|

1 niedziela Adwentu Rok A

MARANA THA  

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony. dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona. Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. a to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o jakiej porze nocy nadejdzie złodziej, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie» (Mt 24, 37-44).

Ulice i domy Nowego Jorku stają się coraz bardziej kolorowe. Z dnia na dzień przybywa dekoracji. Dla kogo stroi się to miasto? Z kształtu większości dekoracji, poza celem komercyjnym, czasem estetycznym nie wyczytamy sensu tej odświętności. Przypominają one damę, która włożyła bogatą suknię, obwiesiła się diamentami i wyszła na ulicę, nie wiedząc, w jakim celu. Mimo to lubię spacerować tymi ulicami, nie przeszkadza mi to odkrywać piękna i radości adwentowego oczekiwania. A to może dlatego, że myślą wracam do przeżyć adwentowych, które rodziły się w Polsce w czasie mego dzieciństwa.

Adwent w polskiej tradycji ma szczególny i niepowtarzalny nastrój. Nie można go uchwycić pomijając zmiany zachodzące w przyrodzie. Kończy się jesienne zabieganie. Nadciąga chłód a wraz z nim na granatowym niebie pojawiają się pierwsze płatki śniegu. Śnieg nie tylko czyni świat nieskazitelnie białym, ale także wszystko wycisza. To wyciszenie ma swój wyraz w życiu społeczno-religijnym. W tym czasie nie urządza się hucznych zabaw, aby nie zagłuszyć rodzącej się nadziei spełnienia. Miejsce przy kominku lub piecu jest najbardziej odpowiednim, aby w grudniowe długie wieczory, w gronie rodziny i sąsiadów słuchać opowieści o dawnych zwyczajach bożonarodzeniowych, uczyć się kolęd czy przygotowywać świąteczne dekoracje. Każdy mijający wieczór potęgował, szczególnie u dzieci, radość zbliżających się świąt. Święty Mikołaj, stukający wieczorem do drzwi był prawie jedną z postaci szopki betlejemskiej.

Szczególne miejsce w adwentowym oczekiwaniu zajmowały odprawiane świtem w polskich kościołach tzw. Roraty. Pamiętam poranne wstawanie, mrok i śnieg, który nocą zasypywał drogę do kościoła. Kościół napełniony był powagą i tęsknym wyczekiwaniem. W czasie Mszy rorartniej nie używano szat koloru fioletowego, właściwego dla tego okresu, ale białego, który był symbolem spełnienia i radości. Fiolet znak oczekiwania i pokuty ustępował bieli. Przy ołtarzu stała wielka, przyozdobiona świeca zwana roratką, była ona symbolem Matki Bożej wnoszącej radość w adwentowe oczekiwanie.

Pieśni adwentowe poruszały serce i pouczały, jaki jest sens adwentowego oczekiwania.

„Spuście nam na ziemskie niwy Zbawcę niebios, obłoki;

Świat przez grzechy nieszczęśliwy, wołał w nocy głębokiej;

Gdy wśród przekleństwa od Boga, Czart panował, śmierć i trwoga,

A ciężkie przewinienia zamkły bramy zbawienia”.

Było to wspomnienie tęsknoty, z jaką Naród Wybrany czekał tysiące lat na narodzenie Mesjasza.

Zaś pieśń „Marana tha”- Przyjdź Panie, ukazywała drugie i bardziej istotne znaczenie Adwentu. Słowa te powtarzali chrześcijanie pierwszych wieków. Chrystus zapowiadał, że po swoim wniebowstąpieniu powtórnie przyjdzie w dniu ostatecznym. Chrześcijanie tęsknili za Nim, czekali na Jego przyjścia wołając: Przyjdź Panie. Chrystus dał im pewność, że przyjdzie, nie powiedział tylko, kiedy. Nieokreślony czas powtórnego przyjścia był i jest wezwaniem do czujności: „Czuwajcie, więc bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie”.

Czterotygodniowy Adwent jest odpowiednim czasem przygotowania się na powtórne przyjście Chrystusa. Nie znamy konkretnej daty i miejsca tego przyjścia, możemy jednak być pewni, że tę datę i to miejsce wyznaczy nasza śmierć. Ks. Biskup Jan Pietraszko wspomina takie wydarzenie: „Wieczorem przed pierwszą niedzielą Adwentu mój ksiądz proboszcz powiedział: Jutro trzeba wcześnie wstać , bo przyjdą ludzie do spowiedzi. O godzinie piątej rano ktoś pukał do mojego okna i powiedział: Dlaczego ksiądz tak długo śpi? My czekamy i czekamy, a drzwi kościoła zamknięte. – Kiedy zobaczyłem gromadkę ludzi stojących przy drzwiach kościelnych, było mi bardzo wstyd, bo przyszli na mrozie pięć kilometrów piechotą do parafialnego kościoła, by się wyspowiadać”. Ci wierni bardzo dobrze rozumieli sens adwentowego oczekiwania.

Jednak dla wielu nawet świadomość spotkania z Chrystusem w momencie śmierci nie jest w stanie zmusić ich do spojrzenia po za materialny horyzont życia. „Większość ludzi żyje, aby zarobić na utrzymanie; jeśli na takie zarobili, żyją, aby zarobić na lepsze utrzymanie, a kiedy już to osiągnęli- wtedy umierają. Dlatego z prawdziwym wzruszeniem czytałem ostatnio nekrolog w gazecie, w którym żona podawała do publicznej wiadomości śmierć swojego męża. Zamiast szczerze opłakiwać utratę najczulszego męża, najbardziej ukochanego ojca, obwieściła krótko: śmierć ta jest tak bolesna, że mój mąż co dopiero otrzymał sowicie opłaconą posadę”. (Soren Kierkegaard: „Albo- albo’)

Mędrzec grecki Diogenes pewnego dnia rozbił namiot na rynku Aten i umieścił na nim napis: „Tu sprzedaje się mądrość”. Jeden z dostojników ateńskich zaciekawiony co za tym się kryje powiedział do sługi: „Masz trzy systerse , idź do namiotu i zobaczymy, ile mądrości za nie dostaniesz. Sługa wszedł i podając Diogenesowi monetę, powtórzył prośbę swego pana. Mędrzec spokojnie schował monetę do kieszeni i powiedział: powtórz swemu panu takie zdanie: „We wszystkim, co czynisz, myśl o końcu”. Ostatecznie myślenie o końcu jest myśleniem o śmierci. „Człowiek wolny o niczym nie myśli mniej niż o śmierci, a mądrość jego jest rozmyślaniem nie o śmierci, lecz o życiu”. (Baruch Spinoza: „Etyka”) Ten nie chrześcijański filozof był tak blisko chrześcijańskiego myślenia o śmierci.

Gdy wypełni się nasz życiowy adwent, wtedy nasze spotkanie z Chrystusem nie będzie śmiercią, lecz najpełniejszym życiem. (Z książki Ku wolności).

ADWENTOWE OCZEKIWANIE  

Bracia: Rozumiejcie chwilę obecną: teraz nadeszła dla was godzina powstania ze snu. Teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli. Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła. Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom (Rz 13,11-14).

