2 niedziela po Bożym Narodzeniu. Rok B
ŚWIATŁO W CIEMNOŚCI
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga, Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz posłanym, aby zaświadczyć o Światłości. Była Światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: „Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie”. Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział. Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył (J 1,1-18).
Słowo ma wielką moc. Ta moc objawia się w szczególny sposób, gdy słowo wprowadzane jest w czyn, a używając języka ewangelicznego możemy powiedzieć, gdy słowo staje się ciałem. Niewyobrażalna jest potęga słowa bożego. Wystarczy tylko spojrzeć na cały Wszechświat, aby uświadomić sobie, że to wszystko powstało na rozkaz bożego słowa. W słowie wyraża się także przymierze zawarte przez Boga z ludźmi. Słowa przymierza wprowadzane w czyn sprawiały, że Naród Wybrany stawał się Ludem Bożym, który miał szczególny przystęp do Boga.
Od samych początków istniało Słowo obietnicy Boga, mające się spełnić w ludzkim oczekiwaniu na przyjście Mesjasza, który będzie Emanuelem, czyli Bogiem z nami. To Słowo stało się ciałem w Jezusie Chrystusie, ci którzy przyjęli to Słowo stali się dziećmi bożymi. Bóg wszedł w szczególne relacje z człowiekiem. Staliśmy się córkami i synami Boga. Jest to wspaniała godność i wspaniała wizja człowieczeństwa. Jednak człowiek może o tym zapomnieć i może zaistnieć taka sytuacja, jak w poniższej przypowieści.
Przed laty żył król, którego jedyny syn uczynił nieprawość wobec swego ojca i z lęku opuścił dom. Po długiej podróży znalazł się w obcym kraju i wśród obcych ludzi. Nie miał nikogo wokół siebie, kto by go darzył miłością. Jak syn marnotrawny cierpiał zimno, głód, ubóstwo i opuszczenie. W tej ciemności widział światełko nadziei, wierzył, że kiedyś będzie mógł wrócić do domu ojca.
Lata mijały szybko. Nędza i osamotnienie dobijały go coraz bardziej i prowadziły do wewnętrznej destrukcji. Tak że w końcu zatracił poczucie swojej tożsamości, nie wiedział kim jest w rzeczywistości. Zapominał, że jest księciem, że ma szansę powrotu do domu ojca. Cierpienie i nędza stały się jego chlebem powszednim. Utracił wszystko. A ludzie, którzy tracą wszystko, bardzo często zatracają także samych siebie.
Tymczasem król modlił się i czekał z nadzieją, że jego syn zrozumie swój błąd i wróci do domu. Ale gdy ten długo nie wracał, posłał swego człowieka, aby odszukał syna i powiedział mu, że ojciec mu wszystko wybaczył i czeka na niego, aby mu przekazać swoje królestwo. Po długich poszukiwaniach posłaniec odnalazł księcia. Nie mógł sobie wyobrazić, jak książę doprowadził się do takiej nędzy. Wysłaniec powiedział księciu, że ojciec wszystko mu wybaczył i czeka na jego powrót, a ten zamiast ucieszyć się i ruszyć w drogę, poprosił tylko o pieniądze na butelkę marnego wina. Zapomniał o swojej godności królewskiej, wystarczyło mu żebracze życie osłodzone butelką wina.
Człowiek może tak daleko odejść od Boga, tak bardzo może zapomnieć o swojej godności dziecka bożego, że nie chce wracać do domu Ojca, aby posiąść Królestwo Boże. Wystarczają mu dobra materialne, których symbolem może być butelka marnego wina z przypowieści o księciu. Bo taką wartość mają bogactwa materialne w porównaniu z wartościami oferowanymi nam przez Boga. Bóg posłał swoje Słowo, aby w tym Słowie człowiek wrócił do domu Ojca, a on nieraz zapomina kim jest i nie widzi potrzeby przyjęcia Słowa. „Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli”. A ci, którzy przyjęli to Słowo stali się dziećmi Boga. „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi”. I wyszli z mroku ku jasności. „Była Światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi”.
O tej światłości mówi poniższe wydarzenie. Gdy wybuchła I wojna światowa, nie jeden z żołnierzy sądził, że na pierwsze święta Bożego Narodzenia wróci do domu. Później okazało się, że przyjdzie im spędzić cztery lata w okopach. W czasie tego okresu zginie osiem i pół miliona żołnierzy, a tysiące zostanie rannych. W wigilię Bożego Narodzenia pierwszego roku wojny na zachodnim froncie miało miejsce zdarzenie, które urosło do rangi symbolu. Zmarznięci żołnierze wrogich armii trwali w okopach naprzeciw siebie. Nagle, po niemieckiej stronie żołnierze zapalali świece i wznieśli je do góry na kijach i bagnetach. Płomyki świec oświetlały postacie niemieckich żołnierzy, którzy mogli stać łatwym celem dla brytyjskich żołnierzy. Przez lornetkę brytyjski oficer zobaczył, że niektórzy niemieccy żołnierze trzymali nad głowami choinki, na których płonęły świece. Przesłanie niemieckich żołnierzy było jasne: świętujemy Boże Narodzenie i przesyłamy życzenia świąteczne naszych przeciwnikom.
