|

29 niedziela zwykła. Rok B

W SŁUŻBIE                                     

Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, zbliżyli się do Jezusa i rzekli: „Nauczycielu, chcemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy”. On ich zapytał: „Co chcecie, żebym wam uczynił?” Rzekli Mu: „Użycz nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twej stronie”. Jezus im odparł: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?” Odpowiedzieli Mu: „Możemy”. Lecz Jezus rzekł do nich: „Kielich, który Ja mam pić, pić będziecie; i chrzest, który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej lub lewej, ale dostanie się ono tym, dla których zostało przygotowane”.Gdy dziesięciu to usłyszało, poczęli oburzać się na Jakuba i Jana. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł do nich: „Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielki, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mk 10,35-45). 

Synowie Zebedeusza Jakub i Jan prosili o wysokie stanowiska w królestwie, które Jezus zapowiadał. Pozostali apostołowie oburzyli się słysząc tę prośbę. W odpowiedzi na zaistniałą sytuację Chrystus wyjaśnia, czym jest władza i na jakiej drodze człowiek zdobywa wielkość. W ewangelicznym ujęciu władza ma niewiele wspólnego z powszechnym jej rozumieniem w czasach Jezusa jak i też w czasach współczesnych.

Pojęcia “pan” i “służący” znają nawet najmniejsze dzieci. Pan i służący często pojawiają się na kartach dziecinnych bajek i opowiadań. Każde dziecko wie, że pan jest od panowania i rządzenia, ma on najczęściej nieograniczoną władzę nad swymi poddanymi, a służący, pozbawiony podstawowych praw ma wiernie służyć swemu panu.

Tak pojmowana władza i związana z nią wielkość nie jest pomysłem bajkowym, wyrasta ona z realnego świata stosunków międzyludzkich. Historia zna wielu władców, którzy stając się tyranami zniewalali całe narody. Nieraz okrucieństwo i zachłanność władzy przebierały swą miarę i wtedy wybuchły rewolucje. Tyranów wieszano na latarniach ulicznych i ścinano na gilotynach. A ich miejsce zajmowali nowi władcy o rodowodzie proletariackim, którzy dla zniewolenia i podporządkowania sobie ludu stosowali jeszcze okrutniejsze metody. Rewolucja francuska i bolszewicka są tego przykładem.

Ale nawet wtedy, gdy zwyciężają demokracje, a hasła równości i braterstwa należą do obowiązującej ideologii, można sprawować władzę w dawnym, tyrańskim stylu. Może się ona zadomowić w nowoczesnych zakładach i instytucjach, pojawia się na linii podwładny przełożony. Wprawdzie zakładowy tyran nie ma władzy wciągania na pal swych pracowników, ale jego odniesienie do nich nacechowane wyniosłością, zastraszeniem i bezdusznością może odbierać człowiekowi godność i zniewalać go.

Czasami ostentacyjne pokazywanie swojej władzy przybiera formy groteskowe jak w tej anegdocie. Młody dyrektor urządził sobie eleganckie biuro. Kropką nad “i” miał być luksusowy, najnowszej generacji telefon. Z samego rana sekretarka zameldowała pierwszego klienta. Dyrektor dla podkreślenia swej ważności i władzy, jaką ma nad nim każe mu długo czekać. Następnie, gdy sekretarka otwierła drzwi dla petenta, dyrektor podnosi słuchawkę i długo rozmawia, pozorując rozmowę z kimś bardzo ważnym. Klient patrzy zaszokowany.

– Co pan sobie życzy wymamrotał wreszcie dyrektor.

– Ja…. ja…. jestem monterem z poczty i chciałem podłączyć telefon.

W ewangelicznym ujęciu władza jest służbą, a prawdziwa wielkość człowieka wyrasta z wielkości jego służby i poświęcenia. Chcesz być wielki traktuj swoje życie i swoją władzę jako służbę. Z ewangelicznym stwierdzeniem zgadzają się nawet ci, którzy władzę traktują, jako panowanie nad drugim człowiekiem. A to z prostej przyczyny. Każdy, kto ma, chociaż przebłyski zdrowego rozsądku zdaje sobie sprawę, że jego prawdziwa wartość jest taka na ile on jest użyteczny i potrzebny ludziom, na ile im służy. A któż nie chciałby potrzebny i doceniany przez innych. Stąd też najwięksi tyrani mówili, że ich władza jest służbą narodowi, klasie robotniczej, rewolucji proletariackiej. Stalin mordował wszystkich bez wyjątku i nazywał to służbą dla ludu. Kiedyś spacerowałem alejami zasłużonych na warszawskich Powązkach i widziałem pomniki “zasłużonych” dla narodu. Swoją władzę nazywali służbą, a w rzeczywistości zniewalali naród, dbając o siebie i przypodobanie się władcom z Kremla.

Zostawmy historię na boku, a rozejrzyjmy się w środowisku, w którym żyjemy. Spotkamy tam ludzi, którzy sprawując władzę postawili na pierwszym miejscu własny interes i nazywają to służbą dla Polski, Polonii, Kościoła, potrzebującym, zagubionym, rodzinie itd. Związek własnego interesu ze służbą dla innych nie jest czymś złym, pod warunkiem, że na pierwszym miejscu jest służba a na drugim własne korzyści. Odwrócenie tego porządku zafałszowuje pojęcie służby i sprawia, że drugi człowiek traktowany jest jako przedmiot, który możemy użyć dla własnego interesu..

Prawdziwą wielkość poprzez służbę można zdobywać niezależnie od tego, w jakim stanie żyjemy, jakie zajmujemy stanowisko czy też, jaką pracę wykonujemy. Bardzo trafnie na ten temat wypowiada się Martin Luther King, Jr,: “Każdy może być wielki…. ponieważ każdy może służyć. Nie musisz mieć tytułów naukowych, aby służyć. Nie musisz wyrażać się gramatycznie, aby służyć. Wystarczy serce pełne wdzięczności i życzliwości oraz dusza ożywiona miłością”.

Według ewangelicznej logiki prezydent kraju jest wielki nie z urzędu, ale z wielkości autentycznej służby swemu narodowi. Staje się przysłowiowym zerem, niegodnym zapamiętania, jeśli na pierwszym miejscu postawi własny interes, wykorzystując do tego powierzony mu urząd. Można sprawować mało ważny urząd, albo nie mieć żadnego, a można zdobyć wielkość, która obiegnie cały świat i na wieki wejdzie do historii ludzkości. Taką wielkość zdobyła Matka Teresa z Kalkuty, ponieważ całe swoje życie, bezinteresownie poświęciła służbie bliźniemu.

Najczęściej nasze życie wypełniają zwykłe, codzienne obowiązki, jeśli je wypełniamy w duchu służebnym stają się one źródłem naszej wielkości, wielkości, która zdobywa szacunek ludzi i nagrodę samego Boga (z książki Ku wolności).

 SŁUŻEBNY WYMIAR WŁADZY

Spodobało się Panu zmiażdżyć swojego Sługę cierpieniem. Jeśli wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży, a wola Pana spełni się przez Niego. Po udrękach swej duszy ujrzy światło i nim się nasyci. Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu, ich nieprawości on sam dźwigać będzie (Iz 53,10-11). 

James F. Byrnes powiedział: „Władza zatruwa człowieka. Kiedy człowiek jest zatruty alkoholem ma szansę wyleczenia, lecz gdy zatruty jest żądzą władzy, szanse uleczenia są znikome”. Żądza władzy może stać się trucizną, która zatruwa życie całych społeczeństw. Przykłady tego możemy znaleźć w książce Ryszarda Kapuscińskiego pt. „Szachin-szach”. Jeden z irańskich rozmówców zwierza się pisarzowi: „Nasze ostatnie dwie dynastie, żeby zdobyć albo utrzymać tron, rozlały du­żo niewinnej krwi. Wyobraź sobie szacha, a nazywał się on Agha Mohammed Khan, który walcząc o tron nakazuje wymordować lub oślepić ludność całego miasta Kerman. Nie czyni żadnego wyjątku, a jego pretorianie zabierają się gorliwie do dzieła. Ustawiają mieszkańców rzędami, doros­łym ścinają głowy, a dzieciom wydłubują oczy. Ale w koń­cu, mimo zarządzanych odpoczynków, pretorianie są już tak wyczerpani, że nie mają siły unieść miecza ani noża. I tylko dzięki temu znużeniu katów część ludzi ratuje swoje życie i wzrok. Z tego miasta wyruszają potem procesje oślepionych dzieci. Wędrują przez Iran, ale czasem gubią w pu­styni drogę i giną z pragnienia. Inne gromady docierają do ludzkich osad i tam proszą o jedzenie śpiewając pieśni o morderstwie miasta Kerman. W tych latach wiadomości rozchodzą się powoli, więc napotkani ludzie są zaskoczeni słuchając chóru bosonogich ślepców, który śpiewa strasz­liwą opowieść o świszczących mieczach i spadających głowach”­.

