|

10 niedziela zwykła. Rok B

BLASK MIŁOŚCI                                                              

Jezus przyszedł z uczniami swoimi do domu, a tłum znów się zbierał, tak że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: „Odszedł od zmysłów”. Natomiast uczeni w Piśmie, którzy przyszli z Jerozolimy, mówili: „Ma Belzebuba i przez władcę złych duchów wyrzuca złe duchy”.  Wtedy przywołał ich do siebie i mówił im w przypowieściach: «Jak może szatan wyrzucać szatana? Jeśli jakieś królestwo wewnętrznie jest skłócone, takie królestwo nie może się ostać. I jeśli dom wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się ostać. Jeśli więc szatan powstał przeciw sobie i wewnętrznie jest skłócony, to nie może się ostać, lecz koniec z nim. Nie, nikt nie może wejść do domu mocarza i sprzęt mu zagrabić, jeśli mocarza wpierw nie zwiąże i wtedy dom jego ograbi. Zaprawdę powiadam wam: wszystkie grzechy bluźnierstwa, których by się ludzie dopuścili, będą im odpuszczone. Kto by jednak zbluźnił przeciw Duchowi Świętemu, nigdy nie otrzyma odpuszczenia, lecz winien jest grzechu wiecznego». Mówili bowiem: „Ma ducha nieczystego”. Tymczasem nadeszła Jego Matka i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. Właśnie tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: „Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie”. Odpowiedział im: „Któż jest moją matką i którzy są braćmi?” I spoglądając na siedzących wokoło Niego rzekł: „Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” (Mk 3,20-35).

Nie jeden z nas, w czasie szkolnym uczył się na pamięć wiersza Marii Konopnickiej „Pieśń o domu”. Wtedy najważniejsze było dokładne zapamiętanie i wyrecytowanie zadanego tekstu, umykało zaś to, co najistotniejsze; ogromny sentyment i miłość do domu rodzinnego. Aby pełniej zrozumieć wymowę tego wiersza i doświadczyć jak ważny jest dom rodzinny w naszym życiu potrzebny był upływ czasu, doświadczenia życiowe, wyjazd z domu rodzinnego lub jego utrata.

“Kochasz ty dom, rodzinny dom,

Co w letnią noc, wśród srebrnej mgły,

Szumem swych lip wtórzy twym snom,

A ciszą swą koi twe łzy?

Kochasz ty dom, rodzinny dom,

Co w pośród burz, w zwątpienia dnie,

gdy w duszę uderzy ci grom,

Wspomnieniem swem ocala cię?”

To prawda, że wspomnienie domu rodzinnego może być jasnym promykiem radości w najtrudniejszych chwilach naszego życia i może nas ocalić przed pogrążeniem się w smutku i beznadziei. Tak często wracamy do najpiękniejszych wspomnień z rodzinnego domu. Odnajdujemy tam niepowtarzalny świat i ludzi, z którymi łączy nas najprawdziwsza miłość. Szczęśliwi są ci, którzy mają takie wspomnienia. A jeszcze szczęśliwsi są ci, którzy mogą wrócić do domu i ogrzać się przy ognisku domowym.

Na obraz rodzinnego domu składa się: bogata przyroda, dorobek minionych pokoleń, jak i też tradycja, która nadaje niezapomnianą wymowę mijającym dniom. Ale to wszystko jest jak gdyby misterną oprawą klejnotu, jakim są ludzie bliscy naszemu sercu, którzy stanowią rodzinę. Łączy ich pokrewieństwo krwi. Są to bardzo mocne więzi, ale niewystarczające, aby stworzyć prawdziwą rodzinę. Mąż z żoną mogą żyć razem w jednym domu a być dla siebie obcymi ludźmi. Podobne relacje mogą być między rodzicami a dziećmi. Wtedy dom rodzinny staje się hotelem, gdzie można się przespać, obejrzeć telewizję i coś zjeść. Ale te hotelowe wspomnienia nigdy nie zastąpią wspomnień domu rodzinnego. Więzi materialne są potrzebne w rodzinie, ale nie one są fundamentem tej wspólnoty. Aby stworzyć prawdziwą rodzinę potrzebne są wartości i więzi natury duchowej. Wśród tych wartości na pierwsze miejsce wysuwa się miłość. Dla ludzi wierzących, nieocenionym elementem umacniającym rodzinę jest miłość osadzona na fundamencie autentycznej wiary w Boga.

Miłość rodzinna przybiera różnorakie formy. Może się wyrażać także i w ten sposób. W czasie audycji radia wiedeńskiego postawiono słuchaczom pytanie: „Jak brzmi najpiękniejsze zdanie, które może usłyszeć kobieta”. Wypowiedzi były najprzeróżniejsze, wybrano wypowiedź młodej mężatki: „Najpiękniejszym zdaniem, jakie może żona usłyszeć, kiedy małe dziecko zaczyna płakać o drugiej w nocy, są słowa męża: ‘Śpij kochanie. Już wstaję!’” Albo też inna scenka. Mały chłopiec dźwiga na plecach większego od siebie, chorego chłopca, przechodzący turysta pyta go, czy nie jest mu za ciężko. To nie jest ciężar to jest mój brat. Miłość rodzinna sprawia, że poświęcenie w rodzinie nie jest ciężarem.

We wspólnocie rodzinnej bardziej potrzebna jest miłość niż dostatek materialny, dla ilustracji przytoczę dialog z książki ks. Trzaskowskiego „Zdać się na Boga”.

-Mamusiu, dlaczego się nie chcesz ze mną pobawić?

-Bo nie mam czasu.

-A, dlaczego nie masz czasu?

-Ponieważ muszę pracować.

-A, dlaczego pracujesz?

-Żeby zarobić pieniądze.

-A, dlaczego zarabiasz pieniądze?

-Aby dać ci jeść.

Mała Natalia po chwili milczenia:

-Mamusiu, nie jestem głodna.