Następnie, z niemieckich okopów dał się słyszeć śpiew: „Cicha noc”. Brytyjscy żołnierze natychmiast rozpoznali kolędę i zaczęli ją śpiewać w swoim języku. Kolęda ugasiła wzajemną wrogość walczących ze sobą armii. Na początku żołnierze ostrożnie wychodzili z okopów, odkładali broń i zbliżali się do siebie, i wtedy stała się niesamowita rzecz. Frank Richards, naoczny świadek tego wydarzenia tak pisze: „Przełamaliśmy dzielące nas bariery słowami: Wesołych świąt. Podobnie uczynili żołnierze nieprzyjacielskiej armii. Dwóch naszych żołnierzy pozostawiło broń i z rękami splecionymi za głową wyszło z okopów. Także dwóch niemieckich żołnierzy uczyniło to samo. Żołnierze podeszli do siebie i podali sobie ręce. Za ich przykładem poszli inni”. Żołnierze obdarowywali się wzajemnie drobnymi prezentami. Mężczyźni, którzy godzinę wcześniej strzelali do siebie teraz dzielili radość narodzenia Pana, wzajemnie pokazując rodzinne fotografie. Kapitan C.I. Stockwell wspomina, że po naprawdę „Cichej nocy” wystrzelił w powietrze trzy razy i wrócił do okopów. Poczym oficer niemiecki wystrzelił w powietrze dwa razy i na nowo zapadła noc wojny i zła (The Priest, grudzień 2003).
Nad mrokiem wojny i nienawiści na moment zabłysło Światło. Zwyciężyło nienawiść i zło. Przyniosło radość, miłość i zrozumienie, że jako dzieci Boga jesteśmy dla siebie braćmi. Słowo, które stało się ciałem w Jezusie Chrystusie jest ciągłym wezwaniem i mocą, abyśmy mogli stawać się dziećmi światłości (z książki „Nie ma innej Ziemi Obiecanej).
WCIELONA MĄDROŚĆ
Mądrość wychwala sama siebie, chlubi się pośród swego ludu. Otwiera swe usta na zgromadzeniu Najwyższego i ukazuje się dumnie przed Jego potęgą: Wtedy przykazał mi Stwórca wszystkiego, Ten, co mnie stworzył, wyznaczył mi mieszkanie i rzekł: „W Jakubie rozbij namiot i w Izraelu obejmij dziedzictwo”. Przed wiekami, na samym początku mię stworzył i już nigdy istnieć nie przestanę. W świętym przybytku, w Jego obecności, zaczęłam pełnić świętą służbę i przez to na Syjonie mocno stanęłam. Podobnie w mieście umiłowanym dał mi odpoczynek, w Jeruzalem jest moja władza (Syr 24,1-2.8-11).
Księga Syracha, zacytowana na wstępie odwołuje się do mądrości, która pochodzi od Boga, a którą to człowiek odkrywa przez różnego rodzaju doświadczenia życiowe. Można znaleźć w niej wiele wskazań, których zastosowanie uczyniłoby mądrzejszym nasze życie doczesne. Oto kilka myśli z tej księgi: „Nie wynoś się nad innych, żebyś nie upadł i nie sprowadził na siebie pohańbienia”. „Synu mój , we wszystkim, co czynisz, staraj się być ludzki, a będą cię kochać bardziej niż rozdzielającego datki”. „Nie płaszcz się przed człowiekiem głupim i nie kieruj się względem na osobę władcy”. „Nie miej ręki wydłużonej do brania, a do dawania – skróconej”. „Jeżeli chcesz mieć przyjaciela, posiądź go po próbie, a niezbyt szybko mu zaufaj!”. „Wierny bowiem przyjaciel potężną obroną, kto go znalazł, skarb znalazł”. „Nie czyń zła, aby cię zło nie pochłonęło”. „Odstąp od nieprawości, a ona odstąpi od ciebie”. „We wszystkich sprawach pamiętaj o swym kresie, a nigdy nie zgrzeszysz”. „Nie zaprzedawaj kobiecie swej duszy, by się nie wyniosła nad twoją władzę”. „Nie zazdrość chwały grzesznikowi, nie wiesz bowiem, jaka będzie jego zguba”. Nie jest to mądrość czysto ludzka. Jest ona pewnego rodzaju łącznikiem człowieka z Bogiem. Bóg stworzył świat i jest w nim obecny przez swoją Mądrość.
Król Salomon, uchodzący za najmądrzejszego władcę Narodu Wybranego udał się do sanktuarium w Gibeonie, aby złożyć ofiarę. Prosił wtedy Boga znak, że jest mu przychylny. Otrzymał go. Podczas snu usłyszał głos Boga: „Proś! Co mam ci dać?” Salomon dziękował Bogu za łaski jakie otrzymał jego ojciec Dawid. A następnie poprosił o szczególny dar: „Daj Twojemu słudze serce pojętne, aby mógł sądzić Twój lud, rozpoznawać między tym, co jest dobre a tym, co złe, bo któż może sądzić ten Twój wielki naród”. Odpowiedź spodobała się Bogu: „Ponieważ poprosiłeś o to, a nie poprosiłeś dla siebie o długie życie ani też o bogactwa, i nie poprosiłeś o zgubę twoich nieprzyjaciół, ale poprosiłeś dla siebie o umiejętność rozstrzygania spraw sądowych, więc spełniam twoje pragnienie i daję ci serce mądre i rozsądne, takie, że podobnego tobie przed tobą nie było i po tobie nie będzie. I choć nie prosiłeś, daję ci ponadto bogactwo i sławę, tak iż ‘za twoich dni’ podobnego tobie nie będzie wśród królów”.