Nie wiele lepszy był ostatni szach Iranu Reza Pahlavi. Dokonywał on zbrodni na swoim naradzie, obłudnie udając ojcowskie zatroskanie o jego los. A czynił to przy zgodzie i wsparciu Zachodu. Zapełniły się więzienia. Ginęli niewinni ludzie, wcześniej poddawani wymyślnym torturom, jak przypiekanie na metalowym stole, zwanym patelnią. Kapuściński pisze, że ci, którzy czekali w kolejce na tortury, słysząc potworne krzyki i swąd palonego ciała, dostawali pomieszania zmysłów. W tym czasie, gdy na „patelniach” ginęli ludzie, szach Iranu był przyjmowany z wielkimi honorami w najważniejszych stolicach świata zachodniego. Przywódcy zachodni mieli zasłonięte oczy pieniędzmi, jakie płynęły z Iranu. Za ropę, szach kupował na Zachodzie najnowocześniejszą broń. Kupował w takich ilościach, że nie miał jej gdzie magazynować. Można było zobaczyć przy drogach setki zasypanych piaskiem czołgów, dział itp. A w tym samym czasie poddani szacha umierali z głodu. Pieniądz ma ogromną władzę i w rękach despoty stają się źródłem tragedii. Wszystko jest uzależnione od pieniędzy. Pieniądz jest ważniejszy aniżeli człowiek. Dla zdobycia pieniędzy tyran nie waha się poświecić człowieka.

W służbę władzy ziemskiej wprzęgnięte są media. Żaden ziemski władca nie obejdzie się bez propagandy. Najpodlejsza władza stroi się w szaty sprawiedliwości i dobroczyńców ludzkości. Propaganda ma niezwykłą moc, potrafi otumanić nawet tych, którzy powinni być odporni na jej działanie. Mówiąc o tym nie sposób nie wspomnieć propagandy koalicjantów, którzy za główny powód ataku na Irak podawali posiadanie przez to państwo broni masowej zagłady. Iluż to było otumanionych dziennikarzy, którzy byli święcie przekonani o słuszności tych podejrzeń. Nie jestem ani prorokiem, ani jasnowidzem, ani politologiem, wystarczył mi chłopski rozum (mam chłopski rodowód), aby trzeźwo spojrzeć na rzeczywistość i wyciągnąć odpowiednie wnioski i nie ulec tej propagandzie. Dawałem temu wyraz także na łamach „Kuriera Plus”. Oczywiście w tym wypadku szkodliwość propagandy była niewielka, ale historia zna przypadki, kiedy otumanione propagandą prawie całe narody dokonywały zbrodni na innym narodach, przykładem może być holocaust.

Powyższe refleksje składają się na obraz władzy, o której Chrystus mówi: „Wiecie, że ci, którzy uchodzą z władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę”. I zaraz dodaje: „Nie tak będzie między wami”. Chrystus daje wykład, na czym polega prawdziwa władza i prawdziwa wielkość w Jego Królestwie. Jest to odpowiedź na nieporozumienia uczniów, którzy władzę w Królestwie Chrystusowym zbyt bardzo pojmowali na ziemski sposób. Jakub i Jan synowie Zebedeusza prosili Jezusa, aby w Jego Królestwie zajęli wysokie miejsca: „Użycz nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, a drugi po lewej Twojej stronie”. Odpowiedź Chrystusa zaskoczyła Jego uczniów. Władza w nauczaniu Chrystusa wiąże się z ofiarą i poświeceniem. Chrystus zadaje Jakubowi i Janowi pytanie: „Czy możecie pić kielich, który ja mam pić, i przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?” Ochoczo odpowiedzieli: „Możemy”. Prawdopodobnie ten entuzjazm przygasł, gdy Chrystus wyjaśnił im, co znaczy „pić kielich”. „Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”. Prawdziwa władza to służba bliźniemu, a służba wiąże się nieraz z cierpieniem, poświęceniem. Ten, który sprawuje władzę powinien być gotowy na największe poświęcenie, jakim jest oddanie życia za swoich poddanych. Apostołowie pełniej zrozumieją to nauczanie, gdy w czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus przypasze się prześcieradłem, pochyli się i będzie umywał im nogi. Ta scena przywodzi na pamięć inne pochylenie, pochylenie matki, gdy w wannie lub miednicy szorowała nasze nogi. To była prawdziwa służba. To była prawdziwa władza, która brała we władanie nasze serce. Jeszcze pełniej, apostołowie zrozumieją nauczanie Chrystusa o władzy jako służbie, gdy Zbawca weźmie krzyż na swe ramiona i na Golgocie odda za nas swoje życie. A to wszystko po to, aby Jego poddani mieli pełnię życia, która jawi się w blaskach Chrystusowego zmartwychwstania.

Inspirowany ewangeliczną nauką Jean de la Fontaine napisał: „Każdy, kto ma powierzoną władzę, będzie jej nadużywał, jeśli nie będzie ona ożywiona miłością, prawdą i cnotą, nie ważne czy to będzie książę, czy jeden z nas”. Nie wystarczy miłość samej władzy, aby ją dobrze sprawować, rządzący musi się kierować miłością do tych, którzy zostali mu powierzeni. Władza ma się opierać na prawdzie. Kłamstwo w ustach władzy jest niebezpiecznym sygnałem dla rządzonych. Sprawujący władzę powinien być cnotliwym człowiekiem, trzymającym się zasad moralnych niezależnie od zewnętrznych uwarunkowań. Łajdak nigdy nie będzie dobrym zarządcą niezależnie od tego, czy jest prezydentem państwa, czy dyrektorem jakieś niewielkiej instytucji.

Chrystusowe nauczanie o władzy brzmi dla naszego ucha jak piękna muzyka. Jednak samo słuchanie tej nauki nic nie zmienia, dopiero wprowadzana w czyn pozwala nam odczuć swój zbawienny wpływ na nasze życie. Ilustracją tej prawdy może być scena opisana przez. Petera J. Gomesa w książce „Storm Center“. W japońskim obozie jenieckim, brytyjscy żołnierze, szukając mocy do przetrwania trudnych obozowych dni zwrócili się ku wartościom religijnym. Modlili się razem, śpiewali pieśni religijne, czytali codziennie Biblię. Oczekiwali, że Bóg wynagrodzi ich pobożność i sprawi, że wkrótce znajdą się na wolności. Jednak wolność nie przychodziła. Jeńcy zniechęcili się do modlitwy i mieli cichy żal do Boga, że nie pospieszył im z pomocą. Zarzucili praktyki religijne. Ale po pewnym czasie wrócili do wartości religijnych, tylko na innej drodze. Zaczęli bardziej troszczyć się o siebie, wspomagali najbardziej słabych, gdy zaszła potrzeba, oddawali swoje życie za współtowarzyszy niedoli. I wtedy zaczęli odkrywać, że między nimi zamieszka Boża moc, która wnosiła światło w mroczne dni. W końcu uświadomili sobie, że istota religii nie kryje się słowach, ale w tym, co czynią dla innych, w sytuacji, gdy wydaje się, że nic dla bliźniego zrobić nie można. Cierpliwość dała im wewnętrzną siłę, a wewnętrzna siła dała im cierpliwość (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

PODATEK DLA BOGA I CESARZA

Mając arcykapłana wielkiego, który przeszedł przez niebiosa, Jezusa, Syna Bożego, trwajmy mocno w wyznawaniu wiary. Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz poddanego próbie pod każdym względem podobnie jak my – z wyjątkiem grzechu. Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy doznali miłosierdzia i znaleźli łaskę pomocy w stosownej chwili (Hbr 4, 14-16). 