Fragment Ewangelii, który zacytowałem na wstępie może sugerować, że Jezus nie docenia rodzinnego domu. Przychodzą do Niego i mówią, że Matka jego czeka na zewnątrz. Należało się spodziewać, że z radością wyjdzie na, zewnątrz, aby ją uściskać. Ale nic takiego się nie stało. Pozostaje wśród zebranych wokół Niego ludzi i wyjaśnia, że jego matką, braćmi i siostrami są ci, którzy pełnią wolę Ojca. Przez takie zachowanie Jezus zwraca uwagę na wspólnotę rodzącego się Kościoła. Takie zachowanie nie jest znakiem niedoceniania wspólnoty rodzinnej. Jezus obdarzał wielką miłością swoją matkę, nawet na krzyżu troszczy się o nią, powierzając ją opiece św. Jana.

Jezus, zstępując na ziemię zamieszkał wśród ludzi, aby zgromadzić wszystkich w jedną wielką wspólnotę zbawienia. Pełnienie woli Bożej ma być tym spoiwem, które będzie łączyć ludzi w jedną, wielką rodzinę Ludu Bożego. Wola Boża najpełniej wyraża się w przykazaniu: „Będziesz miłował Pana Boga swego i bliźniego jak siebie samego”. Jakże wspaniałe byłoby życie, gdyby wszyscy troszczyli się o siebie jak bracia i siostry. Nie byłoby samotnych, opuszczonych, pokrzywdzonych. Na tej bazie, wyznawcom Chrystusa udawało się nieraz stworzyć takie, rodzinne wspólnoty, ale z doświadczenia wiemy jak wiele jest jeszcze do zrobienia.

Nasza rodzina ziemska ożywiana więzami miłości staje się cząstką wielkiej rodziny Ludu Bożego i przez tę wspólnotę jest ona włączona w historię zbawienia (z książki Ku wolności).

RAJSKIE POKUSY

Gdy Adam spożył z drzewa, Pan Bóg zawołał na niego i zapytał go: „Gdzie jesteś?” On odpowiedział: „Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się”. Rzekł Pan Bóg: „Któż ci powiedział, że jesteś nagi? Czy może zjadłeś z drzewa, z którego ci zakazałem jeść?” Adam odpowiedział: „Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem”. Wtedy Pan Bóg rzekł do niewiasty: „Dlaczego to uczyniłaś?” Niewiasta odpowiedziała: „Wąż mnie zwiódł i zjadłam” (Rdz 3,9-13).

 Któż z nas nie chciałby żyć w raju? Oczywiście bierzemy pod uwagę raj niebieski, ale najwięcej wysiłku wkładamy w budowanie tego raju na ziemi. Znamy wielu przywódców, którzy obiecywali swoim poddanym zbudowanie raju na ziemi. Najczęściej kończyło się na tym, że rządzący stworzyli dla siebie rajskie warunki życia na ziemi kosztem życia całego narodu. Ponad to, każdy na własną rękę chce zbudować sobie mały raj na ziemi. Nie ma nic w tym złego, gdy zabiegamy o stworzenie sobie wygodnych warunków życia na ziemi. Z pewnością takim miejscem może być rodzina, która ma wygodne warunki materialne, nie cierpi niedostatków. To jest bardzo ważne, ale to nie wystarcza, aby dom stal się miejscem, które można nazwać umownie rajem. Do tego potrzebna jest najważniejsza wartość, potrzebna jest wzajemna miłość. Gdy jej zabraknie, to najpiękniejszy pałac, z najpiękniejszymi ogrodami będzie smutnym i pustym miejscem. W budowaniu „ziemskiego raju” stają na przeszkodzie różnego rodzaju pokusy. Jedną z nich i to dosyć ważną w dzisiejszym świecie jest konsumpcyjny styl życia. Wartości materialne, które są potrzebne w tworzeniu wygodnej przestrzeni naszego życia mogą stać się przeszkodą w osiągnięciu pełnego i trwałego szczęścia.

Ciekawe badania na ten temat przeprowadził w roku 1972 roku psycholog Walter Mischel z Uniwersytetu Stanforda. Badania nazwano „testem marshmallow”. Testom poddano ponad 600 przedszkolaków. Badacz informował dziecko, że jeśli przez kwadrans nie zje pysznej pianki marshmallow, to w nagrodę dostanie drugą. Później zostawiał dziecko sam na sam z kuszącym przysmakiem na talerzu. Część dzieci zjadała smakołyk natychmiast po wyjściu badacza z pokoju. Inne walczyły z pokusą, kopiąc w stół, zasłaniając sobie oczy albo ugniatając piankę palcem. Tylko 30% badanych dzieci wytrzymało 15 minut i otrzymało obiecaną nagrodę. Na tej samej grupie osób przeprowadzono badania 10 i 20 lat później. Okazało się, że osoby, które w okresie przedszkolnym potrafiły się oprzeć pokusie osiągały lepsze wyniki w testach szkolnych i potrafiły rezygnować z niższych wartości na rzecz wyższych. Naukowiec stwierdza, że łatwość ulegania konsumpcyjnym pokusom, to początek wszelkich finansowych kłopotów i nie tylko. Jednym ze wskazań wynikających z tych badań jest zalecenie: „Każ czekać i pokaż, że warto”.

Powyższe zalecenie da się zweryfikować w rzeczywistości doczesnej. Cierpliwie czekamy, wyrzekamy się wielu rzeczy, ciężko pracujemy i gdy odbieramy dyplom ukończenia uczelni wiemy, że warto było czekać. Podobnie, gdy wprowadzamy się do własnego domu, który kosztował nas wiele wyrzeczeń. Człowiek jednak swymi pragnieniami idzie dalej, jego marzenia sięgają wieczności, idealnego świata. Osiągniecie tej rzeczywistości jest możliwe przez zachowanie pewnych zasad, które związane są też z pewnymi wyrzeczeniami i wymagają czekania. W pewnym stopniu zasadność tego czekania dla się zweryfikować w doczesności. Jednak ostateczną pewność możemy osiągnąć w wieczności. A dokonuje się to w sferze wiary. I w niej to odnajdujemy inspirację, która daje nam siłę czekania i opierania się pokusom. W krąg wiary, w tym temacie wprowadzają nas czytania biblijne na dzisiejszą niedzielę.