Mądrość Boża dociera do nas w różnej formie sposoby, a najważniejszą z nich jest zdolność odróżniania dobra od zła. Gdy zabraknie nam tej mądrości, wtedy możemy się całkowicie pogubić w życiu i nie trafić do celu, który wyznaczył nam Bóg. Można przytoczyć wiele przykładów ludzi, którzy pogubili się w życiu, bo zabrakło im tej mądrości. Możemy także przytoczyć wiele przykładów ludzi, którzy byli zagubieni w życiu a odnaleźli się dzięki poznaniu i przyjęciu mądrości Bożej. Przykładem zarówno jednej, jak drugiej grupy ludzi jest nawrócony gangster, Piotr Stępniak, który 25 lat przesiedział w więzieniu. Sprzedawał on kobiety do burdelu, handlował bronią i narkotykami, trudnił się pobiciami i wymuszeniami. Tak wspomina tamten czas: „Należałem do około 30-osobowego gangu. Skrzywdziłem wiele osób. Oczywiście, wtedy były chwile radosne, ale większość czasu to ciągłe zamyślenie. Cały czas trzeba było być na ‘oriencie’, uważać: policja, konkurencja, ciągły strach. Pamiętam, że z tego strachu koszmary miałem. Nawet jak mnie postrzelili i trafiłem do szpitala, nie mogłem spać spokojnie. Wydawało się, że jest pięknie, ale to było straszne życie”. Popadł w alkoholizm, kilka razy próbował popełnić samobójstwo. Zatracił bożą mądrość odróżniania dobra od zła, co więcej zło traktował jako dobro.
Mądrość Boża dotknęła go w więzieniu. Sam nazywa ten moment „nawróceniem”. W Gazecie.pl powiedział: „Na spacerniaku podszedł do mnie mężczyzna. ‘Jezus cię kocha’. To ja do niego przez zęby: ‘Spier… pedale!’. Ale na drugi dzień on do mnie to samo. To mu tak wlałem, że odwieźli go na ostry dyżur. Przyszedł do mnie potem dowódca zmiany i mówi: ‘Masz szczęście, nie będziesz miał sprawy. Ten mężczyzna powiedział, że będzie się za ciebie modlił’” I wtedy zaczął się proces nawrócenia, poznawania Bożej mądrości, która objawiła się niedoskonałej w Jezusie Chrystusie. To poszukiwanie Chrystusa trwało pięć lat. Po wyjściu z więzienia założył rodzinę i stał się apostołem Bożej prawdy. Wspomina: „Po wyjściu z więzienia napisałem setki listów, przepraszałem, spotykałem się z nimi. Mam nadzieję, że mi wybaczyli”. A o swojej apostolskiej działalności mówi: „Na czym polega moja praca? Przede wszystkim jako działacz stowarzyszenia ‘Arka Noego’ docieram do młodzieży i dorosłych. Przestrzegam przed narkotykami, przestępczością, przemocą, czyli przed tym, jak wyglądała połowa mojego życia. Prowadzę też stałą służbę w więzieniach dla kobiet w Lesznie, Grudziądzu i Kaliszu. Bo przecież one są bez żadnej pomocy, nawet jak wyjdą na wolność”. Jego działalność ma ścisły związek z Bogiem: „To On pomógł mu odmienić swoje życie: – On jeden wie, jak podłe było wcześniej”.
Odnalazł pełnię mądrości Bożej w Jezusie Chrystusie. W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę słyszymy słowa: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła”. Słowo Mądrości Bożej przybrało konkretny, najdoskonalszy kształt w Jezusie Chrystusie, który mówi o sobie: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie”. Tę Mądrość można odrzucić, jak to uczynił na początku swego życia wspominamy gangster. Ewangelia wyraża to w słowach: „Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli”. Dalej Ewangelia mówi: „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi”. Jako dzieci Boże, podążając za Chrystusem mamy pewność, że na drogach Bożej mądrości spotkamy Naszego Zbawcę.
Mądrość Boża w Jezusie Chrystusie stała się Ciałem, abyśmy mogli jej doświadczyć w pełnym wymiarze. Czym jest ten pełny wymiar?” Odpowiedzią niech będzie poniższa historia.
Marek, dziennikarz poczytnej gazety postanowił napisać artykuł o wojnie w Wietnamie. Kilka razy udał się na linię frontu, aby zebrać potrzebne materiały, które po powrocie opracowywał w zaciszu swojego mieszkania. Po kilku dniach artykuł był gotowy. Naczelny wyrażał się z uznaniem o tym artykule, w i czytelnicy byli poruszeni relacją z frontu. Marek był zadowolony z siebie. To błogie zadowolenie zburzył list, jaki otrzymał od żołnierza, który został ranny na froncie i obecnie przebywał w szpitalu. W liście napisał on: „Wiem, że miał pan dobre intencje, ale to nie uprawnia do wypowiadania się w naszym imieniu. Istnieje przepaść między, nawet najodważniejszym korespondentem, a żołnierzem walczącym w okopie. Jako dziennikarz nie wszedł pan w nasze codzienne życie. Nie podlegał pan rygorom wojskowym. Nikt panu nie zarzuciłby dezercji, gdyby pan uciekł z pola walki. Jeśli naprawdę pan chce zrozumieć nasze frontowe życie, powinien pan dołączyć do nas i stać się jednym z nas. I walczyć razem z nami, nie mając pewności, że ty lub twoi towarzysze doczekają jutra.
Mądrość Boża w Jezusie, przez wcielenie stała się jednym z nas, aby dzielić nasz los i prowadzić drogami mądrości Bożej (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).