Bóg nazywa króla perskiego Cyrusa swoim pomazańcem. Ten tytuł przysługiwał tylko królom judzkim i izraelskim. Naród Starego Przymierza uważał Boga za swojego króla, a królów ziemskich za prawowitych Jego przedstawicieli. Bóg użył króla perskiego, jako narzędzia w realizacji planu zbawienia człowieka. I za swoją uległość, Bóg obiecał królowi błogosławieństwo. Cyrus, bowiem pozwolił Izraelitom powrócić z niewoli i odbudować Jerozolimę oraz świątynię Jerozolimską.  Ten tekst wyraźnie wskazuje, że Bogu miły jest ten, kto postępuje zgodnie z Jego wolą. Ukazuje także, że każda prawowita władza pochodzi od Boga, ma niejako namaszczenie boże. I tak przez wieki uważano, że władza jest z nadania bożego. Było to bardzo wygodne dla rządzących, szczególnie w społeczeństwach, gdzie wiara w Boga była powszechna. Jednak bardzo często władcy, powołując się na boże namaszczenie realizowali w życiu swoją wolę a nie bożą. Co więcej niektórzy z nich stawiali się w miejsce Boga, żądając dla siebie czci boskiej. Widzimy to w dzisiejszej perykopie ewangelicznej.

Faryzeusze podstępnie chcieli wciągnąć Jezusa w zastawioną przez siebie pułapkę. Zapytali Go, czy trzeba płacić podatki cesarzowi, czy nie. Wydawało się im, że jest to idealna pułapka, bo zarówno odpowiedź twierdząca jak i przecząca będzie niekorzystna dla Jezusa. Jeśli powie, że trzeba płacić podatki, to zarzucą mu, że wysługuje się rzymskiemu okupantowi i cesarzowi, który żąda od poddanych czci boskiej. I tak Jezu będzie skompromitowany w oczach Izraelitów. Jeśli powie, że nie trzeba płacić podatków, to można Go będzie wydać Rzymianom, jako buntownika. I podżegacza. Jezus kazał przynieść monetę podatkową. Przyniesiono Mu denara. Zapytał ich: „Czyj jest ten obraz i napis?”. Odpowiedzieli: „Cezara”. A wtedy Jezus powiedział: „Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga”. Pytający zapewne wiedzieli, co należy do cesarza, a co należy do Boga, bo nie pytali dalej.  Prawdopodobnie my także wiemy, co należy się władzy świeckiej a co Boga, jednak dla pewnego przypomnienia i klarowności zatrzymajmy się nad tą kwestią. Napięcia na styku powinności wobec Boga i cesarza były zawsze obecne w historii Kościoła.  W IV wieku chrześcijańska cesarzowa Eudoksja kazała sobie wystawić pomnik przed samą katedrą św. Zofii gdzie urządzano krzykliwe festyny i zabawy, nielicujące ze świętym miejscem. Sprzeciwił się temu Jan Chryzostom. W odwecie cesarzowa zwołała synod, który pozbawił Jana urzędu patriarchy, a cesarzowa skazała go wtedy na wygnanie. 

Św. Hilary biskup Poitiers, skazany na banicję przez ariańskiego cesarza Konstancjusza, na pytanie, co oddać cesarzowi a co Bogu tak odpowiada: „Na monecie był wyryty wizerunek cesarski. Tymczasem w człowieku wyryty jest wizerunek Boga, na Jego obraz zostaliśmy stworzeni. Oddajcie, więc cesarzowi wasze bogactwa, dla Boga zachowajcie nieskazitelne sumienia”. Z pewnością winniśmy płacić podatki według sprawiedliwego prawa, które ustala prawowita władza. A Bogu mamy oddać to, co wiąże się z naszym sumieniem i wiarą. Wydaje się, że jest to klarowna sytuacja. Jednak tak nie jest. Rodzi się problem, napięcia miedzy tym, co cesarskie, a tym co boskie na przykład w sytuacji, gdy podatki, które płacimy są wykorzystywane na finansowanie programów, które godzą w boże prawo i nasze sumienie.

W Stanach Zjednoczonych ten problem nasilił się za prezydenta Baraka Obamy, najbardziej proaborcyjnego prezydenta w dziejach tego kraju. Na dwa dni przed jego zaprzysiężeniem, przewodniczący Episkopatu USA, kardynał Francis George, skierował do niego list. Przypomniał prezydentowi, że Kościół katolicki jest największą wspólnotą religijną w Stanach Zjednoczonych i przestrzegał przed liberalizacją prawa aborcyjnego i finansowaniem aborcji z kieszeni podatnika. Takie poczynania łamią podstawowe zasady etyczne. W ostatnim czasie z okazji rozpoczynającego się w Stanach Zjednoczonych miesiąca obrony życia, kard. Daniel DiNardo, w imieniu episkopatu Stanów Zjednoczonych wystosował list, który przypomina prezydentowi o ochronie życia nienarodzonych i zarzuca mu oraz związanym z nim mediom, że oszukują społeczeństwo w sprawie środków antykoncepcyjnych. Promują je, bowiem jako alternatywę dla aborcji, środek profilaktyczny. Jako takie Biały Dom każe je refundować wszystkim zakładom ubezpieczeń, nie licząc się z prawem do sprzeciwu sumienia. Jak widzimy w dzisiejszych czasach dylemat rozdzielenia tego, co należy się Bogu a co cezarowi jest bardziej skomplikowany niż za czasów Jezusa. Z pewnością trzeba temu się sprzeciwiać, jak to czynią biskupi amerykańscy, ale też we własnym sumieniu winniśmy podejmować decyzje, które mogą sprawić, że za nasze pieniądze nie będą fundowane środki antykoncepcyjne i zabijanie nienarodzone dzieci.

Aby mieć pełniejsze rozeznanie w tych sprawach, konieczna jest praca nad właściwym formowaniem swojego sumienia. W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Sumienie moralne jest sądem rozumu, przez któryosoba ludzka rozpoznaje jakość moralną konkretnego czynu, który zamierza wykonać, którego właśnie dokonujelub którego dokonała. Człowiek we wszystkim tym, co mówi i co czyni, powinien wiernie iść za tym, o czym wie, żejest słuszne i prawe. Właśnie przez sąd swego sumienia człowiek postrzega i rozpoznaje nakazy prawa Bożego”. A zatem właściwie formujemy swoje sumienie, gdy zgłębiamy prawo boże lub prawo naturalne, jeśli jeszcze nie odnaleźliśmy Boga. Prawo naturalne można najprościej ująć w sformułowaniu: Nie czyń bliźniemu tego, co tobie nie miłe. A zatem trzeba się wsłuchiwać w głos Boga i swego sumienia, aby zdobyć pełne rozeznanie w swych powinnościach wobec Boga i cezara.

W dzisiejszym świecie, w kakofonii medialnego zgiełku trudno nieraz usłyszeć głos Boga, a i nasze sumienie jest otumaniane tym zgiełkiem. Słyszymy rozbieżne opinie, oceny drugiego człowieka, wartości moralne są relatywizowane. Trzeba wielkiej uwagi, aby w tym zgiełku usłyszeć głos swojego sumienia. Piszę te rozważania przed wyborami parlamentarnymi w Polsce. Słucham wypowiedzi polityków. Różne oceny ludzi i problemów. Wzajemne ataki. Najczęściej opinie o swoim przeciwniku politycznym wypowiadane są z pianą na ustach. Widzimy także zapienionych dziennikarzy. I właśnie to zapienienie się jest powodem rozmijania się z prawdą i tłamszenia swego sumienia. Dla ilustracji tego problemu, a nie mojej osobistej deklaracji politycznej, chcę przytoczyć kilka medialnych wieści. Większość polskich mediów i przeciwników politycznych, preparując wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, wyrywając pojedyncze zdania z kontekstu uczyniły go postrachem dla Polaków. Gdy wygra wybory, to ściągnie największe nieszczęście na Polskę. W takich opiniach przoduje polski noblista. Wielu w te brednie uwierzyło. A jaka jest prawda? W ostatnim czasie portal WikiLeaks ujawnił depeszę z 9 sierpnia 2006 r., w której dyplomaci amerykańscy bardzo wysoko oceniają Jarosława Kaczyńskiego i uważają go za „najsilniejszą osobę w polskiej polityce”. Mogliśmy się o tym przekonać w czasie wywiadu „gwiazdy” polskiego dziennikarstwa Tomasza Lisa z Jarosławem Kaczyńskim. Prezes Kaczyński swoją wiedzą, kompetencją, spokojem, logiką wypowiedzi, spójną wizją Polski, patriotyzmem i… uśmiechem wpędził Lisa do nory, z której znany dziennikarz tylko się odszczekiwał i czasami wyskakiwał, aby ugryźć, ale bezskutecznie.