Rajską historię Adama i Ewy słyszeliśmy już wiele razy, ale ciągle do niej wracamy. W dzieciństwie historia ta urzekała nas dosłownością obrazu. Gdy jesteśmy dorośli, to wiemy, że za tym obrazem kryją się najważniejsze prawdy o Bogu i naszym życiu. Pierwsi rodzice, żyli w „konsumpcyjnym raju”, mieli wszystko co było potrzebne do życia, ale najważniejsza i najcenniejsza była przyjaźń samego Boga. Mogli spożywać owoce z wszystkich drzew tego ogrodu, z wyjątkiem jednego. Posłuszeństwo wobec tego zakazu miało wydać inny, najważniejszy owoc, który rodzi się z posłuszeństwa Bogu. Używając daleko posuniętej analogii możemy powiedzieć, że owoc zakazanego drzewa był tym dla Adama i Ewy czym dla dzieci poddanych testowi pianka marshmallow. Pojawił się szatan, który powiedział, że nie muszą czekać na owoc zrodzony z posłuszeństwa Bogu, już teraz mogą otrzymać czego pragną. Ulegli pokusie, sięgnęli po zakazany owoc i utracili wszystko, i raj, i przyjaźń z Bogiem. Jednak Bóg dał im nadzieję, która spełni się w Jezusie Chrystusie.

Żyjemy w czasach spełnionej rajskiej nadziei. Ewangelia przedstawia scenę wypędzenia złego ducha przez Chrystusa. Przeciwnicy Chrystusa mówią: „Ma Belzebuba i przez władcę złych duchów wyrzuca złe duchy”. Na co Jezus im odpowiedział: „Jak może szatan wyrzucać szatana? Jeśli jakieś królestwo wewnętrznie jest skłócone, takie królestwo nie może się ostać. I jeśli dom wewnętrznie jest skłócony, to taki dom nie będzie mógł się ostać. Jeśli więc szatan powstał przeciw sobie i wewnętrznie jest skłócony, to nie może się ostać, lecz koniec z nim. Nie, nikt nie może wejść do domu mocarza i sprzęt mu zagrabić, jeśli mocarza wpierw nie zwiąże i wtedy dom jego ograbi”. Zatem wraz z Chrystusem przyszło Królestwo Boże, które spełnia się w naszym życiu. I to nie szatan, ale Chrystus ma ostatnie słowo, do Niego należy ostateczne zwycięstwo, nie tylko nad pokusami. Gdy tracimy więź z Chrystusem i ulegamy pokusie, wtedy rozlega się głos Boga wzywający nas po imieniu: „Adamie, gdzie jesteś?”. Bóg wie wszystko, nie musiał pytać Adama, aby zlokalizować jego miejsce i stan duszy. Ważniejsza od pytania była odpowiedź Adama, która uzmysłowiłaby mu, gdzie się znalazł, wypowiadając posłuszeństwo Bogu i jakie są tego konsekwencje i jaka jest droga powrotu do Boga. Bóg czeka na odpowiedź Adama, na odpowiedź twoją i moją, odpowiedź każdego z nas. Gdzie jesteśmy?

Adam ukrył, aby uniknąć odpowiedzialności za swój czyn. Znamy to dobrze z naszego życia. Gdy ulegniemy pokusie, popełnimy zło chcemy to ukryć przed ludźmi, uniknąć konsekwencji swego postępowania, a nawet przed Bogiem zaczynamy kręcić. Zamiast uderzyć się piersi szukamy pokrętnych usprawiedliwień. Kiedyś w czasie spowiedzi jedna z penitentek zaczęła usprawiedliwiać swoje złe postępowanie nieodpowiednim zachowaniem synowej. W zasadzie cały czas mówiła o grzechach swojej synowej. Wysłuchałem cierpliwie i powiedziałem żartem: „Wyspowiadała się pani z grzechów synowej, dlatego udzielę rozgrzeszenia także synowej. Gdy pani wróci do domu, to proszę powiedzieć synowej, że wyspowiadała się pani za nią, i że spowiednik udzielił jej także rozgrzeszenia”. Chwila konsternacji. Penitentka usłyszała wołanie Boga: „Droga córko, gdzie jesteś?” W konsekwencji przyznała się, że uległa pokusie szatana, że popełniła zło i zaczęła się spowiadać ze swoich grzechów. Czasami człowiek nie chce słuchać tego wołania. Zagłusza je na różne sposoby. Żyje jakby Bóg nie wołał go. Jakże tragiczny musi być moment, kiedy w chwili śmierci Bóg wyciągnie go z krzaków rajskiego ogrodu, który budował sobie tu na ziemi, zagłuszając na różne sposoby wołanie Boga. Czy wystarczy wtedy czasu, aby odpowiedzieć na wołanie Boga? Ale to nie my mamy to rozstrzygać, tylko Boże Miłosierdzie (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

W JEDNOŚCI SIŁA                                         

Bracia: Mamy tego samego ducha wiary, według którego napisano: «Uwierzyłem, dlatego przemówiłem», my także wierzymy i dlatego mówimy, przekonani, że Ten, który wskrzesił Jezusa, z Jezusem przywróci życie także nam i stawi nas przed sobą razem z wami. Wszystko to bowiem dla was, ażeby łaska, obfitująca we wdzięczność wielu, pomnażała się Bogu na chwałę. Dlatego to nie poddajemy się zwątpieniu, chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień. Niewielkie bowiem utrapienia nasze obecnego czasu gotują bezmiar chwały przyszłego wieku dla nas, którzy się wpatrujemy nie w to, co widzialne, lecz w to, co niewidzialne. To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś, co niewidzialne, trwa wiecznie (2 Kor 4, 13 – 5, 1).

„Jeśli jakieś królestwo wewnętrznie jest skłócone, takie królestwo nie może się ostać”. Nie trzeba sięgać daleko do historii, aby się przekonać, że słowa Chrystusa tak często potwierdza życie. Chociażby Jugosławia, która rozpadała się na naszych oczach. Wśród krajów tak zwanego obozu komunistycznego wydawała się krajem najbardziej niezależnym i stabilnym. Dużą rolę w powstaniu tego państwa odegrał Tito. Po objęciu władzy umocnił on osobiste rządy w państwie i uzyskał pomoc Zachodu. Po śmierci Tity odżyły, tłumione autorytetem i dyktatorską formą władzy antagonizmy narodowościowe, które doprowadziły do rozpadu. Po krwawych walkach Jugosławia w dawnym kształcie przestała istnieć, dając początek kilku nowym państwom.