SŁOWO ŻYCIA
Niech będzie błogosławiony Bóg i ojciec Pana naszego, Jezusa Chrystusa; on napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich – w Chrystusie. W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów poprzez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym. Przeto i ja, usłyszawszy o waszej wierze w Pana Jezusa i o miłości względem wszystkich świętych, nie zaprzestaję dziękczynienia, wspominając was w moich modlitwach. Proszę w nich, aby Bóg Pana naszego, Jezusa Chrystusa, ojciec chwały, dał wam ducha mądrości i objawienia w głębszym poznawaniu Jego samego. Niech da wam światłe oczy serca, byście wiedzieli, czym jest nadzieja, do której on wzywa, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych (Ef 1, 3-6. 15-18).
Zapewne nie jest przesadą stwierdzenie, że nasze szczęście zależy od słów, które docierają do nas. Doskonale wiemy z życia rodzinnego jak słowa mogą kształtować atmosferę w domu. Im więcej jest słów wzajemnej życzliwości, miłości zrozumienia, pokoju tym więcej jest szczęścia w rodzinie. Słowa „kocham cię, jesteś dla mnie kimś bardzo ważnym” sprawiają, że przez cały dzień uśmiecha się do nas świat. Podobnie, tylko w odwrotnym kierunku działają złe słowa, w których wyczuwa się niechęć, złość, agresję. Takie słowa wypowiedziane rano zatruwają cały dzień. Dni odkładają się na całe nasze życie i decydują o jego ostatecznym kształcie. A zatem w szukaniu szczęścia musimy dbać, aby w naszym życiu było jak najwięcej pięknych i dobrych słów. Oczywiście nie mogą to być puste słowa, muszą być wypełnione treścią i mocą naszych czynów. Aby słowa prowadziły do pełni życia i szczęścia winny być niejako opromienione mądrością i mocą słowa bożego. Bowiem to słowo nigdy się nie myli, zawsze niesie miłość, pokój, sprawiedliwość i pełnię życia. W czasie wizyty duszpasterskiej w niektórych domach na ołtarzu przygotowanym do wspólnej modlitwy jest Pismo św. To bardzo dobrze, że jest ono w naszych domach, a jeszcze lepiej jeśli je wspólnie czytamy w gronie rodziny i zadajemy sobie pytanie, co Bóg chce mi powiedzieć w tych słowach. Jeśli nasze ludzkie słowo zostanie przesączone mądrością i mocą słowa bożego możemy być pewni, że zawsze nieść będzie dobro i szczęście.
Tammy Bundy w książce : „The Book of Mom” przytacza następującą historię. Kiedy najstarsza córka rozpoczęła szkołę, młoda matka pisała jej króciuteńkie liściki na serwetce i wkładała do torebki z drugim śniadaniem. Mała dziewczynka lubiła ten znak obecności mamy w czasie przerwy szkolnej, a i mama była zadowolona, że może w ten sposób być obecna przy córce w szkole. Tę tradycję podtrzymywała, gdy następne dzieci zaczęły chodzić do szkoły. Matka najczęściej przygotowywała kanapki dla dzieci późnym wieczorem. Nieraz była tak zajęta, że liścik zawierał tylko trzy słowa: „Kocham cię. Mama”. Pewnego wieczora młoda matka była tak zmęczona, a i pióro się zagubiło, że zrezygnowała z napisania nawet krótkiego listu na serwetce. Następnego dnia matka weszła do pokoju siedmioletniego synka i na biurku zobaczyła otwarte pudełko, gdzie mały chłopiec składał swoje najcenniejsze rzeczy, swoje „skarby”. Wśród tych skarbów zobaczyła poskładane serwetki na których pisała swoje listy. Były one trochę zniszczone i podarte. Chłopiec zachowywał je jak największy skarb. Młoda matka nie mogła powstrzymać łez wzruszenia. Ze ściśniętym gardłem, zaczęła szukać zagubionego pióra. I znowu dzieci znajdowały cudowne listy mamy w torbie z kanapkami. Dla nas takimi pięknymi listami od Boga jest Pismo św.
W drugą niedzielę po Bożym Narodzeniu stajemy przy uroczej stajence betlejemskiej w naszym parafialnym kościele. W to piękno wkomponowane są cudownie wystrojone, pachnące żywicą choinki, dziesiątki świeczek choinkowych, migocące gwiazdki na tle granatowego nieba, a wśród nich największa gwiazda, ta betlejemska, której blask pada na ubogą stajenkę. W stajence pachnie sianem. Matka Boża, święty Józef, trzej królowie, pasterze a nawet zwierzęta wpatrują się w jedno miejsce i adorują Niemowlę złożone w ubogim żłobie. O tym to Niemowlęciu mówi Ewangelia zacytowana na wstępie tych rozważań: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga”. Bóg chciał, aby to Słowa było tak blisko nas, jak tylko jest to możliwe, dlatego przybrało Ono ludzki kształt. A zatem w Chrystusie odnajdujemy moc, która ubogaca ludzkie słowa, tak że zawsze niosą one radość oraz miłość i stają się źródłem szczęścia sięgającego wieczności. To Słowo jest niejako lustrem, w który dostrzegamy jakość i wartość naszych ludzkich słów. Zacytowana na wstępie Ewangelia mówi, że to Słowo jest światłem naszego życia. Kto przyjmuje to światło nie będzie chodził w ciemności. Jakże często ciemność cierpienia, zagubienia, choroby, śmierci zamyka horyzont naszego życia. Żadne ziemskie światło nie może rozświetlić tej ciemności, tylko to światło, które zstąpiło z nieba w Jezusie Chrystusie.