Taki zamęt można wprowadzić także w dziedzinie moralnej. I tak łatwo wtedy pogubić się w ocenach moralnych.  Dlatego potrzebujemy dystansu od tego zgiełku, aby w bliskości Boga usłyszeć glos swego sumienia (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

„NIE WIECIE O CO PROSICIE”

Ludzie dążą do władzy z różnych powodów. Jedni pragną jej, bo daje im poczucie siły i ważności. Inni, bo zaspokaja ich głód sławy i szacunku. Jeszcze inni pragną władzy, bo wraz nią otrzymują większe pieniądze. Te motywy można podciągnąć pod wspólny mianownik: pragnący władzy chce wynieść samego siebie dla własnych korzyści. Zapewne są także inne motywy dążenia do władzy, ale te trzy wydają się być najważniejszymi, gdy patrzymy na walki wokół tronów władzy, władzy na najwyższym szczeblu, jak i też władzy w niewiele znaczących organizacjach. Do końca nie wiemy jakimi motywami kierowali się dwaj apostołowie, gdy w czasie wędrówki drogami Palestyny prosili Jezusa o przywilej i władzę zasiadania po Jego prawej i lewej stronie. Możemy przypuszczać, że ich pojmowanie wyniesienia i władzy nie było po myśli Chrystusowej, bo w odpowiedzi usłyszeli słowa Chrystusa: „Nie wiecie, o co prosicie”. Gdy dziesięciu usłyszało tę prośbę zaczęli się oburzać na Jakuba i Jana. To także wskazuje, że ich pojmowanie władzy było dalekie od Chrystusowej nauki. Władza w królestwie Chrystusowym nie dzieli, nie rodzi nienawiści, ale daje szansę jeszcze doskonalszego budowania wspólnoty ludzkiej na drodze służebnej miłości.

Po tym przykrym incydencie Chrystus poucza uczniów, na czym polega prawdziwa władza, prawdziwa wielkość człowieka w Jego Królestwie. Na wstępie swego pouczenia mówi o zgubnych skutkach dążenia do władzy dla własnego pożytku i wyniesienia: „Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę”. Gdy człowiek dąży do zdobycia władzy dla własnego pożytku krzywdzi tych, którymi rządzi. W takiej sytuacji trzeba przyznać rację filozofowi niemieckiemu Fryderykowi Nietzschemu, który mówił::„Władza czyni głupim”. Z doświadczenia wiemy jak wiele wycierpiał człowiek z powodu głupców zasiadających na fotelach królewskich, prezydenckich, czy małych prezesowskich fotelikach. Nieumiarkowana pogoń za władzą często jest także ucieczką przed sprawami najważniejszymi, sięgającymi wieczności. Pisze o tym rokowa piosenkarka, autorka tekstów piosenek, Katarzyna Nosowska: „Ludzie w tej pogoni za władzą, pieniędzmi czy sławą uciekają od samych siebie, boją się refleksji nad śmiercią, ostatecznością, tym, czy są na to przygotowani, czy się boją. A przecież śmierć to jedyna rzecz, która tak naprawdę nam się przydarzy”. Gdyby głupcy na tronach pomyśleli o tych najważniejszych, ostatecznych sprawach świat byłby o wiele szczęśliwszy. Przed tym ogłupieniem władzą chroni pojmowanie jej według nauczania Chrystusa, który mówi: „Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, nich będzie sługą waszym”.  I daje przykład samego siebie: „Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”. Jak wiemy za tymi słowami szły czyny Jezusa.  Zapewne pamiętamy piękny akt służebnej miłości umywania nóg apostołom podczas Ostatniej Wieczerzy.

Wśród uczniów Chrystusa nie brakowało i nie brakuje tych, którzy powierzoną im władze traktują jako służbę. Z pewnością należał do nich kardynał Stefan Wyszyński. Gdy naród był zniewalany przez komunistyczną władzę, on stawał w jego obronie. Był za to szykanowany i więziony. Świadomy na co się naraża mówił do wiernych: „Gdy będę w więzieniu, a powiedzą wam, że Prymas zdradził sprawy Boże – nie wierzcie. Gdyby mówili, że Prymas ma nieczyste ręce – nie wierzcie. Gdyby mówili, że Prymas stchórzył – nie wierzcie. Gdy będą mówili, że Prymas działa przeciwko narodowi i własnej Ojczyźnie – nie wierzcie. Kocham Ojczyznę więcej niż własne serce i wszystko, co czynię dla Kościoła, czynię dla niej”. Przy okazji ewangelizował swoich oprawców, przypominając im: „Człowiek dopiero wtedy jest w pełni szczęśliwy, gdy może służyć, a nie wtedy, gdy musi władać. Władza imponuje tylko małym ludziom, którzy jej pragną, by nadrobić w ten sposób swoją małość. Człowiek naprawdę wielki, nawet gdy włada, jest służebnikiem”.

Z pewnością przykładem zdobywania wielkości według zamysłu Chrystusowego jest Jean Vanier . W wieku 13 lat oznajmił ojcu, przyszłemu gubernatorowi Kanady, że postanowił wstąpić do marynarki wojennej. Na co ojciec powiedział: „Ufam ci”.  Ta ufność zrodziła w młodym człowieku refleksję: „Skoro on mi ufał, to i ja mogłem sobie zaufać i wziąć odpowiedzialność za wybór, którego dokonałem”. W roku 1941 wyruszył do Anglii na studia, po ukończeni, których służył w marynarce wojennej. Zrobił także doktorat i wykładał na uniwersytecie w Toronto. Zapewne zrobiłby karierę wojskową, gdyby nie wewnętrzny niepokój, który popychał go do ciągłego szukania. Gnany tym niepokojem udał się z ojcem do sanktuarium maryjnego w Lourdes. Ojciec, inwalida wojenny zaprowadził go groty z cudownym źródłem, miejsca objawień Matki Bożej. Szczególnie poruszył Jeana widok swego ojca, starego generała, który stał w kolejce z innymi chorymi, aby zanurzyć się w uzdrawiających wodach cudownego źródła. Jean rozebrał się i stanął w kolejce obok ojca. I wtedy postanowił, że pójdzie za Chrystusem, aby Mu służyć w potrzebujących.

Wierny temu postanowieniu zostawił całe swoje poprzednie życie i związał się z centrum Eau Vive (Woda Życia) założonym na przedmieściach Paryża przez dominikanina o. Thomasa Phillipe’a. Po opuszczeniu tego zakładu próbował życia pustelniczego. Zachęcony przykładem O. Phillipe zaczął odwiedzać zakłady dla osób niepełnosprawnych. To co zobaczył przeraziło go. Niepełnosprawni stłoczeni byli w zimnych salach, nie mieli żadnego zajęcia, poza porami posiłków kręcili się w kółko, byli apatyczni lub agresywni.  Jean widząc tę nędzę, zapisał: „Było w tym coś przerażającego a jednocześnie paradoksalnie coś głęboko boskiego. W miejscach potwornych czuje się obecność Boga”. W sierpniu 1964 r. postanowił zabrać z jednego z zakładów trzech mężczyzn – Dany’ego, Raphaela i Phillipe’a – i zamieszkać z nimi w małym domku wynajętym w Trosly. Razem robili zakupy, przygotowywali posiłki, sprzątali dom i robili pranie. Rano chodzili na mszę, a wieczorem odmawiali razem cząstkę różańca. Jean zmienił dotychczasową hierarchie wartości: „Do tej pory rozwijałem swoje ciało i intelekt. Moi przyjaciele obudzili we mnie serce. Dzięki nim stałem się pełnym człowiekiem”. Tak narodziła się pierwsza wspólnota Arki (L’Arche). Dziś jest ich na całym świecie ok. 130. W tych wspólnotach, niepełnosprawni odzyskują poczucie godności ludzkiej i godności dzieci bożych, a ci którzy się opiekują nimi, przez służbę stają się naprawdę wielkimi. Jean powiedział: „Kiedy kąpałem moich niepełnosprawnych przyjaciół, starałem się to robić z czułością i delikatnością, wiedząc, że dotykam ciała Jezusa”. Służba bliźniemu jest służbą samemu Chrystusowi.