Takie niebezpieczeństwo zagraża także małżeństwu i rodzinie. Skłócenie, konflikty, brak jedności ostatecznie doprowadzają do rozpadu wspólnoty rodzinnej. Wewnętrzne skłócenie, rozdwojenie jest także niebezpieczne dla nas samych i może doprowadzić do destrukcji, jeśli w porę nie znajdziemy oparcia w rzeczywistości, która może nas wewnętrznie scalić. W życiu nieraz doświadczamy wewnętrznego rozdarcia. Toczy się w nas walka między ciemnością a światłem między dobrem a złem. Brain Keenan, które przez długie dni był przetrzymywany w Libanie jako zakładnik powiedział: „W niewoli stanąłem w obliczu prawdy o samym sobie. Czułem nieraz w sobie jakby zmaganie się różnych osób. Ta wewnętrzna sprzeczność popychała mnie ku ciemności, rozpaczy i wewnętrznej destrukcji”. Sięgnął wtedy po Ewangelię i dzięki temu odnalazł wewnętrzną tożsamość i jedność. A to pomogło mu przetrwać okrutny czas libańskiej niewoli. Rosyjski pisarz Dostojewski, znawca ludzkiej duszy pisze: „Ludzka natura jest pomieszaniem różnych pragnień, impulsów głosów, które wszystkie razem słyszymy i widzimy”. W takiej sytuacji potrzebna jest moc, która potrafi nas wewnętrznie scalić i u porządkować w nas różne głosy i pragnienia. Gdy tego zabraknie, wtedy człowiek staje na równi pochyłej, która prowadzi do samo destrukcji.

Wewnętrznego rozdarcia doświadczał także św. Paweł. W Liście do Rzymian pisze: „Wiemy przecież, że Prawo jest duchowe. A ja jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu. Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, to tym samym przyznaję Prawu, że jest dobre. A zatem już nie ja to czynię, ale mieszkający we mnie grzech. Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię właśnie zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię i to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek we mniej ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i bierze mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach” (Rz 7,14- 23). Św. Paweł w Chrystusie przezwycięża w sobie to wewnętrzne rozdarcie.

Nikt nie jest wolny od niebezpieczeństwa wewnętrznego rozdarcia. W każdym z nas zmaga się dobro ze złem. Potrzebna jest łaska zbawiającego Boga, w którym człowiek ma moc przezwyciężenia tego rozdarcia na rzecz zwycięstwa w nim dobra. Ostatecznie ten proces sprowadza się do zwycięstwa nad grzechem, który jest źródłem wszelkiego rozbicia.  Grzech dzieli naszą osobowość na dwie części: jedna część przyciąga nas do Boga a druga odpycha. Grzech nie jest czymś, co możemy odrzucić jak zużyte ubranie. Jest to raczej stan w jakim żyjemy. W tej sytuacji ważniejsze niż same uchybienia w naszym postępowaniu jest kierunek całego życia. Czy zdążamy w kierunku Boga, czy też się z Nim rozmijamy. Czy jesteśmy po stronie Boga, czy po stronie szatana. Stając po stronie Boga nie uwolnimy się automatycznie od wewnętrznych rozterek, możemy mieć jednak pewność, że zwycięży w nas dobro i miłość, które są najważniejsze w budowaniu jedności z Bogiem, ludźmi i jedności w nas samych.

Chrystus przywraca naszą jedność z Bogiem. W mocy Ducha Świętego możemy osiągnąć jedność i oczyszczenie samych siebie i jedność z bliźnimi. Zwycięstwo zbawiającej miłości Chrystusa w nas samych i świecie mówi, że przybliżyło się do nas królestwo Boże. Jednym z widzialnych znaków potwierdzających przyjście tego królestwa jest scena wyrzucenia przez Chrystusa złych duchów. Uczeni w Piśmie nie negują mocy Chrystusa, ale sugerują, że Chrystus czyni to mocą Belzebuba, władcy złych duchów. Chrystus w sposób logiczny, używając obrazu rozdwojonego królestwa ukazuje, że to nie mocą szatana, ale własną wyrzuca złego ducha. Szatan został zwyciężony, jakby spętany przez Chrystusa. „Nie, nikt nie może wejść do domu mocarza i sprzęt mu zagrabić, jeśli mocarza wpierw nie zwiąże i wtedy dom jego ograbi”. Chrystus jest prawdziwym Królem, który ma władzę nawet nad duchami nieczystymi.

A zatem nastał czas budowania Królestw Bożego. Przez posłuszeństwo Chrystusowi zyskujemy moc realizacji tego królestwa w nas samych i w świecie. To posłuszeństwo czyni cuda i samo staje się cudem jak w poniższej przypowieści.

Przed laty żył rabin, który był znany ze swej świętości. Pewnego razu przybył do niego z dalekich stron człowiek, który chciał spotkać świątobliwego męża. Po przybyciu został wprowadzony przez jednego z uczniów rabina.

– „Słyszałem, że twój rabin jest świętym mężem” – powiedział przybysz.

– „To prawda” – odpowiada uczeń.

– „W naszym mieście żyje także rabin, który jest bardzo blisko Boga” – przechwala się przybysz

– „Po czym to poznajesz” – pyta uczeń”

– „Ponieważ czyni on cuda” – pada odpowiedź.

– „Naprawdę?”

– „A jakie cuda uczynił wasz rabin?” – pyta przybysz.

– „Dokonał on bardzo wielu cudów” – mówi uczeń- „Z tego co słyszę, ludzie w twoim mieście uważają za cud to, co Bóg powinien uczynić, gdy rabin tego żąda. Ale w naszym mieście my uważamy za cud to, co czyni nasz rabin, gdy tego Bóg zażąda” (z książki Nie ma innej Ziemi Obiecanej).