Najważniejszą osobą pochyloną nad betlejemskim żłóbkiem jest Matka Boża. Nie można być bliżej Słowa, które stało się ciałem, jak Ona. Dlatego Maryja przemieniona tym słowem jest nas wzorem świętości. Jej poświęcamy pierwszy dzień roku kalendarzowego. Ona nas prowadzi do swojego Syna. Jakże często nasze ziemskie mamy polecają się Matce Bożej i same prowadzą nas do wcielonego Słowa, które jest życiem i światłością. Jan Nowak -Jeziorański słynny kurier warszawki na pytanie, czego nauczyła go matka odpowiada: „Największym skarbem, który dała mi matka była moja wiara. Wiara wprowadza w życie pewien porządek i cel, ustawia człowieka w jakimś bardzo wielkim i, powiedziałbym, konsekwentnym, logicznym kontekście. Nadaje sens nawet cierpieniom i niepowodzeniom, które mu towarzyszą. Matka uczyła nas także tolerancji, poszanowania dla ludzi odmiennych przekonań. Wbijała nam zawsze do głowy, że wrogość albo pogarda dla innego człowieka ze względu na jego rasę, pochodzenie, przekonania religijne albo poglądy jest grzechem śmiertelnym przeciwko przykazaniu miłości bliźniego. Ta nauka została mi na całe życie”.
Nie raz w życiu stajemy przed trudnymi wyborami, kiedy to jesteśmy przymuszani do wierności słowom, które przeczą słowu bożemu. Doświadczył tego Josef Mayr-Nusse z Diecezja Bolzano-Bressanone we Włoszech, gdzie jest prowadzony jego proces beatyfikacyjny. Josef został skazany na śmierć z powodu odmowy złożenia przysięgi lojalności Hitlerowi. W roku 1944 został on wcielony do SS. Josef musiał opuścić zonę dzieci i udać się do Niemiec na specjalne szkolenie. Pod koniec tego szkolenia wraz z innymi miał złożyć przysięgę lojalności Hitlerowi. W czasie oczekiwania na przysięgę Josef podniósł nagle rękę i powiedział głośno: „Panie generale ja nie mogę złożyć przysięgi wierności Hitlerowi w imię Boga, ponieważ moja wiara i moje sumienie nie pozwalają mi na to”. Miało to miejsce 4 października 1944 roku. Po odmowie złożenia przysięgi Josef został uwieziony. Torturowano go i skazano na śmierć za defetyzm. Zesłano go do obozu koncentracyjnego w Dachau, z którego już nigdy nie wrócił. Rankiem 24 lutego 1945 roku znaleziono jego martwe ciało. Wycieńczony zmarł na czerwonkę. W martwych rękach trzymał różaniec i Ewangelię. Pozostał wierny Słowu, które stało się ciałem. W naszym życiu nie stajemy przed tak drastycznymi wyborami. Nie mniej jednak codziennie musimy wybierać między dobrem a złem i często wybór związany jest z ofiarą. Ta ofiara sprawia, że słowo o życiu wiecznym w mocy Chrystusa staje się dla nas ciałem, realną rzeczywistością.
Na koniec wysłuchajmy słów papieża Jana Pawła II, który w encyklice Redemptor hominis pisze: „Człowiek, który chce zrozumieć siebie do końca – nie wedle jakichś tylko doraźnych, częściowych, czasem powierzchownych, a nawet pozornych kryteriów i miar swojej własnej istoty – musi ze swoim niepokojem, niepewnością, a także słabością i grzesznością, ze swoim życiem i śmiercią, przybliżyć się do Chrystusa. Musi niejako w Niego wejść z sobą samym, musi sobie „przyswoić”, zasymilować całą rzeczywistość Wcielenia i Odkupienia, aby siebie odnaleźć. Jeśli dokona się w człowieku ów dogłębny proces, wówczas owocuje on nie tylko uwielbieniem Boga, ale także głębokim zdumieniem nad sobą samym. Jakąż wartość musi mieć w oczach Stwórcy człowiek, skoro zasłużył na takiego i tak potężnego Odkupiciela, skoro Bóg ‘Syna swego Jednorodzonego dał’, ażeby on, człowiek „nie zginął, ale miał życie wieczne” (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).
ŚWIĘTA MATKA JÓZEFINA BAKHITA
Doświadczamy w życiu różnorakiej ciemności. Jest ciemność, którą możemy pokonać, zapalając zwykłą świecę. Jest jednak ciemność, której nie rozświetlą wszystkie latarnie świata. Jest to ciemność duchowa, która przychodzi do nas w całej ostrości wraz z dotykiem śmierci. Człowiek na różne sposoby usiłuje rozproszyć ten mrok. Wysiłki te są nadaremne, gdy nie sięgnie po światło potężniejsze niż śmierć. O tym świetle mówi zacytowany na wstępie fragment Ewangelii. Zrodzone z Boga przychodzi do nas jako Słowo, które niesie światło i życie. Przez przyjęcie tego Słowa stajemy się dziećmi Bożymi. I na mocy tej więzi zapalamy w sobie tak potężne światło, że rozświetla ono drogę, gdy przechodzimy przez ciemną dolinę śmierci, zdążając tam, gdzie bezgraniczna miłość dopełnia się w światłości wiekuistej. Święci to ci, którzy wzrastając w mocy Boga stali się dziećmi Bożymi. Popatrzmy, jak wzrastała w tej mocy święta Matka Józefina Bakhita.