We wspólnocie uczniów Chrystusa tyko taka wielkość jest prawdziwą wielkością, tylko tak pojmowana władza jest prawdziwą władzą, prawdziwym wyniesieniem. Jeśli prosimy o wyniesienie i władzę w innym sensie niż ten, o jakim mówi Chrystus nie wiemy o co prosimy. Podobni jesteśmy do króla Midasa, któremu Dionizos obiecał spełnić jedno życzenie. Władca poprosił, aby każda rzecz, której dotknie, zamieniała się w złoto. Szybko jednak Midas zorientował się, że grozi mu śmierć głodowa – chleb i wino również zamieniało się w złoto. Przytulił swoją córkę, która także zamieniła się w złoto. Przerażony wybłagał od Dionizosa utratę daru. Czasami prosimy i okazuje się, że otrzymujemy władzę i złoto, ale tracimy to co najważniejsze w naszym życiu: miłość, przyjaźń, dobroć, wieczność…. (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

ŚWIĘTY STEFAN, KRÓL

Wybitny historyk, filozof i polityk, Lord Acton powiedział: „Każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie”. Na potwierdzenie tego można przytoczyć tysiące przykładów zdeprawowanych władców, którzy we krwi i okrucieństwie topili całe narody. Stwierdzenie Actona nie ma jednak zastosowania w przypadku ludzi, którzy sprawują władzę w ewangelicznym duchu. Chrystus mówi, że wielkość zdobywamy poprzez służbę bliźniemu. Kto tak traktuje swoje wyniesienie, to jest wielki nie tylko w oczach poddanych, ale przede wszystkim w oczach samego Boga. I znowu na potwierdzenie tego możemy przytoczyć wiele przykładów władców absolutnych, którzy sprawując władzę w ewangelicznym duchu nie tylko nie ulegli deprawacji, ale zdobyli koronę świętości. Do takich władców należy św. Stefan, król Węgier. W jego Żywotach czytamy: „Stąd jego wspaniałomyślne traktowanie ubogich i cierpiących, unikanie posługiwania się władzą. Królowanie rozumiał jako służbę ku czci króla koroną cierniową koronowanego. Nie był w tem leniwy, ale gorącem sercem szczep on nowy wiary świętej, mocą i dostatkiem królewskim, prawami a ustawami pospolitemi wkorzeniał i umacniał”. Papież Jan Paweł II napisał o nim: „Stefan przyjął koronę nie jako zaszczyt lecz jako służbę: dlatego we wszystkich okolicznościach szukał dobra wspólnoty jemu powierzonej, czy to organizując życie społeczne w Królestwie i broniąc jego suwerenności, czy to wydając nowe dekrety, jak również dbając o rozwój dwóch kultur, tej ludzkiej i tej Boskiej”. 

Święty Stefan był synem węgierskiego księcia Gejzy, który przyjmując chrzest wraz  rodziną i swoim ludem wprowadził Węgrów do rodziny narodów chrześcijańskich. Stefan urodził się około roku 968 w Ostrzychomiu, ówczesnej stolicy Węgier, a obecnej stolicy prymasów węgierskich. Na chrzcie nadano mu imię, którym był nazwany kościół w Ostrzychomiu. Od najmłodszych lat Stefan był  przygotowywany na następcę tronu chrześcijańskiego państwa. Stąd też wśród nauczycieli królewicza byli wybitni duchowni. Należał do nich św. Wojciech, biskup praski, przyjaciel najbardziej wpływowych osobistości ówczesnego świata: cesarza Ottona III i papieża Sylwestra. Z  jego to rąk Stefan przyjął sakrament bierzmowania.

W roku 995 Stefan poślubił Gizelę, córkę księcia bawarskiego a siostrę cesarza Henryka II, późniejszą błogosławioną. Dwa lata później, po śmierci Gejzy, niektórzy książęta i panowie węgierscy chcieli pozbawić tronu jego następcę. Po uporaniu się buntem, Stefan zasiadł na tronie węgierskim. W jego rządy wpisywała się konsekwentna chrystianizacja kraju. Było to wynikiem żarliwej i szczerej wiary króla. Nie bez znaczenia było dobro państwa. Chrześcijaństwo bowiem było elementem jednoczącym kraj podzielony na księstewka, często ze sobą skłócone. Stefan po uporaniu się z wieloma problemami państwowymi, mając za sobą wielkie osiągnięcia w chrystianizacji kraju rozpoczął starania o koronę królewską. Nie był to wynik osobistych ambicji, ale świadomość, że jako koronowany władca może więcej zrobić dla swojego narodu oraz Kościoła. Koronacja bowiem wprowadzała władcę i jego państwo do rodziny najsilniejszych państw Europy i ścisłe wiązała go z dziejami Kościoła. Jedynie koronowany władca miał w świadomości ówczesnych ludzi przyzwolenie Boga na sprawowanie swego urzędu. Nie wolno było się przeciwko niemu buntować, nie istniała żadna usprawiedliwiona religijnie przyczyna prowadzenia z nim wojny przez obce królestwo. Korona gwarantowała samodzielną władzę oparta na powadze Kościoła i nauczaniu Chrystusa. Stefan jako pierwszy władca Węgier otrzymał od papieża Sylwestra II koronę królewską oraz zaszczytny tytuł „króla apostolskiego”. Koronacja nastąpiła 25 grudnia 1000 roku w uroczystość Bożego Narodzenia. Ponad to papież przysłał świętemu Stefanowi krzyż procesjonalny i nadał mu przywilej obsadzania stolic biskupich w kraju.

Młody władca usprawnił administrowanie krajem, dzieląc go na okręgi. Przy pomocy duchowieństwa ustanowił zarysy prawa państwowego. Zapewnił swemu krajowi sprawiedliwy ład i dobrobyt. Równolegle usprawniał funkcjonowanie Kościoła w swoim królestwie. Za zezwoleniem papieża ufundował metropolię w Ostrzychomiu i 9 od niej zależnych stolic biskupich. Niedługo potem założył drugą metropolię w Kalotsa. Ufundował opactwo św. Marcina na Górze Panońskiej oraz kilka innych klasztorów i opactw, w tym także żeński klasztor obrządku wschodniego i klasztor bazylianów. W chrystianizacji kraju Stefan unikał wszelkiej przemocy, czy nacisku. Uważał bowiem, że tylko wiara przyjęta sercem jest trwała. Stąd też chętnie przyjmował zakonników i pustelników, którzy żyjąc blisko ludu wiedzieli jak znaleźć drogę do ich serc, aby zasiać tam ziarno Ewangelii. Święty Stefan w życiu osobistym żarliwie wypełniał wskazania wiary. Miał wrażliwe serce dla biednych. Świadczy o tym jedno z wydarzeń zanotowanych w jego Żywotach. Otóż, pewnej nocy Stefan wziął mieszek z pieniędzmi i poszedł do ubogich. W czasie rozdawania pieniędzy, żebracy uczynili wielki ścisk wokół króla, potrącili go, wyrwali brodę i jeszcze zelżyli. Król w duchu pokory przyjął tę zniewagę.

Król Stefan pragnął, aby jego syn Emeryk w tym samym duchu sprawował władzę. Pisał do niego: „Synu mój najukochańszy, słodyczy mego serca, nadziejo przyszłego potomstwa, proszę cię i nakazuję, byś we wszystkich sprawach i okolicznościach kierował się wielkodusznością nie tylko wobec krewnych, wobec książąt, wodzów, możnych, bliskich i współziomków, ale także wobec obcych i wszystkich, którzy przychodzą do ciebie. Bądź miłosierny względem wszystkich cierpiących przemoc, zachowując zawsze w sercu przykład dany przez Pana: Miłosierdzia pragnę, a nie ofiary. Bądź cierpliwy dla wszystkich, nie tylko możnych, ale i słabych. W końcu bądź mężny; niech pomyślność nie czyni cię wyniosłym ani przeciwności niech nie odbierają ducha. Bądź pokorny, aby Bóg wywyższył cię teraz i w przyszłości. Bądź umiarkowany. Nikogo nad miarę nie karz ani nie potępiaj. Bądź łagodny, tak abyś nigdy nie uchybiał sprawiedliwości. Bądź szlachetny, abyś nikomu w pierwszym odruchu nie wyrządził zniewagi. Bądź czysty, abyś zdołał oddalić wszystkie pokusy pożądliwości jako ościenie śmierci. Wszystkie te wymienione zalety tworzą koronę królewską; bez nich nikt nie może tutaj ani królować, jak należy, ani dojść do królestwa wiecznego”.