OBIETNICE SZATANA

„Szatan obiecuje wszystko co najlepsze, a daje to co najgorsze. Obiecuje honory i zaszczyty, a daje poniżenie i hańbę. Obiecuje przyjemności, a daje rozczarowanie i ból. Obiecuje zyski, a przynosi stratę. Obiecuje cudowne życie, a daje śmierć” (Thomas Brooks). Od obietnic zaczęło się w biblijnym raju. Szatan skusił pierwszych rodziców, którym prawdę mówiąc niczego nie brakowało. Tak zareklamował swój „towar”, że Adam i Ewa przez nieposłuszeństwo odwrócili się od Boga. Metody działania szatana do dziś nie zmieniły się i są nadal skuteczne. Szatan umie się reklamować, używając współczesnych mediów. Potrafi przez media odciągnąć człowieka od zachowywania bożych przykazań. Tak sugestywnie reklamuje ziemski raj, że przesłania on ludziom, przygotowany przez Boga raj niebieski. Mami, wabi a przy końcu życia, pewny siebie zostawia człowieka samego nad mroczną przepaścią grobu. A jego raj przemija jak poranna rosa. Szatan jest bardzo przebiegły i o tej przebiegłości mówi także dzisiejsza Ewangelia.  Wmówił on słuchającym Jezusa, szczególnie uczonym w Piśmie, że Jezus czyni wielkie rzeczy mocą szatana. I tym sposobem skutecznie zamknął serca uczonych w Piśmie na słowo Boże przychodzące w Jezusie. Diabeł robi wszystko, aby słowo Boże nie docierało do naszych serc, bo słowo Boże ma moc ich przemiany. Nie brakuje dziś opętanych przez szatana, którzy mówią, że łatwiej zbudować raj na ziemi, gdy wyrwie się człowiekowi z serca wiarę w Boga. Wtedy nie będzie żadnych ograniczeń moralnych w zachłannym korzystania z przyjemności tego świata, nie licząc się z bliźnim i Bogiem. O nich to pisze św. Paweł w liście do Filipin: „Wielu bowiem postępuje jak wrogowie krzyża Chrystusowego… Ich losem – zagłada, ich bogiem – brzuch, a chwała – w tym, czego winni się wstydzić. To ci, których dążenia są przyziemne”.

Szatan potrafi wmówić, że jakieś drobne uleganie pokusie to nic groźnego, w każdej chwili można się z tego wycofać. W każdej chwili możesz powstrzymać się od picia alkoholu, a ten związek pozamałżeński nie jest groźny, to zwykła przyjaźń. Zazwyczaj takie „niewielkie” paktowanie z szatanem prawie zawsze kończy się jego zwycięstwem. Dla ilustracji przytoczę historię opowiedzianą przez Dale A. Hays w Leadership: „W czasie pobytu na Haiti usłyszałem przypowieść opowiedzianą przez kaznodzieję.  Jeden z mieszkańców niewielkiej miejscowości wystawił swój dom na sprzedaż. Jeszcze tego samego dnia zgłosił się chętny do nabycia domu. Bardzo pragnął mieć ten dom, jednak był on dla niego za drogi. Zaczęły się długie targi. W końcu właściciel zgodził się na sprzedaż domu za połowę ceny pod jednym warunkiem, że pozostanie właścicielem jednego gwoździa wbitego nad drzwiami. Nabywca zdziwił się tym żądaniem, ale jeszcze bardziej ucieszył, bo kupił dom za tak niską cenę. A gwóźdź, to drobiazg. Po wielu latach, dawny właściciel chciał odkupić dom, ale obecny gospodarz nie chciał nawet o tym słyszeć. W tej sytuacji dawny właściciel znalazł ciało zdechłego psa i powiesił na gwoździu, którego był właścicielem.  Wkrótce smród rozkładającego się ciała, był do niewytrzymania. Zamieszkanie w domu stało się niemożliwe. I tym sposobem rodzina została zmuszona do odsprzedania domu właścicielowi jednego gwoździa”. Podobnie jest z tymi, którzy nie odcinają się całkowicie od szatana, ale usiłują z nim paktować w drobnych rzeczach. W takiej sytuacji możemy być pewni, że on wróci, z całym swym śmierdzącym bagażem. I tak go zaśmieci, że w naszym sercu nie będzie miejsca dla Chrystusa.

Działanie szatana wymierzone jest przede wszystkim w więź człowieka z Bogiem. Aby zdobyć człowieka wystarczy oderwać go od Źródłem życia, którym jest Bóg. Św. Jan Chryzostom w kazaniu „O szatanie kusicielu” wskazuje na pięć dróg pojednania z Bogiem. Te wskazania są ważne nie tylko dla tych, którzy zerwali wieź z Bogiem, ale także, którzy trwają w tej jedności, bo więź z Bogiem to więź miłości, a miłość w naszym życiu może być zawsze jeszcze bardziej doskonalsza. A zatem na początku: „Wyznaj najpierw swe grzechy, aby otrzymać usprawiedliwienie”. Wymaga to krytycznego spojrzenia na swoje życie. Ocena go przez pryzmat bożych przykazań. W dzisiejszym świecie nie jest z tym najlepiej. Zwolennikom aborcji i eutanazji szatan podpowiada, że to Bóg się myli, a oni mają racje. Podobnie zwolennikom swobody seksualnej szepcze, że boże przekazania nie przystają do dzisiejszych czasów, korzystaj z przyjemności na ile służą ci siły. Nie patrz na innych, twoja przyjemność jest najważniejsza. Ci ludzie nie mają szans, bez nadzwyczajnej interwencji bożej pojednać się z Bogiem. Gdy już uznamy swój grzech potrzebny jest żal i poprawa. Dalej św. Jan mówi: „Istnieje także druga, nie gorsza od poprzedniej, a mianowicie: nie pamiętać doznanych krzywd, panować nad gniewem, darować winy bliźnim”. Jeśli chcemy, aby Bóg nam przebaczył, my mamy przebaczyć z całego serca naszym winowajcom. Człowiek noszący w sobie gniew, chęć odwetu nigdy nie nawiąże z Bogiem prawdziwej więzi, ale także tu na ziemi nie osiągnie wewnętrznego pokoju. Trzecia droga pojednania: „Jest nią należyta, żarliwa, płynąca z głębi serca modlitwa”. Diabeł się wścieka, gdy człowiek przez modlitwę głęboko wiąże się z Bogiem. Gdy czytamy historie niektórych świętych, chociażby Ojca Pio, czy Jana Mari Vianney’a, to widzimy, że szatan potrafił fizycznie pastwić się nad człowiekiem, ale dzięki nadzwyczajnej więzi człowieka z Bogiem, szatan bezradny. Dalej św. Jan mówi: „Jeśli chcesz znać jeszcze czwartą, wymienię jałmużnę. Posiada naprawdę wielką moc”. Jałmużna, to konkretne praktykowanie miłości, to wiara uczynkowa. Bez uczynków, jak mówi św. Jakub wiara jest martwa. Jako piątą drogę do pojednania z Bogiem św. Jan Chryzostom wymienia pokorę i skromność. I dodaje, że taka postawa usuwa grzechy wyżej już wymienione. Tu chodzi o pokorę wobec Boga, a także pokorę wobec bliźniego. Nie poniżać innych, aby siebie samego wywyższyć.

