylko ze względu na piękno i wielkość, ale świętość, którą w sobie kryła. W Miejscu Najświętszego, które było najważniejszą częścią Świątyni za czasów króla Salomona stała Arka Przymierza. Jezus nawiedzał wiele razy Świątynię Jerozolimską. Nazywał ją domem Ojca. Pewnego razu powyrzucał z niej handlarzy i bankierów, mówiąc: „Zabierzcie to stąd i z domu mego Ojca nie róbcie targowiska”. Zebrani zażądali wtedy od niego znaku, cudu, który by potwierdził, że ma prawo tak czynić i mówić. Jezus odpowiedział: „Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzy dni wzniosę ją na nowo”. Nie pojmowali tych słów nawet jego uczniowie. Dopiero po zmartwychwstaniu zrozumieli, że mówił o świątyni swego ciała. Chrystus jest prawdziwym miejscem spotkania Boga. On jest centrum kultu Boga w duchu i prawdzie. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Kościół jest Ciałem, którego Chrystus jest Głową: Kościół żyje dzięki Niemu, w Nim i dla Niego; Chrystus żyje z Kościołem i w Kościele”. A zatem jestem, jak mówi wcześniej zacytowany św. Paweł cząstką tego Ciała.

Scena przepędzenia przez Jezusa kupców ze Świątyni Jerozolimskiej może być także obrazem oczyszczającego wkroczenia Boga w nasze serce. Bardzo często, gdy przekraczamy próg świątyni, nasze serce zamiast oddawać chwałę prawdziwemu Bogu oddają cześć bożkom, które przybierają formę nieuporządkowanej żądzy, która stawia na miejscu Boga bezpieczeństwo, szczęście, sukces, pieniądze, przyjemność, seks, dostatek, władzę, zdrowie. Według św. Augustyna sprzedający w przedsionkach świątyń, to ci, „którzy swego szukają w kościele, a nie tego, co jest Jezusa Chrystusa. Za towar przeznaczony do sprzedaży uważają wszystko ci, co nie chcą być odkupieni: nie chcą być nabyci, a tylko sprzedawać”. W świątyni materialnej odnajdziemy wszystko, co jest potrzebne, aby nasze ciało stało się świątynią Ducha Świętego.  Na koniec wysłuchajmy refleksji zakończonej pytaniem.  Gdy się narodziłeś twoi rodzice przynieśli cię do świątyni. Gdy zawierałeś ślub małżeński, twoja narzeczona przyprowadziła cię do kościoła. Gdy umarłeś twoi przyjaciele przynieśli cię do świątyni. Dlaczego sam nie przychodzisz częściej do kościoła? (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

ŚWIĘTY BERNARD Z CLAIRVAUX

Świątynia w życiu człowieka zajmuje ważne miejsce, ponieważ w niej człowiek ma szczególną szansę spotkania Boga. Stąd też troska, aby świątynia zawsze pełniła taką rolę, aby nie było czegoś, co zasłania lub profanuje sacrum. Handel, bankierzy to wszystko przekreślało sakralny charakter tego świętego miejsca, dlatego Chrystus tak ostro zareagował na te nadużycia. Dom boży jest miejscem świętym, które wymaga największego szacunku człowieka. Święty Paweł w duchu nauki Chrystusowej mówi, że nasze ciało jest świątynią Ducha Świętego i winno być wolne od nieprawości i zła. Ten sam Apostoł widzi także w Kościele mistyczne Ciało Chrystusa, w którym głową jest Chrystus a my jego członkami. A zatem mówiąc o szacunku dla domu bożego winniśmy myśleć także o świątyni naszego ciała jak i o całym Kościele. Święci to wzór zatroskania o świątynię w najszerszym tego słowa znaczeniu. Przypatrzmy się jak św. Bernard z Clairvaux, reformator karności kościelnej okazywał w swoim życiu troskę o dom Ojca.

Bernard przyszedł na świat w roku 1091 w zamku Fontaines pod Dijonem w Burgundii. Był synem rycerza Tescelina z rodu hrabiów szampańskich i pobożnej hrabianki Aletty. Młody Bernard uczęszczał do szkoły prowadzonej przez kanoników diecezjalnych. Swoimi zdolnościami i inteligencją zadziwiał nauczycieli i otoczenie. Ojciec planował karierę syna na dworze księcia Burgundii. Jednak Bernard widział swoją przyszłość inaczej. W tym wyborze utwierdziło go wydarzenie podane przez tradycję. Otóż w Boże Narodzenie objawiło mu się małe Dziecię Jezus, które zachęcało go, aby poświecił swoje życie służbie Bożej. Drugim takim ważnym momentem w jego życiu duchowym była śmierć matki. Bernard miał wtedy siedemnaście lat. W swoim bólu po stracie bliskiej osoby zwrócił się do Matki Bożej i ta pobożność maryjna na stałe wpisze się w jego życie. Bernard zmagając się z pokusami świata, prowadząc wewnętrzny dialog z Bogiem coraz bardziej dorastał do podjęcie ostatecznej decyzji całkowitego poświęcenia się służbie bożej.