Przed laty, młody mężczyzna poprosił mnie o rozmowę. Był życiowo zagubiony i gorączkowo szukał wyjścia z trudnej sytuacji. W czasie rozmowy zaczął opowiadać historię swojego życia. Miał żonę i dwójkę dzieci. Kiedyś byli bardzo szczęśliwi. A dzisiaj ze łzami w oczach mówił, że gdy wszystko to stracił, uświadomił sobie, że życie jego nie ma sensu. A zaczęło się tak niewinnie. Kilka lat po ślubie szczęście rodzinne jakby mu trochę spowszedniało. Za taki stan rzeczy obwiniał warunki panujące w pracy. Często wracał do domu zmęczony i zestresowany. Siadał przed telewizorem i robił sobie jednego drinka, a potem drugiego… Z czasem pił coraz więcej. Doszło do tego, że bez alkoholu nie mógł się obejść. Zaniedbywał swoją rodzinę. Żona upominała go, ale to budziło w nim jeszcze większą agresję. Pojawiły się problemy w pracy. Coraz częściej po powrocie do domu robił awantury. Żona próbowała go ratować. Gdy był trzeźwy rozmawiała z nim i mówiła, że ma problem alkoholowy i że powinien się leczyć. Ale on usilnie temu zaprzeczał. W rzeczywistości już nie był w stanie wytrzymać bez alkoholu. Po wielu awanturach, żona z dziećmi wyprowadziła się z domu, a on otrzymał od policji zakaz zbliżania się do nich. Rozpił się jeszcze bardziej. Po prostu zszedł na dno ludzkiej nędzy. Wydawało się, że nie ma dla niego ratunku. Aż pewnego dnia, po nocy przespanej na ławce w parku zobaczył młode szczęśliwe małżeństwo z dwójką małych dzieci. Przypomniał sobie swoje własne dzieci przestraszone i zapłakane, gdy wracał pijany do domu. Coś w nim wtedy pękło. Łzy popłynęły po policzkach. Postanowił zmienić swoje życie i zacząć od nowa. Przyszedł do kościoła, aby wyznać swoje grzechy. Od tego chciał zacząć przemianę swego życia. Długo zmagał się ze sobą i swoim nałogiem. W końcu uporał się z tym wszystkim. Starał się odbudować więzi rodzinne. Wyglądało na to, że jego dzieci znowu będą szczęśliwe i uśmiechnięte, gdy będzie wracał z pracy do domu.

Zapewne każdy z nas pamięta moment, kiedy oceniając swoje życie dochodziliśmy do wniosku, że trzeba w nim coś zmienić. Nie można żyć tak jak dotychczas. Najczęściej te dobre postanowienia czyniliśmy wobec Boga i samych siebie. Uznanie win łączyło się z pragnieniem zaczęcia od nowa. Okres Adwentu, który dzisiaj rozpoczynamy przynagla nas do rachunku sumienia, uznania zła w naszym życiu, wyrażenia skruchy i wzbudzeniu w sobie pragnienia rozpoczęcia jakby od nowa życia na drodze wskazanej przez Boga. Adwent mówi nam także, dlaczego winniśmy się nawrócić, dlaczego zaczynać od nowa. Idą Święta Bożego Narodzenia i trzeba się na nie przygotować. Nawet polska tradycja bożonarodzeniowa przypomina nam, że do wigilijnego stołu nie powinniśmy zasiadać z nienawiścią w sercu. Wcześniej trzeba się pogodzić ze swoim wrogiem. Podać sobie ręce. Nie można się pogodzić z bliźnim, gdy grzech, czy nałóg oddziela nas od Boga. Jeśli z bliźnim mamy się pogodzić to tym bardziej z Bogiem. Święta przypominają nam o spotkaniu z Chrystusem, na które winimy być przygotowani. Przyjście Chrystusa dokonało się w Betlejem ponad dwa tysiące lat temu. Wtedy zaczęły się spełniać proroctwa Izajasza, który z tęsknotą oczekując Mesjasza pisał o Nim: „On będzie rozjemcą pomiędzy ludami i wyda wyroki dla licznych narodów. Wtedy swe miecze przekują na lemiesze, a swoje włócznie na sierpy. Naród przeciw narodowi nie podniesie miecza, nie będą się więcej zaprawiać do wojny”. Mesjasz przyniósł prawo i daje moc do takiego urządzania świata. Mesjasz daje także łaskę przygotowania się na ostateczne spotkanie z Nim przy końcu świata. I to jest drugi, ważniejszy wymiar Adwentu. Przygotowanie do tego spotkania trwa całe życie. Nie wiemy kiedy ono nastąpi, dlatego Ewangelia przypomina nam: „Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie”.

Adwent, przeżywany każdego roku od nowa jest ważnym okresem w przygotowaniu się na spotkanie z Chrystusem w ostatniej godzinie naszego życia. Jednak człowiek nieraz tak jest zaaferowany sprawami tego świata, że nie słyszy adwentowego wołania. I dopiero jakieś wydarzenie, które potrząśnie nim, sprawia, że głos boży dociera do niego i przemienia jego życie, czyniąc go gotowym na spotkanie z Chrystusem. Tak jak to miało miejsce w życiu Michaela J. Foxa, popularnego aktora filmowego. W swojej autobiografii „Lucky Man” opisuje trudny moment swego życia, który odmienił jego sposób patrzenia na świat. Był młody, miał pieniądze i sławę. Korzystając zachłannie ż życia staczał się na dno nędzy moralnej. Aż pewnego dnia zdiagnozowano u niego początki choroby Parkinsona. To był dla niego szok. Po czym spokojnie wszystko przeanalizował i w całej ostrości zobaczył jaki będzie koniec jego życia. Usłyszał w swoim sumieniu głos „ocknij się, zmień swoje życie”. Po pewnym czasie inaczej patrzył na swoją chorobę. W autobiografii napisał, że choroba Parkinsona, to najwspanialsza rzecz, jaka wydarzyła się w jego życiu, ponieważ pozwoliła mu całkowicie przewartościować każdy aspekt życia. Dawniej czynił wszystko, aby z życia brać jak najwięcej przyjemności, nie licząc się z Bogiem i ludźmi. To było najważniejsze w jego życiu. Później, gdy dopadła go choroba dostrzegł wartość życia w tym co może uczynić dla innych, co może dać światu. Rodzina, miłość i dobroć zajęły miejsce bożka, jakim była dla niego wcześniej sława i majątek, które zdominowały jego życie i omal nie doprowadziły go do całkowitej ruiny.