Św. Józefina Bakhita urodziła się w roku 1869 w niewielkiej osadzie Olgossa na zachodzie Sudanu. Miała siedmioro rodzeństwa. Ojciec Józefiny był bratem wodza wioski i należał do zamożniejszych jej mieszkańców. Rodzina Świętej należała do spokojnego i pracowitego plemienia Dagiu. Plemię to nie znało Ewangelii, która docierała w pierwszych wiekach chrześcijaństwa do północnych granic Sudanu, ani islamu, który w XVI-XVII w imię zasady „nawrócenie lub śmierć” wyniszczył wszystkie inne religie. Józefina, tak jak jej rodzina oraz wszyscy mieszkańcy tego regionu wyznawała animizm, religię, która przyjmuje wiarę w duszę i duchy, przypisując duszę ludziom, zwierzętom, roślinom, a nawet przedmiotom martwym. Józefina, wspominając swoje dzieciństwo mówiła, że była bardzo szczęśliwa. Rodzice pracowali w polu a dzieci miały czas na zabawę. Twarda rzeczywistość dopadała Józefinę, gdy miała pięć lat. Pewnego dnia, gdy rodzice byli w polu, do wioski wpadli muzułmańscy handlarze niewolnikami. Rodzice Józefiny, gdy usłyszeli we wsi zgiełk wrócili pospiesznie do domu i wtedy poznali tragiczną prawdę. Handlarze porwali najstarszą córkę, pozostałym dzieciom udało się ukryć. Ojciec razem z służbą wyruszył w pościg za porywaczami. Nie udało się jednak jej odzyskać. Jak wspomina Józefina, w domu zapanował smutek i ból.
Trzy lata później, w podobnych okolicznościach została porwana Józefina. Porywacze pędzili ją cały dzień. Dziewczynka z krwawiącymi stopami umierała z głodu i pragnienia. Kiedy dotarli do celu, dostała kawałek czarnego chleba i trochę wody. Następnie zamknięto ją w komórce. Był to dla niej tak ogromny szok, że na całe życie zapomniała swoje imię. Arabscy handlarze nazwali ją Bakhita, co znaczy szczęśliwa. Jeden z nich powiedział: „Bakhita to piękne imię. Przyniesie ci ono szczęście”. Józefina prawie miesiąc była przetrzymywana w zamkniętej komórce. Po czym porywacze sprzedali ją innemu handlarzowi. Józefina została dołączona do karawany niewolników. Wędrowali osiem dni. Dorośli byli zakuci w łańcuchy. Na Bakhitę i jej małą towarzyszkę zwracano mniejszą uwagę, co ułatwiło jej nocną ucieczkę. Niedługo cieszyły się wolnością. W pierwszej wiosce spotkali pewnego mężczyznę, który zorientował się, że są uciekinierkami. Związał je łańcuchami i sprzedał handlarzowi niewolników, który znowu dołączył ich do karawany. Okazało się, że była to ta sama karawana, z której uciekły. Wiele razy sprzedawano ją i odsprzedawano. Doświadczała nieludzkiego traktowania. Chłostano ją do krwi za najmniejsze przewinienia. W okrutny sposób wytatuowano na jej ciele znaki niewolnika. Otóż, rozcinano nożem skórę i te nacięcia posypywano solą.
W Chartumie, w roku 1893 włoski konsul kupił Józefinę i powierzył jej prowadzenie domu oraz opiekę nad dzieckiem. 15- letnia dziewczyna urzekła konsula nie tylko urodą, ale przede wszystkim uduchowieniem i kulturą bycia. Dla obdarowanej wolnością Bakhity nastały szczęśliwe dni. W domu konsula zaznała spokoju, miłości i chwil radości, choć w głębi serca tęskniła za własną rodziną, której nigdy już nie ujrzała. Po dwóch latach konsul został wezwany do Włoch. Bakhita na własna prośbę, wyjechała razem z rodziną konsula. Po przyjeździe do Włoch, za zgodą swego chlebodawcy podjęła opiekę nad dzieckiem w rodzinie Marino, w okolicach Wenecji. Po niedługim czasie państwo Marino udali się nad Morze Czerwone, gdzie przejmowali hotel. Na czas wyjazdu powierzyli oni opiekę nad córeczką i Bakhita siostrom od św. Magdaleny z Canossy, które prowadziły w Wenecji Instytut. Tutaj Józefina poznała Boga, którego jak sama mówiła chciała poznać od wczesnego dzieciństwa: „Patrząc na słońce, księżyc, gwiazdy, mówiłam sobie: Kto jest Panem tego wszystkiego? I odczuwałam ogromne pragnienie ujrzenia Go, poznania Go i złożenia Mu hołdu”.
Po kilku miesiącach przygotowania, 9 stycznia 1890 r., 21 letnia Bakhita przyjęła chrzest, przybierając imię Józefina. W tym samym dniu przyjęła sakrament bierzmowania i przystąpiła do I Komunii św. Był to dla niej wspaniały dzień, do którego nie raz wracała myślami. Widywano ją często, gdy podchodziła do chrzcielnicy i całując ją mówiła: „To tu stałam się córką Boga”. Po 2 latach, państwo Marino powrócili z Afryki, aby sprzedać swój majątek we Włoszech. Chcieli oni zabrać ze sobą do Afryki Bakhitę. Mimo nalegań Józefina została w klasztorze, gdzie dojrzewała w niej myśl o powołaniu zakonnym. Na sugestię spowiednika, że jej powołaniem nie jest życie zakonne, ale małżeńskie, Bakhita odpowiedziała: „Piękne jest nie to, co wydaje się najpiękniejsze, lecz to, co podoba się Bogu”.