W wieku 20 lat postanowił wstąpić, do słynącego z surowej reguły klasztoru cystersów w Citeaux. Najbliżsi starali się odwieść go od tej decyzji. Jednak Bernard był tak zdeterminowany i tak przekonywująco bronili swej decyzji, że pociągnął za sobą swoich adwersarzy. Wyrzekli się oni świata i poszli za nim. Wśród nich było pięciu jego braci, wuj, ojciec, siostra oraz koledzy. W sumie do klasztoru razem z nim wstąpiło trzydziestu mężczyzn. Żywoty świętego Bernarda mówią, że wśród kobiet zapanowała panika, bo obawiały się, że nie znajdą kandydatów na mężów, bo co przyzwoitsi mężczyźni poszli za Bernardem. Matki ukrywały swych synów obawiając się, że urzeczeni postawą i nauczaniem Bernarda pójdą do zakonu. Każdy, kto miał do czynienia ze świętym czuł się przemienionym. Pewnego razu Bernard uratował z rąk kata mordercę, skazanego na śmierć, przyprowadził go do klasztoru i zbrodniarza przemienił na wzorowego zakonnika.

Sroga reguła klasztoru była dla Bernarda niewystarczająca. Podjął on dodatkowe umartwienia i pokuty, które poważnie nadwyrężyły jego zdrowie. Ale na owoc tej modlitwy i ascezy nie trzeba było długo czekać. Klasztor w Citeaux zapełniał się nowymi mnichami. Staraniem Bernarda powstały nowe klasztory w Firmitas i Pontigny. W roku 1115, gdy Święty poczuł się lepiej, wraz z 12 towarzyszami został posłany przez św. Stefana, opata do założenia nowego klasztoru w diecezji Langres, w dzikiej dolinie, zwanej piołunową. Urzeczony pięknem tego miejsca Bernard nazwał je Jasną Doliną (Clara vallis- Clairvaux). Jeden ze współczesnych tak opisuje życie w nowym klasztorze: „Pośród dnia panuje tu milczenie nocy, przerywane tylko uderzeniami toporów i śpiewem świątobliwych pracowników; widok to tak wzruszający, że niepodobna tu ani myśleć ani rozmawiać o rzeczach błahych”. W wieku 25 lat Bernard przyjął święcenia kapłańskie i został opatem tego klasztoru. Na wzór tej wspólnoty powstawały coraz to nowe klasztory. Pod koniec życia św. Bernarda było już 160 klasztorów, które zachowywały surową regułę cysterską i uważały Bernarda za swego ojca duchowego. W samym Clairvaux było 700 zakonników.

Asceza i modlitwa tak przemieniły zewnętrzny wygląd Świętego, że na sam jego widok ludzie płakali ze wzruszenia, a chorzy, których dotykał czuli się uzdrowieni. Nawiedzany licznymi ekstazami Święty tracił kontakt z o taczającym go światem. Pewnego razu zamiast wody napił się oliwy, którą przyniesiono mu do lampy. I tego nawet nie zauważył. Nauczanie Bernarda wywierało przeogromny wpływ na słuchaczy. Biograf pisze: „Był on potężny wiarą, wytrwały w nadziei, miłości pełen, wielki w pokorze, niezrównany w bogobojności; kochający, ilekroć gromił, poważny, jeżeli żądał od innych posłuszeństwa, łagodny w postępowaniu, święty w zasługach, słynny cudami; mądrości i łaski u Boga pełen; ciało miał nędzne i wycieńczone; delikatną jego skórę na policzkach lekki rumieniec okrywał, jak gdyby tam zbiegł się wszystek ogień, jaki rozmyślanie i umartwienie pozostawiły jeszcze w jego ciele; wzrostu był więcej jak średniego. Taka słodycz wychodziła z ust jego, powiadają współcześni, tyle zapału i życia było w jego słowach, że żadne pióro, choćby najbieglejsze, nie potrafi oddać ich łagodności i ciepła. Miód i mleko spływały z języka Bernarda, choć prawo ogniste miał on na ustach swoich. Stąd też Niemcy, choć nie rozumieli narzecza, w którym do nich przemawiał, daleko więcej byli wzruszeni mową Bernarda, niż gdyby im jego słowa najbieglejsi tłumacze wyjaśnili”.