W roku 2006 Hezbollah porwał dwóch żołnierzy izraelskich. W odwecie Izrael zaczął bombardować południowy Liban. W jednej sekundzie całe dzielnice miast libańskich wraz z ich mieszkańcami zamieniały się w płonące zgliszcza. Wtedy to jeden z kaznodziejów chrześcijańskiego radia zaczął głosić Armagedon, koniec świata, obawiając się, że konflikt rozszerzy się na cały świat i doprowadzi do jego końca. Po wpływem kazań radiowych jeden z parafian zwrócił się do proboszcza o zorganizowanie spotkań, na których wyjaśniłby nauczanie Biblii o końcu świata. Ksiądz zgodził się i wyznaczył spotkania w okresie Adwentu. Parafianin był zaskoczony, dlaczego konferencje o końcu świata mają odbywać się Adwencie, przecież jest to okres radosnego i pogodnego oczekiwania na przepiękne święta Bożego Narodzenia. Ksiądz odpowiedział, że właśnie Adwent jest najodpowiedniejszym czasem na poruszanie tego tematu, gdyż jest on czasem przypominającym powtórne przyjście Chrystusa przy końcu świata. W czasie prowadzenia adwentowych konferencji, podczas modlitwy Ojcze nas, po słowach … „ale nas zbaw ode złego”, kapłan dodawał: „gdy z radością i nadzieją oczekujemy przyjścia naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa”.

Obyśmy mogli zawsze, gdy pomyślimy o dopełnieniu się naszego adwentu życiowego, mogli pełni nadziei powtórzyć: „Gdy z radością i nadzieją oczekujemy przyjścia naszego Zbawiciela Jezusa Chrystusa”. (z książki W poszukiwaniu mądrości życia)

ADWENTOWE CZUWANIE

Stanie się na końcu czasów, że góra świątyni Pana stanie mocno na wierzchu gór i wystrzeli ponad pagórki. Wszystkie narody do niej popłyną, mnogie ludy pójdą i rzekną: „Chodźcie, wstąpmy na górę Pana, do świątyni Boga Jakuba! Niech nas nauczy dróg swoich, byśmy kroczyli Jego ścieżkami. Bo Prawo wyjdzie z Syjonu i słowo Pana z Jeruzalem”.  On będzie rozjemcą pomiędzy ludami i wyda wyroki dla licznych narodów. Wtedy swe miecze przekują na lemiesze, a swoje włócznie na sierpy. Naród przeciw narodowi nie podniesie miecza, nie będą się więcej zaprawiać do wojny (Iz 2,1-5).

Na miejscu, z którego dzisiaj mówię kazanie, przed wielu laty rozciągała się dziewicza puszcza. Pełno było w niej dzikiego zwierza, a w rzekach o krystalicznej wodzie nie brakowało ryb. Czerwonoskórzy Indianie z plemienia Mespeatches byli panami tego miejsca. Wiedli oni spokojne i dostatnie życie. Nawet w walkach, jakie prowadzili z innymi plemionami bardziej szukali sposobności pokazania swego męstwa i honoru aniżeli materialnych korzyści. Za to wszystko dziękowali Bogu, którego nazywali Wielkim Duchem. Wieczorem nad indiańskim obozowiskami unosił się dym i zapach pieczonego mięsa. A siedzący przy ognisku wsłuchiwali się w opowieści najstarszych z plemienia. Na początku zimy, gdy wiele drzew pogubiło liście opowiadano i tę historię, wyjaśniającą, dlaczego niektóre drzewa są ciągle zielone.

Kiedy Bóg stwarzał drzewa, każdemu przekazał dar odpowiedni dla jego gatunku. Na początku jednak przeprowadził test, który z tych darów byłby najbardziej użyteczny dla poszczególnych rodzajów drzew. Bóg powiedział drzewom: „Chcę abyście czuwały i strzegły ziemi przez siedem nocy”. Młode drzewa były podekscytowane tak ważnym zadaniem, jakie im zlecono. Pierwszej nocy nie miły żadnego problemu. Następna noc była trudniejsza; kilka drzew zasnęło. Trzeciej nocy niektóre drzewa, aby nie usnąć zaczęły między sobą rozmawiać. Mimo to wiele z nich zmorzył sen. Gdy minęła siódma noc tylko kilka drzew czuwało. Był to cedr, sosna, świerk, jodła, ostrokrzew i wawrzyn. Do nich to Bóg powiedział: „Co za wytrzymałość. W nagrodę pozostaniecie zawsze zielone. Będziecie stróżami lasu. Zimą, gdy inne drzewa, obumierając potracą swoje liście, w waszych gałęziach znajdą schronienie i wsparcie”.

Wraz z przybyciem „bladych twarzy” ulegał zagładzie indiański świat. Pozostały po nim niektóre nazwy, tak jak nazwa dzielnicy Maspeth i opowieści, a wśród nich opowieść o zawsze zielonych drzewach. Gdy opowiadam legendę o drzewach uwzględniam jej indiański wymiar, i patrząc przez pryzmat Ewangelii doszukuję się innego, pełniejszego jej znaczenia. Bo tej pełni szukali ci, którzy pierwsi opowiadali tę legendę.

Około sto lat temu do przełożonego Seminarium Duchownego w Baaremus (St. Louis, Kentucky) przybył stary Indianin. Towarzyszył mu kilkunastoletni chłopiec oraz tłumacz, przez którego zwrócił się do księdza przełożonego, ubranego w długą czarną sutannę: „Czarna szato, wiem, że jesteś sługą Wielkiego Boga. Wiem, że twoim zadaniem jest słowem i przykładem ukazywać ludziom drogę do Wielkiego Ducha. Ja jestem biednym synem puszczy i o tym Wielkim Duchu wiem tylko tyle, że istnieje. Jednak zawsze tak postępowałem: Rano po przebudzeniu się zwracam się do Niego i dziękuję mu za noc, którą mi dal. Potem proszę Go o pomoc na cały dzień. Wieczorem zaś, gdy kładę się na spoczynek, dziękuję Mu za dzień, który mi dał i proszę o opiekę podczas nocy. To wszystko czynię na cześć Wielkiego Ducha. Teraz przyszedłem do ciebie, abyś mnie pouczył, co więcej powinienem czynić”.

Dzisiaj rozpoczynamy Adwent, czas przygotowania do świąt Bożego Narodzenia. Zieleń drzew, o której mówi indiańska legenda jest wykorzystana w symbolice adwentowego oczekiwania. Z zielonych gałązek robi się wieńce adwentowe. Zieleń to symbol życia. Wieniec nie ma początku ani końca, a zatem staje się symbolem wieczności. Wieniec adwentowy to symbol życia wiecznego. A takie życie przynosi Ten, na przyjście, którego czekamy w okresie Adwentu. Później w domach zabłyśnie różnymi barwami zielona choinka. Nawiązywać będzie ona do rajskiego drzewa, które stanęło na drodze pierwszych rodziców i stało się symbolem grzechu, sprowadzającego śmierć, zaś choinka nawiązując do tego symbolu ma inną wymowę. Kieruje ona naszą uwagę na Chrystusa, który na drzewie krzyża zwyciężył śmierć i otworzył nam bramy życia wiecznego. Zapewne to wyjaśnienie „czarnej szaty” po części zadowoliłoby Indianina, ale pozostaje jeszcze odpowiedź na pytanie: „… co powinienem więcej czynić?”, aby jeszcze pełniej uczestniczyć w tajemnicy zbawiającego Boga.