W roku 1893 r. Józefina wstąpiła do Zgromadzenia Instytutu Kanosjańskich Córek Miłosierdzia. A 8 grudnia 1896 r. złożyła śluby zakonne, służąc przez następne 50 lat jako siostra. We wspólnocie pełniła różne funkcje. Była kucharką, praczką, szwaczką, furtianką. Jej pokora, prostota, szczery uśmiech podbiły serca wszystkich mieszkańców Schio. Współsiostry ceniły ją za łagodność, niezwykłą dobroć i głęboką wiarę. Często powtarzała: „Bądźcie dobrzy, kochajcie Pana, módlcie się za tych, którzy Go nie znają. Bądźcie świadomi szczęścia, polegającego na tym, że wy Go znacie!” Całe życie Józefiny było wypełnione modlitwą i ofiarną służbą Bogu i bliźniemu. W starości doszedł krzyż fizycznego cierpienia, związanego z długą i bolesną chorobą. Święta przyjmowała go z wielką pokorą i oddaniem Chrystusowi. Gdy okazywano jej współczucie w cierpieniu odpowiadała: „Trochę oczywiście cierpię, ale mam tyle grzechów do wynagrodzenia i jest tak wielu Afrykańczyków do ocalenia i grzeszników do wspomożenia”. Zbliżającą się śmierć przyjmowała z wielkim pokojem, mówiąc: „Kiedy kogoś kochamy, gorąco pragniemy się do niego zbliżyć. Dlaczego zatem bać się śmierci? Śmierć prowadzi nas do Boga”. A gdy mówiono, że to sąd jest straszy, odpowiadała: „Uczyńcie, więc teraz to, co w tamtej chwili chcielibyście móc uczynić. To od nas zależy sąd w każdej chwili.”
W czasie agonii Józefiny wracały koszmary z lat niewolnictwa. Wiele raz prosiła pielęgniarkę: „Rozluźnijcie mi łańcuchy… one są tak ciężkie!”. Ale gdy wracała świadomość, na twarzy Świętej pojawiał się pokój i uśmiech. 8 lutego 1947 r., Józefina otoczona wspólnotą sióstr pogrążonych we łzach wypowiedziała ostatnie słowa: „Maryja… Maryja…” i z uśmiechem na twarzy zasnęła snem wiecznym. Zgromadzeni na jej pogrzebie mówili o niej „święta”.
Józefina została beatyfikowana 17 maja 1992 r. a osiem lat później kanonizowana. W czasie beatyfikacji papież Jan Paweł II powiedział: „W naszych czasach, w których nieokiełznany wyścig po władzę, pieniądze i przyjemności jest przyczyną tak wielkiej nieufności, przemocy i samotności, siostra Bakhita została nam dana przez Boga jeszcze raz jako siostra nas wszystkich, aby wyjawić nam tajemnicę prawdziwego szczęścia – Osiem Błogosławieństw. Oto przesłanie heroicznego dobra wzorowanego na dobru naszego Ojca Niebieskiego” (z książki Wypłynęli na głębię).
RODZINO PRZYOBLECZ SIĘ W MIŁOŚĆ
Papież Franciszek w czasie Mszy św. kanonizacyjnej św. Jana Pawła II i Jana XXIII powiedział: „W tej posłudze Ludowi Bożemu Jan Paweł II był papieżem rodziny. Kiedyś sam tak powiedział, że chciałby zostać zapamiętany jako papież rodziny. Chętnie to podkreślam w czasie, gdy przeżywamy proces synodalny o rodzinie i z rodzinami, proces, któremu na pewno On z nieba towarzyszy i go wspiera”. Św. Jan Paweł II wiele uwagi poświęcał rodzinie. W adhortacji apostolskiej o zadaniach rodziny chrześcijańskiej w świecie współczesnym „Familiaris Consortio” pisał: „Rodzina w czasach dzisiejszych znajduje się pod wpływem rozległych, głębokich i szybkich przemian społecznych i kulturowych. Wiele rodzin przeżywa ten stan rzeczy, dochowując wierności tym wartościom, które stanowią fundament instytucji rodzinnej. Inne stanęły niepewne i zagubione wobec swych zadań, a nawet niekiedy zwątpiły i niemal zatraciły świadomość ostatecznego znaczenia i prawdy życia małżeńskiego i rodzinnego. Inne jeszcze, na skutek doznawanych niesprawiedliwości, napotykają na przeszkody w korzystaniu ze swoich podstawowych praw. W obecnym momencie historycznym, gdy rodzina jest przedmiotem ataków ze strony licznych sił, które chciałyby ją zniszczyć lub przynajmniej zniekształcić, Kościół jest świadom tego, że dobro społeczeństwa, i jego własne, związane jest z dobrem rodziny, czuje silniej i w sposób bardziej wiążący swoje posłannictwo głoszenia wszystkim zamysłu Bożego dotyczącego małżeństwa i rodziny, zapewniając im pełną żywotność, rozwój ludzki i chrześcijański oraz przyczyniając się w ten sposób do odnowy społeczeństwa i Ludu Bożego. W małżeństwie i w rodzinie wytwarza się cały zespół międzyosobowych odniesień: oblubieńczość, ojcostwo-macierzyństwo, synostwo, braterstwo, poprzez które każda osoba wchodzi do ‘rodziny ludzkiej’ i do ‘rodziny Bożej’, którą jest Kościół”.