Bernard najlepiej się czuł w zakonnej celi i swojej ulubionej dolinie. Jednak świat nie dawał mu spokoju. Wzywano go rozstrzygania różnych spraw. Był doradcą książąt, królów, biskupów, papieży. Można powiedzieć, że ze swojej celi kierował całym chrześcijańskim światem. Francuz Garat pisze o Bernardzie: „Jego wymowa wydawała się jednym z cudów religii, którą głosił ten mąż święty; zdawało się, jakoby przez jego usta Kościół otrzymywał rozkazy Boże. Królowie i dostojnicy, którym nie wybaczał on żadnego występku, upokarzali się przed jego upomnieniami jakby przed prawicą samego Boga, a ludy, obciążone nieszczęściami, stawały u jego boku jakby w cieniu ołtarza”. Gdy pod wpływem możnych rodów rzymskich wybrano dwóch papieży, wtedy Bernard zapobiegł powstaniu groźnej schizmy w Kościele. Idąc za głosem Bernarda, monarchowie Europy zachodniej stanęli po stronie Innocentego II przeciwko Anakletowi. Bernard zdołał nakłonić króla Francji, Ludwika VII i cesarza Niemiec, Konrada III do zorganizowania wyprawy krzyżowej, która jednak zakończyła się niepowodzeniem. Bernard napisał regułę zakonną dla Templariuszy, którzy mieli strzec pielgrzymów udających się do Ziemi Świętej. Przyczynił się także do zatwierdzenia tej reguły przez papieża. Bernard bardzo skutecznie zwalczał błędną naukę o Trójcy i Wcieleniu, jednego z najwybitniejszych umysłów tamtych czasów jakim był Abelard. Udało mu się nakłonić go do pojednania z Kościołem. Bernard zdecydowanie wystąpił przeciw tym, którzy obwiniając Żydów za śmierć Jezusa szukali pomsty. Święty uznał zamach na Żyda za taki sam grzech jak porwanie się na życie Zbawiciela.

Bernard pozostawił po sobie 480 listów, 340 mów, 12 traktatów. W swoich dziełach zwraca uwagę na cnotę pokory, ponieważ z niej rozwija się miłość, która wynosi człowieka na wyżyny życia duchowego i prowadzi do ekstazy, w której człowiek najdoskonalej jednoczy się z Bogiem.

Bernard zmarł 20 sierpnia 1153 roku. Do grona świętych zaliczył go papież Aleksander III w roku 1174 (z książki Wypłynęli na głębię).

ZACZNIJ OD „ZASŁANIA ŁÓŻKA”

Gretchen Rubin w książce „The Happiness Project” pisze, że początkiem i kluczem pozytywnych zmian w życiu i wzmożonej kreatywności może być zwykłe postanowienie, że rano po obudzeniu poświęcimy trzy minuty na zasłanie łóżka. Jedna z młodych matek, która zastosowała się do tej rady, napisała: Przez kolejne dziesięć dni po wstaniu porządkowałam swoje łóżko i zauważyłam, że to ma bardzo pozytywny wpływ na moją zwykłą codzienność. Z pozytywną energią pomagam dzieciom uporządkować ich sypialnie, zmywam naczynia, zbieram porozrzucane w domu zabawki, różne części garderoby i gazety. Po odprowadzeniu dzieci do szkoły, wracam do domu i spoglądam na zegarek, który wskazuje ósmą godzinę. Patrzę na posprzątane mieszkanie i czuję wewnętrzną radość i przypływ energii do dalszej aktywności. Patrzę na świeżo zasłane łóżko, uśmiecham i mówię do siebie: Żegnaj uroczy kąciku, który rankiem wykreowałam własnymi rękami. Wychodzę z sypialni gotowa zmierzyć się z czekającym mnie dniem”. Zasłanie łóżka z rana może być pierwszym krokiem w kierunku uporządkowania bałaganu w domu, a może i w naszym życiu. Uporządkowanie sypialni, gdzie spędzamy jedną trzecią naszego życia nie tylko cieszy oko, ale także sprawia, że staje się ona miejscem piękniejszych i spokojniejszych snów. Gdy z sypialni usuniesz telewizor, produkty spożywcze, wyłączysz komputer, to wtedy twój sen będzie spokojniejszy i dłuższy, bardziej relaksujący, obudzisz wypoczęty. Lekarze i specjaliści od snów zachęcają, abyśmy z sypialni usunęli wszystko co zbędne, a uczyni z niej „świątynię snu”. Przechodząc od porządku w sypialni do porządku w naszym życiu zacytuję jeszcze jedną wypowiedź z wspomnianej książki: „Na łóżko można popatrzeć w kategoriach Zen: Stan łóżka odzwierciedla stan w twojej głowie”.