Po części, odpowiedź na to pytanie znajduje się w indiańskiej legendzie; drzewa zachowały zieleń, życie dzięki swej czujności. Zaś czujność ewangeliczna, choć brzmi jak legenda jest realną rzeczywistością. Chrystus mówi o naszym spotkaniu z Nim, a od tego spotkania zależy nasza wieczność. Dlatego wzywa On nas byśmy byli przygotowani do tego spotkania. „Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych”. „Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie”. A św. Paweł w liście do Tesaloniczan napisze: „A na koniec, bracia, prosimy i zaklinamy was w Panu Jezusie: według tego, coście od nas przyjęli w sprawie sposobu postępowania i podobania się Bogu i jak już postępujecie, stawajcie się coraz doskonalszymi! Wiecie przecież, jakie nakazy daliśmy wam przez Pana Jezusa”. A zatem adwentowe przygotowanie polega na przemianie życia, które zmierza w kierunku coraz pełniejszego podobania się Bogu.

Oczywiście chodzi tu o adwent całego naszego życia i spotkanie z Chrystusem po przejściu bramy śmierci. Czterotygodniowy Adwent, kończący się Uroczystością Bożego Narodzenia to tylko stopień, to tylko szansa przygotowania się na ostateczne spotkanie z Chrystusem (Z książki Nie ma innej Ziemi Obiecane).

„MIECZE PRZEKUJĄ NA LEMIESZE” 

Druga Wojna Światowa to jedna z najmroczniejszych kart historii człowieka. Wyglądało, jakby moce piekielne zstąpiły na ziemię, kpiąc z nieba szyderczym napisem na pasach niemieckich żołnierzy „Gott mit uns” (Bóg jest z nami). Płonęły wioski i miasta, a ludzie opanowani mocami zła mordowali nawet niemowlęta. Niemieckie obozy koncentracyjne stały się fabrykami śmierci, nieludzkiego cierpienia i bestialskiej pogardy bliźnim. Po zakończeniu wojny, każdy był przekonany, że to nie powinno się nigdy powtórzyć. Aby temu zapobiec założono między innymi Organizację Narodów Zjednoczonych. Ma ona wygaszać konflikty, sprawiedliwie rozstrzygać spory między narodami, bronić praw człowieka. Jednym słowem; uczynić świat lepszym i sprawiedliwszym. Dzisiaj widzimy, że te szczytne założenia są realizowane w bardzo ograniczonym wymiarze. W zasadniczych sprawach decydują interesy najpotężniejszych państw. I tak uchwalę o przestrzeganiu praw człowieka zablokują Chiny, Rosja będzie niesłusznie bronić swych muzułmańskich sojuszników na Bliskim Wschodzie a Stany Zjednoczone, usłużne Izraelowi nie poprą ustawy regulującej problem nowych osiedli w Autonomii Palestyńskiej. Jak widzimy organizacje takie jak ONZ są potrzebne, ale nie wystarczające, aby zbudować sprawiedliwy i pokojowy świat.

Na terenie siedziby ONZ na Manhattanie w Nowym Jorku stoją różne pomniki. Jeden z nich jest darem komunistycznych władz byłego Związku Radzieckiego. Wykonany ze spiżu muskularny mężczyzna z młotem w ręku przekuwa miecz na lemiesz. Na postumencie umieszczono wyjaśniający napis wzięty z Księgi proroka Izajasza, którą zacytowałem na wstępie tych rozważań. Piękny pouczający dar. Można pomyśleć jakże wspaniale żyło się społeczeństwu pod rządami ludzi, którzy tak piękne przesłanie biblijne wykuli w spiżu. A jak naprawdę było w tym społeczeństwie dobrze wiemy. W latach dwudziestych ubiegłego wieku bolszewicka władza umacniała się między innymi pod sztandarami: „Precz z Bożym Narodzeniem, niech żyje ciągły tydzień roboczy”. „Precz z miłością bliźniego! Nam nade wszystko potrzebna jest nienawiść “. W pierwszym rzędzie żądło nienawiści skierowano przeciw religii. Czołowy ideolog komunizmu Michaił Bucharin pisał: „Bez masowych represji i rozstrzeliwań nie zbudujemy komunizmu”. Według wydanej w roku 1997 „Czarnej księgi komunizmu” liczba ofiar tej zbrodniczej ideologii może sięgać nawet stu milionów. Najpiękniejsze pomniki i symbole miłości braterskiej nic nie znaczą, jeśli nie idzie za tym najważniejsza przemiana, przemiana ludzkiego serca.

Na dnie duszy prawie każdego człowieka drzemie pragnienie za światem, gdzie miecze będą przekute na lemiesze, a prawo miłości i sprawiedliwego pokoju ogarnie wszystkie dziedziny ludzkiego życia. Budowanie takiego świata rozpoczyna się nie od budowania pomników, ale przemiany swojego serca. Jest to zadnie przekraczające ludzkie możliwości, dlatego człowiek od zawsze spoglądał w niebo i stamtąd oczekiwał mocy, która uzdolni go do zbudowania świata. Jeden z myślicieli powiedział, że budowanie raju na ziemi z pominięciem Boga zawsze kończy się piekle. Historia to potwierdza, chociaż dzisiaj nie brakuje takich, którzy myślą, ze będą wyjątkiem w historii. Prorok Izajasz w obrazie przekuwania mieczy na lemiesze zapowiada nastanie czasu wielkiego pokoju i braterskiej miłości między ludźmi. Czasy wielkiej harmonii człowieka z Bogiem i ludzi między sobą. Aby się to stało prorok Izajasz zaprasza: „Chodźcie, wstąpmy na górę Pana, do świątyni Boga Jakuba! Niech nas nauczy dróg swoich, byśmy kroczyli Jego ścieżkami”. A zatem taki świat możemy zbudować w bliskości Boga, krocząc ścieżkami Jego przykazań.

Prorok Izajasz jest uznawany za pierwszego wśród proroków Starego Testamentu. Żaden z nich nie przedstawił tak dokładnie osoby Mesjasza i charakteru jego Królestwa, jak Izajasz. Stąd też św. Hieronim nazywa go „ewangelistą wśród proroków”. A zatem wizje przepowiednie prorockie zrealizują się w osobie Chrystusa. Przez ten pryzmat spoglądamy na proroctwo zacytowane na wstępie tych rozważań. Chrystus będzie nową świątynią, w której odnajdziemy prawo i moc do budowania świata zbawiającej harmonii z Bogiem i ludźmi. Proroctwo Izajasza zaczęło się spełniać wraz z narodzeniem Jezusa w Betlejem. W jedności z Chrystusem można zbudować uszczęśliwiającej miłości w świecie, gdzie naokoło szaleje burza nienawiści, co więcej, w Chrystusie odnajdujemy moc do przezwyciężenia nienawiści, grzechu i śmierci.