Smutna scena w raju, zwycięstwa szatana kończy się zapowiedzią zbawienia.  To znaczy, że szatan, grzech i śmierć zostaną pokonane i zapanuje Królestwo Boże. Ewangelia na niedzielę dzisiejszą mówi, że ta obietnica z raju zaczęła się wypełniać. Jezus wyrzuca złe duchy, a zatem królestwo szatana ponosi klęskę, a zaczyna zwyciężać i panować Królestwo Boże. Możemy pytać w tej sytuacji, jeśli Królestwo Boże już zapanowało, to dlaczego dzisiaj nie umacnia się skutecznie w świecie, w naszych sercach i dlaczego królestwo szatana ma się nieraz bardzo dobrze. Dzieje się to dlatego, że nie troszczymy się wystarczająco, aby zasady tego królestwa wprowadzać w życie. A szczególnej tej jednej najważniejszej zasady, która wyraża się w miłości Boga i bliźniego. Gdy tego brakuje w naszej duszy jest ona chora. Św. Jan Chryzostom w tej sytuacji poucza: „Skoro więc nauczyliśmy się sposobu leczenia naszej duszy, korzystajmy z tych lekarstw, abyśmy po odzyskaniu zdrowia mogli z ufnością przystąpić do świętego stołu, abyśmy z wielką radością podążali na spotkanie Chrystusa, Króla chwały i na zawsze osiągnęli dobra wieczne przez łaskę, miłosierdzie i dobroć Jezusa Chrystusa, naszego Pana” (z książki W poszukiwaniu mądrości życia).

SŁUŻEBNICA BOŻA TERESA OD ŚW. JÓZEFA

Dzień po dniu budujemy swój świat, swoje królestwo. Bóg wzywa nas, aby to budowanie stawało się cząstką Królestwa Bożego. Nie ma tu miejsca na paktowanie ze złem, szatanem. Kto chciałby w sobie pogodzić jedno z drugim, będzie wewnętrznie rozdwojony, nie zazna spokoju, jego królestwo runie. Patrząc na świętych widzimy w ich życiu wiele pokoju, wewnętrznej mocy i stabilności niezależnie od okoliczności zewnętrznych. A to, dlatego, że w budowaniu Królestwa Bożego nie było w nich rozdwojenia. Bogu mówili zawsze „tak” a Belzebubowi „nie”. Przyjrzymy się jak budowała Królestwo Boże sługa Boża Janina Kierocińska znana pod zakonnym imieniem Maria Teresa od św. Józefa.

Janina przyszła na świat 14 czerwca 1885 roku w Wieluniu, jako najmłodsze z siedmiorga dzieci zamożnych gospodarzy Kierocińskich. Otoczona miłością rodziców jak i też starszego rodzeństwa wzrastała w atmosferze głębokiej religijności. Jako małe dziecko miała zwyczaj nawiedzania kościoła przed lub po zajęciach szkolnych. Po ukończeniu kilku klas szkoły podstawowej, 9 letnia Janina został posłana do prywatnego progimnazjum o głębokich tradycjach patriotycznych i religijnych. Wieluń był pod zaborem rosyjskim, gdzie był nakaz nauczania w szkołach w języku rosyjskim. W prywatnych szkołach łatwiej było ominąć ten nakaz, stąd też Janina uczyła się w języku polskim. Należała do najlepszych uczennic w klasie, wyróżniając się także wyjątkową uczynnością i pobożnością. Po ukończeniu progimnazjum w roku 1901, przez dwa lata uczyła się krawiectwa. A myśl o wstąpienia do zakonu, która towarzyszyła jej od dzieciństwa potęgowała się coraz bardziej.

W roku 1902, podczas wesela starszej siostry, ojciec powiedział do Janiny: „Dla ciebie, Janinko, wyprawię wesele jeszcze piękniejsze, królewskie, nie poskąpię niczego. Wybierz tylko męża”. Ku swemu zaskoczeniu usłyszał odpowiedź: „Ja już wybrałam Najdroższego – Jezusa, nikt Go nie może zastąpić”. Nie było to po myśli ojca, który aby odwieść córkę od tych zamiarów zapraszał do domu przystojnych, dobrze sytuowanych kawalerów. Janina usługiwała im do stołu z uśmiechem i życzliwością. I na tym, ku niezadowoleniu ojca kończyły się te spotkania. Janina widząc nieprzejednaną postawę ojca, pewnego dnia potajemnie opuściła dom i udała się do klasztoru sióstr szarytek w Warszawie. Nie długo tam pozostała, gdyż ojciec posłał po nią syna Stanisława. Janina z bólem serca wróciła do domu. Solidnie wypełniając domowe obowiązki nie zrezygnowała jednak z myśli o zakonie. Zgłosiła się do klasztoru sióstr bernardynek w Wieluniu. Siostry jednak w obawie przed ojcem nie przyjęły jej.

Janina czekając na odpowiedni czas realizacji swego powołania opiekowała się dziećmi swego brata. Ważnym wydarzenie w jej życiu duchowym było spotkanie karmelity ojca Anzelma Gądka, przyszłego założyciela Zgromadzenia Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus. Janina zapoznała się z duchowością karmelitańską i przyjmując imię Teresa wstąpiła do Świeckiego Zakonu Karmelitańskiego w Krakowie. Podczas I wojny światowej pracowała w Hospicjum prowadzonym przez Siostry Albertynki w Krakowie. W tym czasie podjęła decyzję wstąpienia do zakonu karmelitańskiego. Po śmierci ojca, 31 grudnia 1921 roku Janina przywdziała habit karmelitański, otrzymując imię Teresy od św. Józefa. W tym czasie ojciec Anzelm organizował czynne Zgromadzenie karmelitańskie i na jego czele postawił Matkę Teresę. Za wzór postępowania postawił siostrom Dzieciątko Jezus, które miały naśladować przez: miłość, pokorę, radość, bezgraniczne zawierzenie planom Opatrzności Bożej.