Zapewne, gdybyśmy zastosowali powyższe rady w naszym życiu, to mógłby być to być dobry początek końca bałaganiarstwa w naszym domu. Co nie jest bez wpływu na poprawne relacje w rodzinie. Jakże często poranne bałaganiarstwo staje się powodem porannej sprzeczki. A poszło o takie głupstwo; brudne skarpetki na stole. Przez pryzmat powyższych rozważań chcę spojrzeć nie na „świątynię snu”, ale świątynię zbudowaną ludzkimi rękami i poświęconą Bogu oraz na świątynię naszego ciała. Porządek w tych świątyniach bardzo często zaczyna się od wytrwałości w małych rzeczach, jak wspomniane wcześniej zasłanie łóżka. Jakże często z pozoru niewielka rzecz staje się początkiem gruntownych zmian w naszym życiu. Wielki Post jest czasem jak najbardziej odpowiednim porządkowania nie tyle świata materialnego, co duchowego. Pamiętam z rodzinnego domu wielkopostne porządki wiosenne przed Wielkanocą, które zaczynały się wiejskiej chacie. Bielono ją wapnem, zarówno na zewnątrz jaki wewnątrz. Z mieszkania wynosiło się wszystkie meble i wtedy było widać ile brudu nazbierało się w zagraconych kątach. Po wybieleniu mieszkania, wszystko pachniało czystością i wapnem. Czuło się w domu i w duszy dziwną odświętność. To przygotowywało to przeżyć, które miały miejsce w parafialnym kościele, który również na święta był generalnie sprzątany i porządkowany. Tu może warto wspomnieć angielską nazwę Wielkiego Postu – Lent, która pochodzi od staroangielskiego słowa wiosna – spring. Mając to na uwadze możemy powiedzieć, że wiosenne porządki są wezwaniem do podjęcia trudu nad porządkami duchowymi.

Ewangelia na dzisiejszą niedzielę mówi o porządkach, jakie poczynił Jezus w Świątyni Jerozolimskiej przed świętami Paschy. Nie biegał jednak po świątyni z miotłą i pędzlem, ale powrozem. Nie chodziło Mu o odrapane ściany, czy zakurzone kąty. Zwrócił uwagę na porządek w najważniejszym świątynnym wymiarze: „Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu Ojca mego targowiska”. Świątynia Jerozolimska dla Izraelitów była najświętszym miejscem. Miejscem kultu jedynego Boga, znakiem więzi Narodu Wybranego z Bogiem. Składano w tej Świątyni różne ofiary. W okresie świątecznym nawiedzały ją ogromne rzesze wiernych z Palestyny i całego Imperium Rzymskiego. W świątyni składano ofiary Bogu z płodów rolnych, jak i też krwawe ofiary ze zwierząt. W przedświątecznych dniach pędzono do Jerozolimy całe stada krów, cieląt, owiec i kóz. Historyk żydowski Józef Flawiusz pisał, że w roku 66, cztery lata przed zniszczeniem Świątyni Jerozolimskiej złożono w ofierze 250 600 sztuk zwierząt. W mieście budowano dla zwierząt ofiarnych stajnie i zagrody, składy z paszą, miejsca do pojenia. Drobne zwierzęta często sprzedawano na dziedzińcu samej świątyni, zakłócając porządek świętych obrzędów. Temu bałaganowi sprzeciwił się Jezus. W Ewangelii czytamy: „Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powyrzucał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał”. Chrystus oczyścił świątynię z bałaganu, który przesłaniał i zakłócał najważniejszą jej rolę. Świątynia jest miejscem spotkania z Bogiem, miejscem oddawania czci Bogu i miejscem własnego uświęcenia.