Przyjście Mesjasza, Chrystusa na ziemię dokonało się ponad dwa tysiące lat temu. Ale Chrystus ciągle do nas przychodzi. I na ile potrafimy otworzyć się na Jego przyjście na tyle przemienia On nasze serca. Możemy się także całkowicie od Niego odwrócić. Żyć jakby nie istniał On i Jego Ewangelia. Tylko, że czy tego chcemy, czy nie chcemy przyjdzie nam się zmierzyć z wiecznością, z której wyłania się Bóg. O tym właśnie przypomina nam Adwent, który dzisiaj rozpoczynamy. O przygotowaniu na powtórne przyjście Jezusa, Syna Człowieczego mówi Ewangelia z dzisiejszej niedzieli. Nie wiemy, kiedy to nastąpi, dlatego winniśmy być gotowi. „Czuwajcie, więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie”. Na każdym kroku jesteśmy świadkami, jak śmierć wyrywa kogoś z nas i stawia przed tronem Syna Człowieczego, aby zdał sprawę ze swego życia.

Św. Paweł w liście do Rzymian z drugiego czytania daje nam pewne wskazówki, na czym, w czym ma się wyrażać nasza czujność: „Odrzućmy, więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła. Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości”. Adwent w swojej bogatej symbolice pomaga nam w tym przygotowaniu. Winniśmy wypełnić miłością, żywą pobożnością i gorliwa wiarą nasze adwentowe przygotowanie do Świat Bożego Narodzenia (z książki Bóg na drogach naszej codzienności).

ŚWIĘTY MIKOLAJ Z MIRY

Okres Adwentu rozpoczyna się wezwaniem do gotowości na spotkanie z przychodzącym Chrystusem. Wspomnienie betlejemskiej stajenki z anielskimi chórami i gwiazdą na niebie wpisuje się w nasze oczekiwanie na przyjście Chrystusa w czasach ostatecznych. Kiedy to nastąpi? – nie wiemy. Jaką przybierze formę?- także nie wiemy. Może przyjdzie migocącym płomykiem gromnicy, postępującym chłodem ciała oraz gorącą modlitwą rodziny i przyjaciół stojących wokół naszego łoża śmierci. Okoliczności naszego odejścia nie są istotne, najważniejsze jest przygotowanie na ten moment. Śmierć zamyka wiele rozdziałów naszego życia, ale ostatecznie prowadzi do spotkania z Chrystusem. Do tego spotkania przygotowujemy się przez czujność. Święci są przykładem dobrego przygotowania. Święty Mikołaj staje przed nami na początku Adwentu i wpisuje się w radosne oczekiwanie na święta Bożego Narodzenia. W dziecięcej pamięci czekanie na świętego Mikołaja stawało się wezwaniem do lepszego życia. Dorośli przypominali dzieciom, że gdy będą niegrzeczne, to Mikołaj przyniesie rózgę, a gdy będą dobre mogą liczyć na prezenty. Tak konkretyzowało się w świadomości dzieci wezwanie do czujności na spotkanie z Chrystusem. To wspomnienie z lat dzieciństwa może być także impulsem do czujności w życiu dorosłych. A zatem przywołajmy modlitewną pamięcią św. Mikołaja, biskupa Miry i prośmy, aby jego wspaniałe życie było dla nas wzorem i zachętą do przygotowania się na spotkanie z Chrystusem w czasach ostatecznych.

Nie znamy wielu faktów z życia św. Mikołaja. Jednak ten brak uzupełnia bogata tradycja pisana legendą i wiarą ludu. Św. Mikołaj urodził się około roku 270 w mieście Patara w Azji Mniejszej. Jego rodzice przez długie lata prosili Boga o dziecko. W podeszłym wieku Bóg wejrzał na ich modlitwę. Narodził się im syn, któremu nadali imię Mikołaj. Tradycja mówi, że od niemowlęctwa ręka Boża była nad nim. „Był jeszcze niemowlęciem, a Pan Bóg już dał poznać rodzicom, że ich jedynaka upatrzył sobie do rzeczy wielkich. Co środę bowiem i co piątek nie ssało dziecię pokarmu jak dopiero na wieczór”. Duży wpływ na wychowanie i duchowość Mikołaja miał jego stryj, biskup Miry. To właśnie on widząc w młodzieńcu powołanie kapłańskie, przygotowywał go do stanu duchownego. Mikołaj był człowiekiem ogromnego serca. W czasie zarazy panującej w mieście cały swój czas poświęcał chorym i wtedy też zrodziło się w nim przemożne pragnienie kapłaństwa. Wkrótce z rąk stryja otrzymał święcenia.

Mikołaj dał się poznać jako święty mąż, wrażliwy na ludzką nędzę zarówno materialną jak i moralną. Majątek, który odziedziczył po rodzicach rozdał ubogim. W niesieniu pomocy był bardzo dyskretny, o czym świadczy poniższe wydarzenie zanotowane przez jednego z hagiografów: „W Patara żył zubożały szlachcic z trzema już dorosłymi córkami. Kiedy nędza i niedostatek poczęły bardzo dokuczać rodzinie, wówczas ojciec wpadł na nieszczęsny pomysł, aby córki nierządem na chleb zarabiały. Płakały dziewczęta i zanosiły modły do Boga, a Pan Wszechmogący wejrzał na łzy niewinnych panienek. Wieść o nędzy dziewcząt i okrutnym zamiarze ojca doszła do Mikołaja. Otóż Mikołaj, zakradłszy się pewnej nocy pod dom owego człowieka, wrzucił dlań przez okienko bryłę złota zawiniętą w chustę. Gospodarz ów niespodziewany dar przyjął jako znak od Boga. Żałując swoich niecnych zamiarów, nałożył na siebie pokutę, a najstarszą córkę wydał godnie za mąż. Potem Mikołaj powtórzył po dwakroć swój szlachetny uczynek, tak że pozostałe córki, dzięki jego wsparciu, mogły również znaleźć szczęście w małżeństwie. Wtedy ich ojciec zapragnął gorąco poznać swojego dobrodzieja, bo nie dopuszczał myśli, że worek ze złotem podrzuciły mu anioły z nieba. Przeczuwał, iż na tym się nie skończy, bo miał w domu jeszcze jedną pannę na wydaniu. Toteż w nocy, drzemiąc tylko, baczył, aby nie przegapić nieznanego dobroczyńcy. Wreszcie otrzeźwił go odgłos spadającego na podłogę złota. Ojciec trzech córek wyskoczył na zewnątrz, dostrzegł oddalającą się cicho postać, puścił się pędem za uciekającym człowiekiem. Gdy go dogonił, padł mu do nóg i dziękował. Mikołaj nie mógł przeboleć, że jego postępek się wydał, bardzo prosił owego, niemogącego zaprzestać wyrażania swej wdzięczności, człowieka o dyskrecję”.