Królewicz Emeryk odznaczał się nadzwyczajną bystrością umysłu, pobożnością, posiadał także dar jasnowidzenia. To piękne i święte życie zostało przedwcześnie przerwane. Podczas polowania, w niewyjaśnionych okolicznościach niespełna dwudziestoletni Emeryk zginął. Ta osobista tragedia była dla króla Stefana wielką próbą wiary, z której wyszedł umocniony w służbie Bogu i bliźniemu. Fundował jeszcze więcej szpitali i kościołów. W tym trudnym doświadczeniu ogromnym wsparciem dla króla była aura świętości, która za życia otaczała jego syna Emeryka. Tradycja mówi, że schyłku swych lat ciężko chory król uprosił u Boga czas śmierci, co było poczytane za dowód szczególnej zażyłości z Bogiem, Panem życia i śmierci. Święty Stefan umarł w dzień Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny roku 1034. Umarł w uroczystość poświeconą Maryi, do której żywił szczególne nabożeństwo. Ku Jej czci wzniósł potężny kościół w Białogrodzie i hojnie go uposażył. Powierzył swój naród opiece Najświętszej Maryi Panny.

W roku 1083 papież święty Grzegorz VII zezwolił na uroczyste „podniesienie” relikwii świętego Stefana, co równało się wówczas kanonizacji. On to też na prośbę świętego Władysława króla, zezwolił równocześnie na kult świętego Emeryka, którego młodzież węgierska obrała sobie za patrona (z książki Wypłynęli na głębię) .

CHWAST WŁADZY

Amerykański historyk ekonomii Robert Higgs powiedział: „To nie anarchiści próbowali przeprowadzić masową rzeź Ormian w Turcji, to nie oni zagłodzili miliony Ukraińców na śmierć, to nie oni stworzyli obozy śmierci dla Żydów, cyganów i Słowian, to nie oni bombardowali większe miasta niemieckie i japońskie, to nie oni spuścili bombę atomową na dwa z nich, to nie oni przeprowadzili ‘wielki krok naprzód’, który doprowadził do śmierci milionów Chińczyków, to nie oni próbowali zamordować każdego wykształconego obywatela Kambodży, to nie oni rozpoczynali kolejne brutalne wojny, jedna po drugiej i to nie oni wprowadzili sankcje gospodarcze, które doprowadziły do śmierci 500 tysięcy irackich dzieci. Chaos wprowadzony przez anarchię jest tylko potencjalnym zagrożeniem. Natomiast chaos wprowadzony przez rządy jest niezaprzeczalnym, straszliwym faktem”. Innym razem powiedział: „To jasne, że kontynuowanie wojny służy interesom przywódców. Mogą oni twierdzić, że próbują zakończyć wojnę. Podobnie jak wielu Demokratów w obecnym Kongresie, będą chcieli zapewnić sobie elekcję bądź reelekcję, obiecując, że zrobią wszystko, co w ich mocy, by zakończyć wojnę. Jednak prawda jest taka, że oszukują wyborców. Kiedy bowiem rozważą wszystkie możliwe konsekwencje jakie spowoduje dla nich zakończenie wojny, okaże się, że bardziej opłaca im się kontynuowanie konfliktu”. Trudno nie zgodzić się z pewnymi tezami tego historyka, oglądając to co dzieje się w dzisiejszym świecie a szczególnie na Bliskim Wschodzie. Możemy oceniać to wszystko z różnych punktów widzenie. W tych rozważaniach spójrzmy przez pryzmat Biblii. 

W Księdze Sędziów opisana jest historia Abimeleka, który po wymordowaniu swoich siedemdziesięciu braci ogłosił się królem grodu Millo. Z tego pogromu ocalał jeden z jego braci Jotam. Postępowanie Abimeleka było złem w oczach Bożych i zostało ukarane. W czasie oblężenia jednego z miast kobieta kamieniem roztrzaskała mu głowę. Ranny przywołał swojego sługę, aby go dobił mieczem, bo nie chciał umierać z piętnem hańby, jakim była śmierć z rąk kobiety. Podobny los spotkał tych, którzy obrali go królem. Zapewne taki koniec przeczuwali ci, którzy słuchali przypowieści Jotama: „Zebrały się drzewa, aby namaścić króla nad sobą. Rzekły do oliwki: ‘Króluj nad nami!’ Odpowiedziała im oliwka: ‘Czyż mam się wyrzec mojej oliwy, która służy czci bogów i ludzi, aby pójść i kołysać się ponad drzewami?’ Z kolei zwróciły się drzewa do drzewa figowego: ‘Chodź ty i króluj nad nami!’ Odpowiedziało im drzewo figowe: ‘Czyż mam się wyrzec mojej słodyczy i wybornego mego owocu, aby pójść i kołysać się ponad drzewami?’ Następnie rzekły drzewa do krzewu winnego: ‘Chodź ty i króluj nad nami!’ Krzew winny im odpowiedział: ‘Czyż mam się wyrzec mojego soku, rozweselającego bogów i ludzi, aby pójść i kołysać się ponad drzewami?’ Wówczas rzekły wszystkie drzewa do ostu: ‘Chodź ty i króluj nad nami!’ Odpowiedział oset drzewom: ‘Jeśli naprawdę chcecie mnie namaścić na króla, chodźcie i odpoczywajcie w moim cieniu!’”

Najczęściej powodem ludzkich nieszczęść jest „oset przy władzy”, który jedyną radość i sens swojego życia odnajduje w „kołysaniu się nad innymi drzewami’ i suto zastawionym stole. Jak to się ma do nauki Kościoła, który głosi, że wszelka władza pochodzi od Boga? W takim podejściu do władzy można zacytować słowa Jezusa skierowane do Piłata: „Nie miałbyś żadnej władzy nade Mną, gdyby ci jej nie dano z góry”. Tę myśl podejmuje polski poeta Jan Kochanowski w „Odprawie posłów greckich”: „Wy, którzy pospolitą rzeczą władacie, / a ludzką sprawiedliwość w ręku trzymacie, / Miejcie to przed oczyma zawżdy swojemi, / Żeście miejsce zasiedli Boże na ziemi”. Poeta ukazuje w dalszej części utworu, co to znaczy „zasiąść Boże miejsce na ziemi”. Władza ma być służbą dobru wspólnemu. Bóg przez posługę sprawujących władzę chce obdarzać nas dobrem i czynić nas uczestnikami swojego Boskiego porządku, który jest zawsze po stronie dobra, a przeciwko złu.

Wszechpotężny Bóg, przybierając ludzki kształt ukazał, jak konkretnie wypełniać władzę w rzeczywistości ziemskiej. Chrystus powiedział o sobie: „Nie przyszedłem, aby mi służono, lecz aby służyć”. Władza z namaszczenia Bożego jest zawsze służbą, w przeciwnym razie władca jest bezużytecznych, a często szkodliwych chwastem, ostem. Chwast przy władzy zagłusza wokół siebie inne pożyteczne rośliny i tak powstaje zachwaszczony ogród, w którym ludzie zapominają czym jest służba. Czytania na dzisiejszą niedzielę mówią o władzy w Królestwie Niebieskim. To Królestwo bierze początek tu na ziemi, a zatem jest to mowa także o władzy ziemskiej. Prorok Izajasz zapowiada przyjście Mesjasza, Króla Wszechświata, który ze swoim ludem podejmie cierpienia i słabości, aby wszystkich podźwignąć ku niebu. „Spodobało się Panu zmiażdżyć swojego Sługę cierpieniem. Po udrękach swej duszy ujrzy światło i nim się nasyci. Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu, ich nieprawości on sam dźwigać będzie”. Jakże często chwast przy władzy opływa w dostatki, a „poddani” umierają z głodu. Zaś zacytowany na wstępie List do Hebrajczyków mówi, że Chrystus doświadczony cierpieniem rozumie nas i współczuje naszym słabościom: „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu”.