To wydarzenie w sposób dramatyczny kierowało uwagę na inną świątynię, o której mówi dialog zanotowany przez ewangelistę: „W odpowiedzi zaś na to Żydzi rzekli do Niego: ‘Jakim znakiem wykażesz się wobec nas, skoro takie rzeczy czynisz?’ Jezus dał im taką odpowiedź: ‘Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo’. Powiedzieli do Niego Żydzi: ‘Czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w przeciągu trzech dni?’ On zaś mówił o świątyni swego ciała. Gdy więc zmartwychwstał, przypomnieli sobie uczniowie Jego, że to powiedział, i uwierzyli Pismu i słowu, które wyrzekł Jezus”. Jezus przyjął ludzkie ciało i tym samym Bóg stał się bardzo bliski człowiekowi. W ludzkim ciele zamieszkał Bóg i przez to stało się ono świątynią Boga. Miejscem obecności i kultu oddawanego Bogu. Jezus w swoim Ciele złożył siebie w ofierze za ludzi, aby ich pojednać z Bogiem i pojednać ludzi między sobą. Nową świątynią spotkania z Bogiem jest nie jest tylko fizyczne zmartwychwstałe Ciało Jezusa, ale także to Ciało, które tworzy się z Niego i wokół Niego mocą Ducha Świętego. Na mocy tej tajemnicy wiary św. Paweł pisze: „Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w Was?” A zatem, w to szerokie rozumienie świątyni wpisuje się nasze ciało wypełnione Duchem Świętym. Jest to prawda trudna do pojęcia, dlatego św. Paweł w mądrości zmartwychwstania Chrystusa napisze: „To bowiem, co jest głupstwem u Boga, przewyższa mądrością ludzi, a co jest słabe u Boga, przewyższa mocą ludzi”. A zatem wszelkie porządki wielkopostne trzeba zacząć od własnej duszy, aby stała się rzeczywiście świątynią Ducha Świętego.

Na koniec wysłuchajmy słów św. Jana Pawła II o świątyni materialnej, gdzie rodzi się i umacnia świątynia ducha: „W tym samym duchu wiary przybyłem do Łagiewnik, aby konsekrować tę nową świątynię. Jestem bowiem przekonany, że jest to także szczególne miejsce, które Bóg obrał sobie, aby tu wylewać łaski i udzielać swego miłosierdzia. Modlę się, aby ten kościół był zawsze miejscem głoszenia orędzia o miłosiernej miłości Boga; miejscem nawrócenia i pokuty; miejscem sprawowania ofiary eucharystycznej – źródła miłosierdzia; miejscem modlitwy – wytrwałego błagania o miłosierdzie Boże dla nas i całego świata” (Kurier Plus, 2014).

„KAMIENIE WOŁAĆ BĘDĄ”             

 Przed laty wybrałem się Polonezem, hitem polskiej motoryzacji na zwiedzanie Europy. Bardzo szybko przekonałem się, że zainteresowanie ludzi Zachodu Polonezem nie wynikało z jego „futurystycznej” konstrukcji. Jednak jeździć tym się dało i to dosyć wygodnie jak na siermiężne czasy Polski Ludowej. W podróży po Europie dotarłem z kolegą śp. ks. Marianem Wysockim do Chartres, niewielkiego miasteczka we Francji, którego początki sięgają zamierzchłych czasów. Kiedyś znajdowała się tu niewielka celtycka osada zwana Autricum lub Carnutum (Chartres), która w swoim czasie była centrum religii Celtów zwanej druidyzmem. Według jednej z miejscowych legend w III wieku przybyli tu pierwsi chrześcijańscy misjonarze.

Po naszym wjeździe do miasta kazało się, że jest ono za „małe” dla naszego Poloneza. Mieliśmy problemy ze skrętem na skrzyżowaniach bardzo wąskich uliczek. Jednak z polską zaradnością i wyrozumiałością francuskiej policji pokonaliśmy te niedogodności i zatrzymaliśmy się przed największą atrakcją tego miasta – zapierającą dech gotycką katedrą, o której wybitny amerykański twórca filmowy, teatralny oraz radiowy Orson Welles powiedział, że jest ona „Najważniejszym dziełem człowieka być może w całym świecie zachodnim”. A jeden z jego bohaterów filmowych mówi o pięknie katedry: „Do Boga można się zbliżyć poprzez piękno”.

Według legendy, druidzi postawili w jednej z grot statuę przedstawiającą brzemienną kobietę. Misjonarze chrześcijańscy odnaleźli ją i uznali za wyobrażenie najświętszej Marii Panny. Po uznaniu tego faktu za cud podjęto decyzję o budowie w sąsiedztwie groty niewielkiej kaplicy. Na tym miejscu stoi obecna katedra znana jako Katedra Matki Bożej z Chartres. Została zbudowana między 1194 a 1220 na miejscu co najmniej pięciu poprzednich, zniszczonych katedr. Jako jedna z największych i najpiękniejszych gotyckich katedr w Europie została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W katedrze znajduje się cenna relikwia, Szata Matki Bożej podarowana katedrze przez cesarza Karola Łysego, a wcześniej Karolowi Wielkiemu przez cesarza bizantyjskiego.