Mikołaj ożywiony gorącą pobożnością i nabożeństwem do Męki Pańskiej postanowił odbyć pielgrzymkę do Jerozolimy. W czasie podróży morskiej zaskoczyła ich wielka burza, wszyscy obawiali się zatonięcia statku. Marynarze zaczęli prosić Mikołaja o wstawiennictwo do Boga. A wtedy jak mówi legenda, święty Mikołaj wzniósł oczy ku niebu, burza uciszyła się i statek ocalał. Kiedy zaś z pomostu spadł marynarz, Mikołaj wzywając imienia Boga wskrzesił go z martwych. Te wydarzenia sprawiły, że św. Mikołaj jest czczony także jako patron marynarzy. Po dotarciu do Ziemi Świętej, z wielką czcią nawiedzał miejsca znaczone życiem, a szczególnie męką naszego Pana. Po nawiedzeniu miejsc świętych, Mikołaj postanowił wrócić w rodzinne strony, a to za sprawą wewnętrznego głosu, który usłyszał w czasie modlitwy: „Mikołaju wróć do swoich owiec, które opuściłeś”.

Po powrocie z pielgrzymki Mikołaj postanowił spędzić życie w ciszy klasztornej. Jednak nie tu było jego miejsce. Znowu w czasie modlitwy usłyszał wewnętrzny głos Boży: „Nie jest to rola, na której pożytek z ciebie mieć mam, idź między ludzi, aby imię moje w tobie było uwielbione”. Udał się, zatem św. Mikołaj do miasta Miry. W tym czasie zmarł dotychczasowy biskup tego miasta. Duchowieństwo wraz z ludem modliło się o szczęśliwy wybór następcy, a ponieważ nie mogli się zdecydować na kandydata, przeto postanowili zdać się na Opatrzność i tego osadzić na tronie biskupim, kto nazajutrz pierwszy przybędzie do kościoła. Mikołaj o niczym nie wiedząc, wczesnym rankiem, po przybyciu do Miry, pierwsze swe kroki skierował do kościoła, aby podziękować Bogu za szczęśliwą podróż. Tam już na niego czekano i oznajmiono mu o wyborze na biskupa. Zdumiony długo opierał się, lecz w końcu zgodził się zostać biskupem Miry.

Św. Mikołaj bardzo sumiennie spełniał swoje nowe obowiązki i jeszcze gorliwiej oddawał się postom, praktykom pokutnym i dziełom miłosierdzia. Podbił serca wiernych nie tylko gorliwością pasterską, ale także troskliwością o ich potrzeby materialne. Cuda, które czynił, przysparzały mu jeszcze większej sławy. Dbał też o to, by podlegli mu kapłani szanowali swą godność i byli wzorem dla wiernych. Raziło go to, że duchowni noszą wytworne szaty i zasiadają przy obfitych stołach. Walczył z tym jednak nie nakazami i zakazami, ale własnym przykładem. Ubierał się bardzo skromnie i ubogie spożywał posiłki. Hagiograf pisze: „Sam na jednej potrawie przestawał, chyba gdy dla gości wezwanych co innego i lepszego dać musiał. Stół jego nigdy nie był bez czytania, a po stole rozmowa o rzeczach poważnych; bo miał zawżdy u stołu swego kilku kapłanów uczonych i dobrego żywota, z których się też rozmowy karmił. Spanie jego tylko do pracy służyło, ranne modlitwy z kapłanami zorze uprzedzały, wschód słońca do kościoła go na odprawienie służby Bożej prowadził. Starał się pilnie, aby każdy kościół miał dobrych i pilnych pasterzy, ażeby go upominali o to, gdzie jego samego pomocy na duchowne i cielesne nędze było potrzeba”.

W czasie prześladowania chrześcijan za cesarza Dioklecjana, ze względu na wielką sławę św. Mikołaja nie skazano na śmierć, tylko na wygnanie z Miry. Gdy na tron cesarski wstąpił Konstantyn Wielki, Kościół odzyskał wolność i Mikołaj mógł już powrócić na stolicę biskupią i dalej kierować z miłością owczarnią sobie powierzoną.

Św. Mikołaj zmarł 6 grudnia około roku 348. Ciało Świętego zostało pochowane z wielką czcią w Mirze. Zaraz po śmierci zaczęto oddawać mu cześć należną świętym. Dnia 9 maja 1087 roku przeniesiono jego relikwie do Bari na południu Włoch. Zaś 29 września 1089 r. papież Urban II uroczyście poświęcił grobowiec Mikołaja w bazylice postawionej ku czci Świętego (z książki Wypłynęli na głębię).

WOŁANIE Z ZAŚWIATÓW

Znany polski pisarz Gustaw Herling-Grudziński powiedział: „Tylko w więzieniu łatwo jest zrozumieć, że życie bez czekania na cokolwiek nie ma najmniejszego sensu i wypełnia się po brzegi rozpaczą”. Zaś francuski pisarz Aleksander Dumas otwiera czekanie na wieczną perspektywę: „Póki Bóg nie raczy odsłonić przyszłości ludzkiej, cała ludzka mądrość będzie się mieścić w tych paru słowach: Czekać i nie tracić nadziei!”.

W życiu ciągłe na coś czekamy, ciągle się do czegoś przygotowujemy. To nadaje sens naszym mijającym dniom. Przygotowujemy się na jakieś ważne wydarzenie lub na spotkanie z kimś bliskim, ważnym. W te przygotowania wkładamy wiele pieniędzy i energii. Niejeden raz byłem świadkiem, kiedy to narzeczeni inspirowani często przez rodziców chcieli przygotować jedyne i niepowtarzalne przyjęcie weselne, jakiego nikt jeszcze nie miał. Ileż to kosztowało pieniędzy i zabiegania. I to wszystko tylko na jeden wieczór. Jakże ekscytujące jest czekanie i przygotowanie się do zamieszkania we własnym domu. Ciężka praca, ogromne pieniądze, nieprzespane noce, wyposażanie domu i nareszcie u siebie. Co za radość. Radość własnego domu trwa trochę dłużej niż weselne przyjęcie. Dobrze wiemy, ile pieniędzy i wysiłku pochłania zdobywanie wyksztalcenia. Niektórzy znają smak radości trzymania w ręku własnego dyplomu doktorskiego. Chyba ta radość trwa trochę dłużej, bo niektórzy na swoich pomnikach każą wykuć ten tytuł.

Pierwsza Niedziela Adwentu, którą dziś przeżywamy przypomina nam o zdobywaniu domu, który nazywamy po prostu niebem i tytułu świętego, który upoważnia nas do zamieszkania w tym domu. Adwent, jak zapewne wiemy oznacza „przyjście”, przyjście Jezusa w czasie świąt Bożego Narodzenia w formie wspomnienia Jego narodzin w Betlejem oraz przyjście Jezusa w czasach ostatecznych, które zaczynają się dla nas wraz z ostaniem uderzeniem serca. Mówiąc o przyjściu Jezusa bardziej poprawne jest mówienie o naszym przyjściu do Jezusa, bo przecież Bóg jest zawsze i wszędzie, tylko my czasami Go nie widzimy i rozmijamy się z Nim. A rozminąć się z Bogiem, to tyle co rozminąć się z naszym najważniejszym i ostatecznym celem życia. Dobre przygotowanie się do Świąt Bożego Narodzenia wpisuje się w nasze ostateczne spotkanie z Bogiem. Do tego spotkania w podwójnym wymiarze przygotowuje nas okres Adwentu, który dziś rozpoczynamy.