Matka Teresa wraz z innymi siostrami wyjechała do Sosnowca i podjęła pracę w zakładach Towarzystwa Dobroczynności. Gdy ojciec Anzelm wyjechał za granicę, cały ciężar organizowania nowego Zgromadzenia spadł na Matkę Teresę. Siostrom przyszło działać w bardzo trudnych warunkach społeczno- ekonomicznych. Sosnowiec był przeludniony. Bieda wyzierała z każdego zakątka. Ludzie budowali domki z dykty, a nawet ziemianki. Bezrobocie, analfabetyzm, bieda, sekty religijne, prądy ateistyczne osłabiały wiarę miejscowej ludności. Matka Teresa była pewna, że Bóg posłał ją tutaj. Mówiła do sióstr: „Bóg wiedział, co uczynił, przyprowadzając nas tu, do Sosnowca i nie na darmo; tutaj jest Afryka, nie potrzeba jechać daleko, na misje. Siostro, tutaj są misje; chcesz oddać życie swoje za dusze? Oddaj tutaj – masz pole do pracy”.

Siostry pracując w Zakładach Dobroczynnych wydawały darmowe posiłki dzieciom i ludziom starszym, zajmowały się dożywianiem kobiet w poważnym stanie i niemowląt. Ponadto podjęły pracę w domach starców. Matka Teresa w sposób szczególny troszczyła się o los osieroconych dzieci, starając się w jakiś sposób zastąpić im matkę. Siostry pracując całe dnie w Zakładach Dobroczynnych nie miały czasu na modlitwę i życie wspólnotowe, stąd też Matka Teresa za zgodą miejscowego biskupa Augusta Łosińskiego i ojca Anzelma opuściła Zakłady Dobroczynne. Przez cztery lata siostry tułały się z miejsca na miejsce nie rezygnując jednak z pracy na rzecz potrzebujących. Tak było do roku 1925, kiedy to Matka Teresa nabyła dom na własność Zgromadzenia. Teraz siostry miały stałe miejsce i mogły odbyć właściwą formację duchową, miały czas i warunki do modlitwy i życia wspólnotowego, co zaczęło owocować bardziej efektywną pracą na rzecz ubogich i potrzebujących. Matka Teresa wraz z siostrami zajęła się opuszczonymi dziećmi i młodzieżą. Prowadziła pracownię haftu i szycia dla dziewcząt, założyła przedszkole, czteroklasową szkołę podstawową, a następnie sześcioklasową. Troszczyła się, aby dziewczęta zdobyły także odpowiednią formację religijną jako przyszłe matki, gdyż była przekonana, że odrodzenie społeczeństwa może nastąpić przez rodzinę. Mówiła: „Jakie są matki, takie społeczeństwo”.

W czasie okupacji niemieckiej Matka Teresa doświadczona śmiercią najbliższych oraz szykanami okupanta, spieszyła z pomocą tym, którzy przychodzili do furty klasztornej. Z narażeniem życia udzielała schronienia partyzantom AK. Organizowała pomoc dla więźniów z Oświęcimia. Poprzez znajomych ludzi posyłała dla nich paczki z żywnością i ubraniami. Udzielała schronienia dziewczętom, którym groziła wywózka na roboty do Niemiec. Pomagała także dzieciom żydowskim i dorosłym, będąc świadomą, że ryzykuje życiem. Za tę pomoc została w roku 1992 odznaczona medalem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Do klasztoru przychodziło wiele ludzi, proszących o wsparcie materialne i duchowe. Furtianki miały nakazane, aby nikogo nie odsyłały bez udzielenia pomocy. Siostry same będąc głodne, dzieliły się ostatnią kromką chleba z potrzebującymi. Matczyna dobroć i kochające serce Matki Teresy sprawiły, że nazwano ją „Matką Zagłębia”.

Wyczerpana ciężką pracą i wyrzeczeniami Matka Teresa zachorowała na zapalenie otrzewnej. Po ciężkich cierpieniach zmarła dnia 12 lipca 1946 roku. Ojciec Bernard Smyrak w czasie pogrzebu powiedział: „Stoimy w obliczu śmierci cichej zakonnicy – całe jej życie wypalało się w pracy nad zbawieniem dusz, ratowaniem biednych i opuszczonych. Cały Sosnowiec wie, ile w ciągu swego 25-letniego pobytu na tym terenie zdziałała dobrego. Widziano ją nieraz przebiegającą Sosnowiec z zawiniątkiem w ręku, spieszącą z pomocą materialną i słowem pociechy do biednych i opuszczonych. Nie było biednego, z którym by się nie podzieliła choć ostatnim kawałkiem chleba, a jeśli go brakło, dzieliła się swym sercem. Za dobre, prawdziwie macierzyńskie serce, za ofiarną miłość kochali ją wszyscy, a dowodem tego te tłumy zebrane tutaj przy jej trumnie, te sieroty płaczące, którym była matką, ten liliowy wieniec niewinnych serc jej córek, otaczających jej trumnę, w cichym smutku i żalu” (z książki Wypłynęli na głębię).

PRZYNALEŻNOŚĆ DO BOGA

Zatęskniło mi się za polityką, chociaż według niektórych to niewybaczalny grzech, gdy duchowny, jak to oni określają „miesza się do polityki”. Dlatego zacznę asekuracyjnie, od przytoczenia cytatów wybitnych osobistości na temat polityki: „Coś się jednak w świecie zmieniło. Dawniej błaźni walczyli o miejsce przy tronie; dziś walczą o tron!” (Janusz Wasylkowski). „Wszyscy chcielibyśmy głosować na najlepszego człowieka, ale on nigdy nie kandyduje” (Kin Hubbard). „Politycy mają skłonność do myślenia o następnych wyborach, a nie o następnym pokoleniu” (Ronald Reagan). „Politycy są wierni jak rzeki – trzymają się własnych koryt” (Michał Lech Sinico). „W polityce cała sztuka polega na tym, aby mieć dobre oczy i umieć wykorzystać ślepotę innych” (Emil Zola). „Ordery ułatwiają odróżnienie polityków od kelnerów (Erich Mende). „Gafa jest wtedy, kiedy polityk mówi prawdę” (Michael Kinsley). „Polityka to sztuka posługiwania się ludźmi, wmawiając im zarazem, że się im służy” (Louis Dumur). Lista podobnych aforyzmów jest bardzo długa. Zawierają one wiele prawdy o naszym życiu społecznym i trzeba być naprawdę człowiekiem wielkiej wewnętrznej prawości i siły, aby zajmując się polityką nie ulec jej wynaturzeniom i deprawacji. 