Istnieje dokument z XII wieku, który zawiera bardzo wymowny opis budowy katedry w Chartres. W budowę włączyli się ludzie z różnych środowisk i warstw społecznych – szlachta, damy, żołnierze, mieszczanie, chłopi i zwykli robotnicy. Z wielkim wyrzeczeniem i poświęceniem dostarczali na plac budowy, kamienie, zboże, oliwę, wino i wszystko co było potrzebne na budowę katedry i zaspokojenia głodu robotników. Nikt nie oczekiwał zapłaty. Pracowali ramię w ramię w pełnym szacunku dla siebie, wszyscy wybaczali swoim wrogom, swoje modlitewne myśli kierowali ku Bogu. Katedra wyrastała z przekonania, iż nauka i sztuka powinny tworzyć pomost między ludźmi a Bogiem. Architektura, geometria i matematyka stawały praktycznym urzeczywistnieniem teologii, czyli nauki o Bogu.

Wraz z budową katedry w wymiarze materialnym rosła, katedra, świątynia duchowa. Świątynia, w której świadomość obecności Boga przemieniała ludzi na godnych mieszkańców świątyni nieba. Tu warto przytoczyć sparafrazowane słowa z książki „Twierdza” Antoine de Saint-Exuperego: „Każ ludziom budować katedrę, a staną się braćmi”. Patrząc na wspaniałą katedrę w Chartres i na Francję, która poganieje przychodzą mi na myśl słowa Jezusa wypowiedziane w trochę innym kontekście: „Powiadam wam: Jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą”. Dzisiaj kamienie katedr pełnych blasku świetności, zaniedbanych w wyglądzie, sprofanowanych urządzonymi w nich knajpami, sprzedanych ze względów ekonomicznych, ulegających buldożerom wołają: Chrystus jest Bogiem, jest naszym Panem i Zbawcą.

Chrystus walczy o czystość materialnej świątyni, w której wzrasta i umacnia się świątynia duchowa. W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę czytamy: „Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurów, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: ‘Zabierzcie to stąd i z domu mego Ojca nie róbcie targowiska!’”

Dzisiejsza Ewangelia stawia przed nami pytanie: Czy moja świątynia jest domem Ojca? Czy ubodzy znajdują w niej współczucie i wsparcie, załamani pociechę i uzdrowienie, czy pogrążeni w smutku i żałobie mogą liczyć na moją pomoc…? Czy nasza świątynia nie jest podobna do tej, w której Jezus stanął z powrozem? Może w naszej świątyni zbyt wiele troski o własną wygodę i bezpieczeństwo. Może umieściliśmy w nim Boga na obraz naszych zachcianek i wygody. Może jest to świątynia, którą chcemy wykorzystać do zachowania swojego uprzywilejowanego statusu społecznego i ekonomicznego. Może jest to świątynia, w której utrzymujemy dystans do tych, z którymi nie chcemy mieć nic wspólnego? Jeśli jest tak, to gdzieś tam blisko nas stoi Chrystus z powrozem, aby oczyścić taką świątynię. Kościół ustanowiony przez Chrystusa, to świątynia, w której są szeroko otwarte dla każdego drzwi współczucia, miłości, sprawiedliwości, uzdrowienia, pokoju, pokory…

Okres Wielkiego Postu to czas zastanowienia się nad naszymi świątyniami. Może trzeba tak jak Chrystus wziąć powróz do ręki, powiedzieć dosyć tego i zacząć coś zmieniać. Tak jak to miało miejsce w poniższej rodzinie, kiedy to wszyscy powiedzieli dosyć tego i zaczęli zmieniać swój dom, a przede wszystkim samych siebie.

Rok pandemii był bardzo trudny dla tej rodziny. Ojciec i matka pracowali przez Internet, podobnie ich dzieci uczestniczyły w zajęciach szkolnych. W niewielkim mieszkaniu, każdy w swoim pokoju przebywali razem 24 godziny na dobę i siedem dni w tygodniu. W domu coraz bardziej zgęszczała się atmosfera. Poczucie nudy, zniecierpliwienie, kłótnie i poczucie samotności destrukcyjnie wpływały na relacje rodzinne. Pewnego dnia rodzice powiedzieli: Dosyć tego i zarządzili wspólne sprzątanie domu. Każdego dnia wspólnie sprzątano generalnie jedno z pomieszczeń domu. Na koniec sprzątania była wspólnie przygotowywana kolacja, a po kolacji było wspólne oglądanie ciekawego programu telewizyjnego. Kolacja, którą wspólnie przygotowywali, i na której mieli obowiązek być stała się dla nich „świętym czasem”. Wspólne prace, pięknie wysprzątany dom, odświętnie przygotowana kolacja zaczęły pozytywnie wpływać na członków rodziny. Znowu poczuli się szczęśliwą rodziną.