W Miesięczniku Zdrowie znajdziemy takie porady jak przygotować się do świąt Bożego Narodzenia: „Dobra organizacja to podstawa, aby nie wpaść w świąteczną panikę. Wiedzą o tym wszyscy, na których głowie leży przygotowanie świąt. Najlepiej zacząć od rozpisania menu na wszystkie świąteczne dni. Następnie sporządź listę zakupów do niego dostosowaną. Warto wyodrębnić produkty, które można kupić wcześniej (np. mąka, cukier, olej, bakalie, słodycze), a na ostatni tydzień zostawić tylko te, które nie mogą długo leżeć. Dzięki liście nie będziesz biegać za każdym razem do sklepu, gdy okaże się, że akurat czegoś ci zabrakło. Następnie z kalendarzem w ręku na tydzień przed Wigilią sporządź harmonogram działań. Zanotuj dokładnie co masz zrobić: np. ugotować warzywa na sałatkę, pokroić cebulę do śledzi, wyjąć pasztet z zamrażarki. Lepiej poświęcić więcej czasu na zrobienie planu niż potem miotać się po kuchni od jednej roboty do drugiej i zastanawiać się: co ja mam jeszcze do zrobienia”. I w zasadzie w tej sferze wyczerpuje się przygotowanie do świąt. Oczywiście ten zakres przygotowania jest ważny, ale nie najważniejszy.

Święta Bożego Narodzenia mają przede wszystkim wymiar duchowy, stąd też przygotowanie w tym aspekcie jest najważniejsze. Dlatego czynimy w tym okresie wiele postanowień zmierzających do uporządkowania naszego życia duchowego, korzystamy z rekolekcji, dni skupienia oraz sakramentu pojednania. W tym przygotowaniu powinno być więcej modlitwy, refleksji na własnym życiem, więcej skupienia, więcej miłości. Dawniej Adwent był czasem szczególnej aktywności różnych bractw. W XIX w. w Warszawie istniało również bractwo roratnie, które ze sprzedaży świec uzyskiwało fundusze na pomoc ludziom ubogim. Obecnie corocznie podobną akcję sprzedaży świec prowadzi pod hasłem katolicka Caritas. W Nowym Jorku Wspólnota Dobrego Samarytanina zawsze przygotowuje kiermasz charytatywny, z którego cały dochód przeznaczany jest dla głodujących sierot w Afryce. Bo jak pisze św. Jakub „Wiara bez uczynków jest martwa”, a tylko żywa wiara przygotowuje nas na spotkanie z Chrystusem. Ewangelia na dzisiejszą niedzielę przypomina nam, że nie wiemy, kiedy Chrystus zawoła nas do siebie, dlatego winniśmy być przygotowani: „o godzinie, której się nie domyślamy, Syn Człowieczy przyjdzie”. To przyjście Pana będzie dla nas niespodzianką i jeśli nie będziemy czuwali, możemy jej nie zauważyć i nie przyjąć. Bądźmy zatem ludźmi czuwającymi, to znaczy takimi, którzy nie są duchowo ospali, ale są uważni na znaki Bożej obecności. Bóg będzie mówił do nas poprzez spotkane osoby i przeżyte wydarzenia.

W zadziwiający sposób Chrystus przynagla nas nieraz do czuwania i przygotowania na spotkanie z Nim, jak w poniższej historii. Maria pracuje w dobrze prosperującym gabinecie lekarskim na Manhattanie. Jej pracodawcy są małżeństwem. Natasza jest wyznania prawosławnego a Misza judaistycznego. Są oni wyznawcami swojej religii raczej z metryki chrztu i obrzezania. Mimo to są ludźmi wrażliwymi na sprawy duchowe, religijne. Można powiedzieć, że mąż jest bardziej religijny niż Natasza, której wiara wiąże się z bardzo ciepłym wspomnieniem babci, po śmierci której związek z prawosławiem stał się bardzo luźny. Z wielkim uznaniem mówią oni o wierze Marii, która jest katoliczką. Nieraz mówią, że zazdroszczą Marii tak głębokiej wiary, która daje jej tak wiele radości, pokoju, wrażliwości dla potrzebujących. Pewnego dnia po przyjściu do pracy Natasza z bardzo poważną miną poprosiła Marię na rozmowę. Maria trochę się zlękła, bo myślała, że jest to związane z praca, może ją traci. Pierwsze słowa Nataszy rozwiały te obawy.

Natasza zaczęła: „Wiem, że wiara dla ciebie jest bardzo ważna, jesteś osobą uduchowioną i chciałabym z tobą porozmawiać o Bogu. Czy wierzysz, że Bóg może dawać nam znaki i przez nie wzywa nas do przemyślenia naszego życia. Wydaje mi się, że tego ostatnio doświadczam”. Okazało się, że zdiagnozowano u niej raka. Przeżyła szok. Zaczęła jednak szukać ratunku poza medycyną. Swoją myśl skierowała ku Bogu bez jakiś preferencji wyznaniowych, bo przez Marię bliski był jej katolicyzm, przez męża judaizm, przez chrzest i pochodzenie prawosławie. Pewnego dnia przechodziła koło synagogi, z która był związany jej mąż wstąpiła do niej. Zaczęła się gorąco modlić. Ktoś ją zauważył. Zaprowadził do miejsca, gdzie mogą wchodzić tylko mężczyźni. Obecni na modlitwie dowiedzieli się o jej chorobie i zaczęli się za nią wspólnie modlić. Odczuła wtedy szczególną bliskość Boga. W niedługim czasie poszła na badania, okazało się, że nie ma śladu po nowotworze. Ponownie była zaszokowana.

Po jakim czasie pojechali na targ staroci w Trenton. Na jednym ze stoisk jej mąż zauważył starą Biblię. Kupił ją za dolara. Biblia była z roku 1906. Oniemieli oboje, gdy zobaczyli w Biblii dedykację i podpis babci Nataszy. Nie mogli uwierzyć. Jak Biblia dotarła z Rosji na targ w Trenton. Już wtedy zrodziło się w Nataszy przekonanie, że Bóg się upomina o nią. „Czy ty wierzysz, że Bóg może tak się upominać o mnie. Chce abym w Niego uwierzyła całym sercem?” – pytała Natasza. Maria powiedziała, że na pewno Bóg upomina się o nią przez głos babci z zaświatów”. Natasza powiedziała: „Chyba założę fundację na rzecz ubogich, aby podziękować Bogu za odzyskaną łaskę wiarę”. Natasza rozpoczęła swój Adwent (Kurier Plus, 2019).

Adwentowa podróż świątecznej kartki

Kolejny Adwent przed nami. Przeżywając go bardzo często wspominamy te, które są za nami. A jest ich bardzo wiele. Ja mam za sobą już kilkadziesiąt. Z największym sentymentem wspominam te z lat dzieciństwa. Był to czas radosnego, pełnego ekscytacji czekania na radosne, prawie magiczne święta Bożego Narodzenia. Cały świat się wtedy odmieniał, strojąc się na betlejemskie przyjście Dzieciątka Jezus najcudowniejszymi kolorami świata, które igrały ze skrzącą się bielą śniegu.