W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę dwaj apostołowie Jakub i Jan, synowie Zebedeusza proszą Jezusa: „Użycz nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twej stronie”. Ci apostołowie nie rozumieli do końca chwały i władzy Chrystusa, dlatego usłyszeli słowa: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?” Chwała i władza Jezusa to służba do końca, aż pod krzyż Kalwarii. Chrystus, mówiąc o „chwastach” przy władzy podkreśla, że wśród Jego uczniów ma być inaczej:  „Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielki, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”. To przesłanie Chrystusa jest w sposób szczególny obecne w życiu i nauczaniu papieża Franciszka, który powiedział: „Prawdziwą władzą jest służba. Tak, jak On to uczynił, przychodząc nie po to, aby mu służono, lecz aby służyć, a Jego służba była właśnie służbą krzyża. Uniżył się aż do śmierci na krzyżu za nas, aby nam służyć, ażeby nas zbawić. Nie ma w Kościele innej drogi, aby iść naprzód, jak uniżyć samego siebie. Jeśli nie nauczymy się tej chrześcijańskiej reguły, nigdy, przenigdy nie będziemy umieli zrozumieć prawdziwego orędzia Jezusa o władzy”. Te słowa możemy odnieść do każdej władzy. Rozważania zakończę modlitwą z portalu wiara.pl: „Nie daj mi, Panie, być jak oset. Nie daj, bym przyjmował stanowiska i godności, do których kompletnie się nie nadaję. W odpowiedniej chwili daj mi Panie, Twojego ducha mądrości. Bo niewiedza połączona z władzą demoralizuje. A ja bardziej niż stanowisk i godności pragnę być dobrym, uczciwym, prawym człowiekiem” (Kurier Plus, 2014).

ZAJMIJ SIĘ CZYMS POŻYTECZNIEJSZYM

Na potrzeby kaznodziejskie wymyślono poniższą historię, ale znając życie takich historii nie trzeba wymyślać, można je całymi garściami czerpać z życia. Otóż w czasie nieszczęśliwego wypadku zginęli małżonkowie, osieracając piątkę dzieci. W testamencie powierzyli najstarszemu synowi cały majątek oraz wskazania jak ma opiekować się młodszym rodzeństwem i podzielić majątek, gdy dorosną. Ale on nie myślał dzielić się majątkiem, ani tym bardziej służyć rodzeństwu. Sam korzystał z powierzonego majątku i zamiast służyć rodzeństwu rządził nimi twardą ręką.  Aż miara się przebrała. Rodzeństwo dorosło i odwróciło się od starszego brata a sprawę o majątek złożyło do sądu. Zamiast miłości braterskiej życie rodzeństwa zdominowała destruktywna nienawiść. Tak to się dzieje, gdy postawę służebną zdominuje postawa władzy. Wtedy nasz piękny świat zamienia się w piekło. I tak powstają takie swojskie piekiełka w naszych rodzinach, naszych organizacjach, w kraju i na całym świecie.

Chrystus przyszedł na ziemię, aby uchronić nas przed pieklem, wzywając do budowania Królestwa Bożego, do którego otwiera nam bramy miłość służebna. Sam Chrystus daje nam przykład takiej postawy. W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę mówi: „Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu”. Była to odpowiedź na kłótnie apostołów. Dwaj z nich prosili Jezusa: „Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie”. Ta prośba wywołała kłótnię wśród apostołów: „Gdy usłyszało to dziesięciu pozostałych, poczęli oburzać się na Jakuba i Jana”. I wtedy Jezus ostudził ich rozpalone głowy słowami: „Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich”. Dopiero na tej drodze możemy zbudować królestwo miłości i w nim zamieszkać. Na tej drodze możemy budować niebo w naszych rodzinach, organizacjach, krajach świecie, a przede wszystkim w Kościele Chrystusowym.

Gdy zabraknie takiej postawy to zapewne sprawdzą się prorocze słowa 90-letniej staruszki z Valdres w Norwegii, spisane w roku w 1968 przez Emanuela Minosa. Mówi między innymi co będzie się dziać przed powtórnym przyjściem Chrystusa. Są to słowa, w które nie musimy wierzyć, ale dają one wiele do myślenia: „Nie będą już chcieli słuchać o grzechu i zmianie swego życia. Zamiast tego pojawi się ewangelia dobrobytu. Nadrzędnym celem stanie się, aby wiele osiągnąć i wiele znaczyć. Dobra materialne i rzeczy których nam Bóg nigdy nie przyrzekał, staną się dla ludzi najważniejsze. Kościoły, domy modlitwy i salę zborowe niezależnych kościołów będą coraz bardziej pustoszały, a z drugiej strony za milionowe sumy będą budowane prestiżowe budowle! Zwiastowanie, jak brać swój krzyż i naśladować Jezusa, zastąpi rozrywka, kultura i sztuka. Ten stan zacznie opanowywać kościoły, domy modlitwy i kaplice, gdzie należałoby z wzdychaniem bojować o odnowę, uświęcenie i przygotowanie na powtórne przyjście Jezusa. Przed przyjściem Jezusa, będzie się to nasilać w coraz większej mierze. Wtedy nagle przyjdzie Jezus i wybuchnie trzecia wojna światowa. To będzie krótka wojna, ale wszystko, co dotychczas widziałam w czasie wojny będzie zwykłą zabawą w porównaniu do tego, i skończy się to bombami atomowymi, a powietrze będzie tak bardzo zanieczyszczone, że nie będzie można oddychać. Rezultat będzie taki, że pozostanie tylko resztka ludzi”. Jak wyżej napisałem nie jestem skłonny wierzyć takim przepowiedniom, ale powyższy scenariusz jest możliwy, gdy zabraknie miłości służebnej, a świat zostanie opanowany żądzą bogactwa i władzy.

W ostatnim czasie na ekrany wszedł film Kler, który porusza między innymi problem władzy i pieniędzy w kościele. Film miernej wartości artystycznej zdobył ogromną oglądalność, co znaczy, że problemy poruszane w filmie interesują sporą część naszego społeczeństwa. I że bardziej interesują nas brudy, niż to co jest piękne w kościele. Żaden film, który ukazuje ludzi kościoła, którzy poświecili całe swoje majątki i niejednokrotnie życie w służbie bliźniemu nie zyskał nawet porównywalnej oglądalności, mimo że artystycznie przewyższał film Kler. Fabuła filmu jest wymyślona, ale to nie znaczy, ża podobne przypadki nie mają miejsca w kościele. Nawet, gdy należą do rzadkości zasługują na potępienie. Filmowy obraz władzy w kościele nie ma nic wspólnego ze służbą. Bogactwo ukazane jest jako główny motyw działania ludzi kościoła. Niektórzy sądzą, że ten film posłuży naprawie kościoła. Być może, że tak będzie, chociaż co do tego to jestem sceptykiem. Spotkałem młodego człowieka z problemami moralnymi, które go zepchnęły na rozdroża wiary. Wspomniany film utwierdził go w podjętej decyzji zdystansowania się od wiary. Trudno także podejrzewać twórcę filmu o chęć naprawienia kościoła. Znany on jest  z antykościelnych wystapień. Domaga się wyrzucenia religii ze szkół, zerwania konkordatu ze Stolicą Apostolską, co jest dziwne, bo w ostanim czasie nawet Chiny zawarły taki konkordat ze Stolicą Apostolską. Dla Gazety wyborczej powiedział: „Jestem ateistą, wpatrzonym trochę w kosmos, w naukę, w naturę, ale niewierzącym. Aha – dodam, że żaden ksiądz mnie nie skrzywdził. Kościół pierze mózgi dzieciom i wychowuje w przesądach”.

Grażyna Szapołowska, która w zasadzie nie ma nic wspólnego z kościołem katolickim tak mówi „Faktowi” o tym filmie, którego nie zamierza ogadać: „Mam ważniejsze sprawy na głowie i szczerze, to mam w nosie ‚Kler’.

Nie lubię generalizowania i gadek, że wszyscy księża to pedofile i molestują dzieci. Nie jestem świętą i złamałam prawie każde przykazanie […], jestem też ostatnią osobą, którą można by nazwać moralizatorką, ale ten film mnie jakoś nie grzeje. Apeluję o spokój i rozsądek w temacie wylewania pomyj na wszystkich księży i o zajęcie się w życiu czymś pożytecznym, np. pójściem na spacer z psem. To zwykła nagonka, a nagonki zatruwają mi powietrze, sprawiając, że nie mogę oddychać. Dosyć tego!”.