Zapewne wszyscy dochodzimy do takiego momentu, kiedy mówimy tak jak Chrystus w świątyni „dosyć” handlu i zysków, które zniszczą świątynię, nadszedł czas, aby odnowić świątynię jako miejsce modlitwy, pokoju, miłości i dobroci. To, co Jezus robi, oczyszczając świątynię, musimy zrobić w naszym życiu. „Dość” kupców, którzy kierują się własnym interesem i chciwością chcą nam wcisnąć swój oszukańczy towar. „Dość” „straganów”, które nachalnie proponują towary, które możemy nabyć kosztem czasu jaki powinniśmy poświęcić Bogu, rodzinie, przyjaciołom. „Dość” bezużytecznych, bezsensownych i destrukcyjnych działań, które czynią nas mniejszymi niż to do czego stworzył nas Bóg (Kurier Plus 2021).

Wyrwać się z sieci

W roku 2019 zdiagnozowano u Casey McIntyre raka. Przeszła ona długą hospitalizację w nowojorskim Memorial Sloan Kettering Cancer Center. Po czym w maju 2022 roku trafiła do domowego hospicjum. Lekarze sądzili, że zostało jej kilka tygodni życia, ale los darował jej jeszcze sześć miesięcy, które wykorzystała z mężem i córką na podróże, spacery na plaży, spotkania z rodziną i przyjaciółmi. W tym czasie bardzo dokładnie zaplanowała swoje uroczystości pogrzebowe. Napisała wiele listów do swojej 18-miesięcznej córki Grace. Pożegnała się z bliskimi i spisała swoje ostatnie życzenia.

 Dwa dni po jej śmierci 12 listopada 2022 r. – zgodnie z jej życzeniem – na jej społecznościowych kontach pojawił się post: „Uwaga dla moich przyjaciół: jeśli to czytacie, to wiedzcie, że już nie żyję. Tak mi przykro. Dziękując za życie, postanowiłem wykupić długi medyczne innych chorych i następnie je spłacić”. W poście prosiła o datki na spłatę długów medycznych osób, które nie były w stanie pokryć kosztów leczenia. W ciągu tygodnia zebrano na ten cel ponad 20 000 dolarów. Wkrótce zebrana suma wystarczyła na spłatę długów medycznych w wysokości 14 milionów dolarów.

 Kampania Casey McIntyre jest częścią RIP Medical Debt, organizacji, która przejmuje długi medyczne, a następnie po znacznych rabatach spłaca je. RIP Medical Debt wyszukuje rodziny obarczone nadmiernym zadłużeniem z powodu leczenia. W trakcie leczenia Casey i jej mąż Andrew Gregory spotkali wielu pacjentów chorych na raka, którzy byli w trudnej sytuacji finansowej. Wielu z nich stawało przed dramatycznym wyborem: czy spłacić kredyt hipoteczny, czy uregulować płatności za leczenie. Czy przedłużyć życie o kilka lat, czy też wkrótce umrzeć, aby swoje oszczędności przekazać swoim dzieciom.  

W czasie zmagania się z nieuleczalną chorobą Casey i Andrew rozpoczęli współpracę RIP Medical Debt. Andrew powiedział: „Ludzie podejmują fatalne decyzje dotyczące opieki ze względu na pieniądze. Dług za leczenie tak wielu ludzi ciągnie w dół. Pod koniec życia Casey była bardzo, bardzo chora i nie mogła dokończyć wszystkiego, co wspólnie rozpoczęliśmy. Wiedziałem, że bardzo pragnęła, aby to dzieło trwało. I trwa ono, a w nim piękne i szczęśliwe życie Casey. W tym dziele widzę spełniające się życie mojej kochanej żony” (Na podstawie artykułu The New York Times z listopada 2023). 