W okresie Bożego Narodzenia nasze życie rodzinne częściej niż zwykle koncentruje się przy dwóch stołach. Jeden z nich to ołtarz w parafialnym kościele, a drugi to stół w rodzinnym domu. Pamiętam rodzinne spotkania przy świątecznym stole. W mieszkaniu pachniało odświętnością i sianem, które przywodziło na pamięć ubogą betlejemską stajenkę. Pięknie wystrojona choinka z kolorowymi światełkami kreowała baśniowy, zaczarowany świat. A nasze piękne polskie kolędy serdeczną tkliwością przenikały serca. W tej scenerii najważniejsza była rodzina. Byli rodzicie, bracia, siostry, dziadkowie, ciocie, wujkowie i tak dalej. Był czas na rozmowy, rodzinne wspomnienia, w których bardzo często powracali nasi bliscy, którzy odeszli do Pana. Byli jednak oni obecni w tajemnicy, którą Kościół nazywa świętych obcowaniem. Wracali do nas i w takich wspomnieniach: „Ten bigos jest przygotowany według receptury naszej babci, a ten taboret w kącie, na którym stoi choinka wykonał dziadzio”. Takich wspomnień było wiele. Czuło się wtedy jak ważna jest w naszym życiu solidna rodzina. Jak mocnym jest dla nas oparciem w różnych przeciwnościach życiowych. Możemy zawsze liczyć na tych, z którymi zasiadamy przy świątecznym stole. Taka rodzina stwarza warunki, aby stać się w niej przyzwoitym człowiekiem, który odnajduje w małym Dziecięciu z betlejemskiej stajenki swojego Zbawcę i Pana. Taka rodzina jest źródłem także takiej zwykłej, ale bardzo ważnej świątecznej radości.
Aby rodzina dobrze spełniała taką rolę musi być zbudowana na pewnych wartościach, które stanowią jej fundament. A zatem o jakie wartości tu chodzi? Odpowiadając na to pytanie powrócę pamięcią do rekolekcji adwentowych, które prowadziłem w tym roku na Greenpoincie w parafii św. Stanisława Kostki oraz Cyryla i Metodego. Przez dziesięć przygotowywałem się z tymi wspaniałymi wspólnotami wiary do świąt Bożego Narodzenia. Wiele razy stawałem razem z nimi przy parafialnym stole, stawałem przy ołtarzu, aby wielbić Boga za Jego zstąpienie na ziemię, za to, że stał się dla nas pokarmem na drodze ku wieczności. To co zauważyłem w tych wspólnotach, to rodzinna atmosfera, atmosfera wzajemnej życzliwości. To można było zauważyć w zakrystii i przy ołtarzu. Tej rodzinnej serdeczności i duchowej mocy doświadczałem, gdy stawałem przy ołtarzu, na ambonie, czy przy wyjściu z kościoła. Zapewne ten duch przyciąga wiernych nie tylko z Greenpointu, ale z całej metropolii nowojorskiej. Oczywiście jest to duża zasługa Księży Misjonarzy pracujących w tych parafiach, z księdzem Markiem, proboszczem parafii św. Stanisława Kostki i księdzem Tadeuszem, proboszczem parafii św. Cyryla i Metodego. Zapewne ogromny wpływ na taką atmosferę ma sam św. Wincenty a Paulo, założyciel Zgromadzenia Księży Misjonarzy i Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo, znanych jako szarytki.
Święty Wincenty a Paulo jest mi bliski z wielu względów, jednym z nich jest podobne wspomnienie domu rodzinnego i dzieciństwa. Rodzice Świętego posiadali 5 hektarów ziemi. Św. Wincenty często wspominał biedę w domu, ale jak pisał, dzięki ciężkiej pracy mogli żyć „uczciwie i przyzwoicie”. Posiłki były bardzo skromne, na które często składały się gotowane proso, chleb i polewka. Święty podobnie jak ja pasł krowy i owce oraz wykonywał różne prace w gospodarstwie rolnym. Jednak w pobożności i miłości bliźniego nie ma się co z nim równać. Przyszły Święty od dziecka przejawiał szczególną wrażliwość na ludzką biedę. Dzielił się z nimi chlebem, którego sam nie miał pod dostatkiem. Pewnego razu, spotykając ubogiego oddał mu wszystkie swoje oszczędności. Zwracał także na siebie uwagę szczególną pobożnością. Często modlił się przed zniszczoną przez hugenotów w 1570 r. kaplicą i przed obrazkiem Matki Bożej, który umieścił w dziupli dębu. Św. Wincenty wyniósł z domu rodzinnego głęboką wiarę i pobożność, pracowitość i wytrwałość, miłość i współczujące serce do bliźniego, wielką żarliwość w wykonywaniu swoich zadań połączoną z rozsądkiem. Są to wartości, które cementują rodzinę i umożliwiają realizacje zadań jakie stawia przed nią Bóg. Dzięki tym wartościom św. Wincenty a Paulo tak pięknie zrealizował swoje powołanie. Święty Jan Paweł II powiedział o nim, że był świadkiem pełnej miłości obecności i zbawczego działania Boga w świecie. Był to kapłan ogromnie uważny na znaki czasu, który pozwolił prowadzić się wydarzeniom, albo raczej Opatrzności Bożej.
Kierując się tymi wartościami zrealizujemy jak najpiękniej swoje powołanie nawet w największych przeciwnościach. Ewangelia na dzisiejszą uroczystość Świętej Rodziny przedstawia scenę ofiarowania Jezusa w świątyni, gdzie Symeon powiedział do Maryi: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”. Ten miecz nieraz godził w serce Maryi, ale zadaną ranę zabliźniała wiara i miłość Matki Bożej. Ona też dała Maryi udział w zwycięstwie i radości zmartwychwstania jej Syna. A na zakończenie wysłuchajmy jeszcze raz słów św. Pawła, które w sposób szczególny powinniśmy odnieść do naszych rodzin: „Na to zaś wszystko przyobleczcie miłość, która jest więzią doskonałości. A sercami waszymi niech rządzi pokój Chrystusowy, do którego też zostaliście wezwani, w jednym Ciele. I bądźcie wdzięczni”(Kurier Plus, 2017).