Zgadzam się z aktorka, że lepiej zająć się w życiu czymś pożyteczniejszym niż oglądanie tego filmu. Co jest ważniejsze? Odpowiem na to pytanie przez pryzmat dzisiejszej Ewangelii i wspomnianego filmu. Przez chrzest zostaliśmy włączeni do wspólnoty kościoła, którą św. Paweł nazywa Mistycznym Ciałem Chrystusa i mówi, że wszystkie członki ciała są tak samo ważne w normalnym funkcjonowaniu organizmu. Oczywiście na rolę poszczególnych członków trzeba patrzeć przez pryzmat słów Chrystusa: „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie”. Sami wiemy jak ogromną rolę w życiu dziecka odgrywają rodzice. Naprawę kościoła trzeba zacząć od siebie, zadając sobie pytanie: Czy moje pragnienie wywyższenia, władzy inspirowane jest miłością służebną. Szczera odpowiedź ukaże nam czy budujemy w nas samych, rodzinach, organizacjach, kraju piekło czy niebo. Pożyteczniejszym jest budowanie nieba (Kurier Plus, 2018).

CZY KARMA WRACA?

Na ulicach Nowego Jorku nieraz można usłyszeć monotonne rytmy Mantry Hare Kryszna. Według wyznawców hinduizmu imiona Kryszna i Rama odnoszą się do samego Boga. Monotonna wibracja dźwięków mantry ma przekraczać wszystkie niższe stany świadomości i ma przybliżać nas do samego Boga. Powtarzanie mantry nie wymaga specjalnego skupienia czy medytacji, możemy ją recytować w każdej sytuacji życia codziennego, niekoniecznie w ramach, czy miejscach kultu. Wyznawcy hinduizmu wierzą, że powtarzanie słów mantry głośno, w śpiewie, cicho lub w myśli wznosi nasz umysł na wyższy poziom świadomości, ponad świat materialny, bliżej Boga.  

Do systemu wartości tej religii należy także pojęcie Karma. Trzeba powiedzieć, że wielu chrześcijan w swojej nieświadomości przez swoją wiarę w Karmę odwraca się od wartości chrześcijańskich i nieświadomie staje się po części wyznawcami religii hinduistycznej. Wyznanie tej religii przez trochę pogubionych chrześcijan przybiera formę powiedzenia: „Karma wraca”. To znaczy, że otrzymujesz, to co sam dajesz innym. Kiedy więc starasz się postępować uczciwie, istnieje duże prawdopodobieństwo, że tego samego doświadczysz od innych. Jeśli dobrze postępujesz, to to dobro wróci do ciebie. dobrą osobą, możesz liczyć na wiele pozytywnych doświadczeń. Jeśli zaś złe traktujesz innych, to doświadczysz z ich strony tego samego. Karma nie zawsze wywołuje skutki bezpośrednio po określonych działaniach człowieka. Czasami trzeba bardzo długo czekać na konsekwencje naszego postepowania. Cały system jest niezawodny i nieuchronny. Konsekwencje bycia „dobrym człowiekiem” już tutaj na ziemi daje przedsmak zbawienia w wieczności.

Czy chrześcijanin może wierzyć w tak pojmowaną Karmę? Oczywiście nasze postępowanie ma swoje konsekwencje. Na przykład, jeżeli ktoś będzie kradł trudnił się rozbojem, to jest bardzo prawdopodobne, że wcześniej, czy później znajdzie się za kratkami. Ale nie ma tu konieczności odwoływania się do nieuchronnych zasad religijnych, chociaż czasami Bóg dopuszcza odpłatę za nasze złe postępowanie, aby dać nam szansę nawrócenia, przemiany życia.

W Ewangelii Łukasza Jezus poucza „Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg.” Następnie mówi o konieczności zachowywania Jego przykazań, co wymaga nieraz samozaparcia. W dalszych słowach Jezus wzywa do heroicznej miłości bliźniego i naśladowania Go: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje!”. Nie ma tu mowy o dobrych uczynkach, które będą miały odpłatę tu na ziemi i zapewnią nam zbawienie w wieczności. Są one potrzebne, ale nasze zbawienie odnajdujemy w krzyżu Chrystusa. Gdybyśmy rzeczywiście mieli być zbawieni na skutek naszych własnych wysiłków, to cierpienie i śmierć Jezusa na krzyżu byłoby niepotrzebnym tragicznym wydarzeniem. Poprzez łaski płynące z krzyża, poprzez Boże Miłosierdzie, nasz los jest czymś więcej niż ślepą konsekwencją naszych ziemskich spraw. Nim dopadnie nas konsekwencja Karmy, może nas ogarnąć Boże Miłosierdzie, jeśli pełni skruchy i żalu otworzymy się na nie. W systemie wartości chrześcijańskich Karma jest czymś obcym. Jeśli jest jakaś ziemska odplata za złe postępowanie to jest ona w rękach Bożego Miłosierdzia, a nie hinduskiej Karmy.

Prorok Izajasz zwany piątym Ewangelistą w pierwszym czytaniu pisze o cierpiącym Słudze Jahwe: „Spodobało się Panu zmiażdżyć swojego Sługę cierpieniem. Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży, a wola Pańska spełni się przez Niego. Po udrękach swej duszy ujrzy światło i nim się nasyci. Sprawiedliwy mój Sługa usprawiedliwi wielu, ich nieprawości On sam dźwigać będzie”. Powyższe proroctwo czytane jest podczas liturgii Wielkiego Piątku. Proroctwo Izajasza w męce i śmierci Jezusa Chrystusa wypełniło się dosłownie. Wtedy Jezus Chrystus ofiarował swe życie Bogu Ojcu na odkupienie grzeszników. Za cenę swej Krwi nabył Kościół, do którego powołał wszystkie narody. Chrzest Jezusa w Jordanie wyraźnie wskazuje na spełnienie proroctwa Izajasza o „Słudze Jahwe”, który miał być namaszczony Duchem Świętym. Mocą tego Ducha Jezus uwalniał ludzi z niewoli szatana, odpuszczał grzechy, przywracał wzrok i słuch, głosił Ewangelię ubogim. W ten sposób służył ludziom. Do tej służby wzywa swoich uczniów, szczególnie przez znak obmycia nóg apostołom w Wielki Czwartek: „Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem”. Jest to znak Bożej miłości.

Nie ma prawdziwej miłości bez służby: „Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”. Z wzajemnej służby spontanicznie rodzi się wdzięczność, radość i szacunek, które prowadzą do miłości i są imionami miłości. Uzdrowienie relacji między pojedynczymi osobami prowadzi do uzdrowienia relacji między ludzkimi wspólnotami i grupami. W postawie służebnej nasza prawdziwa wielkość: „Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, nich będzie sługą waszym”. Gdy tego zabraknie wtedy pojawia się rozłam. Doświadczyli tego nawet uczniowie Jezusa, gdy się pokłócili o miejsce przy tronie Jezusa, który wyobrażali sobie bardzo po ludzku. Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, podeszli do Jezusa i prosili: „Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie”. Jezus im odpowiedział: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?”. A tym kielichem nie były ludzkie zaszczyty, ale udział w cierpień i śmierci Jezusa i zdobywanie wielkości na drodze służebnej miłości.

Dla ilustracji powyższej prawdy przytoczę opowieść o naszej dłoni, którą wyznajemy naszą wiarę, kreśląc znak krzyża. Dlaczego kciuk jest oddzielony od pozostałych czterech palców? Na to pytanie odpowiada poniższa opowieść z pouczającą puentą. Ojciec pięciorga dzieci, przeczuwając zbliżając się śmierć sporządził testament, w którym powierzyli najstarszemu synowi całe swój majątek, zobowiązując go do opieki nad jego młodszym rodzeństwem. Jednak najstarszy syn opanowany rządzą posiadania, przywłaszczył sobie majątek należący do rodzeństwa i zamiast miłości i służby zaczął bezwzględnie rządzić swoim rodzeństwem. Rodzeństwo zjednoczyło się ze sobą i zbuntowane odsunęło się od najstarszego brata. Najstarszy brat osamotniony został ze swoim bogactwem. Jednak to bogactwo nie dawało mu szczęścia. I tak potajemnie zazdrościł swojemu rodzeństwo, które trochę uboższe materialnie miało to co najważniejsze- wzajemną miłość i jedność. Tak dzieje się prawie zawsze, gdy nasze życie zdominuje pragnienie samolubnego wywyższenia zamiast służebnej miłości, która czyni nas wielkim w oczach innych ludzi, a przed wszystkim w oczach Boga. Warto o tym pamiętać, gdy spoglądamy na naszą dłoń i kreślimy znak krzyża, w którym Chrystus najpełniej okazał wywyższenie przez służebną miłość (Kurier Plus, 2021).