Chrystus powierza każdemu z nas – czy to rybakowi, lekarzowi, kucharzowi, nauczycielowi, studentowi, kapłanowi, robotnikowi, dziecku i dorosłemu misję urzeczywistniania w naszym miejscu i w naszym czasie Królestwa Bożego, a jest to królestwo miłosierdzia i sprawiedliwości, wybaczenia i pojednania, miłości i sprawiedliwości. Chrystus wzywa nas jako swoich uczniów, abyśmy szukali dróg przebaczenia i pojednania w świecie, w którym tak wielu dyszy pragnieniem zemsty i wyrównania rachunków. Jaskrawym tego przykładem jest to co dzieje się obecnie w Polsce. Jakże często dziką zemstę ludzie władzy starają się przyozdobić wyświechtanymi frazesami szacunku, sprawiedliwości, tolerancji. Chrystus wzywa swoich uczniów, aby w twarzach ludzi odrzuconych przez społeczeństwo, biednych i skrzywdzonych dostrzegli Jego twarz i życzliwie otwarli się na ich potrzeby.

Jeśli mamy urzeczywistniać wezwanie Chrystusa, aby być „rybakami ludzi”, musimy być gotowi zarzucić sieci na głębokie i wzburzone wody, których nie znamy, a które wyglądają nieraz jako zagrożenie dla naszej dotychczasowej egzystencji. Pierwsi uczniowie Jezusa po usłyszeniu wezwania Jezusa poszli za Nim: „A natychmiast porzuciwszy sieci poszli za Nim”. Opisy powołania akcentują miejsce powołania. Jezioro Galilejskie jest miejscem, gdzie żyją i pracują mieszkańcy Galilei. Jezus szuka i odnajduje uczniów w ich środowisku, niezależnie od statusu społecznego. Powołuje uczniów ze społeczności rybackiej, uczciwej i szanowanej ze względu na ciężką pracę. Ale przychodzi także do znienawidzonej, upadłej moralnie społeczności celników. Jezus idzie do jednych i do drugich, aby powołać ich na swoich uczniów. Wezwani muszą rozważyć w swoim sercu powołanie, bo ostatecznie od nich zależy czy właściwie rozpoznają ten dar, przyjmą go i będą mu wierni.

Uczeń Chrystusa stara się naśladować swojego Mistrza i żyć podobnie jak On. Nie jest to łatwe w dzisiejszym świecie. Wybitny teolog i pisarz, kardynał Henri de Lubac napisał: „Współczesny świat przeciwstawia się wierze chrześcijańskiej, przeciwstawia wierze chrześcijańskiej radykalnie odmienną koncepcję człowieka, w której nie ma miejsca na Boga. Postawę taką przyjmuje większa część ludzi, a zwłaszcza jej myślące elity. Nieobecność Boga, a nawet negacja Boga, oto wspólne tylu doktrynom stanowisko, jakie chrześcijanin wszędzie na pierwszy rzut oka wokół siebie napotyka. Oto wspólna podstawa: negacja Boga, to co my napotkamy stale: nie powoływanie się na Boga albo wprost wrogość w stosunku do Boga. A my w takim świecie mamy być świadkami Boga, mamy być świadkami Chrystusa”.

Andrzej i Szymon szybko rozpoznali dar powołania porzucili swoje sieci i poszli za Chrystusem. Porzucenie sieci oznacza dosłownie zmianę życia, porzucenia dawnego styli życia i wypłynięcia na głębię nowej rzeczywistości. Ewangeliczna sieć może być także symbolem. Żyjemy w świecie, gdzie jest wiele zastawionych sieci, które nie chwytają ryb ale nas, na podobieństwo pajęczej sieci. Pająk cierpliwie snuje pajęczynę i czeka, aż wpadnie do nie jakiś owad, który staje się pokarmem dla łowcy. Można wymienić wiele sieci, które czyhają na nas i w które często wpadamy. Oto kilka z nich. Sieć nienawiści i odwetu, sieć zniewoleń uczuciowych, sieć powiązań korupcyjnych, sieć żądzy władzy i wykorzystania jej dla własnych korzyści, sieć rozwiązłości seksualnej i niewierności małżeńskiej, sieć alkoholizmu i narkomani, sieć zazdrości i chciwości, sieć kłamstwa i dumy, sieć strachu przed wyznaniem swojej wiary, sieć bezbożności itd. A Chrystus ciągle woła abyśmy szli za Nim jasną stroną życia, woła byśmy poszli za Nim jak apostołowie. Może być nim powołanie do stanu duchownego, ale przede wszystkim jest to wołanie skierowane do każdego z nas, abyśmy się wyrwali z sieci zastawionych przez świat i rozpoczęli budowę Królestwa Bożego w nas samych i świecie (Kurier Plus, 2024).