Bardzo dobrze pamiętam także mój pierwszy Adwent w Nowym Jorku, a było to ponad 30 lata temu. Przejechałem z Polski, która powoli nabierała kolorów po siermiężnej szarości Polski Ludowej, ale nadal było szaro w porównaniu z tym co zobaczyłem w Nowym Jorku. To wszystko było kolorowe, tańczące i śpiewające. Ulice wyglądały jak zaczarowane. Ten nastrój udzielał się spacerowiczom, chociaż niekoniecznie dekoracje kierowały uwagę na stajenkę betlejemską. Betlejemskie dekoracje można było zobaczyć w przydomowych ogródkach i dekoracjach prywatnych domów. Ten nastrój łagodził trochę tęsknotę za ciepłem rodzinnej chaty przygotowującej się do tych świąt. Tego nie zastąpią żadne publiczne dekoracje. Ta tęsknota myśl o rodzinnych stronach dyktowała formę kartek świątecznych. Wraz z rozpoczęciem Adwentu pisało się ich bardzo wiele. Myśląc o tym przytoczę wzruszającą historię kartek świątecznych w jednej z rodzin.   

Starsza kobieta trzyma w ręku plik kartek świątecznych, które z mężem i rodziną wysyłała przez lata, poczynając o od tej małej, bardzo prostej, kupionej za grosze w pobliskim kiosku. Z latami kartki stawały się coraz bardziej piękne i wyszukane. A gdy rodzina się powiększała treść kartek świątecznych stawała się coraz bogatsza w treść, przybierając formę listów z rodzinnymi wiadomościami wplatającymi się w świąteczną radość. Z czasem były one ubogacane rodzinnymi fotografiami. Wydłużała się także lista świątecznych adresatów – nowi przyjaciele i sąsiedzi, współpracownicy i znajomi w interesach, rodziny przyjaciół i ich dzieci. Przez kilka lat wraz ze starszymi dziećmi organizowała coś w rodzaju taśmy montażowej – jeden pisał kartki, drogi adresował, trzeci wkładał do koperty i ostatni naklejał znaczki pocztowe. Gdy nastała era komputerów proces pisania kartek był bardziej wydajny i mniej pracochłonny. Jednak komputerowe kartki, traciły bardzo ważny rys ciepła rodzinnego, które przelewała na papier ręka dbająca o świąteczny wystrój domu.  

Wraz ze zmianami w rodzinie zmieniała się lista adresatów kartek świątecznych. Dzieci pozakładały rodziny i miały już własne listy adresatów, a w pisaniu kartek coraz bardziej wyręczał ich komputer. A matka podtrzymała tradycję ręcznego pisania kartek, a lista adresatów coraz bardziej kurczyła się. Z radością zasiadała do ich pisania. Była to okazja, aby powiedzieć daleko mieszającej rodzinie i przyjaciołom, że ich bardzo kocha i tęskni za nimi. Niedługo po ich wspólnym 51 Bożym Narodzeniu jej mąż odszedł do Pana. To tak wiele zmieniło. Kartki na następne Boże Narodzenie były bardziej skromne, zaprawione lekką goryczą i nostalgią. Lista adresów była krótsza z powodu śmierci, rozwodów, utraty kontaktów. Przed swoimi 80 świętami Bożego Narodzenia kobieta sprzedała duży rodzinny dom i przeprowadziła się do domu opieki społecznej.

Zabrała ze sobą pudełko z rodzinnymi kartkami świątecznymi. Kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem poprosiła córkę, aby zabrała ją na zakupy. Kiedy córka przyjechała po nią, ona siedziała z listą zakupów i plikiem kopert. „Czy możemy wstąpić na pocztę i wysłać kartki?” – zapytała. „Oczywiście, mamo” – odpowiedziała córka. „Pamiętasz, jak wysyłaliśmy ponad sto kartek na każde Boże Narodzenie?” – powiedziała cicho. „W tym roku wysyłam tylko dziesięć. . . Prawie wszyscy moi przyjaciele odeszli”. Córka przytuliła mamę i powiedziała: „Wiem, mamo. Wiem.”

Święta Bożego Narodzenia są najbardziej rodzinnymi świętami, stąd też powyższa historia kartek świątecznych tak wymownie wpisuje się w nasze adwentowe czekanie. To odkrywanie piękna rodzinnego domu w jego adwentowym oczekiwaniu na przyjście naszego Pana i Mesjasza. Ukazuje także jak wraz z kolejnymi adwentami świat ma coraz mniej nam do zaoferowania, a coraz więcej w naszym pustoszejącym ziemskim domu przybywa coraz więcej światła, które zabłysło nad Betlejem i perli się w naszym życiu cudownymi kolorami rodzinnej miłości, aby w końcu stać światłem, które nigdy nie gaśnie, a które przygotował dla nas Chrystus w domu naszego Ojca. To On powiedział: „Niech się nie trwoży serce wasze. W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce.  A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem”. Te słowa zwracają naszą uwagę na drugi, najważniejszy wymiar Adwentu- abyśmy byli przygotowani, gdy Chrystus przyjdzie, aby nas zabrać do siebie.

Wiemy, kiedy przyjdzie do nas Chrystus urodzinowo, będzie to 25 grudnia. Do tego przygotowujemy się na różne sposoby, sprawiając, że radość wyziera z każdego świątecznego kąta. To jest potrzebne, to jest ważne, ale ma sens tylko wtedy, gdy przygotowuje nas na spotkania z Chrystusem w naszym ostatecznym dniu. Nie wiemy kiedy ten dzień przyjdzie, dlatego Chrystus w ewangelii na Pierwszą Niedzielę Adwentu przypomina: „Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: gdyby gospodarz wiedział, o jakiej porze nocy nadejdzie złodziej, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie”.

Chrystus zachęca nas do porzucenia beztroskiego i bezmyślnego życia. Ukazuje nam przykład ludzi, którzy przed potopem wiedli beztroskie, grzeszne życie nie myśląc o wiecznym powołaniu. Popełnili błąd, bo nie myśleli o przyszłości, o życiu, które przekracza horyzont przekraczający śmierć. Nie wyciągali wniosków ze znaków jasnych i ewidentnych, które dawał im Pan Bóg, aby się nawrócili. Obojętnie przechodzili koło Noego, który budował arkę przed nadejściem potopu. Dzisiejsze troski o sprawy doczesne wypełniają ogromną przestrzeń naszego życia, a nieraz całkowicie przesłaniają wieczność. Dlatego, szczególnie w Adwencie, w modlitewnej zadumie musimy w blaskach przychodzącego Pana wyważyć właściwe proporcje, między tym, co doczesne i tym, co wieczne. Trzeba zauważyć Arkę, którą i buduje dzisiejszy Noe. A jest to arki bożych przykazań, miłości, sprawiedliwości, pokoju, czynów miłosierdzia.

Św. Paweł w Liście do Rzymian wskazuje, jak się przygotować na spotkanie z Chrystusem, jak wejść na pokład ocalającej Arki Noego: „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła! Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Kurier Plus, 2022).