Do takich refleksji skłonił mnie ostatni protest niepełnosprawnych w polskim Sejmie. Troska o niepełnosprawnych jest jednym z najważniejszych wezwań ludzkiej społeczności. Zaś dla wyznawców Chrystusa, to jeszcze jeden dodatkowy, czy raczej najważniejszy motyw pochylenia się nad niepełnosprawnymi i ich opiekunami. Jezus nie tylko współczuł biednym, ale też w konkretny sposób dawał dowód osobistego zainteresowania ich potrzebami. Razem z apostołami, z odłożonych pieniędzy wspierał ubogich rodaków. Ponadto zachęcał tych, którzy pragnęli być jego naśladowcami, by pamiętali o obowiązku pomagania osobom będącym w trudnej sytuacji. Bogatemu młodzieńcowi powiedział: „Sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj biednym, a będziesz miał skarb w niebiosach; i chodź, bądź moim naśladowcą”. Po śmierci Jezusa apostołowie i inni Jego naśladowcy zawsze okazywali troskę o ubogich. Dzisiaj wyznawcy Chrystusa są także zobowiązani do czyniona tego niezalenie od regulacji państwowych w tej dziedzinie. Państwo powinno mieć na uwadze dobro całego narodu i dbać, aby na miarę możliwości budżetowych służyć całemu społeczeństwu, w tym także grupie niepełnosprawnych.

To co mnie najbardziej zbulwersowało w ostatnim proteście niepełnosprawnych to obrzydliwa hipokryzja niektórych polityków. Nagle zaczęli oni udawać wielkich obrońców niepełnosprawnych, a w rzeczywistości chcieli zbić kapitał polityczny na nieszczęściu drugiego człowieka, wykorzystując niepełnosprawnych i często niezbyt świadomych ich opiekunów. I tu jak najbardziej pasuje aforyzm Louisa Dumur: „Polityka to sztuka posługiwania się ludźmi, wmawiając im zarazem, że się im służy”. Wśród polityków widziałem tych, którzy cztery lata temu zajadle atakowali kobiety protestujące w Sejmie z niepełnosprawnymi dziećmi, demaskowali, kto za nimi stoi i komu to służy. Lamentowali, że z Sejmu robi się chlew a niepełnosprawnych używa się jako „żywych tarcz”. A teraz, jako wielcy dobroczyńcy paradowali z wózkami niepełnosprawnych korytarzami sejmowymi, mówiąc, że walczą o ich prawa, a w rzeczywistości myśleli tylko o sobie, wykorzystując niepełnosprawnych do walki z opozycją polityczną, rządem, zarzucając mu bezduszność i okrucieństwo wobec niepełnosprawnych, nie bacząc na to, że ten rząd zrobił dla niepełnosprawnych więcej niż każdy inny. Wśród nich był także były prezydent, który, gdy miał władzę to nic nie zrobił dla niepełnosprawnych, tłumacząc infantylnie, że nie miał wtedy możliwości, a teraz, gdy nie ma władzy, ani autorytetu u ludzi chce pomagać i bronić „uciemiężonych”. Atakując rząd chce poprawić swoją reputację i zaszkodzić opozycji politycznej. Ciekawa była reakcja jednej posłanki, obrończyni niepełnosprawnych. Gdy dowiedziała się, że rząd podjął pewne pozytywne decyzje i strajk się skończył siarczyście zaklęła. Skończyła się możliwość wykorzystywania niepełnosprawnych dla swoich ambicji politycznych.

A teraz czas na pytanie: jaki to ma związek z dzisiejszą Ewangelią. Nauka Ewangelii nie jest oderwana od naszej rzeczywistości. Przez jej pryzmat mamy patrzeć na naszą codzienność. Każdy polityk, jeśli uczciwie doszedł do władzy pełni swój urząd z woli swego narodu. I jedynym celem działalności polityka ma być pełnienie woli narodu i pracy dla jego dobra, nawet gdy przyjdzie działać w opozycji. Wprowadzanie anarchii, podjudzanie przeciw państwu instytucji międzynarodowych jest działaniem na szkodę narodu. I to nie jest pełnienie woli narodu, a raczej realizowanie samego siebie, co trafnie ujmuje Michał Lech Sinico „Politycy są wierni jak rzeki – trzymają się własnych koryt”. Uczciwego polityka poznajemy nie po tym co mówi, ale po tym, czy pełni wolę narodu, a nie jakiś zagranicznych instytucji, dbając o jego dobro, wyrażajcie się w konstruktywnych działaniach.

Ewangelia na dzisiejszą niedzielę mówi o naszej przynależności do Chrystusa i Jego Kościoła. W tej przynależności nieważne są jakieś ordery, dystynkcje, odznaczenia, zaszeregowanie do jakiejś grupy. Mają one wartość, o której mówi   zacytowany wcześniej aforyzm: „Ordery ułatwiają odróżnienie polityków od kelnerów”. To co decyduje o przynależności do Chrystusa jest pełnienie woli Boga. Chrystus przyszedł, aby zbawić każdego człowieka, ale nie powiedział: każdy człowiek jest mi bratem i siostrą, czyli nie każdy przynależy do Niego. On powiedział: bratem i siostrą jest mi ten człowiek, który wypełnia wolę mojego Ojca. Bo jeśli ktoś nie pełni woli ojca, a przykazania zachowuje tylko wtedy, gdy jest to dla niego korzystne w wymiarze ziemskim, to taki człowiek choćby był ochrzczony i uważał się za chrześcijanina nie przynależy w istocie do Chrystusa i Jego Kościoła. Chrystus mówi, że czyniąc wolę Ojca stajemy się wobec Niego nie tylko bratem i siostrą, ale także matką. Matką stają się ci, którzy sprawiają, że Chrystus rodzi się w naszych sercach i przez nas w innych. Trafnie to ujmuje Adam Mickiewicz: „Wierzysz, że Bóg zrodził się w Betlejemskim żłobie! Lecz biada Ci, jeżeli nie zrodził się w tobie”.  (Kurier Plus, 2018).